Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24 "Nie pozwól mu odejść"

Zapomniałam jak wygląda świat bez ciebie...  

Ben 

- To nie jest ich wina! Dlaczego nikt nie może zrozumieć, że oni nie są tacy jak rodzice? - zapytałem kiedy przyjęcie urodzinowe się skończyło. Siedziałem w swoim pokoju. Mój ojciec westchnął. 

- Zrozum Ben. Oni zawsze będą źli i ty tego nie zmienisz - odpowiedział mi tato. Wstałem i podszedłem do okna. Miałem z niego doskonały widok na Wyspę Potępionych. Zawsze twierdziłem, że to miejsce jest złe i nie umiałem pojąć, że dzieci Potępionych tam mieszkają. Jakby wszyscy od początku chcieli, żeby oni byli źli. 

- Chyba nie myślisz ich odesłać? - zapytałem ojca. 

- To byłoby najlepsze rozwiązanie. Przykro mi synu - powiedział i wyszedł z mojego pokoju. Zostawił mnie z moimi myślami. Było mi smutno. Nie chciałem tego. Gdybym nie liczył na to, że oni będą dobrzy nigdy nie dałbym im szansy. Wszyscy wciąż uważają, że są źli. Oni są dobrzy. Każdy zasługuje na szansę. Nie wszyscy zawsze są tacy jak rodzice. To do nas należy decyzja kim zostaniemy. Strasznie ich polubiłem. A Mal pokochałem. Od pierwszego wejrzenia. To była dziewczyna z moich snów. Tylko szkoda, że musiał na nie rzucić zaklęcie, żebym dopiero to zauważył...

Mal

Wymknęłam się z pokoju kiedy Evie spała.Poszłam do katedry,  a raczej do pomieszczenia, które ostatnio odkryłam z Danicą. Odłożyłam zdjęcia, a kartki, które ostatnio wyrwałam  wkleiłam do Księgi za pomocą zaklęcia. Udało mi się zmienić zaklęcie pozbawiające magii Auradon, oraz nauczyłam się zaklęć, które stworzyły klosz. Znalazłam takie, które mogą go usunąć. Zapewne się przydadzą.  Westchnęłam. Tylko muszę teraz wymyślić jak zdjąć z Bena miłosne zaklęcie. Wróciłam na górę. Miałam wyjść, ale jedna rzecz mnie zainteresowała. Co właściwie jest na górze. Ostatnio z Danicą tego nie sprawdziłyśmy, a mnie to ciekawiło. Weszłam po schodach na górę. Stanęłam przed drewnianymi drzwiami. Były zamknięte. Użyłam zaklęcia, aby je otworzyć.  Weszłam do dość dużego pomieszczenie, które oświetlały promienie księżyca. Na środku stał stolik, a na nim róża pod szklaną pokrywą. Obok okna stało Kryształowe Lustro. Na ścianie wisiał portret Bestii, kiedy jeszcze był bestią. Podeszłam do róży. Kilka płatków leżało na stole. Podniosłam głowę z nad róży i spojrzałam w okno. Widać z niego było całą Wyspę Potępionych, czyli mój dom. Podeszłam do okna. Wyglądała ponuro jak zawsze. Nigdy bym nie pomyślała, że będę ją obserwować z Auradonu. Przez chwilę miałam wrażenie, że brakuje mu tego miejsca. Ale już niedługo. Pięć dni i zobaczę się ze mamą. Może chociaż raz będzie dumna. Spojrzałam na Kryształowe Lustro. Kiedyś o nim czytałam. Zadaniem lustra było ukazywanie kim jest się naprawdę, jakie jest twoje wnętrze. Westchnęłam. Jeszcze raz spojrzałam na wyspę i podeszłam do lustra. Byłam ciekawa co mi pokaże. Zobaczyłam swoje odbicie. Nie wydało mi się jakoś szczególnie nadzwyczajne. Po jakiejś chwili, moje odbicie zniknęło za mgłą i zobaczyła ponownie siebie, ale wyglądałam zupełnie inaczej.. Miałam grzywkę i długie fioletowe włosy. Z głowy wyrastały mi roki, a ubrana byłam w długą pelerynę.

- Jesteś dokładnie taka sama jak ja. Żądna zemsty. Idealna córka - usłyszałam czyjś głos. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo poza mną tu nie byłam. Spojrzałam na odbicie. Dziewczyna z niego mi machała. 

- Mama? -zapytała z przyśpieszonym oddechem. Nic mi nie odpowiedziała. Zniknęła. Znów pojawiło się moje normalne odbicie. Zrobiłam krok w tył, mało nie strącając róży ze stołu. Wybiegłam z pomieszczenia i uciekłam do swojego pokoju. Czyli to prawda. Wyglądam i jestem taka jak matka. Wszyscy mają rację. Było mi przykro, bo w sumie liczyła, że lustro pokaże mi coś innego, ale się przeliczyłam. Kiedy wróciłam do pokoju, położyłam się do łóżka, ale już nie zmrużyłam oka. Ciągle przed oczami miałam minę babci Audrey. Teraz zrozumiałam dlaczego wzięła mnie za moją matkę. Obraz z lustra wciąż nie potrafił mi zniknąć i nie mogłam przestać o nim myśleć. 

Danica 

Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Wczoraj cały wieczór przepłakałam. Było i tak strasznie przykro, że Piotruś tak zareagował na to, że spotykałam się z Jake'iem. Zabronił nam się spotykać. Nie umiem bez niego wytrzymać. Sama myśl o tym przyprawia mnie o łzy. Wstałam i rozejrzałam się dookoła. Rose jeszcze spała. Nie chciałam jej przypadkiem obudzić więc na palcach udałam się do łazienki, żeby się ogarnąć. Kiedy wychodziłam Rose już nie było. Dziwne.. Zabrałam rzeczy i udałam się na zajęcia. Przy szafce spotkałam Evie. Była smutna. W sumie nie dziwię się. Po wczoraj nikt z nas nie miał humoru, dlatego nawet nie zapytałam co u niej, bo znałam odpowiedź. W ciszy udałyśmy się na zajęcia.

***

Od wczoraj nikt się do nas nie odezwał. Unikali nas jak ognia. Ayla chciała porozmawiać Carlosa, ale Audrey jej na to nie pozwoliła. Jake był w tak zwanym "areszcie domowym". Nawet Lonnie się do nas nie odezwała. Kiedy mijaliśmy ją na korytarzu, wbijała wzrok w podłogę i udawała, że nas nie widzi. Pomimo tego, że Doug i Melissa wiele razy na pomogli, nie mieli odwagi z nami usiąść na obiedzie. Usiedliśmy w najdalszym stoliku jak najdalej od reszty uczniów. Nie mieliśmy apetytu. Między nami też panowała cisza. Odkąd ukończyliśmy plan przejęcia Różdżki nie odezwaliśmy się do siebie. Każdy grzebał w swoim posiłku. Evie przyglądała się Doug'owi. Było jej naprawdę przykro, że chłopak się do niej nie olewa. Podobno to był jej przyjaciel. Melissa to samo. Myśleliśmy, że jest naszą przyjaciółką, ale ona też nas unikała. 

- I jak tam ? - zapytał Ben, który pojawił się obok Mal. Spojrzeliśmy na niego, ale nic mu nie odpowiedzieliśmy. Wciąż siedzieliśmy w ciszy. Ben położył obie dłonie na ramionach Mal. - Nie przejmujcie się. Wszytko będzie dobrze, zobaczycie - pocałował Mal policzek i odszedł. Córka Diaboliny lekko uśmiechnęła się pod nosem. To miłe, że chociaż Ben się od nas nie odwrócił. Obok nas przeszła Audrey razem z Jane. Zaśmiały się i zatrzymały nad Mal. Z twarzy córki Diaboliny zniknął uśmiech, a pojawiła się powaga i zirytowanie. 

- Długo nie pociągnął jako para. Zobaczysz - powiedział córka Śpiącej Królewny przez  śmiech. Jane zaśmiała się. Łaziła za nią jak pies za właścicielem. Śmiała się z jej żartów, które wcale nie były śmieszne.

- No na pewno. Przecież Ben nie zrobi z niej królowej - zaśmiała się Jane. Odeszły razem z Audrey i podeszły do stolika, gdzie siedzieli wszyscy. Mal wyciągnęła swoją księgę zaklęć.

- Mrugną oczy, zadrżą nosy, zniknął Jane jej piękne włosy - mruknęła Mal pod nosem. Usłyszeliśmy pisk córki Dobrej Wróżki. Spojrzeliśmy w jej kierunki. Nie miała już długich bujnych włosów, tylko takie jak wcześniej. Krótkie i ścięte w bombkę. Mal wstała, a my razem z nią.

- Nie chcecie wiedzieć na co mnie jeszcze stać. To tylko ostrzeżenie - powiedziała Mal tak głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli. Wzrok skierowali na nią.

- Żartujesz dziewczyno? - zapytała Audrey przez śmiech. Córka Diaboliny wywróciła oczami 

- Czy to ci wyglądało na żart? - uniosła brew. Z twarzy Audrey znikną uśmiech. Ben widział całe zajście. Odszedł zmieszany. Mal ruszyła w stronę Akademii, a poszliśmy za nią. Każdy rozszedł się w swoją stronę. Poszłam do szafki zabrać swoje książki. Zwykle o tej porze było pełno ludzi na korytarzu, ale było pusto. Westchnęłam. Otworzyłam szafkę. Wypadła z niej karteczka. Podniosłam ją i przeczytałam co było na niej napisane. 
"Przepraszam, że tak wyszło".

 Podpisane, że od Jake'a. W oczach zebrały mi się łzy. Było mi tak strasznie przykro. Podniosłam głowę z nad karteczki. Rozejrzałam się. Na końcu korytarza stał syn Piotrusia Pana. Był zmieszany, ale szczęśliwy, że mnie widział. Chciał podejść, ale pojawił się jego ojciec. Od razu kazał chłopakowi pójść z nim. Jake wywrócił oczami i posłał mi smutne spojrzenie. Odszedł z tatą. Trzasnęłam szafką z całej siły. Oparłam się o nią plecami i osunęłam na ziemię. Twarz schowałam w dłoniach. Rozpłakałam się. To było silniejsze ode mnie. Tak strasznie bolało mnie to, że nie mogę się spotkać z Jake'iem. Kiedyś go nienawidziłam, ale pokochałam go jak jeszcze nikogo. Nie umiałam tego sama przed sobą wyjaśnić, dlaczego on tak na mnie działał. Przyprawia mnie o motyle w brzuchu. Jestem ciekawa jakby to było gdybym nie poszła wtedy na te próby. Czy zakochałabym się w Jake'u czy dalej bym go nienawidziła. Tamten dzień zmienił całe moje życie. Miło go wspominam, ale wiedziałam, że prędzej czy później będę mieć złamane serce. Jego ojciec nigdy nie zaakceptuje tego, że Jake mnie kocha, a ja jego. Zawsze będzie widział we mnie córkę Kapitana Haka. 

- Danica? - usłyszałam nad sobą najbardziej znienawidzony głos.  Szybko wytarłam łzy. - Czy coś się stało? - podniosłam głowę i zobaczyłam Rose. Blondynka przyglądała mi się zaniepokojeniem. Kucnęła obok mnie.

- Wszystko gra. - uśmiechnęłam się przez łzy. Nie chciałam, żeby widziała moją skruchę. W ogóle nie chciałam z nią rozmawiać. Nie lubiłam jej, ona nie lubiła mnie to dlaczego się tym interesuje. Powinna się śmiać ze mnie, że mnie widzi w takim stanie, ale tak nie jest.

- Chcę ci pomóc - położyła dłoń na moim ramieniu. - Pozwól sobie pomóc. - uśmiechnęła się. Naprawdę dziwiło mnie jej zachowanie. Nigdy by nie wyciągnęła do mnie ręki, aby mi pomóc. Coś mi tu nie grało.

- Dlaczego niby chcesz mi pomóc. Przecież mnie nienawidzisz - zaśmiałam się. Westchnęła.

- Ale nie mam serca z kamienia. Zawsze pomagam ludziom jeśli tego potrzebują - usiadła obok mnie. westchnęłam. Po policzkach spłynęły mi łzy. 

- Tak strasznie boli mnie to, że nie mogę spotykać się z Jake'iem. Nie mogę zrozumieć dlaczego Piotruś cały czas uważa, że jestem taka jak ojciec. Nigdy taka nie byłam i nigdy nie będę - spuściłam głowę. Rose mnie przytuliła.

- Nie możesz się tak łatwo poddać, nie pozwól odejść - powiedziała próbując mnie pocieszyć. Spojrzałam na nią.

-Jak mam to zrobić? - zapytałam, a kolejne łzy spłynęły mi policzku. Wytarła je uśmiechnęła się.

- Pomogę ci, ale zrobię to tylko dlatego, bo widzę że naprawdę oboje cierpicie, a nie mogę pozwolić, aby mój przyjaciel był nieszczęśliwy - uśmiechnęła się lekko i westchnęła. Wstała. Odeszła bez słowa. Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam się o szafki. Westchnęłam bardzo głęboko. Rose ma odrobinę racji. Nie powinnam się poddawać. Jestem szczęśliwa z Jake'iem i nikt nie powinien tego niszczyć. Tak jak Jake kiedyś określił, nie ma znaczenia że nasi rodzice są wrogami, ważne że my jesteśmy szczęśliwi. Wstałam. Wyrwałam mały kawałek kartki i szybko nabazgroliłam do niego wiadomość. Podeszłam do jego szafki i wrzuciłam mu liścik do środka. Zabrałam swoje rzeczy i wróciłam do pokoju. 

Mamy nadzieję, że rozdział Wam się podobał. :) Znów przepraszamy, że rozdział się nie pojawił wczoraj, ale prawie cały dzień spędziłyśmy we Wrocławiu i wróciłyśmy naprawdę późno, ale myślimy, że rozdział Was nie zawiódł. 

Nie powiemy dokładnie kiedy, ale w tygodniu powinien pojawić się kolejny rozdział. 

Do zobaczenia NIEBAWEM :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro