Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 21

Liran

Podążałem przed siebie wściekły, jak jeszcze nigdy do tąd. Naprawdę jestem w stanie znieść wiele, lecz to czym poczęstował mnie Verier miało w sobie zbyt wiele goryczy, bym był w stanie to przełknąć. Istnieją po prostu pewne granice, których się nie przekracza... chociażby z samych zasad dobrego wychowania i empatii.

Ale o czym ja w ogóle mówię? Przecież ten dzieciak nie wie czym są granice, czy tym bardziej zasady. Powinienem był przewidzieć, że za całą sytuacje obwini mnie. Bo kogóż innego? Prychnąłem prześmiewczo.

Ja... W tamtym okresie skok do tej cholernej rzeki, wydawał mi się jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Nie miałem przecież czasu, by dobrze to wszystko przemyśleć... skąd mógłbym wiedzieć, że cześć z nich nie potrafi pływać? W końcu... jedyne o czym byłem wtedy w stanie myśleć... to jak uniknąć zguby z rąk śmierci...

Zaśmiałem się gorzko, kopiąc z całej siły w pobliski kamień, który poleciał ze świstem do przodu, odbił się od znajdującej się nieopodal gałęzi i omal nie trafił mnie rykoszetem w czoło...

Wstrzymałem na moment oddech, szybka dotykając ręką miejsca, gdzie prawie sam nabiłem sobie guza. „O mały włos...", pomyślałem z ulgą, wypuszczając powoli wstrzymywane dotychczas powietrze z płuc.

„Nie czas na to... Skup się!", zganiłem się w myślach, uderzając się przy okazji dłońmi w oba policzki w celu odgonienia niepotrzebnych myśli.

Wziąłem kilka głębszych oddechów, po czym rozejrzałem się w około w poszukiwaniu jakichkolwiek nadających się do pożytku roślinek, o leczniczych właściwościach, po które właśnie się tu udałem. Intensywnie analizując przy tym swoją wiedzę na temat ziół z tej księgi zielarskiej, którą dostałem od Wujka.

„Płomykówka popielata i przeplotka dzika...", pomyślałem po dłuższym okresie czasu. To właśnie je ze wszystkich zaznajomionych mi ziół, miałem największe szanse znaleźć w tej dziczy.

„Tylko gdzie ją znaleźć?", pytałem sam siebie w zadumie marszcząc brwi. „Płomykówka o ile mnie pamięć nie myli lubi cień i wilgoć... więc z logicznego punktu widzenia powinienem ją znaleźć gdzieś w obrębie mchu, bądź bagien."

Jako, że żadnych bagien na szczęście w pobliżu nie było, a do dyspozycji na razie miałem jedynie mech, to właśnie na nim postanowiłem się skupiłem.

Bacznie obserwując teren, szybko podszedłem do najbliżej znajdującego się pnia, uklęknąłem, przysiadując na piętach i zacząłem delikatnie przeszukiwać miękki meszek, oraz jego najbliższe okolice...

-Bingo!- Krzyknąłem uradowany, gdy wątła roślina znalazła się w moich dłoniach.

Z wyglądu nie wyglądała jakoś zachęcająco, wręcz przeciwnie odstraszała swoją przegniłą barwą i postrzępionymi kwiatami w odcieniu niezdrowej czerwieni, mieszanej na przemian z brązem.

„Tak niepozorna roślina... a tak wiele potencjału w sobie.", zaśmiałem się w duchu, odczuwając ulgę. Dla pewności zerwałem szorstki w dotyku listek z długiej łodygi i wsadziłem sobie do ust, przeżuwając ostrożnie, gotowy na ewentualne, szybkie wyplucie zieleniny.

A zrobiłem to dlatego, że „płomykówkę popielatą" łatwo jest pomylić ze „smoczym zielem", którego właściwości są silnie trujące. Odróżnić je można tak naprawdę tylko w smaku, gdyż ta pierwsza w porównaniu do drugiej ma słodko- kwaśny posmak.

Upewniwszy się, że biorę ze sobą lekarstwo, a nie żeli truciznę, wstałem z klęczek i udałem się na poszukiwania „przeplotki", która z kolei w porównaniu bardziej kochała upajać się w słońcu, niż w samej wilgoci.

„ Ze znalezieniem jej nie powinienem mieć zbyt wielkich problemów", pomyślałem entuzjastycznie, uśmiechając się szeroko.

I miałem racje. Znalazłem ją dosyć szybko. Odszedłem zaledwie kilkanaście metrów, nim natrafiłem na niewielkie przerzedzenie w koronach drzew, ta mała wyrwa w całokształcie wystarczyła by idealnie oświetlić swoimi promieniami małych rozmiarów skarpę, oraz znajdujące się na nich przepiękne bordowe, na wpół rozwinięte pąki, o pięknych wręcz złocistych liściach, kołysających się twardo na wietrze.

Przez kilka chwil stałem w miejscu, oczarowany ich majestatem. Pierwszy raz w życiu widziałem równie piękne kwiaty. „Aż żal je zrywać...", stwierdziłem bezradnie z żalem, podchodząc do nich bliżej i zrywają kilka. „Tyle powinno wystarczyć", pomyślałem, będąc całkowicie zaskoczony tym, jak sztywna była ona w dotyku. Spodziewałem się raczej, że będzie ona gibka i wątła, jak większość dzikich kwiatów miało to w naturze, a tym czasem mógłbym na spokojnie jej łodygą wydłubać komuś oczy.

Psotny uśmiech wkradł mi się na usta, gdy pomyślałem o tym kogo mógłbym zdzielić tą łodyżką. „Idiota ze mnie...", zaśmiałem się, poruszając głową na boki w akcie kapitulacji, zwracając się już powoli ku naszemu tymczasowemu „obozowisku", zrywając jeszcze po drodze kilka podłużnych i wytrzymałych liści trawy.

***

Gdy wróciłem, to odkryłem iż jestem tu niemalże sam. Nie było tu praktycznie nikogo prócz Viridi, Waleryki i Iblisa, u których występowały pierwsze objawy przeziębienia... no i oczywiście Kiliana...

-Gdzie wszyscy?- zapytałem zaciekawiony

-Posłałem ich po opał i coś co nadawałoby się do jedzenia.- odpowiedział rzeczowo, z krzywym uśmieszkiem na ustach.

-I chwała Bogu!- Westchnąłem z ulgą, kiedy uświadomiłem sobie, że nie zobaczę Veriera jeszcze przez jakiś czas.

-Aż tak bardzo masz dość towarzystwa mojego kuzyna?- zapytał rozbawiony, od razu rozszyfrowując powód mojego szczęścia.

-„Dość", to za mało powiedziane...- „Gdybym mógł cofnąć czas, to bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia utopiłbym go w tej rzece.", dodałem w myślach, przewracając oczami, powodując tym śmiech czarnowłosego.

Zgromiłem go wzrokiem.

-Och już dobrze... nie złość się tak.- powiedział, hamując swoje rozbawienie i unosząc ręce w geście obrony.

Prychnąłem głośno, wznosząc oczy ku niebu, po czym z pełną premedytacją zacząłem go ignorować, przechodząc obok i siadając przy ognisku w niewielkiej odległości od poszkodowanych.

Położyłem swój dobytek obok zostawiając jedynie te długie liście, z których zacząłem pleść coś na wzór pół okręgu.

-Eeee... przepraszam bardzo, ale co ty robisz?- zapytał zdezorientowany książę.

-Prowizoryczne naczynie.- odpowiedziałem spokojnie, nie zaszczycając go chociażby jednym spojrzeniem, do głębi skupiony na swojej pracy.

-Dobra... powiedzmy, że rozumiem... a po co ci te badyle?

-By tacy debile, jak ty mogli się pytać!- rzuciłem kąśliwie, zaprzestając swojej poprzedniej czynności, po to by móc spojrzeć na niego gniewnie.

-Boże... spokojnie tylko zapytałem...- wymruczał obrażony, przewracając oczami, zabierając się za ostrzenie miecza.

Westchnąłem ciężko, gdy pierwsze oznaki wyrzutów sumienia zakiełkowały w moim sercu. „Argh! Dlaczego muszę być taki miękki."

-Wybacz. Jestem dziś wyjątkowo pod denerwowany, dosłownie wszystko potrafi wytrącić mnie z równowagi. Nie bierz tego do siebie.- powiedziałem w końcu, masując skronie, po czym wziąłem głębszy oddech i kontynuowałem spokojnie- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie... to tu mamy płomykówkę popielatą- mówiąc to, wskazałem na niepozornie wyglądającą roślinę.

-Jaki jest pożytek ze zwiędłego chwasta...- zapytał zdegustowany, marszcząc brwi

Zaśmiałem się.

-Ten „chwast", jak go nazwałeś... wcale nie jest zwiędły. On tak po prostu wygląda, to taka jego...- zamyśliłem się, pocierając podbródek - ... taktyka obronna? - stwierdziłem niepewnie- cóż w każdym bądź razie w ten sposób odstrasza od siebie potencjalnych drapieżników.- tłumaczyłem entuzjastycznie.- mało osób wie o jego silnych właściwościach leczniczych, które mają szeroki zakres począwszy od zbijania zwykłej gorączki, a kończąc na wyzbywaniu się stanu zapalnego z organizmu na przykład podczas gdy poszkodowany posiada jakieś otwarte rany, bądź oparzenia. Oczywiście trzeba być ostrożnym podczas jej zrywania, ponieważ w bardzo łatwy sposób można ją pomylić z smoczym zielem, które w odróżnieniu od płomykówki posiada gorzki, wręcz dławiący posmak... z drugiej strony smocze ziele można wykorzystać jako silny środek trujący, a zwłaszcza gdy połączy się go ze szkarłatnikiem... bo gdy się je odpowiednio zmiesza mogą nawet wypalać żyły niczym silnie żrący kwas!...

-Stop! - wykrzyknął skołowany brunet, zatrzymując mój potok słów.- wystarczy. Na niebiosa! Skąd ty to wszystko wiesz!- dziwił się zmieszany- encyklopedie połknąłeś, czy co?!

-Encyklopedie nie... ale zielnik i pół biblioteki tak.- odciąłem się, z krzywym uśmieszkiem.

Poniekąd powiedziałem prawdę... Ja naprawdę wchłonąłem ten zielnik od wujka... jego treść zaciekawiła mnie do tego stopnia, że postanowiłem przeczytać również wszystkie inne książki o podobnej treści... a jako że zawsze miałem dobrą pamięć, to teraz potrafiłbym co do słowa wyrecytować każdą z nich. Ale o tym na razie nikt nie musi wiedzieć...

-Jesteś niemożliwy dzieciaku...

-I kto to mówi?- zadrwiłem, spoglądając na niego znacząco.

Chłopak spojrzał na mnie zadziornie, otwierając usta, lecz koniec, końców nie wypłynęło z nich ani jedno słowo, a sam ich właściciel, jakby zrezygnował z tego co chciał powiedzieć, wracając do ponownego operowania ostrzałką, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem.

Zaśmiałem się widząc jego dziecinne zachowanie, ale nie skomentowałem tego i choć w życiu się do tego nie przyznam... to zachowanie kruczowłosego w tym momencie wydawało mi się nawet urocze.

Dlatego właśnie zamiast uszczypliwego komentarza wzruszyłem po prostu ramionami rozbawiony, wracając do plecenia „naczynia". Bo to właśnie w nim zamierzam połączyć ze sobą te wszystkie zioła.

***

Gdy skończyłem, to zawiesiłem je nad ogniskiem, wlałem do środka wystarczającą ilość wody, po czym oberwałem wszystkie rośliny z kwiatów i wrzuciłem je do wnętrza prowizorycznego naczynia, miażdżąc je wcześniej w dłoniach. Odczekałem kilka chwil aż woda się zagotuje, dopiero wtedy zacząłem mieszać substancje, znalezionym nieopodal patykiem i zaprzestałem tej czynności w momencie, gdy ta w środku uzyskała gęstą, kleistą konsystencję.

„Teraz wystarczy poczekać aż się odrobinę ostudzi i będę mógł zaaplikować go chorym", stwierdziłem zadowolony, czując jak część napięcia uchodzi z mojego ciała.

„Nareszcie będę mógł chwilę odsapnąć". Ta myśl spowodowała, że uśmiech natychmiast zakwitł mi na twarzy i nie zszedł z nich nawet wtedy, gdy wysłane przez Kiliana dzieciaki... w tym Verier i jego świta, zaczęły wracać i tłoczyć się w obrębie ogniska.

-Co to za świństwo?- skomentował karmelowowłosy z obrzydzeniem, wskazując na wciąż wrzącą substancje- wygląda i pachnie ohydnie.

Westchnąłem.

-A czy ktoś karze ci to pić?- zapytałem spokojnie, nie patrząc na niego, bo i po co?

-Ty...- wysyczał wściekły.

Chyba nie lubi, jak się go ignoruje. Cóż... jego problem. Tak się składa, że mam ważniejsze rzeczy na głowie niż rozkapryszony nastolatek.

-Och litości. Zamknij się już. Ileż można cie słuchać.- usłyszałem zirytowano Kiliana, gdzieś po swojej prawej, a ostra nuta w jego głosie spowodowała, iż oderwałem wzrok od „kociołka" i skierowałem go na niego.

Wyglądał na zirytowanego. Chociaż nie, wróć. Słowo „zirytowanego" tu nie pasuje... lepszym określeniem byłoby „rozeźlonego". On wręcz emanował gniewem i nie powiem... że nawet ja się w tym momencie nieco wystraszyłem...

-Spójrz na siebie? Kogo ty próbujesz pouczać?- zadrwił ciemnowłosy, który wyraźnie dopiero się rozkręcał- Jesteś zakałą naszej rodziny, będącym niczym więcej niż zwadą. Samo twoje istnienie i zachowanie przynosi wstyd naszej rodzinie! Nie mówiłem ci już kiedyś byś przestał się tak puszyć?!- ciągnął dalej bezlitośnie, uśmiechając się bezczelnie, na widok blednącej twarzy swojego kuzyna.- I co teraz? Nagle języka w gębie ci zabrakło?- zaśmiał się szyderczo, przechylając głowę lekko na bok, a ja czułem jak coś wewnątrz mnie powoli pęka i kiełkuje.

Tym czymś była złość. Złość na Kiliana, który posuwał się za daleko. I to nie tak, że darze Veriera jakimiś ciepłymi uczuciami, bo nie darze. Po prostu nie byłem w stanie znieść arogancji i bezczelności bruneta...

- Tak bardzo się wywyższasz... A sam jesteś niczym więcej niż bękartem, zrodzonym z ciała kurewki!

Widziałem minę zielonookiego... był to dla niego ewidentnie cios poniżej pasa... nie potrafił się nawet bronić. Po prostu tam stał i zaciskał pięści... po raz pierwszy zrobiło mi się go żal.

- Kilianie wystarczy...- rozkazałem cicho, podchodząc do chłopaka i chwytając go za ramie, samemu będąc bliskiemu wybuchu.

- Wiecie co zrobiła jego matka? Ta kurewka?!- zapytał drwiąco, wyrywając się z uścisku i odpychając mnie od siebie.- Jeszcze w dniu ślubu zdradziła swojego męża i współ...

Nie dokończył, bo nie zdążył. Byłem szybszy i nim ktokolwiek zdążył się zorientować w tym co zamierzałem zrobić, ja już odwracałem go do siebie i jednym płynnym ruchem go spoliczkowałem.

Odgłos zadanego przeze mnie uderzenia poniósł się echem po otoczeniu, pozostawiając po sobie ciężką cisze. Nikt, ale to nikt nie odważył się odezwać.

- Ała!- syknął, chwytając się za puchnący, zaczerwieniony policzek

- Boli powiadasz?- zadałem pytanie przesłodzonym głosem, spoglądając na kulącego się bruneta z udawanym przejęciem- uderzenie boli... no kto by się spodziewał- powiedziałem zakrywając usta dłonią z udawanym zaskoczeniem.

- Ty!- wydarł się wściekle unosząc wysoko głowę, piorunując mnie wzrokiem, co było błędem, ponieważ już w następnej chwili zarobił ode mnie kolejnego plaskacza, tyle że tym razem w drugi policzek.

„Heh, zaczyna mi się podobać ta zabawa... szkoda tylko, że ręka mi teraz od tego pulsuje...", pomyślałem poruszając zdrętwiałymi palcami. „Eh... coś za coś...", dodałem w myślach biorąc naczynie z lekiem i zostawiając obolałego księcia za sobą, rzucając jeszcze na odchodne:

- Oboje jesteście siebie warci.

^^^

Od Autorki:

Dzień dobry kochani! Nie chce się zbyt bardzo rozpisywać, więc powiem po prostu, że życzę wam wesołego halloween i postaram się wam wstawić jutro jakiś bonusowy rozdział. Trzymajcie się zatem i do juterka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro