Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Może życie wybierze dla nas swój własny scenariusz?

Jechaliśmy już dobrą godzinę, powoli dojeżdżaliśmy do granicy pomiędzy Niemcami a Polską, Nie myślałam o niczym, po prostu patrzyłam się w autostradę przepełnioną samochodami.

Po kilku minutach dojechaliśmy do bramek i przekroczyliśmy bez większych komplikacji granicę. Jechaliśmy nadal autostradą w stronę Szczecina.

Jakiś czas później zobaczyłam tabliczkę z napisem „Szczecin", a potem kolejną z „Witamy w Szczecinie". Razem z wjazdem do miasta pojawiły się korki do centrum. Staliśmy około pół godziny w tych cholernych korkach. Nie rozmawiałam ani z ojcem, ani z Simonem, który prowadził i był skupiony na drodze.

Mój tata zmieniło się i to diametralnie nie był już tą samą osobą co kiedyś. Z troskliwego i zaufanego stał się oschły i natrętny.

Co go tak diametralnie zmieniło?

Nagle samochód się zatrzymał przy wysokim wieżowcu, a Simon stwierdził:

— Jesteśmy na miejscu Panie Holzer.

— Choć idziemy Laura — odparł.

Simon otworzył mi drzwi, po czym wysiadłam z samochodu, wdychając świeżego letniego powietrza znad morza. Słońce świeciło dość przyjemnym światłem. Wiatr unosił lekko moje włosy oraz sukienkę. Dziś było wyjątkowo ciepło, a nawet bardzo w końcu zaczęło się lato. Weszłam zaraz za tatą do budynku, następnie wjechaliśmy windą na dwudzieste piętro, gdzie znajdował się salon sukien ślubnych.

— Jestem Gabriel Holzer. Miałem przyjść dziś po suknię — odparł radośnie, podchodząc do miłej pani zza biurka.

Ten jego uśmiech jest nieszczery.

— Ach tak. W takim razie zapraszam — powiedziała miło sprzedawczyni, spoglądając w komputer.

Blond włosa poszła do innego pokoju. Chwilę później kobieta przyniosła długi czarny pokrowiec. Tata wziął suknię i podziękował kobiecie, następnie wyszliśmy z budynku.

Nawet jej nie zobaczyłam. Co z nim jest? Zachowuje się dziwnie, jakby nie był to on. W dodatku, po co był mu tej pośpiech skoro nigdzie... A zapomniałam o tej rozmowie przez telefon, miał się spotkać z kimś tutaj.

Nic do siebie nie mówiąc, wsiedliśmy do samochodu. Po krótkiej chwili wyciągnął komórkę ze swojej kieszeni i kazał jechać Simonowi pod ten adres, który zapewne wyświetlał się na ekranie.

Pół godziny później zatrzymaliśmy się pod opuszczoną kamienicą. Okna ledwo się trzymały, a ściany były w opłakanym stanie. Całe miejsce stwarzało nieprzyjemną atmosferę zupełnie jak w horrorach.

Nieoczekiwanie ojciec otworzył drzwi, po czym spojrzał na mnie i odparł chłodnym głosem:

— Pod żadnym pozorem nie idź za mną.

Po czym zwrócił się do Simona:

— Pilnuj jej. Nie chcę, aby znów jej się coś stało.

— Tak — odpowiedział Simon.

Co się z nim dzieje? Gdzie on idzie i czy ma to związek stamtąd rozmową? Coś mi tu nie gra.

Chwilę potem poprawił swoją marynarkę i wyszedł z auta. Zostałam wraz z Simonem w samochodzie, który nic nie mówił, tylko przeglądał swój telefon.

Ciekawe czy Simon wie o tym? Czy coś w ogóle wie o moim ojcu?

Muszę z nim porozmawiać teraz, dopóki nie ma tu jego.

Odpięłam pas, po czym szybko przesiadłam się środkiem na przód. Ten samochód naprawdę robi furorę, jest taki przestronny, że bez najmniejszego problemu się przesiadłam.

Nie musiałam się wcale przesiadać, ale chciałam widzieć jego twarz czy oby na pewno nic nie ukrywa.

Simon popatrzył na mnie z nijaką miną, po czym zwróciłam się z powagą w jego stronę z pytaniem:

— Wiesz, gdzie on poszedł?

— Nie, ale od dłuższego czasu każe mi jeździć pod jakieś mało znane adresy — odparł Simon.

Od dłuższego czasu? Więc to nie jedyna taka sytuacja.

— Bo wiesz, jak rozmawiał z kimś po hiszpańsku, to powiedział coś bardzo jak to powiedzieć... nieprzyzwoitego i niespodziewanego — stwierdziłam, patrząc na otoczenie.

— Czekaj to ty rozumiesz hiszpanki? — zapytał nagle.

— Tak. Nie pytaj, w jaki sposób — rzekłam — Najwidoczniej myślał, że nie zrozumiem, ale tu się zdziwił. Nie mów mu o tym, to ma być między nami — dodałam, patrząc mu prosto w oczy.

— Dobrze skoro tak chcesz — odparł Simon — Poza tym nie skończyłoby się to dla nas dobrze, gdyby się o tym dowiedział — dodał, opierając swoją głowę o rękę.

Racja nie skończyłoby się to prawdopodobnie dobrze. Nie wiem, jakby na to zareagował. Może by się wściekł, a może to przemilczał. Nikt nie wie i się nie dowie.

Nagle ktoś zapukał w moją szybę, momentalne wzdrygnęłam się przerażona, aż zobaczyłam wysoką sylwetkę.

Zaraz Mark?! Co on tutaj robi?! Śledził nas czy to zbieg okoliczności?

Odsunęłam szybkę i zapytałam, patrząc na chłopaka:

— Co ty tu robisz Mark?

— Przyjechałem odebrać garnitur i zobaczyłem tutaj wasz samochód, więc postanowiłem się przywitać — odparł radośnie.

Spojrzałam na niego, był ubrany w dość luźne joggery, a do tego czarny podkoszulek. Na jednej dłoni widniały cztery sygnety.

Zupełnie tak jak Richard. Widzę do nich podobieństwo. Oboje noszą te sygnety, które zapewne warte są więcej niż moja cała biżuteria i na dodatek ten podobny styl ubierania. Jak kto kiedyś mówił jaki ojciec taki syn.

— Może pójdziemy się przejść, nie będziesz chyba siedzieć w tym samochodzie w taki gorąc, aż twój ojciec przyjdzie — rzekł Mark.

W sumie racja strasznie tutaj gorąco. Ponadto mój tato powiedział, aby za nim pod żadnym pozorem nie szła, ale nic nie mówił o wyjściu z samochodu i przejściu się kilka metrów.

Wysiadłam z samochodu, kiedy nagle Simon zapytał:

— Gdzie to się wybierasz? Przecież...

Nie dałam mu dokończyć i odparłam:

— Tak mówił mi, abym za nim pod żadnym pozorem nie szła, ale nie mówił nic o spacerze.

Co ja robię ze swoim życiem? Wygląda to zupełnie, jakbym uciekała.

— Przecież on mnie zabije — stwierdził Simon.

Oboje nas zabije.

— Nie ciebie zabije tylko mnie — odparłam, zamykając drzwi od samochodu.

— Gdzie teraz? — zapytałam, kiedy niespodziewanie Mark złapał mnie za nadgarstek i zaczął bieg w nieznanym kierunku.

Gdzie on nas prowadzi i czemu biegniemy, jakbyśmy uciekali przed kimś?

Jego dłoń jest taka silna. Cala jego sylwetka jest umięśniona. Pewnie dużo trenuje.

Po chwili gwałtownie się zatrzymał, a ja wpadłam w jego plecy, ponieważ zatrzymał się tak szybko, że nie zdążyłam się otrząsnąć. Mark rozejrzał się, po czym wbiegł w wąską uliczkę, a po chwili byliśmy na głównej ulicy, na której zrobił się korek uliczny.

Po co tu przybiegliśmy?

Zaczęliśmy się kierować w stronę parkingu, gdzie stało kilka samochodów. Chwilę później Mark wyciągnął kluczyki i nacisnął przycisk na kluczyku, a jedno z aut wydało charakterystyczny dźwięk. Po chwili podeszliśmy do Jaguara, który był chyba typu F.

Mark otworzył drzwi od pasażera, po czym rzekł:

— Zapraszam.

— Mówiłeś, że idziemy się tylko przejść — odparłam prawie, by nie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem.

— Bo idziemy przejść się nad morzem — Mark uśmiechnął się.

Nad morzem? Czy on zamierza teraz tam jechać? Przecież to nadal kawał drogi stąd.

Wsiadłam do Jaguara, następnie Mark wsiadł i odpalił silnik. Auto w środku prezentowało się naprawdę dobrze. Czarne fotele, automatyczna skrzynia biegów w dodatku ta kierownica. Lubię taki styl. Ciekawe, jaką ma moc? Nie wierzę, uciekam od ojca z moim przyszłym mężem, za którym nie za bardzo on przepada.

— Wypróbujemy to cacko, jak jeździ na autostradzie w Niemczech? — zaproponowałam.

— Nie spodziewałem się po tobie, że lubisz szybkie samochody — odparł Mark.

Niezłe zaskoczenie co. To teraz zaskoczę cię jeszcze bardziej.

— Dasz mi się przejechać? — zapytałam radośnie.

Mark zaczął się głośno, a na mojej twarzy nadal widniał uśmiech. Po chwili powiedział:

— Ty chyba żartujesz teraz. Nie masz prawa jazdy. Poza tym prędzej wylądujemy w rowie.

Prędzej wylądujemy w rowie, chyba raczej ty zaraz sam możesz wylądować.

— No weź, ale tylko raz nie na drodze — odparłam błagalnie — Mark nie bądź jak ostania łazęga i gbur — dodałam, powstrzymując się ledwo od śmiechu.

Zawsze chciałam prowadzić takie cacko.

Nagle ostro skręciliśmy na jakąś drużkę prowadzącą w las, po chwili Mark powiedział:

— Chcę zobaczyć, jak jeździsz, więc dam ci się przejechać, ale tylko nie zniszcz tego auta.

Po chwili pokazał gest bym siadła mu na kolanach.

Co on sobie myśli, że jestem dzieckiem czy suką, którą dyma się ze wszystkimi mężczyznami? Specjalnie to zrobił.

— Wypierdalaj na miejsce pasażera. Nie zamierzam siedzieć ci na kolanach jak małe dziecko! — krzyknęłam.

— Oo... ktoś tu umie przeklinać — odparł rozbawiony, po czym wyszedł z samochodu.

Na dworze słońce powoli już zachodziło, a chmury stawały się kolorowe. Nie zamierzam wychodzić, zważywszy, że jest tu tyle komarów, a ja jestem w samej sukience i cienkiej bluzie jeansowej. Szybko zmieniłam swoje miejsce w samochodzie i przesiadłam się na miejsce kierowcy.

Chwilę później Mark usiadł na miejscu pasażera. Przekręciłam kluczyk i odpaliłam samochód. Dobrze, że jest w automacie przynajmniej mam ułatwione zadanie. Ustawiłam na drążku tryb normalny, po czym lekko wcisnęłam gaz, aby wyczuć, jak to cudeńko rusza. Po chwili wcisnęłam gaz prawie do końca i zaczęłam jechać prostą ścieżkę w stronę lasu. Po chwili wjechaliśmy w głąb lasu. Wysokie sosny i świerki rosły tuż obok piaszczystej ścieżki. Tuż obok mchu rosły jagody. Widok jak każdy las w Polsce.

Jechaliśmy już dobre kilka minut, aż w końcu dostrzegłam w oddali przestarzały znak.

Zaraz ja pamiętam ten znak. Nie niemożliwe byśmy tutaj byli. Podjechałam bliżej i wtedy zaczęłam sobie wszystko przypominać, pamiętałam niemal rozkład każdego drzewa w okolicy. Niemożliwe, że tutaj jesteśmy. Może mi się coś zdaje? Nie...

— Czekaj ja to miejsce kojarzę. Tu za rogiem powinien być... — przerwałam, kiedy zobaczyłam wjazd ciągnący się kilka metrów.

Nie to nie może być prawda. Jak?

— Wjazd... — dokończyłam.

Mark popatrzył na mnie zaskoczony i trochę zmieszany. Faktycznie był tam wjazd, gwałtownie skręciłam i zaczęłam jechać prosto przed siebie.

— Czemu tak nagle skręciłaś? W ogóle wiesz, gdzie jedziemy? Co, jeśli się zgubimy? — zapytał Mark.

— Wiem, gdzie jesteśmy — rzekłam — W końcu to tutaj dorastałam — dodałam.

Wszystkie wspomnienia z tamtych lat powracały do mnie. Nie mogę uwierzyć, że tu jestem zupełnie przypadkiem. Jak mogłam nie poznać tego miejsca z autostrady? Musieliśmy przyjechać tutaj inną drogą oczywiście, której nie znałam albo o niej zapomniałam.

Chwilę później moim oczom ukazał się opuszczony budynek mieszkalny. Jak dobrze wrócić do domu, choć i tak tutaj nikt nie miesza. Przywołuje wspomnienia, kiedy to jako małe dziecko mieszkaliśmy tutaj razem z mamą. Zawsze z Avą bawiliśmy się w lesie w chowanego na wyznaczonym terenie. Ava i ja orientowaliśmy się w terenie i umieliśmy niemal bez kompasu wskazać kierunek geograficzny.

Zatrzymałam się pod domem, który już zdążył zarosnąć zaroślami i chwastami. Niewiarygodne, że tak szybko zdążyło opustoszeć. Zgasiłam silnik i patrzyłam się na okolicę.

— Gdzie jesteśmy? — zapytał Mark.

— W moim domu rodzinny, a raczej już opuszczonym domu rodzinnym — odparłam, trzymając ręce na kierownicy.

— Dobra. Jeźdźmy dalej, nie ma sensu tutaj zostawać — rzekłam, po chwili obracając się w jego stronę.

Zamieniliśmy się miejscami, znów przesiadłam się, nie wychodząc z auta.

Po godzinie dojechaliśmy do Kołobrzegu, akurat zdążyliśmy na przepiękny zachód słońca. Wysiedliśmy z pojazdu, po czym zaczęłam się kierować w stronę morze, do którego mieliśmy już tylko kilka dobrych metrów.

Usiadłam na ławeczce na plaży i patrzyłam się w przepiękny zachód słońca nad Bałtykiem.

Jak nasze życie się dalej potoczy? Co mój ojciec ukrywa przede mną?

Muszę się dowiedzieć, w co takiego się wplątał?

Chwilę później Mark przysiadł się do mnie, a jego wzrok utkwiony był w nieboskłonie. Widziałam, że o czymś myślał. Ciekawe co on musi czuć, kiedy dowiedział się o tym ślubie? Pewnie był zadowolony, skoro chciał się ze mną spotkać i widział moje zdjęcia. Właśnie skąd o miał moje zdjęcia? Możliwe, że dostał je od kogoś z mojej rodziny lub Richarda.

Mark nie wygląda na złego człowieka, niby znamy się krótko, ale nie przeszkadza mi to. Jest naprawdę życzliwy i pomimo że czasem ma swoje poczucie humoru, to naprawdę jest miły dla mnie i według mnie.

Cieszę się, że to z nim się ożenię, a nie z jakimś psychopatą i marudą. Trzeba się cieszyć tym, co się ma. Czas w końcu żyć teraźniejszością, a nie przeszłością.

Zachody słońca mają coś w sobie. Gdziekolwiek bym nie była czy w Vancouver, czy w Belinie, czy tutaj słońce jest wszędzie takie samo jednak każdy jej inny i równie cudowny. Każdy zachód jest inny, choć słońce jest to samo.

— Lara — rzekł nagle Mark.

Pierwszy raz chyba powiedział do mnie w taki sposób.

— Tak Mark — odpowiedziałam, odwracając wzrok z nieba, a patrząc na niego.

— Zastanawiałem się, jak to jest stracić dwa lata życia, będąc w śpiączce — oznajmił, patrząc w górę.

— Szczerze w ogóle tego nie odczułam — odparłam, zgodnie z prawdą — Wróciłam do normalnego życia, poznałam cię i innych — dodałam, uśmiechając się.

Może i byłam w śpiączce, ale nie odczułam tego zbytnio. Możliwe, że to dlatego co się wtedy stało?

Po zachodzie zrobiło się trochę zimnej, a nawet bardzo. Miałam ochotę wrócić już do domu, ale byłam ponad dwieście kilometrów od miejsca swojego zamieszkania. Powoli wracaliśmy do auta, kiedy niespodziewanie Mark zaproponował:

— Skoro tutaj jesteśmy, to może wstąpimy na chwilę do jakiejś knajpki.

Knajpki? W sumie czemu nie. Od czasu do czasu nie zaszkodzi się trochę zabawić.

— Pewnie — odparłam radośnie.

Jest mi nadal zimno i to bardzo. Próbowałam powstrzymać jakoś swoje ciało, by się tak nie trząść, ale to było silniejsze. Cholera... Czemu jest mi tak zimno? Cała się trzęsę, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Dawno nie czułam takiego zimna.

Widziałam, że Mark to zauważył. W końcu każdy głupi by to zauważył. W końcu trzęsłam się, jakbym miała jakieś drgawki.

— Zimno ci Lara? — zapytał Mark, patrząc na mnie.

— Nie... — odparłam, próbując się rozgrzać.

Po chwili Mark zdjął swoją bluzę i okrył mnie ją. Poczułam przyjemne ciepło jego rąk. Opatuliłam się szczelnie w materiał ciepłej bluzy, po czym rzekłam cicho:

— Dziękuję.... Mark.

— Nie masz za co dziękować — oznajmił Mark.

Jest taki dobrotliwy i troskliwy zupełnie jak Mefisto, tyle że nie robi tego z przymusu a z własnej godności.

Takich ludzi świat właśnie potrzebuje. Dobrych, pomocnych i troskliwych. Czemu niektórzy ludzie muszą być aż tak bardzo okrutni dla siebie? Tego prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem i się nie dowiem. Cieszę się, że mimo iż Richard jest demonem, był w stanie znaleźć sobie żonę i zaadoptować i wychować jak należy dziecko. Jestem pełna podziwu. Nie sądziłam, że demony robią takie rzeczy, choć to jest Richard, on zawsze robił to, co ludzie. Odkąd pamiętam, dużo imprezował i zjawiał się praktycznie na każdych imprezach i uroczystościach. Co robi do tej pory, zważywszy na to, w jakim stanie go zastałam, kiedy postanowiłam dziś rano do nich pójść. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się poznać jego żonę, której nie widziałam na kolacji ani nigdzie indziej.

Ciekawe gdzie jest? Może on wziął rozwód z nią, a może nie mogła po prostu przyjechać? Zastanawia mnie, kim on jest?

Zrobiło mi się od razu cieplej, a chłód już nie owijał mojego ciała. Razem z Markiem poszliśmy do pobliskiego baru. Nie wiem, czemu się w ogóle na to zgodziłam, ale z jednej strony chciałam się choć raz w życiu zabawić. Kiedy przekroczyliśmy próg drzwi, od razu zrobiło się cieplej. W powietrzu unosił się zapach alkoholi i papierosów. Z głośników wydobywała się muzyka lat sześćdziesiątych a ludzie albo byli przy barze, albo tańczyli i obstawiali swoje pieniądze w różnych zakładach. Usiedliśmy na wolnych miejscach przy barze, po czym zamówiłam, a raczej Mark zamówił coś. Nie mam pojęcia, co takiego zamówił.

Siedzieliśmy i czekaliśmy na nasze zamówienie, kiedy nagle Mark zapytał:

— Kim był ten znajomy a twój narzeczony, o którym rozmawialiście z Richardem?

Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mu powiedzieć.

— Nie wiem, kim był, bo nie mówił mi wszystkiego, a starał się raczej unikać tematu swojej przeszłości — odparłam.

— Rozumiem. To może inaczej jaki był? — zapytał ponownie.

Jaki był? W sumie dobre pytanie.

— Był raczej nadopiekuńczy i miły — rzekłam, wpatrując się w butelki za ladą w zamyśleniu.

Kiedy byłam w niebezpieczeństwie, zawsze mnie ratował, nawet jeśli sam miał przez to ucierpieć. Były wtedy momenty ciężkie i radosne. Nie sądziłam, że posunie się do takiej rzeczy. To po co w ogóle się mi zaręczył? By mnie zniszczyć czy sam nie wiedział co dalej?

Po chwili dostaliśmy swoje napoje. Upiłam łyk alkoholu, który swoją drogą był mocny. Mark sam zamówił sobie coś bez alkoholu a mi z.

Cholera będę najwyraźniej piła dziś sama.

— Ty nie pijesz? — zapytałam, po chwili biorąc kolejnego łyka.

— Nie. Poza tym kieruje dzisiaj. W końcu jakoś musimy wrócić do Berlina dzisiaj. Słyszałem, że jutro z rana mamy próbę naszego pierwszego tańca — stwierdził.

O naprawdę nawet nie wiedziałam. Czemu nikt mnie o tym nie powiadomił? Mój ojciec pewnie będzie ostro zły za to, że tak po prostu sobie poszłam, ale o dziwo nie dzwoni do mnie. Jakiś czas temu sprawdzałam wiadomości, a tu nic. Jakby nagle wszystko ucichło.

Dopiłam drinka do końca, po czym znów spojrzałam na telefon, ale nie było na nim ani jednego powiadomienia nawet o prognozie pogody.

Dziwne.... Może Mark mu wcześniej o tym powiedział i dlatego się nie odzywa? A może już go nie interesuje? Trudno stwierdzić, o czym tak naprawdę myśli. Od zawsze był zamknięty w sobie i robił wszystko by żyło nam się jak najlepiej.

Siedzieliśmy w barze i rozmawialiśmy głównie ze sobą, nic inne nas nie obchodziło. Mark opowiadał o swoich zainteresowaniach tak samo, jak ja. Dowiedziałam się, że Mark zajmuje się elektroniką i kocha szybkie samochody. Nie wiedziałam, że podróżował razem z Richardem po świecie i że jego matka była w Stanach Zjednoczonych i grała jako aktorka w znanym serialu, który swoją drogą robił się coraz popularniejszym, nawet ja o nim słyszałam. Było to dość miłe zaskoczenie. Tańczyliśmy ze sobą kilka razy na parkiecie. Mark był w tym świetny, a nawet idealny. Jakby urodził się z talentem do tańczenia. Szybko i zwinnie robił ze mną różne piruety i prowadził nasz taniec.

Po kilku dobrych godzinach i trzech drinkach uznaliśmy, że chyba już najwyższy czas się zbierać. Było już dawno po północy, a my nadal nie byliśmy w Niemczech tylko w klubie. Zakładałam swoją jeansową kurkę, kiedy nagle zauważyłam jego.

Nie ja widzę ducha, to nie może być on. To wina pewnie tego alkoholu za dużo wypiłam. Co on tutaj robi? Jak? Po co tutaj jest? Czyżby po mnie? Musimy stąd iść, nie chcę z nim rozmawiać, a tym bardziej go widzieć. Choć już go widzę. Ubrany tak jak zawsze w czarne ubrania, włosy jak zawsze lekko rozczochrane, ale uczesane. Jego umięśnione barki unosiły się wraz z jego oddychaniem. W jednej ręce trzymał drinka, którego popijał, co jakiś czas patrząc się w punkt przed sobą.

Czy on długo tu siedzi? Czy mnie w ogóle widział? Oby nie... Oby. Mam ochotę do niego podejść i walnąć z całej siły za to, co mi zrobił, a z drugiej nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Zastygłam w miejscu, nie mogłam poruszyć żadną kończyną, dopiero z tego obudził mnie Mark, który złapał mnie za ramię i odparł:

— Lara wszystko dobrze?

— Tak.... Chodźmy już — oznajmiłam, patrząc prosto w jego przepiękne oczy.

Jak jego oczy mnie hipnotyzują, mogłabym się patrzeć w nie ciągle bez przerwy. Nie! Nie, nie mów mi Lara, że się w nim zakochałam od pierwszego wejrzenia?! Niestety czasami tak bywa.

Wróciliśmy do Jaguara Marka, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną do Berlina. Byłam taka zmęczona, zdążyłam już przez ten czas wytrzeźwieć. W końcu nie wypiłam zbytnio dużo. Oparłam się o zagłówek i patrzyłam na mijające nas obiekty. Miasta nocą zawsze są przepiękne ta atmosfera, która panuje w nich, jest wprost zapierająca dech w piersiach. Radio grało piosenki na czasie, które swoją drogą były całkiem znośne i przyjemne dla ucha.

Jechaliśmy już jakiś czas, kiedy to wyjeżdżaliśmy z jakiegoś miasta, a Mark stwierdził:

— Może zajedziemy do McDonalda, bo głodny jestem.

— Nie pytaj się o takie rzeczy. Rób, co chcesz — rzekłam zmęczona.

Też jestem głodna, przez cały dzień chodziłam tam i tu, przez co zapomniałam o czymś takim jak posiłek.

Zajechaliśmy na stację, gdzie był także McDonald. Nie sądzę, aby był otwarty teraz. Choć i tak już mi obojętnie czy jest otwarty.

Oczywiście jak się okazało, przyjechaliśmy pół godziny po zamknięciu. Mark trochę się wkurzył, bo chyba miał ochotę zjeść coś niezdrowego. Spojrzałam na mapę, która wyświetlała się na wyświetlaczu. Pokazywało, że za dwa kilometry będzie jakiś supermarket, który jest otwarty.

— Spokojnie jakiś market dwa kilometry skąd jest otwarty — oznajmiłam, zamulonym głosem zamykając oczy.

— A ja miałem ochotę na maczka — rzekł zirytowany.

A jednak. Łatwo z niego jest coś wyczytać. Mark jest raczej osobą, która nie ukrywa swoich uczuć w przeciwieństwie do mnie.

Ruszyliśmy z miejsca, po czym jechaliśmy ciemną drogą, która nie była oświetlona żadną latarnią. Po prostu panowała ciemność. Mark musiał włączyć długie światła, by cokolwiek zobaczyć. Powoli zbliżaliśmy się do miejsca docelowego, a co za tym idzie, zaczęły pojawiać się domostwa i lampy uliczne.

Po dziesięciu minutach byliśmy przed marketem. Nie miałam ochoty iść, więc nie odpięłam pasów i nie ruszyłam się z miejsca. Mark wysiadł, po czym zapytał:

— Idziesz?

— Nie... — odparłam — Idź coś i mi weź, później ci oddam pieniądze, teraz mi się nie chcę — dodałam.

Mark zamknął drzwi, pozostawiając mnie samą ze sobą w ciszy. Nagle drzwi od mojej strony się otworzyły, na co się wystraszyłam.

Co do....??!!

Po chwili Mark odpiął mi pas i złapał za nadgarstek, mówiąc:

— Idziesz ze mną.

Nie protestowałam, tylko szłam za nim. Mark nadal trzymał mnie za nadgarstek, dość lekko nawet nie czułam, że w ogóle mnie ktoś trzyma. Weszliśmy do sklepu, na co lekko przymknęłam oczy przez mocne światło lamp.

Przetarłam oczy, następnie spojrzałam na starszego sprzedawcę, mówiąc zaspana:

— Dzień dobry.....

Mark po chwili się zatrzymał, a ja na niego wpadłam znowu.

Niech on przestanie się tak gwałtownie zatrzymywać. Nie zamierzam cały czas na niego wpadać.

Obrócił się i ze zdziwieniem popatrzył na mnie, mówiąc:

— Umiesz polski?

— No tak... Urodziłam się tu przecież i mieszkałam przez kilka dobrych lat — odpowiedziałam ospała.

Mark potem zaczął iść dalej w głąb sklepu, patrząc i myśląc nad tym, co by wziąć. Patrzyłam cały czas na niego i przecierałam oczy ze zmęczenia. Już nawet ze mną chyba nie da się skontaktować w ludzki sposób.

Niespodziewanie Mark powiedział:

— Może skoro już tu jesteśmy, to kupię coś do domu, bo temu gburowi nawet nie chcę się do sklepu iść.

— Tak... — rzekłam cicho.

Mark zaśmiał się cicho, po czym zaczął brać jakieś produkty z półek. Na drogę Mark wziął jakieś gotowe kanapki i kawę. Mark zapłacił za wszystko przy kasie, następnie wyszliśmy z dwoma torbami ze sklepu.

— No kurwa mać! Makaron pięćdziesiąt złotych to jakieś trzynaście dolarów! — krzyknął Mark, patrząc na paragon, który trzymał w ręku.

I o to tyle zachodu? O zwykły makaron? Nie wiedziałam, że oszczędza pieniądze, w końcu Richard ma zapewne pieniędzy potąd.

— W końcu masz dużo pieniędzy, to po co tak dramatyzujesz. Rozumiem siebie, ale ciebie — odparłam.

— Uważam, że za głupi makaron nie powinno się aż tyle płacić. Mam nadzieję, że chociaż za tę cenę będzie dobry — rzekł zirytowany.

Z tym muszę się z nim zgodzić. Trochę za drogi ten makaron.

Zjedliśmy jedzenie i wypiliśmy kawę, po której nagle nie chciało mi się spać, choć byłam padnięta. Wiedziałam, że kawa przed snem nie jest dobra, ale musiałam coś wypić, bo byłam taka spragniona i miałam ochotę na ciepłą kawę.

Około godziny pierwszej w nocy dojechaliśmy do granicy i przejechaliśmy przez nią bez większych komplikacji. Już mieliśmy tylko pokonanie długiej autostrady, która prowadziła prosto do Berlina.

Przed trzecią godziną w końcu dojechaliśmy do Berlina. Korków na ulicy nie było o tej porze, więc szybko udało nam się dojechać.

— Jesteśmy na miejscu — rzekł Mark.

Otworzyłam swoje oczy, które do tej pory były zamknięte. Próbowałam zasnąć, ale jakoś nie mogłam. Nadal myślałam o tym, że go widziałam.

Spojrzałam na miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, był to parking koło osiedla Hufeisensiedlung.

Nie odwiezie mnie do domu? No cóż, będę musiała iść na piechotę albo złapię jeszcze jakiś autobus.

— Przecież to twoje osiedle — stwierdziłam zmęczona.

— Twoi rodzice pewnie śpią, więc raczej nikt nie otworzy ci drzwi. Poza tym Richarda miało dziś nie być, więc możesz zostać u mnie na noc — oznajmił Mark.

Co takiego?! Ja mam zostać z nim! Sam na sam w jego mieszkaniu! Ach.... Ale szczerze nie chcę mi się już wracać do domu, a nie chciałabym ich budzić niepotrzebnie, w końcu do wschodu słońca zostało kilka godzin.

Wysiedliśmy z samochodu, zabierając swoje rzeczy ze sobą. Weszliśmy do budynku, po czym udaliśmy się do odpowiednich drzwi. Pomogłam Markowi nieść zakupy, które kupił. Nie były ciężkie, więc na spokojnie mogłam je unieść, mimo że nie jestem niekiedy w stanie podnieść najzwyklejszej rzeczy przez to, że tyle leżałam. Mark otworzył drzwi, po czym gestem zaprosił mnie do środka. W pomieszczeniu panowała ciemność. Nic nie dało się dostrzec oprócz światła z klatki schodowej, które zaraz potem zanikło.

Pewnie Mark zamknął drzwi – pomyślałam w pierwszej chwili.

Nagle usłyszałam szelest torbami, po czym nagle zostałam lekko popchnięta w stronę ściany, najpewniej przez Marka.

Co on robi do cholery?

— Mark co ty......

Nie zdążyłam dokończyć, kiedy nagle Mark znalazł się tuż obok mnie. Poczułam jego mocne męskie perfumy i jego oddech. Jest tak blisko. Nasze twarze prawie się ze sobą stykały.

Niespodziewanie Mark przybliżył się bliżej, po czym szybkim ruchem wpił mi się w usta. Swoim językiem wtargnął do środka i zaczął namiętniej całować, zapominając o czymś takim jak oddech.

Jego pocałunek był taki przyjemny, niby używał w niego dość sporo sił, ale nie tak dużo. Po chwili sama pochłonęłam się tej czynności i razem obdarowywaliśmy się pocałunkami.

Zaraz potem Mark uniósł mnie i usadowił na komodzie obok, zwalając stamtąd wszystkie rzeczy, które tam leżały.

— Mark... — powiedziałam, ale mi przerwał, całując mnie po raz kolejny tym razem bardziej bajeczniej i namiętniej.

Cholera nie mogę się mu oprzeć.

Jego usta, ciało, oddech, włosy patrzyłam wtedy tylko na niego. Nie sądziłam, że będę całować się z kimś innym niż z Mefistoem. Znamy się krótko, ale przeszliśmy już kurwa do konkretów. Trochę to dziwne, ale z jednej strony dobrze też nie chcę z tym zwlekać aż do naszych zaślubin.

Swoje dłonie ułożyłam wygonie na jego karku, aby nie przechylić się do tyłu, choć i tak za mną była ściana. Nie wiem, czemu tak zrobiłam.

To wychodzi lekko już spod kontroli. Był tak cholernie blisko i był w tym tak dobry.

Nagle usłyszałam znajomy glos dochodzący z domu, który mówił:

— Widzę, że dobrze się bawicie.

Czy to nie był czasem głos Richarda? Przecież Mark mówił, że go nie będzie. Cholera całuję się z jego synem i moim przyszłym mężem czy to czasem nie wygląda trochę dziwacznie?

Oderwaliśmy się od siebie, a raczej Mark zrobił to pierwszy. Popatrzył w ciemność lekko zirytowany, po czym warknął doniośle:

— Ciebie nie miało tu być — warknął Mark, odsuwając się ode mnie, a ja momentalnie poczułam chłód na ciele.

Co w niego wstąpiło, aby tak od razu mnie całować? Czyżby Mark planował zrobić to już wcześniej? Skoro proponował, abym to u niego się dziś zatrzymała. Czy on uważa mnie za sukę? Myśli, że wejdę z nim ot, tak do łóżka? Czyżby o to mu chodziło od dłuższego czasu? Ooo.. i tu się grubo myli. Nie mam zamiaru na razie z nim sypiać.

— Wiem, ale przyjechałem wcześniej, poza tym miło na was popatrzeć. Może się przyłącze zrobimy trójkącik? — stwierdził Richard w mroku.

Trójkącik? Niech znajdzie sobie kogoś innego, ja nie zamierzał bawić się w takie rzeczy.

Nawet go nie widziałam, ale wiedziałam, że się głupio śmieje tym swoim jakże irytującym dla mnie uśmieszkiem.

— Nie. Będziesz tylko wadził — odparł złośliwie Mark.

Czy oni mają takie stosunki ze sobą, czy po prostu to jednorazowa taka akcja? Mimo iż Richard jest jego przybranym ojcem, a Mark jego synem to nie słyszałam, by kiedyś Mark nazwał go tatą, a Richard Marka synem. W sumie dziwnie by to brzmiało więc może lepiej, że tak się nie nazywają.

Po chwili Richard zwrócił się do mnie z propozycją:

— Może zostaniesz dzisiaj na noc Lara?

Cholera. Cholera. Cholera! Co mam odpowiedzieć, że zostanę? Czy raczej, że wrócę do domu? Co teraz? Nie opłaca mi się już wracać, a i tak pewnie w domu nikt mi drzwi nie otworzy i to nie ważne ile bym dzwoniła, ponieważ dzwonek jest na dole a pokoje na samej górze.

— Eeemm....ja... muszę wracać, zanim ktoś zacznie mnie szukać — odpowiedziałam.

Świetna wymówka Lara po prostu świetna. Nagroda nobla mi się za to jeszcze należy.

Już miałam iść w stronę wyjścia, kiedy nagle Richard rzekł:

— Powiedziałem twojej matce, że zostajesz. Poza tym o tej porze nikt raczej nie otworzy ci domu. Wiem, że nie masz kluczyków, a więc zostań.

Cholera wszystko przemyślał i wszystko jak zawsze wie, jak przystało na demona.

Westchnęłam ciężko, po czym wróciłam się do Marka, który zdążył zapalić już światło w korytarzu. Richard siedział na wielkiej narożnej kanapie naprzeciwko telewizora, na którym leciał jakiś serial.

Nie wiedziałam, że ogląda seriale. A to miła niespodzianka i fakt o nim. Demon i seriale. Seriale i demon. Nie spodziewałam się tego po Richardzie, choć on zawsze mnie zaskakuje i robi różne typowe dla ludzi rzeczy. O ile pamiętam Mefisto, nie robił takich rzeczy co Richard, oprócz prowadzenia firmy to nie miał jakiś większych zainteresowań. Czemu akurat teraz sobie o nim przypominałam? A właśnie mam powiedzieć Richardowie, że go dziś widziałam. Lepiej by było, żeby wiedział, ale z drugiej strony boję się jego reakcji. Richard i tak prędzej czy później się o tym dowie, nie wiem w jaki sposób, ale się dowie. Przecież ma różne znajomości, więc nie trudno mu będzie to przeoczyć.

Co dalej z nami będzie? Czy jakoś ułożę sobie życie z Markiem i będziemy szczęśliwi? Nie sądzę, aby problemy mogły ot tak prysnąć. Jeszcze zapewne dużo przed nami. Kto wie, może życie wybierze dla nas swój własny scenariusz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro