R-5: Osobliwe znalezisko
- Wciąż nie rozumiem, jak do tego doszło - westchnęła Nysa, pakując do plastikowej reklamówki kolejne produkty z kuchennej szafki.
Dziewczyna była zmuszona cofnąć się wraz z Leonardem do kryjówki po zapasy pożywienia, o których zabraniu zapomnieli wyznaczeni do tego trzej żółwi bracia. Wizyta w znacznie mniej oddalonym od domu na wsi sklepie niestety nie wchodziła w rachubę z racji na wygląd mutantów, dlatego też dwójka, chcąc nie chcąc, udała się po zapasy do bazy.
- Jak można było zapomnieć o jedzeniu?
- Też chciałbym to wiedzieć. - Leonardo skończył właśnie wybieranie zapasów z lodówki. Zamknął zatrzaski w termoaktywnej torbie i położył ją na stole, obok reszty. - Chyba to będzie już wszystko.
Kanazaki skinęła lekko głową i także podeszła do blatu ze swoim pakunkiem. Wzięła stamtąd jeszcze jedną siatkę i ruszyła zanieść je do auta. Niebieskooki poszedł jej śladem, on jednak był w stanie przetransportować znacznie więcej bagażu za jednym zamachem. Tym sposobem po kilku kolejkach mieli już w aucie cały prowiant, jaki tylko dało się znaleźć w kryjówce.
Leo otrzepał ręce, obrzucił szybkim spojrzeniem załadowany bagażnik, po czym zerknął w stronę swojej towarzyszki. Miała dość mało radosną minę, dlatego też żółw postanowił się tym zainteresować.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz na szczególnie zadowoloną.
- To nic takiego, po prostu... nie bardzo mam ochotę wracać już do domu. Wolałabym się dokądś trochę przespacerować. Sam wiesz, jak to bywa z moją naturą włóczęgi.
Mutant skinął lekko głową ze zrozumieniem.
- W takim razie możemy wybrać się w jakieś ładne miejsce poza miastem na przechadzkę, moi bracia raczej nie umrą z głodu, jeśli przyjdzie im zaczekać dodatkową godzinkę czy półtorej.
- Na pewno? - dopytała się mutantka, w jej oczach zaś błysnęła wyraźna iskierka ekscytacji. Bardzo lubiła spędzać czas z przyjacielem, a druga okazja taka jak ta mogła się zbyt prędko nie powtórzyć.
Gdy jej towarzysz pokiwał głową, Nysa uśmiechnęła się radośnie i ruszyła raźno do samochodu. Znała jedno miejsce po drodze, do którego mogli się wybrać - na skraju lasu znajdował się pewien spokojny, nasłoneczniony pagórek. Nigdy jeszcze nie napotkała nikogo w jego okolicy, więc powinni mieć tam trochę prywatności.
Leonardowi również przypadł do gustu ten pomysł, dlatego też już kilkanaście minut później znaleźli się w wybranym przez dziewczynę miejscu. Zaparkowawszy auto gdzieś między drzewami, dwójka nastolatków zabrała niewielki prowiant w postaci paczki ciasteczek i ruszyła w górę pagórka, dyskutując na różne błahe tematy. W swoim towarzystwie czuli się swobodnie, nie potrzeba im było żadnych ambitnych rozmów. Równie dobrze mogliby gawędzić o pantofelkach czy innych dziwnych żyjątkach, o których życiu żadne z nich nie miało tak naprawdę zielonego pojęcia.
W międzyczasie Jinx w towarzystwie swojego kota brnął w głąb lasu, rozglądając się z zainteresowaniem. W głuszy panował półmrok, drzewa rosły bowiem tak gęsto, iż zasłaniały dostęp promieni słonecznych. Ściółka uginała się lekko pod ciężarem młodego żółwia; zostawiał za sobą ślady, które nawet ślepiec by odnalazł, jednak nie uważał tego za problem - dzięki temu, jeśli do tego czasu się one nie zatrą, będzie miał ułatwione odnajdywanie drogi powrotnej.
Krocząc bez namysłu przed siebie, nastolatek nie miał pojęcia, dokąd dokładnie zmierza. Plątał się bez celu w zaroślach, od czasu do czasu znajdując coś ciekawego, przykładowo grzyb o pokaźnym kapeluszu lub kości martwych zwierząt. Mephy zaś trwanie podróży umilał sobie ściganiem wszelkich owadów, jakie weszły mu w pole widzenia.
Po dobrych trzydziestu minutach spaceru, pół-demon dojrzał na horyzoncie między drzewami coś dziwnego. Zbliżywszy się, rozpoznał wiekową, rozpadającą się chatkę z ciemnego, spróchniałego drewna. Musiała być naprawdę stara, ściany częściowo porósł mech i bluszcz, a na dachu wyrosła maleńka sosenka. Drzwi wejściowe zaś stały otworem.
Prawdopodobnie żadnej osoby przy zdrowych zmysłach taki widok nie zachęciłby do eksploracji. Aczkolwiek czy ktoś kiedykolwiek twierdził, że Jinx do takich należy? Chłopak od razu raźnym krokiem wszedł do stojącego na granicy zawalenia się budynku i rozejrzał. Choć wewnątrz było ciemno, brunet świetnie wszystko widział, demony nigdy nie miewały problemu z mrokiem.
Młodzieniec znajdował się w niedużym salonie. Powietrze było wręcz gęste od kurzu i wszechobecnego zapachu stęchlizny. Pajęcze sieci pokrywały siedemdziesiąt procent powierzchni, w których w ogóle mogły powstać, a przyprószone kurzem stare meble nie były czyszczone już tak dawno, iż nie dało się dojrzeć ich koloru spod szarego kożucha brudu. Nie znajdowało się tam w zasadzie zbyt wiele rzeczy - podarta sofa i kilka rozpadających się szafek z nielicznymi naczyniami w środku. Salon był najwyraźniej połączony z kuchnią, gdyż pod jedną ze ścian stała staromodna, opalana drewnem kuchenka i mała lodówka.
Mephy, podążający jak zawsze za swym panem, machnął niezadowolony ogonem i kichnął, robiąc krok do tyłu, w stronę wyjścia. Kotu nie przypadło do gustu to miejsce. Pomiędzy tonami zalegającego pyłu i zapachem przegniłego drewna wyczuwał coś, co ani trochę mu się nie podobało. Starał się przekazać to swojemu właścicielowi porozumiewawczym spojrzeniem, jednak zanim to zrobił, Jinx już dawno zniknął w głębi budynku. Ciekawski demon musiał obejrzeć wszystko. Otworzył każdą szafkę i przetrząsnął wszystkie półki, wzbijając przy tym tumany kurzu.
Kiedy już zakończył eksplorację piętra i miał udać się do piwnicy, po otworzeniu klapy do niej uderzył go charakterystyczny, kwaśny zapach rozkładu zwłok. Nastolatek rozpoznał woń od razu, miał już wątpliwą przyjemność kiedyś z nią obcować. Bez wątpienia coś tam na dole zdechło. Mutant podejrzewał, iż mógł to być szczur lub mysz, takie żyjątka najczęściej dokonywały żywota w tym podobnych miejscach. Smród jednak był tak silny i uciążliwy, że można się było zacząć poważnie zastanawiać nad prawdziwością postawionej przez niego tezy.
Właśnie miał zejść na dół, aby to sprawdzić, gdy zauważył niewielką skrzyneczkę pod szafą. Wydało mu się to dość dziwne, mógłby przysiąc, iż przetrząsnął wszystko i z pewnością chwilę temu jeszcze nic się tam nie znajdowało. Aczkolwiek, jak widać, musiał się mylić. Drewniane pudełka nie dostają nóżek i nie przemieszczają się samodzielnie. Cofnął się więc, położył na podłodze obok mebla i z pewnym trudem wcisnął dłoń w szczelinę, po chwili wydobywając tajemniczy kuferek. Zdmuchnąwszy z niego kurz, obejrzał go dokładnie. Przedmiot miał na wieczku wyrzeźbione runiczne napisy, których młodzieniec nie potrafił rozczytać - to jego tata był specjalistą od języków, nie on. Prócz tego znalazł na drewnianej powierzchni jeszcze trochę zadrapań. Od frontu zaś widniało z lekka zardzewiałe, metalowe zamknięcie. Jinx bez wahania zabrał się za otwieranie go, ciekaw, co (i czy coś w ogóle) znajduje się wewnątrz.
Z wnętrza delikatną poświatą błysnął rubinowy, półprzezroczysty kamień. Był niewielki, o nie do końca regularnym kształcie i gładkich krawędziach, dość płaski, z symbolem podobnym do tych z wieka skrzynki wyrytym na froncie i tyle. Nastolatek przypatrywał mu się chwilę z wyraźnym zainteresowaniem, a następnie wydobył z pudełka i podrzucił kilka razy. Nawet jak na coś tak niewielkiego, przedmiot był niezwykle lekki.
- Hej, Mephy! - zawołał, uśmiechając się, wyraźnie zadowolony ze znaleziska. - Zobacz, co znalazłem!~
Kot posłusznie przydreptał do pana, kołysząc nerwowo ogonem. Dostawszy pod nos kamyk obwąchał go ostrożnie, po czym kichnął i zasyczał, cofając się kilka kroków. Takie zachowanie futrzaka nieco zdziwiło mutanta. Chłopak przykucnął przed pupilem i poklepał go lekko wolną ręką po łebku.
- Co się stało, przyjacielu? Przecież to zwykła błyskotka.
Kocur zamachał gniewnie ogonem. Ten dwunożny nie rozumiał nic a nic. Czyżby obracanie się wśród ziemskich istot rozumnych całkowicie przyćmiło instynkty i intuicję jego demonicznych przodków?
Nie zwracając uwagi na sprzeciwy zwierzęcia, Jinx wsunął znaleziony kamień do kieszeni w spodniach, a następnie skierował się do wyjścia. Powietrze stało się znacznie wilgotniejsze niż było chwilę temu, a to mogło oznaczać tylko jedno - deszcz.
***
Nysa i Leo, zaskoczeni przez nagłą ulewę, musieli czym prędzej zawrócić ze swojego spaceru. Dobiegłszy do samochodu, mutantka wyżęła włosy i westchnęła ciężko. Nawet jeśli dość szybko tam dotarli, to była cała przemoczona. Jak u jej towarzysza nie był to jakiś olbrzymi problem, w końcu niewiele z ekwipunku chłopaka mogło namoknąć, tak ona miała istne bajoro w butach, a wodą z jej zniszczonej fryzury można by zapełnić co najmniej jedną półlitrową butelkę.
- Kurczę, te chmury nie wyglądały na deszczowe... - wymamrotał Leonardo, poszukując czegoś, czym jego przyjaciółka mogłaby choć trochę się osuszyć. Niestety, mimo przetrząśnięcia całego pojazdu, nie odnalazł żadnego ręcznika ani nawet ścierki. Aczkolwiek wciąż się nie poddawał.
- Daj już spokój, Leo - zwróciła się doń dziewczyna, wyciągając ze schowka paczkę chusteczek higienicznych i wycierając sobie nimi twarz. Spływające z rzęs krople zaczynały ją już denerwować. - Dam radę zaczekać aż wrócimy, w domu z pewnością są jakieś ręczniki. A może wezmę sobie gorący prysznic?... - zaczęła zastanawiać się na głos.
Niebieskooki zasiadł finalnie za kierownicą, a widząc, że jego towarzyszka waha się przed zajęciem miejsca na sąsiednim fotelu, pokręcił głową.
- Siądź sobie, przecież wyschnie.
Kanazaki uśmiechnęła się z lekka - nie wiedzieć dlaczego - zawstydzona, a następnie wykonała polecenie chłopaka. Gdy zapięła pasy, mutant odpalił silnik i skierował pojazd w stronę ich obecnej wiejskiej kryjówki.
Będąc już na miejscu, młodemu żółwiowi udało się jakimś cudem przekonać Nysę, iż nie musi się absolutnie przejmować pakunkami i może spokojnie iść się umyć, tak jak mówiła w samochodzie. Sam zaś zajął się noszeniem przywiezionego jedzenia do kuchni. Z powodu deszczu kursy od auta do domu i z powrotem nie należały do najprzyjemniejszych, aczkolwiek starał się pocieszać jak mógł. Ruch to przecież zdrowie, prawda? Bieganie w ulewie z torbami go zahartuje. Oczywiście...
Na jego szczęście, bracia wreszcie raczyli oderwać się od swoich zajęć i mu pomóc. Chętnych do noszenia wprawdzie nie było, jednak, sposobem najsprawiedliwszej selekcji - gry w "kamień, papier, nożyce" - ten wątpliwy zaszczyt przypadł Raphaelowi. Michelangelo oraz Donatello zaś wyciągali prowiant z przyniesionych reklamówek i rozkładali go po kuchennych szafkach i lodówce. Dzięki takiej kooperacji cała akcja zajęła im maksymalnie kilkanaście minut.
Tymczasem Jinx w końcu dotarł po swoich własnych śladach na skraj lasu obok domu. Zauważył ruch w kuchni, dlatego też zatrzymał się na chwilę. Jeśli był tam taki tłok, to szansa na przypadkowe wpadnięcie na Tego, Któremu Nie Można Wchodzić W Drogę niebezpiecznie wzrosła. Mimo to jednak chłopak nie miał ochoty stać tam na deszczu i czekać, aż towarzystwo łaskawie się rozejdzie, dlatego też wziął zdenerwowanego wilgocią kota na ręce i, osłoniwszy go bluzą, przebiegł pod drzwi. Wpatrywał się chwilę w wejście, po czym wreszcie wszedł do środka i... wpadł niemal wprost na Donniego.
Spłoszony żółw w fiolecie krzyknął krótko i podskoczył, gdy niemal nie dostał drzwiami. Widząc młodego demona, zmieszał się. Próbował coś z siebie wydusić, aczkolwiek na początku wydukał tylko kilka niewyraźnych, przypadkowych sylab. Wreszcie jednak złożył je w coś sensownego. No... prawie.
- Yyy, cześć! Ty... byłeś na dworze? Ha ha - wyjąkał wreszcie, drapiąc się w kark. To pytanie było okropnie głupie biorąc pod uwagę, w jaki sposób na siebie wpadli, aczkolwiek rozmówca nie wyglądał na zrażonego.
- Tak. W lesie - odparł brunet swobodnie, wzruszając ramionami.
- Eea, no tak, rozumiem. Ale... pada deszcz, nie zmokłeś? - Kolejny idiotyzm wypowiedziany w stresie. Oczywiście, że odpowiedź brzmi "tak", przecież widać to od razu. Mokre włosy oraz bluza usłana zaciekami. Jinx jednak wciąż nie zwracał uwagi na takie głupoty, za co brązowooki był mu nad wyraz wdzięczny.
- Trochę, ale nie jest źle. Korony drzew całkiem nie najgorzej chronią przed opadami.
Donatello pokiwał energicznie głową i zaczął rozglądać się na boki.
- No... to ja już może pójdę. L-Leo i Nysa przywieźli trochę prowiantu, więc jakbyś chciał coś sobie wziąć, to...
- Jasne. Dzięki, skorzystam później. Do zobaczenia potem.
Pół-demon przymknął oczy, po czym zgrabnie wyminął rozmówcę i skierował się wraz ze swoim kotem wciąż tkwiącym mu na rękach na piętro. Don odprowadził go wzrokiem. Gdy Jinx wchodził po schodach, ninja zauważył dziwną, czerwoną oraz podejrzanie niepokojącą poświatę błyszczącą w tylnej kieszeni jego spodni i zaczął się zastanawiać, co oraz skąd młodzieniec zabrał. Miał niejasne przeczucie, iż to znalezisko nie przyniesie im niczego dobrego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro