Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#11

Dwa tygodnie później

Niewyspanie, zmęczenie, bezsilność, osłabienie, wyniszczenie.. - choćby nie wiem ile synonimów użyć, wszystko prowadzi do jednego. Ostatnie tygodnie takie właśnie były - męczące, żmudne, przepełnione bezsilnością, bądź podobnie. Czternaście dni temu wyjechaliśmy poza dzielnice. Popełniliśmy błąd. Porzuciliśmy Emmę. Trzysta trzydzieści sześć godzin. Czy przez ten czas ktoś ją widział? My, rodzina, bliscy? Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Jak kamień w wodę. Jak niezatapialny Titanic, który pada na dno. Nie potrafię przytoczyć więcej metafor, a wiecie czemu? Ponieważ nastoletnia Ferrari zaginęła dwa tygodnie temu! Po raz ostatni widziała ją sąsiadka, kiedy w godzinach nocnych wróciła do domu, ale co potem? Znalazła w szafie przejście do Narni? A może Piotruś Pan przypłynął po nią statkiem z chmur.. Ha-ha-ha, śmieszne w ciul. Państwo Ferrari obwiniają się o pozostawienie córki bez opieki - dobra, oni nie spodziewali się niczego złego, w końcu nie po raz pierwszy zostawała sama, ale wiecie dlaczego byli spokojniejsi? Ponieważ wierzyli, że wzajemnie będziemy się sobą opiekować. My - jej przyjaciele. Schrzaniliśmy po całej linii. Jak to sobie wybaczyć? Jak żyć ze świadomością, że jedna z Twoich najlepszych, a zarazem najbliższa sercu  przyjaciółka  zaginęła przez Ciebie. Przyjaźń polega na wzajemnej ochronie - najwyraźniej jest to jakaś przestarzała definicja.

-Kanał szósty, już! - krzyczy Alex wbiegając do salonu. Jak na tak wczesną porę, to ma energię. 

Zazdroszczę.. Przełączam kanał. Wiadomości. Co tam znów nieciekawego i zbytecznego..? 

Nastoletnia dziewczyna odnaleziona w lesie na granicy stanu Nowy Jork. No oczywiście, znów żadnych nowości.. Zraz, co!? Wróć! Ponownie czytam przewijający się na czerwonym pasku tekst. Serce przyśpiesza swą pracę.

-Czy to..

-Znaleźli Emmę. - wyrzuca na bezdechu. Ulga w glosie mojego przyjaciela jest aż namacalna. Zresztą, ze mną jest podobnie. 

-Zbieraj się. - mówię podnosząc się z kanapy, która przez ostatni tydzień zdążyła stać się nieodłączna od ciała. Czuję jakbym przeleżał na niej wieki! - Szybko! - średniej głośności krzyk uderza w Leoni'ego, który idzie w moje ślady. Opiekunowie blondynki na pewno wiedzą coś więcej o jej stanie. Bo w końcu ma się dobrze, prawda?

***

Służba medyczna czasami jest tak potrzebna, że aż chce się zwymiotować na nich przez tą powaloną ignorancję. Od dobrych dwóch godzin czekamy na jakiekolwiek wieści o stanie Emmy. Żaden lekarz nie podejdzie, nie poinformuje co z nią - czy w ich obowiązku nie jest informowanie bliskich pacjenta o jego stanie zdrowotnym? Jeżeli za chwilę, nikt nie przyjdzie poinformować nas co się dzieje, to przysięgam, że rozgromię najbliższego pracownika szpitala. Rozumiem, gdyby do jej sali wszedł jeden lekarz, no okay - ma innych pacjentów, no ale ..! Cały czas ktoś się przewija przez jej sale. Czy naprawdę jest aż tak trudno wykrztusić choćby słowo? Nie.

-Mam dość. - mówię zirytowany. Choćbym miał nawet wyciągnąć to z kogoś siłą, ja - to - do - nędzy cholery - zrobię.

-Christin, usiądź. Nie rób scen. - mówi sennie Nicole. Oh, czy ja zdołam się oprzeć jej uroczej prośbie. Tak. no proszę, ciekawe skąd we mnie tyle nie dobroci.. Tak mnie to interesuje, że aż szok.

-Daj już spokój, w końcu ktoś podejdzie.

-No wiesz, nie mam jakoś ochoty gnić na tym niewygodnym krześle i czekać aż KTOŚ ŁASKAWIE PODEJDZIE POINFORMOWAĆ NAS O STANIE EMMY! - specjalnie wykrzykuję drugą część wypowiedzi. Chciałem, by w końcu ktoś zwrócił na nas uwagę, no i proszę - zadziałało. Wiem, jestem okropny - przynajmniej ten świat nie będzie w stanie mnie zagiąć. Człowiekiem ze stali bym się nazwał. Skromnością nigdy nie grzeszyłem i nie zamierzam zacząć. Kto pokocha, przyzwyczai się.

Nic nie robiąc sobie z pouczeń przyjaciół czy państwa Ferrari wchodzę do sali szpitalnej. Szok wbija mnie w podłogę. Wchodząc tu, nie spodziewałem się takiego widoku. No okej, wiedziałem, że za ciekawie to wyglądać to nie będzie, no ale to przeszło moje najśmielsze oczekiwania. To wygląda wręcz okropnie! (no, ale oczywiście nie Emma, bo ona zawsze jest piękna).
-Proszę o wyjście. - zwraca się do mnie pielęgniarka. Niech się wali. Przez kilka godzin nikt się nie zainteresował tym, by nas poinformować o czymkolwiek i teraz nagle taki zwrot nastawienia?
-Nie zatrzymuję. Możesz opuścić sale. - mówię z uśmiechem tak nieszczerym, że jakąś prestiżową nagrodę powinienem za to otrzymać. Za Nobla bym się nie pogniewał...
-Proszę ostatni raz - opuść sale.
-No, ale ja naprawdę Ciebie nie zatrzymuję. Chcesz iść, proszę.
-Uważaj na słowa! - podnosi zdenerwowana głos.
-Zasada pierwsza; nie waż się mnie pouczać. -mówię groźnie podchodząc bliżej. Stoi nieugięta, trudna zawodniczka. -Zasada druga; jak chcę siedzieć w sali mojej narzeczonej, to będę tutaj siedział. -popycham ją lekko w tył. Ktoś musi nauczyć mnie opanowania, w innym przypadku źle się to dla mnie skończy.
-Zawiadomię ochronę.
Chwytam w dłoń jej twarz lekko ją miażdżąc. Nie jestem damskim bokserem, przecież jej nie uderzyłem. Nigdy nie podniósłbym ręki na kobietę, ale zastraszenie to krzywda fizyczna.
-Zasada trzecia; nigdy więcej nie wchodź mi w drogę, bo źle się to dla Ciebie skończy. -odpycham ją od siebie i podchodzę do nieprzytomnej Emmy. Chwytam jej drobną dłoń w swoją. Pochylam się nad nią - składam pocałunek na jej czole. Potrzebuję wytchnienia. Nadmiar złych emocji musi w jak najszybszym czasie opuścić mego wewnętrznego ducha. Znam tylko jeden sposób. Jeżeli nie zawalczę o samego siebie, to zginę. Zgubię się we własnym życiu. Stojąc przy drzwiach zwracam się przez ramię do pielęgniarki, która miała okazję przyjąć na swe barki mą agresje. Kiedyś ją przeproszę - może. -Opiekuj się nią.

***

Od dobrej godziny mój świat pasji i zamiłowania nie potrafi stać się miejscem odpowiednim do obecnego nastroju. Miałem nadzieją, że poświęcając się indywidualnemu treningowi, ochłonę z emocji choć trochę. Daleko mi do zamierzonego spokoju. Mieszanka agresji i rozpaczy mnie zgubi. Granice wybuchowości są cienkie - współczuję temu, który zmierzy się z wybuchem. Przez Was ona teraz cierpi, przez Ciebie. To Wasza wina. Twoja wina! - wewnętrzny głos skłania mnie do bezmyślności, stracenia trzeźwości myślenia. Szczerze to jest blisko swego celu. Osiągnie zamierzony szczyt i porzuci mnie samego z wojną myśli. Najpierw wpędzi w poczucie winy, potem rozszarpie na strzępy. Ocalona odrobina prawnej świadomości podpowiada mi, ze wkraczam na tor zaburzenia dysocjacyjnego tożsamości. Czy to możliwe, że w tak młodym wieku, mogę paść ofiarą odrębnej tożsamości? Nie, nie pozwolę na to! Będę zapierał się do utraty tchu, chwytał każdego możliwego ratunku, walczył bez końca i do końca.
Wściekły uderzam w piłkę. Z dużą prędkością kieruje się w stronę bramki, ale nie wpada do niej. Alex. Obronił ostrzał. Mnie przed upadkiem też ochroni? Uczucia targające mym ciałem przejmują nad nim kontrolę. Ponowny strzał. Obrona i tym razem nie zawodzi. Ale nie można przecież iść cały czas po równym terenie. Trzeciego strzału nie jest w stanie obronić. Piłka wpada w siatkę, ale to tylko jednorazowy upadek, prawda? Weź się naucz dzieciaku, czym jest upadek. Ale zanim przystąpisz do tego przyjmij do rozumu dar liczenia, bo upadków było wiele, i stanowczo za wiele.
-Co z nią? - pytam podchodząc bliżej przyjaciela. Staję naprzeciw, oczekując najgorszego, ale nie jest aż tak źle, przecież nie może być już gorzej - nic tak nie pociesza..
-Padła ofiarą nielegalnego wycięcia organów. - rzuca smętnie. Czy spotkaliście się z powiedzeniem, że faceci nie płaczą? Głupie mądrości ludowe. W tej chwili właśnie obaliłem ten mit. Jestem facetem, ale zarazem człowiekiem. Mam prawo do wszystkich uczuć, w tym i do płaczu. Jeżeli chcecie mnie osądzać, dobrze - znoszę wszystko, zniosę i to, ale nikt nie może mi zabronić uronienia łez. 
-To znaczy, że..
-Wycięto jej jedną nerkę. Jej stan jest krytyczny.
-Błagam, nie mów mi tylko, że.. - płaczliwym tonem wymawiam cichą prośbę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zapłakałem - pewnie jako kilkuletnie dziecko, ale teraz nie nazwę tego pospolitym szlochem. To rzewne łzy, niszczące duszę.
-Emma może tego nie przeżyć. Tak mi przykro Christian..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro