Rozdział 10 "Przez żołądek do serca"
Miłość jest słabością
' Daibolina
MAL
Czekałam na Danicę w kuchni. Poszła do spiżarni po potrzebne nam składniki. Byłam zdenerwowana, ponieważ strasznie się guzdrała. Ona nigdy nie ma wyczucia czasu. To nie jest jedyne co mnie w niej denerwuje, samo jej istnienie jest denerwujące. Jednak czasami się zastanawiam, dlaczego aż tak jej nie lubię. Czy między nami coś się takiego konkretnego wydarzyło, że się znienawidziłyśmy? Wydaje mi się, że tak czasami po prostu jest, ze ludzie się nie lubią. Nie przypominam sobie konkretnej sytuacji, w której między nami zaszedł konflikt. Sama nie wiem. Nie mam czasu tego roztrząsać właśnie teraz. Mam ważniejsze zadanie. Nasz plan teraz jest najważniejszy.
- To wszystko - powiedziała Danica pokazując na blat. Spojrzałam na nią zdziwiona. Nawet nie zauważyłam, kiedy weszła. Za bardzo pochłonęły mnie myśli. Na blacie były porozkładane najróżniejsze składniki. Rzadko wchodziłam do kuchni więc dla mnie pieczenie i ogólnie gotowanie to była ''czarna magia". Może to dlatego, że za często nie wchodzę do kuchni. Zawsze chodziłam do Jadalni Goblinów, gdzie wszystko robiły gobliny. Podejrzewam, że gdybym miała zrobić to sama nic pożytecznego by z tego nie wyszło, ale kto wie. Zawsze mogę, zwalić na Danicę jeśli nasze ciastka, nie dadzą porządnego efektu.
- Podasz mi miskę? - zapytała wskazując na nią. Stała obok kuchenki. Podeszłam, wzięłam i podałam jej.
- Myślisz, że sobie poradzimy? - zapytałam zaciekawiona. Nie żebym w nas wątpiła, czy coś.
- Przepis jak każdy inny. Wydaje mi się, że ciastka powinny wyjść. - powiedziała to, po czym zaczęła wkładać jajka do miski - Pomożesz mi czy nie masz zamiaru? - skierowała wzrok na mnie. Wywróciłam oczami.
- Co mam robić? - zapytałam podwijając rękawy.
- Przede wszystkim umyj ręce, a potem nastaw piekarnik - wskazała na zlew. Zrobiłam to co mi kazała i zabrałyśmy się do roboty.
***
Z Danicą pracowało mi się całkiem miło, ale tylko dlatego, że ona wszystko zrobiła. Chyba sprawiało jej to frajdę, bo naprawdę szybko uwinęła się z masą na ciastka.
- Brakuje nam jednego składnika - spojrzała na mnie, a ja się zdenerwowałam. - Potrzebna nam jeszcze łza prawdziwego smutku - westchnęła.
- Skąd ja ci o tej porze wezmę łzę prawdziwego smutku? - zapytałam zdziwiona. Zaczęłam się zastanawiać. W myślach zaśmiałam się, że gdyby był tu Carlos dostałby kilka razy łomot od Jay'a i miałybyśmy łzę smutku, albo cierpienia. W każdym bądź razie miałybyśmy łzę. Ale po sekundzie narodził się w mojej głowie inny pomysł. - Zapłacz! - powiedziałam do Danici. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona i oburzona, po czym uniosła brew.
- Nigdy nie płaczę - powiedziała ponownie mieszając naszą masę. - Ty płacz, to twój plan, nie mój.
- A myślisz, że ja płacze? - Spytałam z pogardą. Nie wiedziałyśmy co mamy robić. Byłam pewna, że musi być inne rozwiązanie, żeby zrobić te przeklęte ciastka.Nie możemy teraz zostać na lodzie... Oparłam się o blat. Po chwili myślenia, przypomniały mi się słowa matki z dzieciństwa. "Pamiętaj Mal, jeśli nie masz jednego ważnego składnia weź, cudze serce, ono zastąpi każdy inny składnik".Musiało to być serce osoby, której druga połowa żyje i ją kocha. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby zrobić krzywdę Audrey. W sumie miałabym z tego niezły fan. Na początku nie byłam pewna czy to w ogóle ma sens i czy tak można, ale w sumie...
- Danica, wiem co zrobimy. - oznajmiłam jej stanowczo. Rudowłosa spojrzała na mnie z zaciekawieniem w oczach, a ja ciągnęłam dalej. - Weźmiemy sobie serce Audrey. To może zastąpić każdy inny składnik - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. W oczach Danici było widać błysk. Po tym geście wiedziałam , że pomysł jej się spodobał, ale oczekiwałam innej reakcji.
- Co! Zgłupiałaś do reszty! - krzyknęła.
- Jeszcze nie, ale to może być jedyne rozwiązanie - namawiałam ją.
- Nie.
- Dlaczego? - prawie krzyknęłam jak małe obrażone dziecko. Miałam już nawet całą wizję.
- Pomysł jest okropny, godny naszych rodziców i podoba mi się. Chciałabym oglądać cierpienia Audrey, ale... Nie możemy nikogo mordować! - powiedziała, a w sumie bardziej krzyknęła - Naprawdę do reszty oszalałaś, jak twoja matka -dodała.
- Dziękuję za komplement. Moja mama, twój ojciec byli by z nas tacy dumni i...- przerwała mi.
- Nie!!! - Krzyknęła ponownie. Nagle do pomieszczenia wybiegła Melissa. Szybko przykryłam Księgę ściereczką w haftowane róże.
- Nie...Co? - Zapytała zaciekawiona całą sytuacją. Spojrzałyśmy po sobie zmieszanie
-Nie...sądzisz, że czegoś brakuje Mal? - zapytała spokojnie Danica, starając naprostować sytuacje. Nie było to proste zadanie, bo Melissa jest wszystkiego ciekawa i może zdawać mnóstwo pytań, w końcu to córka Ariel. Podeszła do miski i włożyła do niej palec, a potem do ust.
- Nie! - krzyknęłyśmy ponownie. Spojrzała na nas zdziwiona i podniosła ręce w geście obronnym.
- Myłam ręce, luz - powiedziała. Popatrzyłyśmy na nią. W sumie nic wielkiego się nie stało, nie zaczęła zachowywać się jak zakochana, czy coś więc na razie jest luz.. - Możecie dodać trochę czekolady. - dodała, podeszła do lodówki, wyjęła z niej małą miseczkę, wróciła i sypnęła nam garść posypki czekoladowej do naszej masy. - Teraz macie ciasteczka czekoladowe. Moi rodzice pieką je jak wracam z siostrą do domu na wakacje lub święta, albo jak jesteśmy smutne. Do tego dają jeszcze szklankę ciepłego kakao. - dodała z uśmiechem. Obie z Dancią posmutniałyśmy. Spojrzała na nas i sama się zasmuciła. - Przepraszam, myślałam, że potępieni kochają swoje dzieci. - powiedziała łamiąc Danicę z rękę. Z oczu popłynęła jej łza. Zauważyłam to i zgarnęłam ją z policzka i wrzuciłam do ciasta. Nie sądziłam, że ona jest taka miła, ciepła, współczująca i nie patrzy na nas jak inni. To było dziwne, coś jak by szczera przyjaźń, ale taka nie istnieje. Prawda?
- Nic się nie stało, nie ma sprawy - Danica zabrała rękę i zaczęła mieszać masę. Melissa uśmiechnęła się blado.
-Muszę iść, przyszłam po szklankę mleka. Do zobaczenia i powodzenia z ciastkami - wyciągnęła karton z lodówki i wyszła.
- Było blisko - powiedziałam
- Za blisko. - Dodała Danica - Dobra otwórz piekarnik - dodała, przekładając masę na blachę formując małe kółka. Zabrałam ją i wsadziłam do piekarnika. Zaczęłyśmy sprzątać. Ciągle w głowie miałam słowa Melissy. Nie rozumiałam jej "Myślałam, że potępieni kochają swoje dzieci". Przecież oni nas kochają, ale na swój sposób...
***
Następnego dnia podczas długiej przerwy, czekałam na resztę w szkolnej stołówce. Wczorajsze ciasteczka nam się udały. Nie wyglądały źle, ale bardzo apetycznie. Cieszyło mnie to, bo zawsze mogło być gorzej. Pierwsza przyszła Evie, zaraz po niej Carlos z Jay'em i na końcu Danica.
- I jak? - zapytała Evie spoglądając na ciastka.
- Musimy je teraz dać Benowi, zakocha się w pierwszej dziewczynie jaką zobaczy - powiedziałam rozglądając się za nim. Nigdzie go nie widziałam.
- Myślisz, że to się uda? - zapytał Jay. Wzruszyłam ramionami.
- To nasza ostatnia nadzieja - westchnęłam. Zaczęliśmy spożywać swój posiłek. Miałam nadzieję, że nasz Książę przyjdzie. Widziałam jedynie Audrey, która patrzyła na nas z wrogim wyrazem twarzy. Naprawdę żałuję, że Danica nie zgodziła się na mój pomysł, bo teraz by jej tu nie było i mogło by być o wiele lepiej. Podeszła do nas Melissa. Szybko schowałam ciastka pod blat stołu.
- I jak wam poszło? Ciastka wyszły? - zapytała z uśmiechem. Pokiwałyśmy głową.
- Były pyszne, faktycznie ciasta poprawiają humor - powiedziała Danica.
- Mówiłam! To fajnie, że wam smakowały. - powiedziała i zniknęła. Podeszła do Audrey, która zaczęła na nią krzyczeć. Chciałam to jakoś skomentować, ale pojawił się Ben. Audrey też go zauważyła i podeszła do niego. Coś zaczęła do niego mówić. Wywróciłam oczami.
- Teraz albo nigdy - powiedział Carlos. Posłałam mu piorunujące spojrzenie.
- Kiedy ta małpa tam stoi? - zapytałam. Widziałam jak Ben chciał odejść, ale córka Śpiącej Królewny mu na to nie pozwalała. Zaczynałam się niecierpliwić. W końcu nie wytrzymałam. Wstałam od stołu. Pociągnęłam córkę Kapitana Haka za sobą. Była zdziwiona tak samo jak reszta. Zatrzymałyśmy się kilka metrów od Bena.
- Stój tu i jak coś ratuj sytuację - rozkazałam jej. Przytaknęła posłusznie. Książę spojrzał na nas. Spławił Audrey, która odeszła zdenerwowana. Podszedł do mnie.
- Cześć Beniutku - uśmiechnęłam się. Zaśmiał się lekko..
- No co tam? - zapytał z uśmiechem, który zawsze gościł na jego twarzy. Spojrzałam na ciastka.
- Posłuchaj, razem z Danicą upiekłyśmy dla ciebie ciastka czekoladowe. To w ramach podziękowania za to, że dałeś nam szansę - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Masz ochotę? - zapytałam machając mu pudełeczkiem przed naosem. Był zdziwiony.
- Wiesz to bardzo miłe z waszej strony, ale wiesz gramy jutro mecz i muszę być w formie na jutro, ogólnie jako sportowiec staram się nie obżerać, ale to miłe... - zaczął. Był zmieszany tą sytuacją i nie wiedział co zrobić. Chciał odejść, ale Danica go zatrzymała.
- No tak, rozumiemy. Totalnie cię rozumiemy, lepiej nie brać nic od dzieci Potępionych - posmutniałam. Oczywiście, że było to udawane, ale Ben naprawdę się tym przejął.
- Nie to nie o to chodzi... - poczuł się zakłopotany.
- Nie. My to rozumiemy, wszyscy o tym wiedzą. Starasz się być ostrożny. No nic, to chyba więcej dla nas - spojrzałam na córkę Haka. Miałam odejść, ale Ben mnie zatrzymał i zabrał mi ciastka.
- Nie! Spójrz są dobre - powiedział biorąc kawałek do ust. Danica się uśmiechnęła lekko. Ja też. W sumie byłam tym zdziwiona, bo naprawdę przez chwilę bałam się, że ich nie weźmie. Zauważyłam, że w naszą stronę zmierza Carlos, Jay i Evie.
- Bardzo dobre ciasta. Takie chrupiące... - zaczął powoli mamrotać. - Te kawałki czekolady są takie pyszne, uwielbiam takie czekoladowe ciasteczka.. - spojrzał na mnie - Mal czy zawsze miałaś takie piękne oczy? - zapytał, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Chyba powoli zaczynały działać. Ben nie odrywał ode mnie wzroku. Jay podszedł do niego.
- Kolego jak się czujesz? - zapytał powoli. Książę dalej nie odrywał ode mnie wzroku. Nic nie mówił. To było dziwne.
- Czuję... - zaczął - Czuję, że chcę śpiewać twoje imię! Mall.. - zaczął ale szybko zatkałam mu usta. Danica zabrała mu ciastka. Wszyscy na nas spojrzeli. To działa! Naprawdę działa! Ben się zakochał. W tamtym momencie byłam naprawdę szczęśliwa, ale trochę zmieszana ty wszystkim, ale naprawdę szczęśliwa, bo naprawdę miałam wątpliwość, że nasz plan nie wypali. Reszta się zmyła, a ja i Ben zostaliśmy sami...
Mamy nadzieję, że rozdział Wam się podobał.
Ten rozdział jest odrobinę krótszy niż pozostałe i następny rozdział też będzie. Zarówno ten jak i przyszyły będą wzorowane na filmie, ale od 12 rozdziału akcja zacznie nabierać rozpędu i będą odbiegać już od filmu totalnie.
Do zobaczenia niebawem :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro