ROZDZIAŁ 10
Liran
Gdy streściłem cioci moje przeżycia, a w szczególności te z udziałem demona, to rozpętał się istny chaos. Cóż okazało się, że obecność owej istoty nie była tu dozwolona. Tak, więc zaczęły się masowe przeszukiwania terenu całego królestwa, jak i całych jego okolic.
Przyznam szczerze... trochę żałuje. Mogłem ugryźć się w język i przemilczeć ciut więcej rzeczy... ponieważ gdybym siedział cicho, to teraz nie musiałbym siedzieć w tym ciasnym pomieszczeniu i po raz setny opowiadać tej samej historyjki.
Kto wie. Może w obecnej sytuacji zamiast tego wylegiwałbym się bezpiecznie w wannie, mającej swe miejsce gdzieś wewnątrz naszej posiadłości, rozkoszując się ciszą i spokojem...
-Jak wyglądało stworzenie, które cię zaatakowało?- padło pytanie z ust rudowłosego mężczyzny w średnim wieku.
Westchnąłem zirytowany. Miałem już tego wszystkiego dość. To wszystko miało sens za pierwszym razem, więc jaki był cel w tym, by przesłuchiwać mnie już siódmy raz z rzędu?!
-Jak demon.- odpowiedziałem na pytanie, przewracając oczami- Wie Pan... szpony...- mówiąc to wykonałem odpowiedni gest dłonią, tak jakbym chciał go podrapać- ...błoniaste skrzydła, ogon zakończony ostrym szpikulcem... i tym podobne.- zakończyłem, uśmiechając się sztucznie.
-Czy w całej zaistniałej sytuacji, posiadasz jakiegoś świadka zdarzenia, który mógłby potwierdzić twoje zeznania?- zapytał po raz koleiny ten sam mężczyzna, a ja miałem ochotę się rozpłakać. Naprawdę byłem już tym wszystkim zmęczony.
-Powtarzam po raz ostatni...- odezwałem się ze znużeniem, przecierając twarz ręką.- Jednym świadkiem całego zajścia, był Kilian, a przynajmniej tak mi się przedstawił. Nie znam jego nazwiska, ponieważ mi go nie podał.- A może podał? Po prostu ja go nie słuchałem? A zresztą nieważne-... Nie pamiętam nawet drogi do jego mieszkania.- Ta... zdecydowanie powinienem zacząć przywiązywać większą wagę do otoczenia...- Czy mógłby mi Pan dać już na dziś spokój... proszę? Jestem już tym, wszystkim zmęczony, a pytając mnie ciągle o to samo do niczego nie dojdziecie.
Próbowałem argumentować swoje racje, mając nadzieje na w miarę szybki powrót do domu... kto wie może, jak mnie teraz puści, to zdążę jeszcze skorzystać z gorącej kąpieli, o której marze od dłuższego czasu...
-Próbujemy tylko ustalić ile prawdy jest w twoich zeznaniach. Zrozum takie przypadki nie zdarzają się często.- zaczął rzeczowo, a ja miałem ochotę krzyczeć- Niby jak ta poczwara miała by się dostać do naszego królestwa?
„Może ty mi powiesz?", pomyślałem ironicznie. Te pytania powinny być moją domeną. No bo to w końcu ja byłem tu ofiarą. Nie zmyśliłem tego przecież.
-Szczerze? Mam w nosie czy Pan w to wierzy, czy nie. Fakt, że nie powinno jej tu być, to wasz problem i wasze niedopatrzenie. Nie obchodzi mnie to czy coś z tym zrobicie, czy pozostawicie to tak, jak jest. Ja miałem to szczęście i zostałem uratowany, ale czy ktoś inny będzie miał tyle szczęścia? Cóż. Nie wątpię.- wzruszyłem ramionami, z udawaną obojętnością. Moje zdanie i tak nie miało tam znaczenia.- Mogę już iść? A może woli Pan spędzić tu koleiną bezsensowną godzinę, podczas której nic Pan nie wskóra?
Zapytałem znudzonym głosem, obserwując jak mężczyzna przewraca oczami i wskazuje mi ruchem ręki pobliskie drzwi. Uśmiechnąłem się sam do siebie z zadowoleniem, podnosząc się z siedzenia i z krótkim okrzykiem „Do widzenia", opuściłem pomieszczenie, a następnie i sam pałac.
Gdy opuściłem budynek dotarło do mnie że już zmierzcha. „Tyle czasu zmarnowałem...", pomyślałem wzdychając.
Całe szczęście, że przy wyjściu czekała na mnie ciotka, która zapewne osobiście chciała dopilnować bym tym razem wrócił na noc do domu, a nie szlajał się gdzieś po mieście... dobrze, że chociaż jeden problem miałem z głowy.
Oboje w milczeniu oddaliliśmy się od miejsca pracy Wujka. Co w zasadzie było dla mnie lekkim zaskoczeniem, ponieważ driada nie należała do tych mało rozmownych osób, więc spodziewałem się z jej strony natłoku pytań dotyczących przesłuchania, a tu cisza. Co prawda nie była ona napięta, czy burzliwa... ale sam fakt, to do cioci niepodobne...
Jedynym powodem, dla którego odpuściłem sobie chęć zapytania o samopoczucie kobiety był wyraz jej twarzy, który wciąż pozostawał niezmiennie pogodny.
Tak, więc bez wyrzutów sumienia, mogłem zająć się sobą, a dokładnie tym, by zapamiętać mijane budynki i inne charakterystyczne przedmioty prowadzące do naszej małej posiadłości.
Cały nasz spacer trwał niecałe piętnaście minut i wiecie co jest najzabawniejsze? W trakcie drogi zdałem sobie sprawę, że wcześniej cały czas koło niej krążyłem... a uświadomiła mi to fontanna stojąca nieopodal... przemilczmy proszę temat mojej spostrzegawczości i szybkości łączenia ze sobą faktów...
-Idź się odświeżyć perełko. Ja w tym czasie przygotuje kolacje- nakazała kobieta zaraz po przekroczeniu progu mieszkania.
Mój poziom zażenowania sięgnął zenitu. Tak, więc kobieta nie musiała się dwa razy powtarzać. Czym prędzej zdjąłem swoje obuwie i pognałem schodami na górę, z zamiarem zaszycia się gdzieś w czeluściach swojego „nowego" pokoju i zostania sam na sam ze swoją głupotą...
Szarpnąłem za klamkę i wtargnąłem do pomieszczenia niczym huragan, omal nie tracąc przy tym zębów na stojącym w przejściu kufrze... którego rzecz jasna nie zauważyłem i poleciałem, jak długi w akompaniamencie kilku przekleństw...
Gdy w końcu pozbierałem się z ziemi po moim, jakże bliskim i spektakularnym kontakcie z podłogą, to pierwszym co zrobiłem było przesunięcie kufra gdzieś pod ścianę, jak najdalej od drzwi... i wyjęcie z niego czegoś na wzór piżamy. Jednocześnie notując sobie w pamięci, by w najbliższym czasie zając się jego rozpakowaniem.
Podniosłem się i ruszyłem z rzeczami do łazienki z nadzieją na znaleźnie w jej wnętrzu wanny, ale nim tam dotarłem, przypomniałem sobie o jeszcze jednej bardzo ważnym dla mnie przedmiocie i z westchnieniem rezygnacji, udałem się na powrót do kufra, chwile w nim szperałem, po czym z kilkoma olejkami w dłoni dotarłem do celu.
Otworzyłem drugie drzwi znajdujące się w tym pomieszczeniu i tak jak sadziłem prowadziły one do niewielkiej łazienki, wykonanej z szarego pokruszonego kamienia. Podobał mi się jej wystrój. Wpasowywała się akurat w moje standardy, ponieważ posiadała niewielką umywalkę z wiszącym nad nią okrągłym lustrem, niewielki kosz na pranie, ale przede wszystkim była wyposażona w moją ukochaną wannę. Nie myśląc wiele zacząłem napuszczać wodę, pozbywając się w tym samym czasie ubrań.
Po kąpieli i kolacji udałem się na powrót do swojej sypialni, gdzie od razu rzuciłem się na łóżko i zasnąłem gdy tylko mój policzek zetknął się z przyjemnym materiałem poduszki. Z błogością zapominając w ten sposób o wszystkich nieprzyjemnościach, które mnie spotkały tego felernego dnia.
_***_***_
Następnego poranka, gdy już się obudziłem i zjadłem przyrządzone przez Damalie śniadanie. Chciałem wziąć się za rozpakowywanie swoich tobołów. Przynajmniej taki miałem zamiar, ponieważ gdy tylko porozkładałem swój dobytek na podłodze z zamiarem rozprowadzenia ich po odpowiednich półkach, do mojego pokoju wpadł niczym tornado Julian.
Nie powiem przyprawił mnie tym o niemały zawał serca. Ja się pytam... Kto normalny wchodzi do czyjegoś pokoju bez pukania?! Ach no tak, zapomniałem. Julian nie jest normalny... a wydawał się taki spokojny i nieśmiały na początku naszej znajomości... Cóż pozory bywają mylące.
- Puka się wiesz.- zganiłem go obruszony, trzymając się za pierś.
- Daj spokój Liri...- zaczął z rozbawieniem, ale szybko zamilkł, wpatrzony intensywnie w coś na mojej twarzy.
Na początku nie zajarzyłem powodu jego zaciekawienia, a przynajmniej tak było póki nie uniosłem dłoni i nie wyczułem braku znajomej powierzchni pod palcami.
„Maska!" pomyślałem, zastygając w przerażeniu. Czułem, jak w stresie wcześniej spożyte przeze mnie śniadanie podchodzi mi do gardła.
Czym prędzej poderwałem się z ziemi i z spuszczoną nisko głową, zacząłem przeszukiwać pomieszczenie, chcąc znaleźć swoją zgubę, która jak się okazało na moje szczęście leżała niedaleko, więc szybko ją nałożyłem.
- Po co przyszedłeś?- zapytałem drżącym głosem.
Niestety nic nie poradzę na to, że czułem lekki dystans między nami... w końcu był pierwszą osobą z poza rodziny, która JĄ widziała. Miałem prawo odczuwać strach prawda? Skąd mogłem wiedzieć jak blondyn zareaguje? Zacznie ze mnie szydzić? A może zrobi coś jeszcze gorszego?...
- Liri... wiesz, że to nic nie zmienia?- odezwał się, jakby czytając mi w myślach. Co poskutkowało tym, że posłałem mu zaskoczone spojrzenie.- Nie rozumiem dlaczego ją nosisz... to przecież nic takiego... ot zwykła blizna. Ale nie wnikam. Jeśli czujesz się w ten sposób swobodniej, to noś ją.- powiedział jakby od niechcenia, wzruszając ramionami.- A teraz zbieraj się. Idziemy na miasto. Wisisz mi rekompensatę za wczoraj- mówiąc to dźgnął mnie palcem w pierś- nawet nie masz pojęcia ile problemów mi przysporzyłeś znikając tak sobie bez wyjaśnienia
wyglądał jak nadąsane dziecko, przez co nie mogłem się powstrzymać i cicho się zaśmiałem, zakrywając usta dłonią. Przyznam szczerze, że ulżyło mi po zapewnieniu blondyna w końcu był jedyną osobą, którą mógłbym nazwać przyjacielem...
- I z czego rżysz? I gdzie ty w ogóle byłeś?- zadał pytanie, marszcząc brwi, a moje rozbawienie zmieniało się w zażenowanie. Nie ma bata bym mu powiedział...
-To idziemy na to miasto?- szybko zmieniłem temat, licząc na to ze nie będzie go dalej drążyć. Julian tylko spojrzał na mnie podejrzliwie z pod przymrużonych powiek, ale nie skomentował tego w żaden sposób, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny.
Już mieliśmy wychodzić, gdy nagle przypomniałem sobie o pewnej małej rzeczy... a mianowicie? Byłem w piżamie. Tak więc ogarnąłem się w miarę szybko jak na swoje standardy, bo zajęło mi to tylko kwadrans.
Obecnie miałem na sobie beżową koszule, posiadającą lekkie marszczenia w okolicach dekoltu w której tył był dłuższy od przodu. Jej rękawy postanowiłem podwinąć do łokci, ponieważ pogoda nam dzisiaj dopisywała. Założyłem również luźne, lniane spodnie o nogawce trzy-czwarte w odcieniu karmelu. Nie wiem dlaczego, ale miałem słabość do tego swobodniejszego ubioru, który nie krępował moich ruchów.
Schodząc do korytarza spiąłem jeszcze naprędce swoje jasne pukle w wysokiego kucyka, używając do tego wstążki kolorystycznie pasującej do spodni. Na sam koniec założyłem jeszcze obuwie, które odsłaniało mi nie tylko kostkę, ale także wierzch stopy. Wychodząc pożegnaliśmy się z ciotką i ruszyliśmy w miasto.
Po raz koleiny zdałem się całkowicie na Juliana i chyba nie musze tłumaczyć z jakich przyczyn... bo co jak co, ale moja orientacja w terenie jest mniej niż marna.
Z nie małym zaskoczeniem odkryłem, że tym razem w przeciwieństwie do wczorajszego wieczoru, było jakoś tak... ciaśniej. Musiałem się trzymać naprawdę blisko złotowłosego, by czasem nie zgubić go gdzieś w tłumie...
Najgorsze w tym wszystkim było to, że im bliżej centrum się znajdywaliśmy, tym tłoczniej się robiło w pewnym momencie Julian chwycił mnie za rękę i przyśpieszył kroku, przedzierając się miedzy mieszkańcami, a ja jedynie mogłem się zastanawiać, gdzie mnie tak entuzjastycznie ciągnie.
Cóż odpowiedź otrzymałem stosunkowo szybko, ponieważ już po kilku minutach zaobserwowałem jakąś dziewczynę stojącą na... w sumie nie wiem czym. Ale wyróżniała się w tłumie machając energicznie w naszym, a raczej jego kierunku i być może bym ją zignorował, gdyby mój towarzysz jej nie odmachał i nie skierował właśnie w jej stronę...
^^^
Od Autorki:
Dobry wieczór kochani! Wybaczcie mi proszę tą późną porę, ale jestem ostatnimi czasy tak zapracowana, że głowa mała... ledwo zdążyłam z korektą, a o pisaniu następnych rozdziałów nie wspomnę... 🤐😅
Ale nie przedłużając zachęcam was do komentowania, jeśli czegoś nie rozumiecie, bądź widzicie jakieś błędy, lub ogólnie cokolwiek. Trzymajcie się i do następnego kochani! 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro