Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 30

Liran

O dziwo miałem racje i rzeczywiście znaleźliśmy te grupkę dzieciaków w miejscu, do którego zaprowadził nas brunet. Co prawda nie od razu, bo się skubani pochowali i wyszli dopiero gdy usłyszeli naszą małą sprzeczkę z Kilianem... co w zasadzie nowością nie było, zważywszy że wredota dogryzała mi przy każdej możliwej sposobności... no dobra ja święty też nie byłem bo cicho nie siedziałem, ale to on głównie zaczynał... Ja się tylko broniłem!

I to między innymi właśnie dlatego kilka razy prawie kopnąłem czarnowłosego w piszczel, a „prawie" bo Quinlan był jak na razie zawsze szybszy i „łagodził" nasze spory jeszcze zanim ja zdążyłem się dobrze zamierzyć ku temu.

A tak się składa, że nikt nie potrafił tak nas uciszyć jak Quin... on po prostu... bywa przekonujący. Wystarczy tylko spojrzeć na Veriera, któremu zakneblowano usta skrawkiem materiału... - i to brudnego skrawka materiału na dodatek...- oraz związano ręce za plecami, tak by nie wyciągnął go sobie czasem z ust i nie zaczął na powrót psuć innym krwi, a nasza chęć do sporu jakoś tak sama ulatywała gdzieś hen wysoko...

Ale nie powiem, kiedy w tak brutalny sposób uciszyło się Veriera- bo jakimś dziwnym trafem protestujących w tej spawie nie było... z wyjątkiem samego poszkodowanego oczywiście, ale to tam szczegół...- To atmosfera od razu się taka jakaś luźniejsza i przyjemniejsza zrobiła. No po prostu miód dla uszu.

-Są prawie wszyscy- powiedziałem, naprędce licząc głowy znajdujących się tu dzieciaków, dość sceptycznie patrzących na oddział Quinlana.

W sumie nie zdziwiła mnie ich reakcja, bo po tym co nas spotkało dwie noce temu też bym raczej na ich miejscu był pasywnie nastawiony na naszych „gości". Mam tylko nadzieje, że taka kolej rzeczy nie będzie się utrzymywać zbyt długo, bo tak się niestety złożyło, że nie mamy czasu na tego typu podchody.

-Prawie wszyscy?- powtórzył czarnowłosy, marszcząc brwi- kogo brakuję?

-Viridi, Iblisa i Waleryki...- odparłem automatycznie, nie zastanawiając się zbyt mocno nad odpowiedzią, myślami będąc zupełnie gdzie indziej.

„Gdzie mogą być?", zmartwiłem się, nieświadomie przykładając rękę do ust... w końcu to ja byłem za nich odpowiedzialny, do tego to ja kazałem im biec przed siebie w nieznanym dla nich kierunku, czy nic im nie jest? Oby nie.

-Ta trójca? Nie martwiłabym się zbytnio nimi.- usłyszałem cichy, ledwo zrozumiały szept tuż przy swoim uchu, a gdy z zaskoczeniem skierowałem swoje spojrzenie w miejsce z którego dobiegał, to ujrzałem z lekka speszoną Islen, wbijającą wzrok w ziemie

-Co masz przez to namyśli?- zapytałem łagodnie, przechylając delikatnie głowę na bok, patrząc z zainteresowaniem, jak dziewczynka wyraźnie bije się z myślami. Czyżby miała opory przed powiedzeniem mi prawdy w obecności jasnowłosego i jego drużyny?

-Spotkaliśmy się z nimi jakiś czas temu... powinni jakoś niedługo wrócić, o ile niespotkany ich jakieś trudności na drodze- odezwała się w końcu, a ja poczułem pierwsze ukucia irytacji spowodowane tym, że pomimo jej odpowiedzi to nic więcej w zasadzie się nie dowiedziałem.

Westchnąłem ciężko, przecierając twarz, ostatecznie odpuszczając. „Skoro tak, to niech tak będzie. Grunt, że nic im nie jest i są bezpieczni... a przynajmniej taką mam nadzieje. Resztą zajmiemy się później... o ile będzie na to czas", pomyślałem przysiadając sobie na pniu przewróconego drzewa. Modląc się w duchu by mnie tylko robactwo jakieś nie oblazło... aż zadrżałem na samą myśl o tych ich mały obrzydliwych odnóżach.

-Liranie zimno ci?- niemal podskoczyłem, kiedy usłyszałem zmartwiony głos bruneta tuż obok siebie „Kiedy on tu w ogóle podszedł?!", zastanawiałem się, próbując uspokoić oddech - może rozpalę jakieś ognisko?

Zaoferował szybko, rozglądając się na boki w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się na rozpałkę.

-Co? Nie, daj spokój. Nic mi nie jest.- zaprzeczyłem prędko, zgodnie z prawdą nieco zaskoczony postawą chłopaka.

„Od kiedy on się stał taki troskliwy? Jeszcze nie tak dawno chciał mnie posiekać za nadszarpnięcie jego „skromnego" ego, a teraz co? W niańkę się bawi, kretyn?!", parsknąłem w duchu, wygodniej rozsiadając się na drewnie.

-Ale na pewno?- dopytywał się, na co przewróciłem oczami. Nawet jeśli byłoby mi zimno, to nie jestem dzieckiem. Korona by mi z głowy nie spadła, gdybym trochę sobie przymarzł. Poza tym i tak pewnie zaraz ruszymy w dalszą drogę nie ma sensu rozpalać ogniska skoro i tak nie będziemy przebywać w jednym miejscu zbyt długo. Trzeba w końcu znaleźć to przeklęte wyjście, czymkolwiek lub gdziekolwiek ono jest.

-Tak, jestem tego pewien jak nigdy, a teraz przestań obchodzić się ze mną jak z dzieckiem i zajmij się czymś bardziej pożytecznym, jak na przykład twoja drużyna. Wiesz wypadałoby się chociaż w najmniejszym stopniu zainteresować tym, czy nic im nie jest i czy każde z nich jest gotowe do dalszej przeprawy przez te chaszcze.- rzuciłem kąśliwie, zakładając ramiona z niezadowoloną miną, czując jak irytacja powoli zaczyna brać nade mną górę.

Było mi z tego powodu źle, ponieważ nie miałem pojęcia skąd we mnie tyle złości na chłopaka, bo sam przecież nic mi nie zrobił. To ja jak na razie wszystko komplikowałem. On po prostu się o mnie w jakimś stopniu troszczył.

Potarłem skronie, czując nagły ból głowy. Ten cały egzamin, Verier i uczucie do bruneta, to dla mnie za dużo. Gubię się, przez co coraz łatwiej wytrącić mnie z równowagi. Wiem, że powinienem wziąć się w garść... tyle, że na dzień dzisiejszy nie potrafię. Bo im więcej spędzam czasu z Kilianem, im bliżej go poznaje... tym ciężej jest mi odpuścić.

W moich oczach jest idealny. Lubię w nim... dosłownie wszystko i myśl, że ktoś, kto nie jest mną mógłby tego doświadczać na co dzień rozbija mnie od środka... to jest chore. Ja jestem chory. Czemu choć raz coś nie mogłoby się układać po mojej myśli i nie rzucać mi kłód pod nogi?

Ja już naprawdę nie wiem co takiego musiałem zrobić w swoim poprzednim życiu, że los teraz tak bardzo się na mnie mści. No ludzie! Jedno nieszczęście goni następne! Jeszcze trochę a będę się bał wyściubić nosa ze swojej nory, czy mnie aby czasem jakiś rój zmutowanych os z za zakrętu nie zaatakuje, albo jakieś kanalie z kompleksem niższości nie sprzedadzą na organy.

-Odpływasz.- poinformował mnie, nikt inny jak Kilian we własnej osobie, stojący przede mną z założonymi rękami, przewracając oczami.

„I czyja to wina?!", miałem ochotę krzyknąć, ale oczywiście ugryzłem się w język. Nie było sensu się na nim wyżywać. Biedny w końcu na razie nic mi nie zrobił. Musze nieco wyluzować i spuścić z tonu.

-Och, przepraszam... ja po prostu nie mogę przestać myśleć o tych dzieciakach... są w końcu pod moją opieką i nie chciałbym by coś im się stało, rozumiesz?- powiedziałem szczerze, przemilczając rzecz jasna kilka tych najbardziej nurtujących mnie spraw. Do tego stopnia mnie jeszcze nie pogrzało, by mówić mu o tego typu rzeczach...

Chłopak oparł się ramieniem o drzewo i uśmiechnął się szeroko. Miał piękny uśmiech... który nadawał jego twarzy jeszcze więcej uroku. Nie sadziłem, że z tymi swoimi ciemnymi falami, rozwianymi niemalże w całości przez wiatr i błyszczącymi oczami może być jeszcze przystojniejszy, a jednak.

-Na co tak patrzysz?- zapytał się w pewnym momencie, a ja dziękowałem niebiosom za to, że siedzę... bo nogi miałem obecnie jak z waty i chyba bym pocałował zębami tą usłaną liśćmi i błotem ściółkę... może nie jest jeszcze z moim szczęściem, aż tak źle? Ta. Marzenia.

-Ja? Na to zielsko co masz pomiędzy zębami.- skłamałem szybko, z niebiańskim uśmiechem na ustach. Niech sobie nie myśli za dużo, bo mi chłopaczyna w piórka obrośnie. A zbyt pewny siebie Kilian, to irytujący Kilian.

-Co? Naprawdę?- wytrzeszczył oczy, zasłaniając buzie i jeżdżąc językiem po zębach, wyraźnie zmieszany.

-Aha. Bardziej na prawo- ciągnąłem dalej swoją małą grę, z całych sił próbując się nie roześmiać, ale był z niego momentami kretyn... nawet nie macie pojęcia jak bardzo bym chciał nazwać go teraz swoim kretynem... kto wie... może kiedyś w jakiejś innej rzeczywistości będę mógł go tak nazywać?...

Uśmiech stopniowo zaczął spełzać z mojej twarzy... gdy doszło do mnie, jak absurdalne stawały się moje myśli. „On nigdy nie będzie twój...", wysyczał cichy głosik w swojej głowie, przyprawiający mnie o gęsią skórę.

Spuściłem głowę, przykładając rękę do czoła. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ten głosik miał racje... On nigdy nie będzie mój... dlaczego, więc się tak judze?

-Ej, czy ja aby na pewno mam coś na zębach?- usłyszałem słowa wypływające z ust obiektu moich westchnień, przywracający mnie do rzeczywistości.

Uniosłem na niego swój wzrok i z zaskoczeniem odkryłem, że jego obraz przed moimi oczami jest jakoś dziwnie niewyraźny, zmyty, przejechałem palcami po policzku i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że są one mokre od łez... ale kiedy do tego doszło?

-Płaczesz?- zapytał zdumiony, rozglądając się dyskretnie wokoło

Pokiwałem głową na boki, co już samo w sobie było głupotą, bo przecież dowody mojego kłamstwa miał na wyciągnięcie ręki. Próbowałem je jakoś zetrzeć, ale one wciąż nieubłaganie płynęły.

A ja z każdą upływającą sekundą czułem się coraz gorzej. Już o niczym tak nie marzyłem w tej chwili, jak o powrocie do domu. Do cioci. Chciałem by mnie teraz przytuliła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze.

„Chce do domu..." skuliłem się w sobie, z całych sił powstrzymując szloch. Jaki ja byłem słaby... ale nic nie mogłem na to poradzić

Brunet widząc to zmarszczył brwi, rozejrzał się jeszcze raz na wszystkie strony, po czym chwycił mnie za ramie podciągając do góry i nie czekając na moją reakcje odciągnął mnie parę ładnych metrów z dala od reszty grupy i puścił dopiero wtedy gdy był już w stu procentach pewien, że nikt nas nie usłyszy.

Obrócił mnie przodem do siebie, założył ręce i zapytał poważnym nierządnym sprzeciwu głosem.

-Co się stało?

-Nic...- odwróciłem wzrok, nie mając odwagi na niego spojrzeć

-Jak nic? Przecież widzę, że coś się stało.- zrugał mnie z irytacją- powiedz mi, ale szczerze. Boli cie gdzieś? Masz jeszcze jakieś obrażenia zadane przez Veriera, o których nikomu nie powiedziałeś?

-Nie...

-To może gdzieś się uderzyłeś, albo coś cie ugryzło?

-Nie.

-Więc może powiedziałem coś nie tak?

Pytał, powodując iż czułem się jeszcze gorzej...

-Nie! To nie to...

-Więc o co chodzi?- warknął w końcu zirytowany

-O nic!- zawołałem bezradnie, chowając twarz w dłoniach- O nic! Po prostu się odczep...

Zawołałem zaciskając mocno powieki. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego nie mogę być taki jak wszyscy dookoła? Dlaczego pod każdym względem musze być inny... nie wpisujący się w schemat?

-Najpierw ty powiedz mi co się dzieje.- naciskał nieugięcie chłopak.

Dlaczego się tak zachowuje? Dlaczego po prostu nie odpuści. Dlaczego tak bardzo mu na tym zależy!

-Nie zrozumiesz...- wyszeptałem, zaciskając zęby

Czułem się taki rozbity. Chciałem by zostawił mnie w spokoju bym mógł przeżyć ten kryzys samemu, a zarazem chciałem by to ze mnie w końcu wyciągnął i przytulił... więc dlaczego... mu na to nie pozwalam? Dlaczego mu tego po prostu nie powiem?... Co mnie przed tym powstrzymuję?

Odpowiedź była prosta. Wszystko. Jak mógłbym pozwolić na to by zobaczył mnie w tym świetle? By się mną brzydził i gardził? To było nierealne. Byłem wadliwy i nikt, absolutnie nikt nie powinien się o tym dowiedzieć, a w szczególności on. Chyba bym nie zniósł pogardy w jego oczach...

-Więc mi wytłumacz!- warknął rozeźlony, przez co drgnąłem zaskoczony. To pierwszy raz kiedy go takim widziałem... i to tylko upewniło mnie w myśli by zostawić to wszystko dla siebie. Bo dlaczego miałby niby interesować się moimi problemami? Co mu to da? Jedno wielkie nic.

Zacisnąłem pięści i zbierając w sobie całą odwagę spojrzałem mu prosto w oczy, a gdy to zrobiłem to słowa jakoś same poleciały.

-Dlaczego miałbym ci cokolwiek powiedzieć?- syknąłem z żalem- Przecież ja cie nawet nie znam... dlaczego oczekujesz, że nagle zacznę ci się z czegoś zwierzać?

Prychnąłem, odwracając wzrok.

-Prawdą jest, że jestem zwykłym dzieciakiem, który na dzień dzisiejszy niezbyt radzi sobie z emocjami... ale przecież... przecież to normalne.

Przełknąłem ślinę. Bo słowo „normalne" ledwo przeszło mi przez gardło. „Nie ma w tobie nic normalnego!", znów go usłyszałem. Ten cichy głosik wewnątrz mnie. I tym razem również jego słowa ugodziły mnie prosto w serce, zostawiając niemy ślad na duszy.

Widziałem jak kruczowłosy przez chwile bije się z myślami, lecz koniec, końców nic nie powiedział. Nie zdążył, gdyż z za krzaków wyłoniła się Islen.

-Tu jesteś! Całe wieki cie szukałam!- sapnęła z wyrzutem, szybko do nas podchodząc i chwytając mnie za dłoń pociągnęła w kierunku, z którego wcześniej przyszliśmy z brunetem, zalewając mnie potokiem swoich słów- Wrócili! I przynieśli coś ze sobą. Musisz to zobaczyć, jest cudowne!

Spojrzałem na chłopaka idącego za nami... wydawał się jakiś taki... smutny. Czyżby moje słowa go dotknęły? A może to jednak tylko moje omamy wzrokowe i próbuje dostrzec coś... co chce zobaczyć?

Potrząsnąłem głową, odganiając niepotrzebne myśli. To do niczego nie prowadzi i ja doskonale o tym wiem, więc dlaczego tak bardzo się tym zadręczam?

Westchnąłem ciężko, marząc w duchu o jak najszybszym powrocie do domu. Ten cały egzamin to jakiś chory żart, który przyniósł mi więcej problemów niż korzyści. Kto w ogóle wpadł na tak głupi pomysł?! No ja się pytam?!

Miałem ochotę w coś kopnąć, ale znając moje szczęście i kapryśność losu pewnie połamałbym sobie na tym czymś nogę, a przewracając się najprawdopodobniej wybiłbym sobie przy okazji zęby... Ciekawe czy by odrosły?

Właśnie z tak głupimi myślami wróciłem do reszty naszego małego zgromadzenia, którego to członkowie tak swoją drogą żarliwie coś oblegali

Uniosłem brwi, patrząc na Islen, jakby w nadziei że mi to wytłumaczy, ale ona tylko pokręciła głową i z szerokim uśmiechem powiedziała

-Sam zobacz!

Wywróciłem oczami sfrustrowany, przepychając się pomiędzy ludźmi. Nie miałem dziś ochoty na takie zabawy... i w ogóle na żadne zabawy.

-Niby co takiego mam zoba... o Cholera!

Zatrzymałem się gwałtownie, wbijając oniemiałe spojrzenie w moją brakująca trójce, lecz to nie ich widok doprowadził mnie do tego stanu, a niewielki przedmiot, który jedna z dziewczynek trzymała w ręku... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro