Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 4


Liran

        Od ostatnich wydarzeń, minęło zaledwie kilka godzin. Podczas, których złapałem jakiegoś mentalnego doła. Zamknąłem się w pokoju, nie życząc sobie niczyjej obecności.

        Jeśli chodzi o przyczynę, tego a nie innego nastroju, to nie wiem co się stało. Może, po prostu nie istniała żadna sensowna przyczyna? A za wszystko odpowiedzialny był mój rozkapryszony układ nerwowy. Co w gruncie rzeczy, było nawet bardziej niż możliwe.

        „W sumie, to już dawno powinienem był się przyzwyczaić do tego, jak bardzo dziwny i pogmatwany jest mój organizm...", pomyślałem, wzdychając ciężko.

        Obecnie siedziałem przy stole w jadalni, nie mając apetytu, po prostu przesuwając jedzenie widelcem z kąta w kąt. Do głębi zajęty szukaniem sensu istnienia.

        Takie wahania nastrojów zdarzały mi się dosyć często, więc zarówno ciocia jak i wujek nie przejęli się tym zbytnio, zostawiając mnie w spokoju. Od czasu, do czasu wymieniając się miedzy sobą uwagami na temat tego co dzieje się w królestwie.

        Po skończonym posiłku, wróciłem do siebie, z zamiarem owinięcia się w pierzyny i przeczekania tak reszty dnia... a najlepiej tygodnia. Niestety los miał dla mnie inne plany. W momencie, gdy już zamykałem drzwi, rozległ się głos cioci, wołającej moje imię.

        Z westchnieniem godnym męczennika, udałem się z powrotem do jadalni. Ku mojemu zaskoczeniu u boku płomiennowłosej stał Julian w pełnej nonszalancji pozie, z szerokim uśmiechem na twarzy.

        Nie miał już na sobie opancerzenia, tylko zwykłe dzienne ubrania, składające się z śnieżnobiałej koszuli z ozdobnymi mankietami, granatowej kamizelki, której złota oprawa idealnie komponowała się z jego blond włosami i bursztynowymi oczami. Całość uzupełniały czarne spodnie z luźniejszego materiału oraz tego samego koloru, wysokie buty.

        Byłem w niemałym szoku. Owszem już wcześniej wiedziałem, że Julian ma dopiero dwadzieścia lat, a mimo to dopiero teraz dotarło do mnie to jak młodo wygląda. Wcześniej, gdy był odziany w mundur, wyglądał na kilka lat starszego.

-Zbieraj się.- powiedział, z psotnymi iskierkami w oczach.

        Posłałem mu nieprzekonane spojrzenie. Nie miałem ochoty na żadne zabawy. Moim zamiarem było przeleżenie reszty dnia w cieplutkim łóżeczku, z dala od jakiegokolwiek zgiełku.

-Nie chce.- prychnąłem niezadowolony, przewracając oczami.

-Co ty dziś taki niemrawy? Wstałeś lewą nogą czy jak?- zadrwił blondyn, całkowicie ignorując moje wcześniejsze słowa- rusz się królewno, bo nam wszystko pozamykają.

        Nie czekając na moją reakcje, poszedł w kierunku drzwi wyjściowych. Nim ruszyłem w ślad za nim, to wymruczałem pod jego adresem jeszcze kilka przekleństw, które oczywiście usłyszał. Jakżeby inaczej...

-Co ty tam mruczysz pod nosem?- zapytał rozbawiony. A ja zastanawiałem się, w którym momencie stał się taki otwarty. Pamiętam jak jeszcze niedawno jąkał się, rozmawiając ze mną, nie umiejąc się nawet wysłowić...

        Nie widząc innego wyjścia, postanowiłem dać  za wygraną i pozwolić się chłopakowi zaciągnąć tam gdzie chce. Ale nie mogłem się powstrzymać przed tym, by zrobić mu na złość...

        W tym celu zacząłem zakładać buty, znacząco się przy tym ociągając. Co było wielkim błędem, ponieważ skończyło się na tym, że Julian stracił do mnie cierpliwość i nie ważąc na moje protesty, potraktował mnie jak małe dziecko, zakładając moje buty za mnie... nie zdążyłem nawet mrugnąć, nim wypchnął mnie za drzwi, zamykając je szybko za nami.

        Piekły mnie policzki. Nie spodziewałem się, że dwudziestolatek będzie zdolny do czegoś takiego. Gdybym wiedział jak to się potoczy, poszedłbym za nim grzecznie, oszczędzając sobie w ten sposób wstydu. Ewentualnie od czasu, do czasu rzucając coś złośliwego pod nosem.

        Nie chcąc dawać mu więcej okazji do śmiechu, ruszyłem do przodu, nie patrząc zbytnio gdzie idę. Liczyło się tylko to, by nie zobaczył moich rumieńców.

-Daj spokój Liranie...- usłyszałem rozbawiony głos chłopaka za sobą.-... czy aż tak bardzo nie lubisz mojego towarzystwa?- dodał. A ja w odpowiedzi posłałem mu swoje „wściekłe" spojrzenie.

-...Wyglądasz jak naburmuszone dziecko, któremu zabrało się cukierka. Tylko tupnięcia nogą jeszcze brakuje.- skomentował wesoło, jednocześnie chwytając mnie za nadgarstek, zmieniając przy tym kierunek naszego marszu.- W tę stronę.

-Och, zamknij się już...- warknąłem, całkowicie zdając się na chłopaka- Dokąd idziemy?- zapytałem w końcu, gdy ciekawość wzięła górę.

-Niespodzianka.- odpowiedział wymijająco, uśmiechając się półgębkiem.

_***__***__***_

        Julian prowadził mnie krętymi ulicami tej „bogatszej" części społeczeństwa, nawet przez chwile nie puszczając mojej ręki, jakby bał się, że gdy tylko to zrobi to gdzieś mu ucieknę. Nie powiem, kusząca wizja, z której i tak nie skorzystam, ponieważ no drodze stałaby mi pewna bardzo istotna przeszkoda. Mianowicie? Otóż znając mnie i moje jakże „ogromne" pokłady szczęścia, to zgubiłbym się już przy pierwszym zakręcie. Tak, więc no. Zrezygnuje z tego pomysłu.

        Chcąc czymś zająć myśli, zacząłem rozglądać się na boki. Przyznam szczerze, że w porównaniu do tej biedniejszej strefy, ta prezentowała się wręcz wyśmienicie. Domy zostały tu wybudowane w równych od siebie odstępach, ułożone w równej linii, tworzyły idealnie wyprofilowane ulice, które w przeciwieństwie do poprzednich, nie były śmierdzącą breją, a twardo uklepaną ziemią.

        Przemierzający je mieszkańcy nosili ładnie skrojone i dopasowane ubrania, wpasowujące się w obecnie panującą modę, które to różniły się od siebie zaledwie kolorem.

        Oczywiście nie mogło tu zabraknąć kupców, namawiających wszystkich tu obecnych do zakupu ich towaru, zapewniając że nie ma na rynku nic lepszego. Jak i sklepów z pięknymi szyldami, czy kawiarni, z których wydobywał się przecudowny capach wypieków.

        W pewnym momencie, kątem oka zauważyłem grupkę żołnierzy idących przez miasto, śmiejących się z żartu, zapewne autorstwa jednego z nich. Lecz to nie oni mnie zaciekawili, a przynajmniej nie w całości. Tym co przykuło moją uwagę były ich herby przynależności. A uściślając, to że każdy posiadał inny.

        Byłem ciekawską osobą, wiec szybko zasypałem Juliana gradem pytań, dotyczących właśnie tej sprawy. A każde jego słowo chłonąłem niczym gąbka.

        Dowiedziałem się między innymi, że tutejsza żandarmeria dzieliła się na kilka oddziałów: I, II i III gwardie królestwa.

        I gwardia królewska, zajmowała się zachowaniem porządku w mieście i ogólnym przestrzeganiem praw przez mieszkańców. Oznakowani są herbem w postaci dwóch skrzyżowanych ze sobą mieczy na tle szalejącej burzy;

        II gwardia królewska to ta część odpowiedzialna za patrolowanie granicy i ewentualne przekazywanie ważnych informacji. Ich herbem jest trzygłowy smok. Co ciekawe ponoć każda z odnóg przypadała jednemu z trzech najpotężniejszych rodów monarchii.

        Jako ostatnią podał mi III gwardie królewską, ona dla odmiany znajduje się najbliżej pałacu i jego władców- czyli rady. Jest to wręcz jednostka specjalna, stworzona do potrzeb i użytku indywidualnego wyższych person. To do niej właśnie należy Julian. Jeśli dobrze zrozumiałem to tylko najlepsi mogą do niej przynależeć. A co ważniejsze posiada ona wiele herbów. Najważniejsze trzy, to te podlegające rodziną królewskim: Blackowie posiadają czarnego feniksa, odradzającego się z popiołów; Wchiteczesterowie, anioła w białej szacie, grającego na harfie. Natomiast Delkalionowie dysponują gryfem, walczącym z wielonogą bestią. Oczywiście to tylko uproszczony opis. Gdy miał mi teraz opowiadać o każdej istniejącej podjednostce... to i za rok by nie skończył.

        Po raz koleiny dotarło do mnie w jak szybkim tempie Julian potrafił poprawić mi humor. Był tak pozytywną osobą, że nawet ja w tych, a nie innych okolicznościach nie mogłem przestać się uśmiechać. Jego radość była po prostu zaraźliwa.

        Bawiłem się tak dobrze, że nawet nie zauważyłem kiedy upłynął ten cały czas, nim dotarliśmy na miejsce. Staliśmy właśnie przed ogromnym ceglanym budynkiem. Nie miałem czasu dobrze mu się przyjrzeć, ponieważ Julian bez jakiejkolwiek zapowiedzi, wciągnął mnie do środka.

        Po wejściu uderzyła w nas para i zapach zmieszanych ze sobą olejków do ciała. Nie wierze... skubany zabrał mnie do łaźni. Gdy tylko się zorientowałem w sytuacji, to tak mocno zaparłem się nogami, że blondyn o mało nie zaliczył bliskiego spotkania z podłogą, przez co spojrzał na mnie z wyrzutem.

-NIE.- odparłem twardo, przecząco kiwając głową na boki- Zapomnij, nie wejdę tam...

-Och, no daj spokój... będzie fajnie.- zapewniał mnie żarliwie.

-Nie ma mowy. Nie chce...- stałem przed nim z założonymi rękami, próbując być nie ugiętym.

-Nie bądź taki Liranie... przecież nie będzie tak źle. To tylko łaźnia, a my będziemy mieli swój własny przydział. Nikt nas nie zobaczy... proszę zgódź się Liranie- spojrzał na mnie tymi szczenięcymi oczyma... i jak ja mógłbym mu odmówić...

        Dziesięć minut później, po załatwieniu już wszystkich formalności. Staliśmy w szatni i przygotowywaliśmy się do „relaksu", każdy na swój własny sposób. Julianowi zajęło to o wiele mniej czasu niż mi, ponieważ on w porównaniu do mnie nie musiał spinać włosów. Był też mniej wstydliwy, więc nie ociągał się tak przy ściąganiu każdej części ubioru. A o wybieraniu olejków już nie wspomnę... nic nie poradzę na to, że akurat ten o zapachu wanilii, był na szarym końcu pokaźnej kolekcji...

        Gdy wychodziliśmy odziani tylko w cieniutkie szlafroki, to kątem oka zauważyłem grupkę osób siedzących w gorących źródłach. Lecz szybko przestałem zwracać na nich uwagę, ponieważ Julian bezczelnie się ze mnie naśmiewał...

-Czemu nie mogłeś wziąć po prostu pierwszego lepszego z brzegu...- śmiał się ze mnie.

-Och, nie rozumiesz... to MUSIAŁA być wanilia.- odparłem naburmuszony. Sam mnie tu zaprowadził, to niech teraz znosi moje fetysze.

-Dobrze, dobrze "waniliowy chłopcze".- zbył moją osobę z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Już ja mu zetrę ten uśmieszek z gęby...

-Och, zamknij się!- powiedziałem z irytacją, popychając blondyna na pobliską ścianę.

-Tak chcesz się bawić?- mówiąc to uśmiechnął się do mnie szatańsko, po czym mi oddał. Teraz to ja poleciałem na ścianę. „o nie, nie, nie. Tak się bawić nie będziemy..." pomyślałem, po czym znów go pchnąłem.

        W ten oto sposób zaczęliśmy się szaleńczo przepychać. Co w zasadzie... było chyba największym błędem w moim życiu...  

        Nie. Nie chodziło o to, że wyglądaliśmy jak pozbawieni rozumu kretyni... No dobra o to też... Ale przede wszystkim przestaliśmy zwracać uwagę na otoczenie, a i połączenie wody i drewna okazało się nie być nam, a raczej mi przychylne, ponieważ w pewnym momencie Julian pchnął mnie trochę zbyt mocno. Przez co zacząłem się lekko zataczać i w końcu zahaczając o czyjeś ubrania, straciłem równowagę i z piskiem godnym prawdziwego mężczyzny wpadłem do aromatyzowanej cieczy, wzbudzając w ten sposób zaskoczone krzyki siedzących tam kobiet.

        Cóż... szczęście rzadko bywa po mojej stronie. I ten raz oczywiście nie był wyjątkiem... gdy tylko znalazłem się w wodzie, to zacząłem się w niej rzucać, rozchlapując ją na wszystkie strony. Nic niestety nie mogłem poradzić na to, że woda dostała mi się do ust. Wcześniej nie zdążyłem ich zamknąć, więc teraz najzwyczajniej w świecie się topiłem. A jak już jakimś cudem udało mi się z niej wynurzyć, to odkryłem kilka rzeczy...

        Po pierwsze: moje włosy postanowiły się zbuntować, wymykając się cichcem z upięcia przez co teraz miałem ograniczone pole widzenia. Po drugie: w trakcie wynurzania moja ręka otarła się o coś dziwnego. Nie wiedziałem co to było. W końcu miałem włosy w oczach. Dowiedziałem się tego dopiero kiedy odgarnąłem je z czoła...

        Cóż... gdyby ludzki organizm posiadał system autodestrukcji... to w tej chwili z przyjemnością bym z niego skorzystał. Może w ten sposób zaoszczędziłbym sobie nieco wstydu.

        Otóż, gdy otworzyłem oczy, ujrzałem iście cudowny obraz twarzy młodego mężczyzny tuż przy swojej. Posiadał czarne włosy, będące kompozycją niesfornych fal, które okalały jego przystojną twarz, o dostojnych rysach i pięknych dwukolorowych oczach. Jedno z nich posiadało niebieską tęczówkę, natomiast drugie zieloną. Całość dopełniał prosty nos, mała blizna na różanych ustach oraz umięśniona sylwetka.

        Ale to nie on był problem. No przynajmniej nie w całości. Właściwie to wszystko byłoby w porządku, gdyby nie mały... drobny szczególik. Chodzi o moją rękę, a raczej o jej konkretne położenie, właśnie w tym momencie... włożyłem mu dłoń centralnie między nogi... chyba nie muszę tłumaczyć o co się otarłem...

        O dziwo sam poszkodowany spoglądał na mnie spokojnie z wysoko uniesioną brwią, wyglądając jakby cała zaistniała sytuacja wcale go nie krępowała, a wręcz przeciwnie- bawiła... i być może nie wyglądałaby to tak tragicznie, gdybym po prostu siedział cicho i się nie odzywał. Ale jako, że jestem jaki jestem, to na jego „witaj w moich skromnych progach" odpowiedziałem bezmyślnie:

- no właśnie czuję, że w skromnych...

^^^

Od Autorki:

        Dzień dobry kochani! Tak jak obiecałam, przychodzę do was z nowym rozdziałem- niespodzianką. Mam nadzieje, że wam się spodoba.

        Przyznam szczerze, że pisanie tego rozdziału sprawiło mi nie mały problem. Już nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak zażenowana...

        Jeśli macie jakieś sugestie, lub czegoś nie rozumiecie to śmiało piszcie. Trzymajcie się kochani i do następnego!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro