ROZDZIAŁ 5
Liran
-no właśnie czuje, że w skromnych...- gdy tylko dotarło do mnie znaczenie wypowiedzianych przeze mnie słów, to poczerwieniałem aż po same koniuszki uszu.
„Jak wielkim idiotą trzeba być, by wypowiedzieć coś TAKIEGO w obecnej sytuacji! A no tak. Trzeba być mną." , pomyślałem ironicznie.
Z zapartym tchem czekałem na jego reakcje, która swoją drogą nadeszła szybciej niżbym chciał. Blady jak ściana, obserwowałem jak jego ciało sztywnieje, a przez oblicze przechodzą następujące emocje: najpierw szok i niedowierzanie. Tak jakby nie mógł uwierzyć w to, że ktokolwiek odważył się obrazić jego „godność". Następnie lekka zaduma i złość...
To był właśnie ten moment, w którym postanowiłem brać nogi za pas i jak najszybciej ulotnić się z jego pola widzenia...
Nie czekając na nikogo, zerwałem się z miejsca, jak poparzony i pognałem w tę samą stronę, z której to wcześniej razem z Julianem przyszliśmy. Nie obyło się oczywiście bez wrzasków i krzyków, nakazujących mi wracać.
„Niedoczekanie wasze...", pomyślałem, czując mdłości, spowodowane nadmiarem stresu. Szybko wciągnąłem na siebie ubrania, które ze względu na to, iż cały ociekałem wodą, ciasno przyległy mi do ciała. „ Niech cię diabli Julianie... Ciebie i twoje jakże GENIALNE pomysły.", wyklinałem blondyna w duchu, jak najszybciej wybiegając z szatni. „Przysięgam, że to ostatni raz, kiedy udało ci się mnie gdziekolwiek wyciągnąć."
Zadrżałem, gdy tylko wybiegłem z budynku, wystawiając się na chłodne podmuchy powietrza. Szczękając zębami, starałem się to ignorować, prąc przed siebie bez większego zastanowienia. Byle by znaleźć się jak najdalej od miejsca tej katastrofy, zwalniając dopiero w momencie, gdy byłem pewien, że nie jestem już narażony na żadne zagrożenie związane z ich osobą.
Z mocno bijącym sercem, oparłem się o ścianę jakiegoś pobliskiego budynku, pocierając ramiona z nadzieją na uzyskanie choć odrobiny ciepła. Niestety z marnym skutkiem. Co z logicznego punktu widzenia, było do przewidzenia, ponieważ wszystko co miałem na sobie zdążyło nasiąknąć sporą ilością wody...
Do tego zaczęło się ściemniać, a ja byłem tak zajęty ucieczką, że nie zwróciłem uwagi na stronę, w którą się udałem. Tak, wiec teraz nie wiedziałem nawet, jak wrócić do łaźni, a co dopiero do domu...
Nie miałem już na nic siły, po prostu opadłem bezwładnie na ziemie i kryjąc twarz w dłoniach, bezceremonialnie się rozpłakałem.
„Ten dzień jest beznadziejny... JA jestem beznadziejny. Wszystko było beznadziejne.", wyrzuciłem żałośnie. Miałem dość. Byłem zmęczony, głodny i wychłodzony. Myśl, że w takim stanie najprawdopodobniej będę zmuszony szwendać się po okolicy przez całą noc, wprowadzała mnie w depresje.
-Co się stało dziecko?...- spojrzałem zaskoczony w górę.
Nade mną stała staruszka, opierająca się na lasce. Posiadała długie, siwe włosy, zaplecione w zwykłego warkocza. Twarz ozdobioną, liczną ilością zmarszczek, haczykowaty nos oraz naznaczone starością, czerwone usta. Najlepiej prezentowały się oczy, które pomimo upływu czasu, wciąż pozostawały młode i pełne życia.-... dlaczego płaczesz? Wyglądasz jak siedem nieszczęść... czy ktoś cie skrzywdził?...- spoglądała na mnie z uśmiechem
-Trzęsiesz się... na pewno jest ci zimno- mówiła pełnym troski głosem- chodź ze mną kochanie... zabiorę cie do miejsca, gdzie będziesz mógł się ogrzać...- jej głos miał miłą dla ucha barwę. Wydawał się wręcz kojący. Wyciągnęła do mnie rękę, którą bez zastanowienia przyjąłem... była taka ciepła...
-Ze mną będziesz bezpieczny, nic złego cie nie spotka...- otarła moje łzy, by w następnej kolejności prowadzić w nieznanym kierunku, który był mi zadziwiająco obojętny, wystarczyło tylko by była obok...
-To niedaleko, tylko kilka przecznic stąd... powiedz mi proszę moja piękna, jak cię zwą?
-Liran... Proszę Pani...- nawet jeślibym chciał, to nie potrafiłbym zachować tej informacji dla siebie. Nie potrafiłem się nawet złościć o to, że nazwała mnie płcią piękną.
-Och, wybacz mi chłopcze. Nie chciałam cie urazić...- wyszeptała mi do ucha, a dla mnie ucichły wszystkie inne dźwięki, jakby nigdy nie istniały. Była tylko ona.
-Mhym...- miała taki piękny głos... mógłbym go słuchać godzinami.
-Opowiedz mi coś o sobie „waniliowy chłopcze"...- zmarszczyłem brwi, słysząc ostatnie dwa słowa. W moim umyśle pojawił się obraz złotowłosego młodzieńca, o bursztynowych oczach, lecz zniknął równie szybko jak się pojawił. A ja wróciłem do swojego poprzedniego stanu, szybko o tym zapominając... Byłem tak pochłonięty jej osobą, że ledwo zauważyłem moment, w którym wprowadziła mnie do zaciemnionego zaułka...
-Nie jestem zbyt interesującą postacią...- odpowiedziałem posłusznie na zadane przez nią wcześniej pytanie.
-Ależ to nie prawda, na pewno jesteś wyjątkowy.- roześmiała się wesoło- ...Powiedz mi zatem kochanie, jaki ród ma tyle szczęścia, posiadając tak niesamowitą istotę jak ty w swoich szeregach?
-Delkalionowie... - wyszeptałem jak w transie.
Oczy kobiet rozbłysły, spoglądając na mnie, jak na diament w stercie kamieni.
-Wiedziałam, że będziesz doskonały.- wyszeptała z zadowoleniem, przeczesując niemal czule, palcami moje włosy.
Widziałem jak przygląda się czemuś na mojej twarzy. Przez chwile nie miałem pojęcia, co mogło być powodem jej zainteresowania. Dopiero jak dotknąłem tego miejsca i poczułem znajomą powierzchnie, to przypomniałem sobie o noszonej przeze mnie masce. Kobieta jakby czytając mi w myślach, zapytała:
-Dlaczego skrywasz swoja piękną twarzyczkę, za czymś tak bezużytecznym?... zdejmij ją.- poprosiła, spoglądając mi prosto w oczy... i choć mój rozsądek mówił mi, że nie powinienem tego robić. Ja nie mogłem się jej oprzeć. Miałem wrażenie, że z każdą sekundą mój umysł się rozpływał. Nie umiejąc się jej sprzeciwić sięgnąłem do maski, lecz nim zdążyłem ją zdjąć, to przestrzeń między nami została rozdarta przez niewielkich rozmiarów sztylet.
To była zaledwie chwila... chwila, podczas której staruszka straciła koncentracje. Tyle wystarczyło bym odzyskał zdrowy rozsądek i pojął jak blisko katastrofy się znalazłem. Blady jak ściana spojrzałem na swojego wybawcę i pobladłem jeszcze bardziej...
„Ze wszystkich istot na tej planecie... musiało paść akurat na Ciebie?", pomyślałem żałośnie, będąc całkowicie bezsilnym.
Kilka metrów od nas, z mieczem w dłoni stał przystojny brunet. Ten sam, z którym tak niefortunnie zaznajomiłem się w łaźni kilka chwil temu. Lecz teraz nie był nagi, a w pełni ubrany w szarą koszule, z niechlujnie podwiniętymi rękawami oraz spodnie i buty, które były podobnego kroju co Juliana tyle, że na nim wyglądały lepiej. Jego spojrzenie na chwile oderwało się od kobiety i powędrowało na mnie. Był wściekły.
-Na co czekasz?! Odsuń się od niej IDIOTKO!- niestety nie dane mi było wypełnić jego polecenia, ponieważ poczułem czyjeś szpony wbijające mi się w przegub. Krzyknąłem głośno z bólu, wręcz zdzierając sobie gardło.
-ON JEST MÓJ!- zaskrzeczała kreatura, której już nie można było nazwać człowiekiem.
W tej chwili nie przypominała tej samej staruszki, którą poznałem siedząc skulony przy drodze. Obecnie całe jej ciało było strasznie powykręcane w nienaturalnym kształcie. Zamiast dłoni posiadała pokryte łuskami i ostre jak brzytwa szpony; z pleców wyrastały jej błoniaste skrzydła i długi ogon, zakończony cienkim, niczym igła kolcem. Natomiast oczy , które wcześniej uważałem za piękne, straciły cały swój majestatyczny blask.
Obecnie były bardziej zwierzęce. Dzikie. Posiadały podłużne źrenice i krwisto czerwony odcień tęczówek, których czerwień zdążyła pochłonąć w całości, otaczające je niegdyś białka.
Nie miałem wątpliwości, co do tego, że to właśnie była jej prawdziwa forma. Poczułem jak dreszcze przebiegają mi po kręgosłupie, na chwile odrywając moją uwagę od pulsującego bólem nadgarstka.
Sam nieznajomy na wypowiedziane przez poczwarę słowa, stanął w miejscu ze zmarszczonymi brwiami, przyglądając mi się badawczo.
„Och, na litość boską... ile razy wezmą mnie jeszcze za kobietę...", pomyślałem, wzdychając „ Cóż. Nie on pierwszy, nie ostatni. Znając życie, to większość moich znajomości zacznie się właśnie od tego mylnego postrzegania mojej osoby..."
Syknąłem cicho, gdy szpony kreatury wbiły się nieco głębiej w moją skóre. Ten dźwięk wyrwał czarnowłosego z otępienia, atakując maszkarę.
Ku mojemu zaskoczeniu, było to naprawdę spektakularne widowisko. Nie sądziłem, że ktoś tak młody może poruszać się, aż z taka szybkością, czy gracją. Ledwo udało mi się zarejestrować chwile, w którym odciął maszkarze rękę, która to pozbywszy się swojego właściciela, spadła na ziemie poniżej, uwalniając mnie od swojego uścisku.
Poszkodowana zawyła z bólu, tak głośno, że przez krótki okres czasu obawiałem się o swoje bębenki uszne. Lecz już w następnej sekundzie rzuciła się wściekle na chłopaka, który zręcznie unikał każdego zadanego przez nią ciosu.
Było, wręcz namacalnie widać, że się z nią bawi, że nie stanowiła dla niego jakiegoś większego wyzwania, przez co szybko się znudził i zakończył to starcie, odcinając jej głowę. Następnie, przez chwile wpatrywał się ze znudzonym wyrazem twarzy, jak ciało „kobiety" zmienia się stertę popiołu.
Gdy już było po wszystkim, to spojrzałem na swoją dłoń, chcąc ją jakoś opatrzyć... lecz okazało się, że nie miałem czego. Po ranie nie było nawet śladu. Co bardzo mocno mnie zdziwiło, bo przecież czułem ból zadany mi przez tą kreaturę... nie mogłem sobie tego od tak wymyślić, ponieważ widziałem ślady po krwi, która jeszcze nie tak dawno spływała mi po wierzchu dłoni, jak i pomiędzy palcami.
W tym momencie przypomniałem sobie reakcje Pani Medyk w momencie, kiedy to przed kilkoma godzinami pojawiłem się przed nią, będąc całkowitym okazem zdrowia. W końcu zrozumiałem dlaczego wciąż powtarzała „niesamowite", gdy mnie badała. Chodziło jej wtedy o to, że nie posiadałem żadnych, nawet najmniejszych ran, czy stłuczeń...
-Nic ci nie jest?- z zamyślenia wyrwał mnie głos nieznajomego.
-Tak. Wszystko w porządku.- zapewniłem go szczerze. Nie widziałem sensu w wyolbrzymianiu czegoś, co już w sumie i tak nie istniało.
-Jak uważasz...- odpowiedział niezbyt przekonany.
-Nie, naprawdę nic mi nie jest. Spójrz- mówiąc to pomachałem mu dłonią przed nosem, z uśmiechem.- Chyba wychodzi na to, że mam szybką regeneracje.
To go zaskoczyło chyba bardziej, niż samo istnienie tej poczwary, ponieważ chwycił moją dłoń i obejrzał z każdej możliwej strony... jakby niedowierzając.
Tak swoja drogą, to posiadał bardzo delikatną skórę. Spodziewałem się, że będzie raczej... szorstka.
-Jak to możliwe?- odpowiedział w końcu, wypuszczając mnie z uścisku.
-Nie rozumiem...
-To nie jest normalne.- przerwał mi bezczelnie- Człowieku. Ona wbiła ci pazury w przegub... a tobie nie zostały nawet blizny.
Po tych słowach zapadła głucha cisza, której nie zamierzałem przerywać. No bo co miałbym mu powiedzieć... że sam nic nie wiem na swój temat? Dajcie spokój, już wystarczająco się dziś ośmieszyłem.
Chciałem się odwrócić i odejść, lecz sumienie mi na to nie pozwoliło. Wypadałoby chociaż podziękować swojemu wybawcy.
-dziękuje... hm, jak mam się do ciebie zwracać?- zapytałem, całkowicie ignorując jego wcześniejsze słowa
-Kilian.
-A więc... dziękuje ci Kilianie za ratunek.- podziękowałem mu uprzejmie- Przyjaciele mówią do mnie „Liran". Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, zwracaj się do mnie po prostu po imieniu.
Nie czekając na reakcje Kiliana, udałem się do wyjścia z zaułka... po czym znowu stanąłem. W tym całym zamieszaniu zapomniałem o jednej bardzo istotnej rzeczy... a mianowicie o tym, że ja przecież nie wiem gdzie jestem... obecnie, to ja sam w życiu nie tafie do domu.
„Miejmy to już za sobą...", pomyślałem, wzdychając ciężko, odwracając się na powrót do stojącego nieopodal bruneta
-Kilianie...- zacząłem uśmiechając się niewinnie.
-O co chodzi?- powiedział z irytacją.
-... No bo ja tak jakby... dopiero tu przyjechałem i nie znam jeszcze rozkładu tego miasta...- zaśmiałem się nerwowo.
-Do sedna.- ponaglił mnie brunet.
-... I tak jakby nie wiem jak wrócić do domu.-wyznałem w końcu.
-Na jakiej mieszkasz przecznicy?- powiedział z rezygnacją w głosie.
- Nie wiem...- odpowiedziałem, uśmiechając się anielsko. Ta. To by było na tyle jeśli chodzi o nie robienie z siebie dzisiaj, jeszcze większego idioty.
-...
Kilian przez chwile wpatrywał się we mnie tępo, jak gdyby miał nadzieje, że to nie dzieje się naprawdę i zaraz wyskoczę z tekstem: „żartowałem!"... otóż, nie tym razem.
-Opisz mi ją chociaż...- poprosił z ledwo zachowanym spokojem.
-Em... no, ten... ładne, ceglane budynki... błękitne niebo... droga...
-...
-...
-Nie wiesz jak wygląda.- stwierdził tępo, zamykając oczy, jednocześnie nabierając w płuca kilka głębokich, uspakajających oddechów.
-Nie wiem...
-...
-...
-JAK MOŻNA NIE WIEDZIEĆ JAK WYGLĄDA DZIELNICA W KTÓREJ SIĘ MIESZKA?! CZŁOWIEKU, PRZECIEŻ TAMTENDY DZISIAJ PRZECHODZIŁEŚ!...-wybuchł, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemie. Owszem, na początku dość dokładnie przyglądałem się naszemu otoczeniu, gdy szliśmy z Julianem przez miasto. Potem... no cóż. Prawie wcale.-... JESTEŚ SKRAJNIE NIEODPOWIEDZIALNY! JAKIM CUDM UDAŁO CI SIĘ DOJŚC DO TEJ ŁAŹNI, ARGH!
„Powiedz mi coś czego nie wiem...", pomyślałem, nie mając odwagi wypowiedzieć tego na głos.
-...Przepraszam- wyszeptałem skruszony
- Jest już późno. Nie mam ochoty błąkać się z tobą po tym cholernym mieście nocą.- zdrętwiałem na tych słowa. Chyba mnie teraz nie zostawi samego na pastwę losu?!- Oh, na litość boską Liranie. Przecież nie porzucę w środku nocy, takiej sieroty życiowej jak ty. Bo z twoimi umiejętnościami, to potkniesz się jeszcze o własne nogi i skręcisz sobie kark... dzisiejszą noc spędzisz u mnie. Jutro jakoś odstawimy cie do domu.
-Chyba żartujesz?! Ciocia mnie zabije, jeśli nie wrócę do domu ... to będzie mój koniec... umrę.- żaliłem się głośno
-Wolisz spać na ulicy?- zapytał niewzruszony, wysoko unosząc brew.
...
...
...
-... To gdzie masz to mieszkanie?- po dłuższym zastanowieniu się i wyciągnięciu wszystkich „za" i „przeciw", doszedłem do wniosku, że Ciocia jednak będzie się cieszyła, że jestem cały i zdrowy... przynajmniej taką mam nadzieje.
-Tak też myślałem.- zakpił czarnowłosy.
^^^
Od Autorki:
Dobry wieczór kochani! Rozdział wrzucam wam teraz, ponieważ tak się jakoś złożyło, że później nie będę miała na to czasu, a chce być w stosunku do was uczciwa. Nawet, jeśli czuje, że ten rozdział nie jest jeszcze w stu procentach idealny, to postanowiłam go wrzucić. Mam nadzieje, że wam się spodoba.
Jeśli widzicie jakieś błędy, lub czegoś nie rozumiecie, to zachęcam do komentowania. Zawsze staram się odpowiadać na wszystkie komentarze. Trzymajcie się kochani i do następnego.
PS: Rozdział w następną sobotę. Chciałbym coś wstawić w środku tygodnia, ale mój zbiór rozdziałów powolutku się kurczy i boje się, że niedługo mi ich zabraknie, bo wstawiam szybciej niż je pisze... 😅
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro