ROZDZIAŁ 15
Liran
Cóż... korytarz, którym właśnie się przemieszczaliśmy, nie różnił się jakoś diametralnie od tych, z których miałem okazje korzystać wcześniej. Jedyną różnicą jaką ewentualnie mógłbym temu przepisać to, że nie było tu tak duszno. Lecz czy to powinno kogokolwiek dziwić, zważywszy że było nas tu zaledwie szóstka? No dobra. Siódemka, wliczając radnego. Niech mu już będzie...
Ale wracając do tematu... to ku mojemu zdziwieniu owy korytarz zasadniczo dość szybko się skończył. Nie upłynął nawet kwadrans nim przekroczyliśmy próg ogromnego, okrągłego pomieszczenia, którego podłoże zostało wykonane w całości z czarno- białego kamienia, ułożonego w szachownice. Oświetlonego jedynie pochodniami, rozmieszczonymi na ścianach w półtora metrowych odległościach od siebie, które obecnie nie były zapalone, ponieważ nie było takiej potrzeby, jako że brak mu było sklepienia, to swobodnie dostające się do środka promienie, bezkonkurencyjnie oświetlały wnętrze.
Pierwszym co rzucało się w oczy zaraz po idealnie wypolerowanych kafelkach, były drzwi, a dokładnie sześć par-nie wliczając tych, którymi się tu dostaliśmy- rozmieszczonych w równych od siebie odstępach, nie wyróżniających się w żaden możliwy sposób, będąc przeciętnymi na tyle, ile się tylko dało.
A dlaczego tak bardzo rzucały się w oczy, skoro były tak przeciętne? Otóż... już tłumacze. Chodziło o to, że prócz tych kilku kawałków najpospolitszego drewna... w tym pomieszczeniu dosłownie nic nie było. Ta... kondolencje dla złodziei...
-Dobrze, a teraz niech każdy z was wybierze sobie drzwi i stanie przed nimi przodem do mnie.- głos wyższego od nas rangą mężczyzny, przywołał nas z świata fantazji, brutalnie zderzając z rzeczywistością.
No dobra. Mnie wyrwał z świata fantazji, bo tak się złożyło, że chyba jako jedyny bujałem w obłokach... trochę przypał... ale mimo wszystko mam nadzieje, że nikt nie zauważył.
„ Trzeba to jakoś zatuszować...", pomyślałem, wysuwając się przed szereg i ruszając- jak dla mnie- swobodnym krokiem w stronę pierwszych drzwi, znajdujących się na lewo od wejścia.
Reszta idąc w ślad za mną, zajęła pozostałe wolne miejsca, bez jakichkolwiek sprzeczek- pewnie wszystkim tak jak i mnie, było to obojętne- spełniając polecenie zakapturzonej postaci, zwróciliśmy się twarzami do niego.
-Jak już się pewnie domyślacie. Za każdymi z tych drzwi, kryją się losowo przydzielone jednostki, nad którymi będziecie trzymać piecze.- przerwał, dając nam czas na przyswojenie informacji, którymi częstował nas z prędkością światła! Śpieszy mu się gdzieś, czy co?!- od waszego wkroczenia do pokoju, dostaniecie trzy dni na integracje z zespołem. Po upływie tego czasu będziecie zmuszeni na powrót udać się całym składem na arenę, gdzie wyjaśnię wam na czym będzie polegało pierwsze zadanie. Czy wszyscy wszystko rozumieją?- zapytał, rozglądając się po w nas i nie kontynuował do póki każde z nas nie skinęło głową na znak, że rozumie.- Zatem zapraszam was do środka i życzę powodzenia.
Powiedział to i tak po prostu sobie odszedł, pozostawiając nas samych sobie. „ A zresztą kogo to obchodzi.", pomyślałem wzruszając ramionami i nie zważając na innych, odwróciłem się i wszedłem do środka.
Pokoik , do którego właśnie wkroczyłem, swoim ogromem nie powalał. Wręcz przeciwnie był malutki i ciasny, a do tego całkowicie pusty. Nie było w nim nic prócz jednego okna i drzwi, dzięki którym się tu znalazłem. Na domiar złego ściany posiadały biały, neutralny odcień, a podłoga była goła, pozbawiona jakiegokolwiek uroku. Ta prostota... przetłaczała.
Tak, więc skoro sytuacja prezentowała się tak, a nie inaczej, to nie było możliwości bym nie zauważył tych ośmiu nieznanych mi w chociażby najmniejszym stopniu twarzy i przyznam szczerze, że aż do ostatniej sekundy miałem taką malusieńką, skrytą nadzieje, na spotkanie w ich szeregach Juliana albo Arial. Tak byłoby prościej...
-Na litość niebios... musiała nam się trafić taka pokraka? Liczyłem na księcia Blacka... spójrzcie na nią. Jak mamy mieć jakiekolwiek szanse... z takim chucherkiem na czele?- usłyszałem niezadowolone cmoknięcie, zapewne kogoś z arystokracji, bo nie potrafiłem takiego zachowania przypisać nikomu innemu.
Cóż... nie pomyliłem się, gdy już odszukałem wzrokiem te osobę, z której ust wyszła ta jakże wielka „mądrość"- co trudne nie było, zważywszy na OGROM pomieszczenia- to nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać.
Mym oczom ukazał się widok przystojnego młodzieńca, o włosach w odcieniu karmelu, spiętych tuż nad karkiem w luźną kitkę, którego oczy o barwię dojrzałej zieleni, spoglądały na świat z arogancją i pychą.
Stał niedbale przy oknie, opierając się o znajdującą się w jego pobliżu ścianę, ze zmarszczonym w akcie obrzydzenia nosie , oraz różanych ustach wykrzywionych przez odrazę.
Po obu jego bokach, niczym dwa wierne psy, swe miejsce zajmowali dwaj chłopcy, których wyrazy twarzy niezbyt różniły się od tego, którego przybrał ich „Pan".
Pierwszy, a zarazem najwyższy z nich był szczęśliwym posiadaczem burzy, niesfornych, rudych loków, okalających podłużną twarz, na której mieściły się błękitne oczy, masa piegów na prostym, długim nosie, oraz wąskie usta tuż nad podbródkiem o opływowym kształcie.
Miał na sobie jasną koszule w haftowane na kołnierzyku kwiatki, która dzięki swojemu fasonowi- niestety- podkreślała szczupłość jego sylwetki. Całokształtowi nie pomagał również rodzaj spodni, założonych przez młodzieńca...
Całość bolała mnie w oczy. Nie sądziłem, że jakikolwiek arystokrata może mieć aż tak znikome pojęcie o modzie... czy chociażby doborze odzienia do swojego typu sylwetki...
Na szczęście, bądź nieszczęście- już sam nie jestem pewien, czy to dobrze, czy źle...- drugi z nich nadrabiał za nich obu.
Gdy na niego spojrzałem, ujrzałem twarz cherubina, przyozdabianą kaskadami fal, w odcieniu piaskowego blondu, które w pakiecie z krystalicznie błękitnymi tęczówkami, małym, zgrabnym noskiem, pełnymi, rubinowymi ustami, jaki i niewielkim wzrostem, dawało za iście anielski wygląd.
Po sposobie w jakim się ubierał, uwydatniając wszystkie cechy, które nadawały mu niewinny i dziecięcy charakter, wiedziałem że natrafiłem na kogoś z ogromnym potencjałem. Kogoś, kto w każdej chwili mógłby oszukać swojego rozmówce, gdyby tylko się o to postarał...
Lecz nie ważne jak wiele potencjału w nich zobaczę. Nie zmieni to faktu, że mam przed sobą rozwydrzoną arystokracje...
Westchnąłem cicho, puszczają mimo uszu niemiły komentarz, wysłany wcześniej pod moim adresem. Uznałem, że kłócenie się z nimi, nie ma najmniejszego sensu.
-Dzień dobry kochani. Nazywam się Liran i będę tymczasowo waszym kapitanem. Liczę na owocną współprace!- przywitałem się z uśmiechem, klaszcząc w dłonie.
-Dlaczego mielibyśmy słuchać kogoś o niższym statusie społecznym od siebie? Tym bardziej kobiety?- po raz pierwszy odezwał się zniesmaczony rudowłosy, a pozostali z ich małego trio, pokiwali głowami na zgodę.
- Skąd podejrzenia, że mam niższy status od was?- zapytałem zaskoczony- a poza tym, tak na marginesie... to jestem mężczyzną i nie pamiętam, bym w ostatnim czasie zmieniał płeć, tak więc byłbym wdzięczy, za nienazywanie mnie kobietą, a jak już jesteśmy przy temacie kobiet... to skąd wam przyszło do głowy, że mogą być w jakimkolwiek stopniu gorsze od was? Znam wiele kobiet, które przysłużyły się temu światu bardziej niż nie jeden mężczyzna... wystarczy zajrzeć do książek o historii tego miasta...- ciągnąłem rzeczowo, unosząc wysoko brew.
Po moim wywodzie, zapadła głucha cisza. Wszyscy, a zwłaszcza ta nasza trójca święta, wpatrywali się we mnie z szokiem, jakby nikt nie spodziewał się po mnie aż tylu słów naraz... a może jednak standardowo zaskoczył ich fakt odnośnie mojej płci? A może jedno i drugie po części?...
Ale nawet jeśli to i tak nie sądzę bym powiedział o kilka słów za dużo, bo w gruncie rzeczy nie kłamałem... naprawdę jest wiele wybitnie uzdolnionych kobiet, zapisanych na kartach historii, jako perły danego stulecia, czy nawet tysiąclecia. Kilka z nich posiada nawet swoje miejsce wśród członków rady. Właśnie dlatego przypuszczenia chłopaka odnośnie płci pięknej były jak najbardziej bezpodstawne.
Uznałem, że ten temat mamy już za sobą, więc chciałem przejść do tych, według mojego uznania, ważniejszych spraw, dotyczących między innymi poznania imion swoich podopiecznych.
No a przynajmniej taki miałem zamiar, bo niespodziewanie do mych uszu doszło ciche dyszenie... a może sapanie? W każdym bądź razie jedno z dwóch, a gdy odszukałem wzrokiem miejsce, z którego wydobywały się te dziwne dźwięki, to okazało się, że owym źródłem był ten sam zielonooki arystokrata, od którego usłyszałem te wszystkie uszczypliwości zaraz na wstępie.
Nie powiem... zaskoczyło mnie to. I jak się później okazało nie tylko mnie, ponieważ reszta dzieciaków w przerażeniu odsunęła się pod ścianę.
„A może jednak przesadziłem?...", pomyślałem, widząc jak pomiędzy zaciśniętymi palcami młodzieńca, pojawiają się i na powrót znikają małe płomyczki.
„Piroman...", zakląłem w duchu, odsuwając się na bezpieczną odległość i wyciągając ręce w uspakajającym geście.
-Hej spokojnie...
-Jak śmiesz?! Za kogo ty się uważasz?!- wydarł się na całe gardło.- Czy masz świadomość tego kim jestem?!
Dla małego wyjaśnienia... w tym świecie ludzkość dzieli się na kilka gatunków... z których głównie wydziela się czarodziei, zmiennokształtnych, podziemnych, oraz naturo pochodnych.
Na razie skupimy się głównie na naturo pochodnych do których zalicza się driady, elfy, krasnoludy, nimfy... oraz ludzi. Dlaczego ludzi? Ponieważ są w jakimś stopniu zależni od żywiołów. Co piąty człowiek rodzi się z darem do okiełznania żywiołu w większym, bądź mniejszym stopniu... z czego podstawowe cztery ich odłamy są nazywane potocznie: piromanami, topielcami, eterykami, oraz burzycielami.
W sumie dość... oryginalne nazwy... nie powiem, a co zabawniejsze, to każda z nich ma za sobą jakąś historie, której właśnie zawdzięcza swoją nazwę, ale to już temat na inną okazje...
Wrócimy zatem szybciutko do naszych odłamów, a uściślając do piromana. Co ma w sobie takiego, że wszyscy zareagowali tak płochliwie? Otóż sam w sobie nic. Jest raczej rzadko spotykany i z tego powodu bardzo ceniony. Pewnie bym się ucieszył na wieść, że trafił mi się jeden z uzdolnionych, gdyby padło na jakiś inny odłam, a tak mam dwa razy więcej problemów...
A dlaczego?... Właśnie chodzi o to, że taki osobnik staje się problematyczny dopiero w momencie, kiedy zdajesz sobie sprawę z jego wad, z których między innymi odznacza się wybuchowy charakter. Co w połączeniu z młodym wiekiem daje... dość nieciekawą mieszankę.
Młodego piromana bardzo łatwo jest wyprowadzić z równowagi. Wystarczy zrobić coś co jest sprzeczne z jego oczekiwaniami i wybucha... dosłownie wybucha, a dzieje się tak, ponieważ żywioł ognia jest bardzo ciężki do opanowania i zazwyczaj by utrzymać go w ryzach potrzeba bardzo dużej siły woli, której najczęściej brak początkującym piromanom co prawie zawsze kończy się reaktywacją daru i doszczętnym spaleniem jakiegoś budynku...
-Mój ojciec cię zniszczy, jak się dowie! ROZUMIESZ?! Znaj swoje miejsce plebejuszu!- ciągnął dalej, nie zaprzestając ciągnięcia swojej wiązanki wyzwisk i gróźb... od których aż uszy więdły.
„I dlaczego mnie to nie dziwi...", pomyślałem z rezygnacją, mając na myśli dziecinne zachowanie szlachcica. „Ja chyba naprawdę jestem urodzony spod jakiejś czarnej gwiazdy... to jest wręcz nie możliwe by mieć aż takiego pecha w tak krótkim odstępie czasowym..." zapłakałem w duszy. „Najpierw Kilian. Teraz on i co jeszcze?" wytknąłem sobie ironicznie, jednocześnie zastanawiając się, jak rozegrać to wszystko, by rozeszło się po kościach...
-Jestem Verier Wchitechster! Bratanek samego króla!
-A ja Liran Delkalion i co z tego?- powiedziałem z przekąsem nim zdążyłem ugryźć się w język.
Tą informacją chyba go zaskoczyłem, ponieważ niespodziewanie zamilkł, marszcząc brwi, intensywnie nad czymś rozmyślając.
No proszę... Moja głupota choć raz się na coś przydała... bo jego piromania też ucichła... Brawo dla mnie!...
-Ty...- wycedził w końcu przez zaciśnięte zęby.
-Ja.- odpowiedziałem spokojnie, obserwując jak młodzieniec piorunuje mnie wzrokiem, po czym układa usta w prostą linie i naburmuszony wraca do swojej poprzedniej pozycji, lecz tym razem dla odmiany wlepiając wzrok na widok za oknem
„Tymczasowo udało mi się zachować spokój, ale na jak długo?...", wypuściłem powietrze z ulgą, przecierając twarz dłonią. Byłem już tym wszystkim zmęczony, a to dopiero początek... to będzie koszmar... już to czuje...
-Ja tam nie narzekam. Pamiętajcie, że zawsze mogliśmy trafić gorzej...- niespodziewanie mych uszu doszedł ledwo dosłyszalny szept, który automatycznie przykuł moją uwagę
Głosik należał do dziewczynki, a może chłopca?... trudno było mi określić. Jedyne czego mogłem być pewien, to że ta drobna istotka w łachmanach nie mogła mieć mniej niż piętnaście lat... co jakoś specjalnie mnie na duchu nie podniosło, bo sam osobiście powiedziałbym, że ma nie więcej niż dwanaście...
-Masz racje. W porównaniu do ludzi, którym trafiły się za dowódców te trzy kanalie z przeciwnej grupy, to wy nie trafiliście tak źle.- powiedziałem klękając przed... „hm na razie będę się do niej odnosił w formie żeńskiej"... dziewczynką, uśmiechając się do niej ciepło. Jednocześnie zauważając, że jej oczy posiadają niezwykle świeży odcień zieleni, kojarzący mi się z wiosennymi koronami drzew. - A w sekrecie zdradzę wam, że wasz wielki „książę" też nie jest najlepszą partią. Uwierzcie. Wiem to z doświadczenia.- zaśmiałem się cicho, przechylając głowę na bok, z zadowoleniem odkrywając, że dziewczynka stała się mniej płochliwa- Jak się nazywasz perełko- powiedziałem nieświadomie używając czułego określenia nadanego mi przez ciocie, wyciągając przy tym rękę w stronę dziewczynki.
Ta wytrzeszczyła oczy, po czym kuląc się w sobie, odwróciła wzrok, czerwieniąc się aż po kąciki uszu. Automatycznie zrobiło mi się głupio. Czy zrobiłem coś co jej się nie spodobało? Już chciałem ją przeprosić, kiedy odezwała się zawstydzonym głosikiem, tak cichym, że ledwo udało mi się go zarejestrować
-Viridi. Mówią na mnie Viridi proszę Pana.- odpowiedziała niepewnie, bawiąc się palcami.
-Posiadasz piękne imię Viridi- powiedziałem, mierzwiąc czule jej krótkie włosy w nieznanym mi kolorze...
„Nie obejdzie się bez mycia...", pomyślałem czując, jak sztywne i matowe były w dotyku. Rozejrzałem się po twarzach pozostałych dzieciaków i stwierdziłem, że nie tylko u Viridi nie obejdzie się bez kąpieli...
„Tyle pracy jeszcze przede mną", jęknąłem w duchu, przetłoczony ogromem zadań, które jeszcze na mnie czekają. Bo na samej kąpieli się nie skończy. Będę zmuszony zaopatrzyć większość z tych dzieciaków w ubrania i broń, a do tego zadbać trochę o ich dożywienie. Bo takich dzieci, jak Viridi, trafiło mi się więcej...
^^^
Od Autorki:
Dobry wieczór kochani!!
Nie zabijcie mnie proszę za ten Polsat...
No i standardowo pytanie do moich czytelników, odnośnie fabuły, czy na tym etapie wszystko, wszystkim styka i jest zrozumiałe? Nie wybiegam z wszystkim za szybko? Nie gubicie się w niczym? A pytam się o to tak często, bo samej jest mi ciężko to stwierdzić, jako że mam już prawie całą tą historie w głowie... a chce zachować spójność i w miarę możliwości realizm całego wytworzonego przeze mnie świata. Wytykanie błędów też jest mile widziane! Z góry dzięki i życzę wam miłego wieczoru. Do zobaczenia za tydzień!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro