Gruba świnia.
To hmm. Teraz o wadze tak? Temat o ktorym nie lubię mowic a tym bardziej się o niego klocic. A więc problemy z wagą zaczęły się w 4 klasie szkoły podstawowe kiedy to ważyłam 80 kilogramów. Nękali mnie za to że bylam toczącą się kulką tłuszczu. I wlasnie wtedy zaczęłam popadac w anoreksje. A dokladniej anoreksje bulimiczną. Waga spadała i się cieszyłam. Że będę ladna, że w koncu mnie zaakceptują. Karalam się za jedzenie. W rozny sposob. Jesli zjadlam zawsze tez to wymiotowalam. Chyba że czulam juz naprawde duzy glod. Wtedy bylo jablko albo dwa wafle ryzowe. Ważyłam się codziennie i codziennie tez cwiczylam. Dofatkowo gralam w pilke nożną no więc praktycznie zawsze mialam zakwasy. Ale nie ważne. Wracając. W piątej klasie doprowadzilam się do wagi 41 kilogramow przy wzroscie podajze 159 cm. Czyli no dosc malo zważając na to że ważyłam 80. Trafilam do szpitala bo moj organizm sam zacząl trawic siebie. No okej. Bylam sobie w szpitalu. Kazali jesc i to chyba bylo najgorsze bo z dnia na dzien dostawalam o cos więcej. Jak np na obiadek jednego dnia byly 2 ziemniaczki to następnego 3 ale trochę mniejsze. I tak stopniowo powracalam do normalnej wagi. Ale problem lezal w glowie. U psychologa zawsze opowiadalam jak ciesze się że przybralam te 200-300 gram i że juz jestem ladna. Klamalam. Bardzo. Nienwidzilam ciala. W 6 klqsie powrocilam do lekkiej normalnosci. Klamstwa daly mi to że sobie to wmawialam i wmowilam na pewien czas. Pomijając jedną próbe samobojczą przez drugą szkołe to bylo okej. Do czasu klasy 1 gimnazjum w ktorej jestem teraz. Moja waga we wrzesniu wynosila 57 kilogramow. Stopniowo spadala kiedy widzialam idealne nogi starszych dziewczyn. Chudziutkich. Ładnych. Które lubią. Przestałam jesc. Znowu. Nie chcialam w to wpadac znowu ale stalo się. Zaczęło się stopniowe zmniejszanie ilosci jedzenia. Z 5 posilkow zostaly 3. Później przestalam jeść sniadania a te szkolne wyrzucałam. Czułam glod ale powtarzam sobie że niedlugo znowu przestane go czuc. Na obiad zazwyczaj teraz jem platki albo jakis jogurt albo wafle ryzowe. Są dni w ktorych zjesc muszę więcej zeby np. Nie zemdlec na wf. Boje się jesc. Nienawidze tych spojrzen do okola... Ostatnio poznalam dziewczyne na fb. Jak pisze jej że jem nazywa mnie grubasem. Może dla zartow ale mnie to nie smieszy. Mi jest przykro bo staram się jesc zeby nie zalamac rodziny i przyjaciol. Ale kiedy ktos mi cos takiego pisze po prostu odkladam to co jadlam i zaczynam plakac nad sobą... Bo znowu bardzo niebawidze swojego ciala. W lustrze widze ogromne cialo z ktorego ocieka tluszcz... Zapytacie ile waze? 45 kilogramow przy wzroscie 163... Dla mnie to okropnie duzo i chcialabym dojechac do tych 40 i byc zadowolona z siebie. Teraz siedze samotnie na lozku patrząc sobie na ten malutki batonik i wafelki ryzowe ktore mogę zjesc ale boje się. Boje się przytyc, bone się widziec większą cyfre na wadze, boje się tych kalorii i boje się że jezeli przytyje wszyscy mnie zostawią... Bo będą uwazac mnie za grubą świnię... I że nawet Łukasz ktory mi powtarza że jestem ladna... Że nawet on odejdzie... I wlasnie tu wstawie nawiązanie do tamtego wpisu. Że boje się teraz że chlopacy mnie juz zostawili. Że juz nie wrócą. Że zabiorą ogromną, naprawde wielką część mnie i zniszczą do konca. I zostane sama. Bezbronna. Podatna na wszystko... Na najdrobniejsze slowo. Bez Łukasza bylam dzis zla, zmartwiona i smutna przez co popchnęłam mame... Nie zapanowalam nad agresją i jestem potworem... Takim jak Ojciec... A nie chce taka byc. Bez ciebie Łukasz, Artur i Tomek... Ja nie istnieje.
PuchatyAndBrutalny odezwij się...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro