Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R-4: Chaotyczne początki

          Po dostaniu się na miejsce i wniesieniu swoich pakunków do domu, grupa zajęła się przydzielaniem pokojów. Żeby zmniejszyć ilość niepotrzebnych konfrontacji Raphaela i Jinx, tego drugiego ulokowano na piętrze, a pierwszego - parterze. Kuchnia niestety wciąż była wspólna dla wszystkich, więc mogli się tam na siebie natykać, aczkolwiek w tej sprawie nic już nie dało się zrobić.

           Nim przeniósł wszystkie swoje bagaże do tymczasowego pokoju, Michelangelo zakradł się do kuchni, starając się nie dać nikomu zauważyć niesionej torby termoaktywnej. Była widocznie mocno wypchana, a zawartość zdawała się wcale nie chcieć pozostawać w środku. Chłopak rozejrzał się bacznie, a sprawdziwszy, czy nikt go nie widzi, otworzył w końcu reklamówkę, z której od razu wydobyło się wściekłe miauczenie. Natychmiast zamknął ją z powrotem i rozejrzał się spanikowany. Na jego szczęście, prawdopodobnie nikt nic nie słyszał.

          Raz jeszcze otworzył zamek zatrzaskowy torebki, ucząc się jednak na swoich błędach i robiąc to powoli, w międzyczasie uspokajając i uciszając stworzenie w środku. W końcu udało się mu opanować Lodokicię, dogłębnie zbulwersowaną warunkami, w jakich ją przenoszono. Zasyczała z urazą na swojego pana i wymachiwała chwilę łapami.

          - Oj wiem, no wiem, przepraszam. Następnym razem wymyślę ci jakąś lepszą klatkę do przenoszenia. - Nastolatek otworzył zamrażarkę i podniósł mutantkę, po czym wsadził ją na jedną z oszronionych półek. - Chodziło o to, żeby Leo się nie dowiedział...

          - O czym?

          Mikey podskoczył przestraszony i natychmiast się odwrócił. W progu stał Donatello, wsparty o framugę. Z jednej strony błękitnooki cieszył się, że to nie lider ich drużyny, z drugiej jednak z tej sytuacji również niełatwo będzie wybrnąć, w końcu młody naukowiec może wszystko przekazać starszemu bratu, jeśli akurat będzie miał taką ochotę.

          - O niczym takim! - Nastolatek zamknął z trzaskiem zamrażarkę, oparł się o nią plecami i zaśmiał nerwowo z przygłupim uśmiechem.

          Młodzieniec w fiolecie ruszył wolnym krokiem w stronę młodszego, westchnąwszy cicho. Michelangelo naprawdę nie potrafił kłamać.

          - Co znowu przeskrobałeś?

          - Nic! - Niebieskooki upierał się tak długo jak mógł i bronił drzwiczek lodówki, aczkolwiek na nic mu się to zdało. Ostatecznie to Donnie wygrał, przepchnął brata od urządzenia i otworzył zamrażalnik. Z wnętrza rozległo się zdenerwowane kocie syczenie.

          - Zabrałeś Lodokicię? Po co? - Wyższy z żółwi skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na rozmówcę. Mikey zaśmiał się nerwowo.

          - No bo... samej w domu byłoby jej smutno, nie wiadomo, kiedy byśmy do niej wrócili...

          Jego rozmówca westchnął ciężko i pokręcił głową. Teraz już nic z tym zwierzakiem nie zrobią, nawet gdyby chciał. Przecież nie odwiozą go teraz do kryjówki, nie ma szans.

           - Moim zdaniem nie powinieneś tego ukrywać, Leo prędzej czy później sam się dowie. Może się na chwilę zdenerwuje, ale zaraz mu przejdzie.

           - Pomyślę o tym jeszcze - odparł nastolatek w pomarańczowym, rozluźniwszy się po uzyskaniu przekonania, iż brat niczego nie wygada. Młody chemik zaś poklepał go lekko po głowie z pobłażaniem, po czym opuścił pomieszczenie.

***

         Odczekawszy pół godziny odkąd sama skończyła rozkładać swoje rzeczy po półkach, Nysa wyszła z pokoju i udała się w odwiedziny do ciemnowłosego przyjaciela ulokowanego w pomieszczeniu naprzeciwko. Chciała nieco poprawić mu humor po nieprzyjemnej sytuacji przed wyjazdem, w aucie zaś nie mieli zbyt dobrych warunków na rozmowy.

         Podeszła do drzwi i zapukała w nie. Czas oczekiwania na odpowiedź nie był długi, zaraz bowiem jej otworzono. W wejściu stanął młody mutant, nieco rozczochrany i chyba dość zmęczony.

         - Och, nie przeszkadzam? - spytała Kanazaki, widząc stan kolegi.

         - Jasne, że nie. Coś się stało? - Młodzieniec przygładził włosy i przetarł oczy rękawem.

         - Chciałam tylko porozmawiać, ale to może zaczekać jeśli nie masz siły, bez pośpiechu...

         - Wchodź po prostu - westchnął chłopak i przepuścił ją do środka. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym usiadła na rogu łóżka i ułożyła sobie swój ogon na kolanach.

          - I jak ci się tu podoba? - spytała, obserwując krążącego koło okna towarzysza.

          - Nie najgorzej, ale trochę zimno.

          - Zimno? - powtórzyła po nim z zaskoczeniem.

          - No tak. W moim domu jest znacznie cieplej. I wszędzie daje siarką, ale w sumie lubię ten zapach. Zresztą, raczej się domyślasz, że w Piekle może trochę przygrzewać.

           - Faktycznie. Cóż, jeśli chcesz możemy włączyć kaloryfery...

           - Zastanowię się nad tym, może jeszcze przywyknę - odparł nastolatek, odsunął się od szyby i usadowił obok niej.

           - Mam jeszcze jedno małe pytanie - odezwała się hybryda po chwili ciszy, kołysząc nogami w powietrzu. - Wyjaśniałeś mi już, dlaczego to robisz, ale... czy gdy jesteśmy tylko we dwoje, również zamierzasz utrzymywać swoją obecną formę?

           - Na wszelki wypadek tak. Nie wiadomo, kiedy ktoś postanowi przeszkodzić nam w rozmowie i wleźć tu bez ostrzeżenia. Ale to chyba nie problem, prawda?

           Nysa pokręciła przecząco głową. Akceptowała swojego przyjaciela w każdej wersji, choć bardziej komfortowo czuła się z tą oryginalną.

            - Wiesz... mimo wszystko wciąż nie jestem pewien, czy powinienem tu być. - Kanazaki spojrzała na bruneta, który wbijał nieco markotny wzrok w podłogę przed swoimi stopami. - Zdaję sobie sprawę, że ty chcesz mojego towarzystwa, aczkolwiek jeśli wziąć pod uwagę resztę, to przegrywasz jeden do czterech. Albo może i pięciu...

           - Nie pleć bzdur. Obiecałam ci, że będziemy się dobrze bawić, i dotrzymam słowa. A chłopcy do ciebie przywykną. Z moją pomocą na pewno jakoś dogadasz się z Leo, z pozostałymi pójdzie już z górki. Zobaczysz.

           - Skoro tak mówisz... - Chłopak wzruszył lekko ramionami. Wciąż nie był przekonany, aczkolwiek skoro już tu jest, to się teraz nie wycofa. Wyszedłby na tchórza uciekającego od problemów, w które sam się ładuje.

            - Zaufaj mi.

            Mutant pokiwał lekko głową, a następnie zamilkł na chwilę, szukając nowego tematu do rozmowy, w ciągnięciu obecnego bowiem nie widział sensu.

            - Czy jeśli sprowadzę tu swojego kota, to nikt nie będzie miał nic przeciwko? - spytał wreszcie po chwili.

            - Ależ skąd. Masz na myśli tego, z którym już mnie wcześniej zapoznałeś?

            - Tak. Niby ma w domu inne futrzaste towarzystwo, ale jest nowy, więc jeszcze może czuć się tam nieswojo. Wolę na wszelki mieć go przy sobie.

            - Czyli masz jeszcze jakieś zwierzaki?

             Jinx skinął głową. W ten sposób konwersacja została zdominowana przez rozliczne pupile chłopaka, o których ten mógł mówić bez końca. Nysie ledwo udało się wtrącić coś o Darku, jej wilczo-demonicznym patronie, ale gdy już to zrobiła, brunet od razu podchwycił temat. I w ten sposób spędzili we dwoje czas aż do wieczora.

***

          Choć następnego dnia Kanazaki planowała oprowadzić swojego przyjaciela po ich tymczasowym lokum, nie dała rady tego zrobić - Leonardo zabrał ją ze sobą do miasta. Okazało się bowiem, iż popełnił ogromny błąd powierzając braciom spakowanie żywności na wyjazd - Donatello i Raphael nie przejęli się jego prośbą, a Michelangelo zabrał niemal same przekąski i słodycze. Dlatego też zmuszeni byli cofnąć się do domu po coś porządniejszego, nie dało się wyżyć całego wyjazdu samym śmieciowym jedzeniem.

          W związku z zaistniałą sytuacją, Jinx urządził sobie obchód po terenie samodzielnie. Wziąwszy ze sobą przyprowadzonego z domu przez portal kota, wydostał się z pokoju przez okno, aby nie wpaść gdzieś w budynku na nikogo niepożądanego.

          Na zewnątrz okazało się jeszcze zimniej niż w pokoju, ale to było raczej do przewidzenia. Choć dla kogoś o normalnym poczuciu temperatury pogoda nie stanowiłaby zapewne problemu, gdyż siedemnaście stopni Celsjusza to wcale nie tak mało, to organizm tego osobnika działał na nieco innych zasadach. Mimo to nie zamierzał odpuścić wycieczki, potwornie nudził się samotnie w pomieszczeniu robiącym mu tymczasowo za sypialnię. Zawinął się zatem szczelnie w czarną, przydużą bluzę i ruszył przez podwórze do starej szopy. Wydała mu się ona najodpowiedniejszym miejscem na rozpoczęcie zwiedzania.

          Gdy już zdjął kłódkę blokującą wejście i wśliznął się wraz ze swoim pupilem do środka, zastał mnóstwo zakurzonych narzędzi i sprzętów ogrodowych. Ze względu na swoje pochodzenie i zamieszkanie nie miał pojęcia, czym jest znaczna część z nich, dlatego też natychmiast przystąpił do szczegółowych oględzin wszystkiego z osobna.

          Jakim cudem spędził tam tyle czasu? Sam nie wiedział. Stracił rachubę. I pewnie jeszcze długo by tam siedział, rozkręcając kosiarkę na części, gdyby nie usłyszał wściekłego syczenia swojego kota z zewnątrz. Zwierzak najwyraźniej musiał wyjść, kiedy znudziło mu się obwąchiwanie starych płacht. Jednak co go tak zdenerwowało?

          Jinx otrzepał się z kurzu, po czym wyjrzał na zewnątrz. Niebo już mocno pociemniało, słońce skryło się za drzewami, pozostała po nim tylko jasna smuga nad horyzontem. Nieopodal drewnianej budki, w której znajdował się pół-demon, Raphael usiłował zgonić kota z pieńka służącego do rąbania drewna. Zwierzę było jednak uparte i ilekroć ten próbował je zrzucić, machało wściekle pazurami w jego stronę. Kocur zamierzał czekać na swojego pana właśnie w tym konkretnym miejscu, a jakiś przypadkowy przechodzień nie miał prawa mu w tym przeszkadzać.

          Brunet wiedział, że miał nie zbliżać się do żółwia, aczkolwiek musiał zabrać stamtąd upartego futrzaka zanim tamten się zdenerwuje i coś mu zrobi. Dlatego też po cichu wymknął się ze swojej kryjówki i ruszył w stronę szamoczącego się z sierściuchem ninja. Skinął ręką na tego pierwszego, który w tym momencie właśnie miał ugryźć rękę napastnika. Kocur jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się uspokoił, zeskoczył ze swojego dotychczasowego siedziska i potuptał grzecznie do pana, unosząc dumnie ogon.

         Raph odprowadził wzrokiem stworzenie, a, zauważywszy jego pana, zrobił wrogą minę.

         - Pilnuj tego swojego pchlarza, bo następnym razem skończy jak te pieńki - z tymi słowy postawił kawałek drewna na wreszcie zwolnionym podeście i sprawnie rozrąbał na pół przyniesioną ze sobą z sieni siekierą. - Naprawdę lubię zwierzęta, ale to coś jest prawie tak obrzydliwie nieznośne jak jego właściciel.

          W odpowiedzi zwierzę zasyczało na niego wściekle i położyło uszy po sobie. Brunet pogłaskał je delikatnie po łebku.
  
          - Już dobrze - zwrócił się do stworzonka, które rzuciło jeszcze tylko nienawistne spojrzenie w stronę zielonookiego, po czym zaczęło głośno miauczeć, aby zostać wzięte na ręce.

          Mephy, jak został symbolicznie ochrzczony kilka dni wcześniej, był dość nietypowym przedstawicielem swojego gatunku. Niewątpliwie należał do kotowatych, aczkolwiek, jak na zwykłego dachowca, miał znacznie za długie łapy i nieco odmienny od standardowego pyszczek oraz duże uszy. Najbardziej znaczącą różnicą było jednak zachowanie - prędzej można by go porównywać do psa niż kota. Wykazywał bezwzględną wierność i posłuszeństwo, nigdy nie chodził nigdzie sam, chyba że akurat Jinx mu kazał, normalnie jedynie dreptał niezłomnie za swoim panem, a, gdyby mógł, towarzyszyłby mu nawet w łazience. Zdawał się rozumieć, kto i co mówi, choć to potencjalnie mogło się okazać mylne wrażenie, w końcu, mimo wszystko, wciąż był jedynie zwierzakiem.

           Pół-demon obserwował jeszcze chwilę pracującego przy rąbaniu drewna żółwia, po czym po cichu wycofał się z jego pola widzenia. Mimo zimna i ciemności nie wrócił jednak do domu. Pokręcił się jeszcze chwilę wokół budynku, czuł bowiem nieodpartą, dziwną chęć wycieczki w głąb lasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro