Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

       Odziana w białe szaty postać, siedząca na tronie, z jedną nogą przełożoną na drugą, spoglądała w przestrzeń nieobecnym, wręcz znudzonym wzrokiem. Opierała podbródek na jednej ręce, zaś drugą w zamyśleniu obracała główkę śnieżnobiałej róży, której krawędzie gdzieniegdzie przesiąkły szkarłatem.

        „Miłość..." pomyślał młodzieniec z goryczą, zaciskając palce na ubabranym we krwi kwiecie, zniekształcając jego delikatne płatki.

        Niczego nienawidził bardziej, niż tego zakłamanego uczucia, którym to w akcie swojej własnej głupoty i naiwności odważył się zapałać. To właśnie to uczucie było źródłem wszystkich jego problemów, nie przynosząc mu nic prócz zdrady i cierpienia.

        Pozwolił sobie na chwile słabości. Uległ pięknym słówkom i zapłacił za to najwyższą cenę. Był dzieckiem czasu, ulubieńcem niebios, kimś kogo śmiało można było przyrównać do boga... i oto jak skończył. Za swe grzechy został przeklęty i wygnany. Kazano mu wieść życie u boku ludzi, do których zapałał tak wielką sympatią.

        Niczego nie żałował teraz tak jak tego. Nigdy nie powinien był opuszczać boku ojca. Nigdy nie powinien był pokochać śmiertelnych. Nigdy nie powinien był pokochać JEGO.

        Na samo wspomnienie mężczyzny poczuł ból tak silny, że aż zgnieciona roślinka wypadła mu z dłoni, którą był zmuszony złapać się za serce, a raczej to co po nim zostało- nic.

        To pierwszy raz kiedy czuł coś takiego, a poznał już wiele rodzajów agonii. Miał wrażenie, jakby coś rozrywało jego dusze na części, niewoliło umysł wspomnieniami, których nie był i już nie będzie w stanie zapomnieć.

        Zamglonym przez cierpienie wzrokiem, obserwował jak niewielkich rozmiarów róża turla się niespiesznie w kierunku krawędzi schodów, po czym spada w spowolnionym dla niego czasie.

        Za każdym razem, gdy uderzała o jeden ze schodków w jego umyśle rozbrzmiewał dźwięk tak głośny, że wręcz ogłuszający. Mimo, że w rzeczywistości można by było rzec, iż spadała bezdźwięcznie.

        Często zastanawiał się co by było, gdyby tamtego dnia nie spotkał go na swojej drodze. Czy przeżywałby to, co teraz? Prawdopodobnie nie.

        Pozwolił mu się omamić, sprawić że istoty ludzkie w jego oczach stały się wartościowe i godne obrony. Tak bardzo się sparzył...

        „Przeklęci śmiertelnicy", przeklął w duchu, zaciskając zęby, czując jak pierwsze łzy zbierają mu się w oczach, lecz nie pozwalając, by jakakolwiek z nich opuściła jego wnętrze. Nawet jeśli kiedyś jakimś cudem im wybaczy... to nigdy nie zapomni okrucieństwa, danego mu w zamian za dobroć.

        Niemal bezwiednie chwycił za jeden postrzępiony kosmyk, nierówno ściętych włosów. Znów wrócił pamięcią do tamtych wydarzeń. Ponownie poczuł ostrze rozcinające delikatną skórę na jego ciele, posmak trucizny krążącej w żyłach, dźwięk łamiących się kości. Jego umysł zapisał wszystko, nawet słowa wykrzykiwane przez rozwścieczony tłum, gdy prowadzili go na zgubienie... oraz to co zobaczył później.

        Ogromne drzwi prowadzące do Sali tronowej, stanęły otworem, wyrywając go z otępienia i bolesnych wspomnień. Ich próg przekroczyła drobna kobieta, o trupio bladej cerze, jarzących się czerwienią oczach, o wąskich, zwierzęcych źrenicach oraz ostrych jak brzytwa zębach.

        Ruszyła pewnym krokiem w kierunku nieznajomego. Klęknęła u podnóża jego tronu, okazując mu uprzednio należyty szacunek.

- Witaj Tańczący ze śmiercią, admirał Nero przysyła mnie z wieściami: wrogie wojska zbliżają się do naszej przełęczy. Są niecały dzień drogi stąd.- recytowała płynnie- admirał kazał również przekazać, że nasi żołnierze czekają na pańskie rozkazy.

        Młodzieniec uśmiechnął się na jej słowa. Długo kazali mu na nie czekać. Mimo wszystko jego przeciwnicy byli tacy przewidywalni. Nie stanowili dla niego większego wyzwania. Jego zemsta w końcu, będzie miała okazje się dopełnić.

        „Pożałujecie dnia, w którym zwróciliście mnie przeciwko sobie" , obiecał zawistnie. „Obrócę wasz świat w pył. Oczyszczę go z zarazy, która nosi nazwę waszego gatunku. Nie spocznę póki nie polegnie ostatni z was."

        Z tymi myślami odprawił stojącą przed nim kobietę. Odczekał jeszcze kilka minut, po czym wstał i ruszył w kierunku wyjścia, zostawiając za sobą przeszłość.

        Nie, nie zapomniał o nurtujących go problemach. Nigdy nie będzie w stanie tego uczynić. Po prostu skrył je głęboko pod warstwami swojej świadomości. Modląc się w duchu, by nie wyszły już na światło dzienne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro