Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 31

Liran

Wpatrywałem się dużymi oczami w kamień runiczny znajdujący się w rękach Viridi, którego tępe krawędzie tworzące razem wzór owalu błyszczały czysto w tych kilu promyczkach światła, ledwo przedostających się tu przez korony drzew.

„Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem?...", zarzuciłem sobie z wyrzutem w momencie kiedy odkryłem jak absurdalnie prosta była ta zagadka. Normalnie ręce opadają.

No bo przecież logicznym było, że najbardziej prawdopodobnym wyjściem z tego przeklętego lasu będzie to, którym się tu dostaliśmy, a dostaliśmy się tu właśnie przez ten przedmiot...

„Co za wstyd...", pomyślałem gorzko, z całych sił powstrzymując się przed uderzeniem się w czoło. Jedynym pocieszeniem było to, że patrząc na miny innych mogłem z czystym sercem stwierdzić, że nie tylko mi wyleciał ten fakt z głowy.

-Gdzie go znaleźliście?- zapytałem w końcu, wciąż przeżywając własną głupotę.

Oczy dziewczynki się roziskrzyły, kiedy zaczęła mówić podekscytowanym głosem

-To jest drugi, który znaleźliśmy! Pierwszy był tutaj!- wskazała rękoma na cały otaczający nas tern. Po czym wyrwała się do przodu, odpychając niepotrzebnych gapiów, zatrzymując się jakiś metr od tego przewalonego drzewa na którym wcześniej sobie przysiadłem i wskazała na coś palcem- Dokładnie w tym miejscu leżał!

Uniosłem wysoko brew, idąc w ciszy za rozanieloną nastolatką w ostateczności wpatrując się w kawałek ziemi, który wskazała i rzeczywiście było tam małe wgłębienie, świadczące o tym, że jeden z kamieni, o których mówiła faktycznie musiał tam leżeć.

-A nas dokładnie w tym miejscu wyrzuciło- usłyszałem głos bruneta tuż przy swoim uchu, przez co omal nie podskoczyłem z przerażenia.

-Musisz mnie tak zawsze straszyć?!- naskoczyłem na niego zirytowany, odwracając się ku niemu niezadowolony- Zobaczysz! Jeszcze kiedyś zejdę przez ciebie na zawał, ty tłumoku!

Chłopak spojrzał mi prosto w oczy przez chwile nie robiąc kompletnie nic, po czym na jego ustach wolno wykwitł kpiący, zadowalający uśmieszek, a on sam rzucił kąśliwie.

-Straszenie takich pyskatych panienek jak ty, to od dziś moje nowe hobby, więc się przyzwyczajaj Waniliowy chłopcze.

„Ja ci dam Panienkę...", pomyślałem mściwie, zamierzając się do zadania mu porządnego kopnięcia w piszczel, ale chłopak jakby wykrył swój rychły koniec bo w ostatniej chwili odskoczył jak oparzony, co skończyło się tym, że moja stopa trafiła w pusta przestrzeń, a ja sam się zachwiałem i pewnie bym wylądował z twarzą w błocie, gdyby nie szybka reakcja bruneta, który sprawnie pochwycił mnie w pasie, ratując w ten sposób od upadku.

-Dokąd tak lecisz, królewno?- zaśmiał się, ustawiając mnie bezpiecznie do pionu, wciąż trzymając się blisko. Za blisko.

Moje policzki pokryły się szkarłatem, gdy pełen zawstydzenia wciągałem cudowny, obezwładniający zapach chłopaka moich zasmarkanych marzeń. Podczas gdy moje serce zabiło szybciej w odpowiedzi na samo ciepło jego ciała tuż przy moim.

„Dlaczego jak tak muszę na niego reagować... i czemu tu się nagle tak duszno zrobiło?!", pomyślałem z przekąsem, będąc odrobinę zbyt przetłoczonym tym wszystkim.

To chyba dlatego czym prędzej odepchnąłem od siebie czarnowłosego, cofając się o kilka kroków wstecz tak, że zrównałem się ze stojącą nieopodal Viridi, która tak jak i wszyscy dookoła przypatrywała się nam i chłonęła z uwagą wszystko co się między nami działo.

Po raz kolejny kompletnie wyleciało mi z głowy, że nie jesteśmy tu sami, a w towarzystwie nie dwóch... a aż trzech drużyn. „No pięknie Liranie. Powinieneś dostać tytuł debila roku i podzielić się tą chwałą z Kilianem, który to w tej dziedzinie nie ustępował ci nawet na krok...", pomyślałem sarkastycznie, zły na siebie o to, że znowu zrobiliśmy z siebie sensacje.

Tak, więc by choć odrobinę wyjść z twarzą, to postanowiłem puścić w niepamięć poprzednie słowa chłopaka, całkowicie je ignorując. Zamiast tego zmieniając temat i kierując swoje następne pytanie do dziewczynki.

-No to gdzie znaleźliście ten drugi kamień?

Tak naprawdę to nie musiała mi tego tłumaczyć, bo już się tego domyśliłem. Po prostu chciałem jakoś odwrócić uwagę wszystkich od mej jakże głupiej osoby i skupić ją na czymkolwiek co nie było mną... a na chwile obecną tylko ta wymówka wpadła mi do głowy.

Na szczęście to najwyraźniej wystarczyło, o czym informowały mnie oczy dziewczynki, które to znów rozbłysły, gdy pełnym radości głosem zaczęła opowiadać o miejscu gdzie znalazła drugi przedmiot.

Mogłem zatem odetchnąć z ulgą... przynajmniej taką miałem nadzieje... bo w moim przypadku to różnie w końcu bywa.

-Drugi z nich leżał dokładnie tam, gdzie zaatakowały nas ogary! Trochę cykaliśmy się przed wróceniem w tamto miejsce, bo mimo wszystko nie wiedzieliśmy czy tych przebrzydłych bestii tam nie będzie, ale było warto, spójrz!- podała mi kamień bym lepiej mógł się mu przyjrzeć, po czym dodała już nieco sarkastycznie- Zapewne gdyby nie Verier i jego krzyki, to znaleźlibyśmy go jeszcze tego samego dnia, ale wyszło jak wyszło. Mówi się trudno.

Uwaga wszystkich nagle skupiła się na wyżej wymienionym osobniku, a ich miny jakimś dziwnym trafem zdawały się mówić same za siebie. Mówiąc krótko nikt nie wydawał się być tą informacją zaskoczony... cóż taki już jego urok...

-I co się tak gapicie?!- wrzasnął oburzony, próbując przewrócić oczami, co samo w sobie chyba było dla niego ciężkie zważywszy, że podbiłem mu oko... ah szkoda, że tylko jedno. Ale wracając... czyż nie mówiłem, że jest uroczy?

Ta sarkazm.

-Zdaje się, że nikogo tu chyba nie dziwi, że głównym niszczycielem dobrej zabawy jesteś ty we własnej osobie- odezwał się kąśliwie Kilian- To już u ciebie wchodzi powoli w rutynę.

Widząc jak brunet powoli zaczyna się rozkręcać, to tym razem nie zamierzałem nawet w najmniejszym stopniu wstawiać się za tym przeklętym bachorem. Już raz to zrobiłem i co? Do teraz tego żałuje. Menda jedyne na co zasłużyła, to chlapaka w ten swój pusty łeb. Może by się w końcu czegoś nauczył.

-Co to ma niby znaczyć?!

-A to, że przynosisz większe nieszczęście niż Liran! On przynajmniej w porównaniu do ciebie nie robi tego świadomie.

Rzucił swoim pierwszym argumentem, tak jakby mnie tu wcale nie było, przez co nieco spochmurniałem i nim się obejrzałem słowa przesiąknięte sarkazmem opuściły moje usta

-Dzięki wiesz.

Chłopak jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności, bo zesztywniał na chwile, po czym odwrócił się do mnie trochę zmieszany, uśmiechając się przepraszająco, na co jedynie wywróciłem zirytowany oczami.

-No nie gniewaj się mały, przecież wiesz, że to prawda... możesz to nawet uznać... za komplement!

Wypalił nagle zapewne uznając, że udało mu się z powodzeniem wyjść z tej jakże niezręcznej sytuacji... Kretyn.

-W dupę sobie wsadź takie komplementy Panie skromny sprzęt.- odciąłem się nachmurzony.

-Jesteś wredny.

-A ty głupi i co? Jakoś z tym faktem żyje.- „... jeszcze", dodałem w myślach skwaszony, bo znając moje szczęście to umrę dławiąc się herbatą.

-To też było wredne, wiesz?

-Wiem. I takie miało być.

Czarnowłosy westchnął ciężko unosząc ręce w geście poddania

-Dobra, zrozumiałem aluzje... już się zamykam.

Uśmiechnąłem się szeroko, klaszcząc w dłonie

-Brawo! Więc jednak potrafisz myśleć samodzielnie! No kto by przypuszczał.

-Czy możemy w końcu wrócić do tej ważniejszej kwestii?- zaproponował uszczypliwie Quinlan, próbując naprowadzić rozmowę na właściwe tory- Bo nie wiem jak wy, ale ja już mam dość siedzenia w tej dziczy. Wszystko mnie drapię i uwiera... o niczym już tak nie marze jak o tej cholernej kąpieli, więc proszę zróbcie mi te przyjemność i się zamknijcie bym mógł sobie wszystko na spokojnie przemyśleć.

Po prośbie chłopaka wszyscy ucichli. Lecz nie była to przyjemna cisza, a raczej nieco napięta. Cóż ale przynajmniej nikt się nie odzywał, więc są i plusy!

Chyba każdy na samo wspomnienie o możliwości opuszczenia tej cholernej dziczy, czuł silną potrzebę dostosowania się do słów jasnowłosego i dania mu możliwości do działania. Wszystko byle by się stąd wydostać. Nawet Verier siedział cicho, co już samo w sobie świadczyło o powadze sytuacji.

-Zastanówmy się...- powiedział Quinlan z zamyślonym wyrazem twarzy, zapewne próbując złożyć wszystko w logiczną całość- Mamy dwa kamienie. Po jednym dla każdej z waszych drużyn... podejrzewam, że żeby stąd wydostać każda drużyna potrzebuje mieć osobny kamień, więc jestem jedynym który tej możliwości na razie nie posiada.

Tu byłem w stanie się z nim zgodzić. Bo szczerze wątpię by rada w tej jednej kwestii dała nam taryfę ulgową, już szybciej uwierzę w dobroduszność karmelowowłosego.

-...A co ważniejsze... czy ktoś wie jak tego ustrojstwa używać? Bo wydaje mi się, że samo posiadanie kamienia na niezbyt wiele nam się tutaj zda jeśli nie będziemy w stanie z niego skorzystać.

To również była prawda. Ten konkretny przedmiot do aktywacji potrzebował swego rodzaju zapalnika, czegoś na wzór polecenia, czy komendy. Bez niego jest bezużyteczny.

-To kamień runiczny, więc by go uruchomić wystarczy po prostu użyć jakiejś komendy w języku powstania, czy jak kto woli „języka poprzedniej ery"- odezwałem się rzeczowym i nieco obojętnym głosem, dzieląc się swoją wiedzą z resztą tu obecnych

-Wiedziałem, że to nie będzie takie proste.- zaklął jękliwe brunet stojący tuż obok mnie.

Spojrzałem na niego zaskoczony nie do końca rozumiejąc w czym widzi problem. Owszem kamienie runiczne potrzebowały aktywatora, lecz było nim zazwyczaj proste, niezłożone sformułowanie, nawet nie zaklęcie, ot zwykłe zdanie w języku pradawnych. Dla mnie błahostka

Rozejrzałem się dookoła i zdziwiłem się jeszcze bardziej, kiedy zorientowałem się, że wszyscy mają równie zmarnowane miny co sam brunet.

Czy to możliwe, że nie potrafili nawet podstaw z tak łatwego dialektu, jakim była mowa pradawnych?

-Przepraszam ale muszę zapytać...- nie wytrzymałem i w końcu postanowiłem zadać głośno nurtujące mnie pytanie- Czy nikt z was nie zna nawet pojedynczych zwrotów z pradawnego języka?...

Zacząłem ostrożnie, nieco się pesząc gdy oczy wszystkich wbiły się w moją osobie, a ich spojrzenia każdego z osobna mówiło „Zwariowałeś?!"

-A ty znasz?- zakpił jeden z spośród paniczyków, niestety w tym tłumie nie byłem w stanie dostrzec jego sylwetki, a tym bardziej twarzy.

Przechyliłem lekko głowę na bok zdumiony.

-Oczywiście, a wy nie? W końcu to zasadniczo łatwy dialekt, więc co w tym takiego dziwnego?- zapytałem, wzruszając ramionami, całkowicie zdezorientowany, wciąż nie rozumiejąc w czym widzą problem.

Założyłem ramiona, spoglądając nieco oczekująco na zgromadzony wokół mnie tłum. Naprawdę nie byłem w stanie pojąć ich toku myślenia. Tym bardziej, że w większości miałem przed sobą szlachtę. Jak to możliwe, że żadne z nich nie umie nawet podstaw tego języka?

-Nie patrzcie tak na mnie, mowie serio.- odezwałem się już trochę ostrzej, czując jak wzbiera się we mnie irytacja na widok tych ich spojrzeń. No normalnie jakby jakiegoś ducha widzieli...

-Liranie...- zaczął niepewnie Kilian, jakby nie do końca wiedząc co powiedzieć. Zmarszczyłem brwi- Nikt z nas nigdy nie uczył się pradawnego języka, ponieważ naprawdę mało jest osób na tym świecie, które potrafiłyby go odczytać, a tym bardziej nauczać. Jedynymi takimi osobami umiejącymi posługiwać się w jakimkolwiek stopniu tym językiem są radni i to nie wszyscy... może dwóch albo trzech- przerwał na moment, by zaczerpnąć oddech po czym kontynuował wciąż tym samym spokojnym głosem- Dlatego to dla nas takie dziwne Liranie... ale mogłem się tego po tobie w sumie spodziewać... w końcu jesteś dzieciakiem Aidana, a on jest jednym z nielicznych, którzy ten język pojmują. To on musiał ci go nauczać, prawda?

Nie. Oczywiście, że nie. Wujek nigdy nie pokazał mi tego języka... ja sam się go nauczyłem... chociaż nie wiem czy tak właśnie można to nazwać, bo w prawdzie czułem się wtedy tak, jakbym przypominał sobie coś co już od dawna potrafiłem nie żeli uczył się czegoś od podstaw i nie wydawało mi się to wtedy takie dziwne...

Nawet wujostwo tamtego dnia nie wydawało się tym zaskoczone, wręcz przeciwnie... jakby się tego po mnie spodziewali, więc tym bardziej uznałem to za normalne, a wręcz naturalne.

Lecz nie mogłem im tego powiedzieć... już i tak wzbudziłem za dużo zamieszania i podejrzeń. Bezpieczniej będzie jeśli przyznam racje brunetowi... przynajmniej w tedy będę miał jakąś podkładkę i uspokoję nieco ich nerwy. Jeszcze tego mi brakuje by swoją własną głupotą sprowadzić problemy na wychowujące mnie małżeństwo.

-Tak, to wujek mnie go nauczał...- zaśmiałem się niezręcznie, drapiąc się po szyi- Wybaczcie mi proszę moje wcześniejsze zachowanie, powinienem był się domyśleć, że nie jest to czymś powszechnym... po prostu z góry uznałem, że skoro ja się go musiałem uczyć, to wy także.- tłumaczyłem cicho, uśmiechając się przepraszająco- Większość swojego dotychczasowego życia spędziłem w rodowej posiadłości Delkalionów i nie znam się jeszcze zbytnio na waszych obyczajach, więc proszę wybaczcie mi moją śmiałość.

Skłoniłem się nisko w głębi duszy modląc się o to by ta prosta wymówka była wystarczająca do ukojenia ich zaciekawienia i podejrzliwości.

-Nic się nie stało. Teraz przynajmniej wiemy już jak dostaniemy się z powrotem na arenę, o ile oczywiście zgodzisz się na to by nas tam zabrać.- wtrącił się nieoczekiwanie Quinlan, który to postanowił zabrać głos chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu, za co bardzo mu dziękowałem.

-Ależ oczywiście, że nie mam z tym najmniejszych problemów i w sumie to nawet sam miałem to właśnie zaproponować... musisz tyko iść po swój kamień i możemy się stąd zabierać- uśmiechnąłem się, siląc się na uprzejmy ton głosu, co wcale nie było tak proste, jak można by było się spodziewać biorąc pod uwagę fakt, że serce wciąż biło mi jak oszalałe.

„Uspokój się kretynie! Nie ma co panikować na zapas", upominałem sam siebie starając się dyskretnie brać kilka głębszych oddechów na uspokojenie, przypatrując się jednocześnie jak ciemnooki zabiera dwóch członków swojej drużyny i rusza do miejsca w którym ich wyrzuciło, by pozyskać kamień niezbędny do powrotu.

***

Tym oto sposobem czekaliśmy na nich z dobre czterdzieści minut, o ile nie więcej. Ale przynajmniej się w tym czasie nie leniliśmy. No a przynajmniej ja się nie leniłem, ponieważ postanowiłem, że pod ich nieobecność zajmę się rysowaniem- w tym przypadku układaniem- magicznej konstrukcji, składającej się z pięciu okręgów, wykonanych z małych gałązek i kamieni, połączonych ze sobą kilkoma liniami.

Pierwszy, a zarazem najmniejszy z okręgów umieściłem po środku. Trzy następne, już nieco większe ułożyłem wokół pierwszego, zachowując zasadę idealnych odstępów, tak by każde z nich mogło współgrać z pozostałymi. Natomiast ostatni z okręgów posłużył mi jako takie, jakby obramowanie całokształtu. Dopełnienie całości.

Pełen wymiar tego rękodzieła zabrał mi bardzo dużo czasu i wysiłku tak, więc chyba tylko i wyłącznie cudem udało mi się uporać z tą pracą do powrotu Quinlana.

-Nareszcie koniec!- krzyknąłem uradowany, dokładając ostatnią malusieńką gałązkę.

Przysiadłem sobie na piętach, zdmuchując z twarzy poszczególne pasemka, które wymknęły się niesfornie z warkocza autorstwa bruneta i spojrzałem krytycznie na efekt moich ostatnich czterdziestominutowych starań.

-Mogłem ci pomóc, wiesz- usłyszałem niezadowolony głos Kiliana, robiącego mi wyrzuty o to, że wygoniłem go wraz z resztą na bok i zabroniłem mu, tak jak i całej reszcie mi pomagać, bo znając życie wyrządzili by więcej szkód niż mógłbym sobie tylko wyobrażać. To gra nie watra świeczki.

-Wiem. Powtarzasz to już po raz setny.- odparłem, przewracając oczami.- Wolałem nie ryzykować, wiesz? Bo zamiast na arenie wysłałbyś nas gdzieś na granice wyklętych o ile nie na same eteryjskie pustkowia pełne bestii. A za takie wakacje to ja podziękuje.

Rzuciłem z przekąsem, obserwując jak twarz chłopaka wykręca się w irytacji.

-Nieprawda. Już szybciej ty nas tam wyślesz.

Bzdura. Owszem jestem niczym magnes na nieszczęścia i z wieloma rzeczami sobie nie radze tak jak trzeba. Ale z tymi magicznymi konstrukcjami jest u mnie, jak z językiem pradawnych. Ja to po prostu potrafię od tak. Nie muszę się nawet nad tym zastanawiać. Jest to dla mnie równie naturalne co oddychanie i po prostu nie ma możliwości bym się pomylił.

-Och zamknij się, bo jak Boga kocham cie tu zostawię.- zagroziłem mu sumiennie, piorunując go wzrokiem. Brunet wywrócił obrażony oczami, ale na jego szczęście już się nie odezwał.

-Czy już wszystko jest gotowe- zwrócił się do mnie jasnowłosy, który wrócił jakieś pięć minut temu, podając mi jednocześnie trzymający w dłoni niewielki kamień, który od razu od niego wziąłem.

-Tak. Wejdźcie proszę do okręgów wedle drużyn i się nie ruszajcie!- zastrzegłem ich, biorąc kilka oddechów na uspokojenie. Bo nie wiadomo skąd, ale nagle dopadł mnie lekki stres. No ale nic... muszę to jakoś znieść.

Gdy wszyscy już zajęli już swoje miejsce, tak jak im wcześniej kazałem to sam wszedłem do najmniejszego okręgu po środku i ułożyłem kamienie, przypasowując je do poszczególnych drużyn. Po czym sam usiadłem w siadzie skrzyżnym, zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie miejsce, do chciałbym nas zabrać, a gdy to już zrobiłem to otworzyłem oczy i krzyknąłem głośno.

-Zabierzcie nas tam, skąd nas zabrałyście

Po mojej komendzie na początku wszystko układało się pomyślnie, lecz już po chwili poczułem, jak coś zaczyna się zmieniać... powietrze wokół stało się nagle takie ciężkie, jakby gęste. Przez co z coraz większym trudem łapałem każdy następny oddech.

Na domiar złego coś nieoczekiwanie złego zaczęło się dziać z kamieniami, które to po kolei zaczynały się nagrzewać i jarzyć dziwnym, oślepiającym blaskiem. Byłem, wręcz pewien, że gdybym je teraz chwycił z zamiarem przerwania komendy, to poparzyły by mi niemiłosiernie ręce.

Przestraszyłem się, ponieważ coś było nie tak i ja nie wiedziałem co... a fakt, że wszystko działo się zupełnie inaczej niż w przypadku radnego tylko bardziej mnie niepokoił. W końcu wtedy czułem się tak, jakbym przechodził przez ciepłą, przyjemną chmurkę. Natomiast teraz w obliczu tego żaru, który buchał we mnie zewsząd miałem wrażenie jakby coś miało mnie zaraz spalić żywcem.

Kłęby ciemnego, a zarazem- nie ważne jak absurdalnie to zabrzmi...- niezwykle jasnego dymu szalały dookoła, jakby chciały mnie pożreć i rozerwać na strzępy.

Później wcale nie było lepiej... wręcz przeciwnie wraz z upływem czasu było coraz gorzej. Coś zaczęło palić mnie od środka... to tak jakbym nagle napił się lawy i czuł jej działanie, gdy spływała mi w dół wzdłuż układu pokarmowego, następnie oddziałując na żyły i cały układ krwionośny.

Miałem ochotę krzyczeć. Krzyczeć tak głośno na ile tylko pozwoli mi krtań... ale nie mogłem. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet szeptu. Ja z trudem w ogóle trzymałem się na nogach.

Lecz wraz z następną falą żaru już nie opanowałem i upadłem na kolana, kuląc się w sobie z trudem walcząc o każdy oddech.

Poczułem jak w kącikach oczu powoli zbierają mi się łzy strachu. Tak bardzo się bałem... do tego ten ból, który czułem już od dłuższego czasu powoli stawał się nie do wytrzymania

„Niech to się skończy!" błagałem cały we łzach, choć miałem wrażenie, jakby moje łzy wysychały jeszcze zanim zdążyłyby chociażby swobodnie spłynąć na policzki.

To było okropne... kulić się tak na tej brudnej ziemi i modlić się w duchu o jak najszybsze przerwanie tej męczarni. Jakaś część mnie czuła się przez to upokorzona... jakby nie mogła znieść tego, że coś tak błahego zdołało zrobić nam AŻ taką krzywdę i doprowadzić do AŻ takiego stanu. Nie mam pojęcia co by się stało, gdyby bóg, czymkolwiek on jest... nie postanowił mnie wysłuchać i spełnić mojej samolubnej prośby.

Usłyszałem głośny huk, następnie poczułem ból, jakbym zderzył się z czymś twardym, jakby ziemią i może rzeczywiście tak było zważywszy, że usłyszałem czyjeś krzyki i silne ręce, biorące mnie w ramiona.

Przez chwile miałem obawy co do osoby, która mnie trzymała. Lecz już po chwili się rozluźniłem gdy poczułem znajomy zapach osoby, której jako jednej z nielicznych ufałem bezgranicznie. Wiedziałem, że skoro tu jest to już nic mi się nie stanie... że już teraz będzie tylko lepiej.

Być może właśnie dlatego pozwoliłem sobie na chwile wytchnienia, odpływając w krainę morfeusza....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro