3.
Nigdy nie sądził że do tego stopnia znienawidzi swoją pracę. Biel mąki jakimś magicznym cudem przyprawiała go o ból głowy, a zapach, który unosił się w młynie o odruch wymiotny. Było mu słabo i niedobrze. Jakby tego było mało, to miejsce kojarzyło mu się z siostrą. Może dlatego, że często tu przychodziła. Albo dlatego, że jej suknie prawie zawsze były śnieżno białe. Tak jak całe to obrzydliwe miejsce.
To irracjonalne i był pewny, że powoli zaczyna wariować, ale wydawało mu się, że kiedy mocniej zawieje wiatr, słyszy głos Dolores. Tak. Z całą stanowczością mu odbija. Ewentualnie dalej jest pijany.
Czuł się tak wypruty ze wszystkich sił, że obawiał się, iż zaraz zemdleje. Może to od ciężaru worków mąki, które od dobrej godziny był zmuszony dzwigać, a może ze zmęczenia spowodowanego brakiem snu.
Widząc przed oczami czarne plamy, wypuścił z rąk worek i złapał się za głowę. Zaczynała go boleć coraz bardziej. Nie czekając na przykre spotkanie z podłogą - bo był wręcz pewny, że zaraz padnie jak długi - sam się położył na zimnym betonie. Co za ulga.
Miał serdecznie dosyć przerzucania taczek z mąką do nieprzytomności, bo stary jest skąpcem i nie chce zapłacić młynarzowi paru groszy za przewóz towaru.
Chciał wrócić do łóżka, zagrzebać się pod ciepłą pierzynę i udawać, że nie istnieje. Do tej pory wychodziło mu świetnie.
Niestety jego kochany przyjaciel udaremnił jego plany dzisiejszego ranka, kiedy to wtargnął do jego domu, wrzeszcząc od progu, że nie pozwoli mu zginąć śmiercią głodową. Idiota.
Mógłby teraz szukać siostry. Albo znowu upijać się w barze. Jeszcze nie zdecydował. Zamiast tego leży i zdycha w gównianym młynie.
- Idris, co ty tam robisz tyle czasu?
Usłyszał dobrze znany, wkurzający jak cholera głos.
- Umieram - wymruczał pod nosem na tyle cicho, że na pewno nie został usłyszany. Oddychał ciężko, próbując przy okazji nie tracić świadomości.
- Idris? Słyszysz mnie?
Bardzo chciałbym nie, dupku.
- Ruszaj się tam, na wszystkich bogów, ja chce w spokoju zjeść posiłek o normalnej porze, a nie kiedy będzie już zmierzchać!
Idris nic nie odpowiedział, tylko przewrócił oczami. Ten idiota Kain żył, żeby jeść.
- Idris?
Nagle usłyszał dzwięk otwieranych drzwi i szybko podniósł się do siadu, co nie było zbyt dobrym pomysłem. Zakręciło mu się w głowie tak bardzo, że poczuł jak skręca mu się żołądek. Zamrugał szybko, próbując odgonić mroczki sprzed oczu.
- Stary, co ty wyprawiasz? - usłyszał nutkę irytacji w głosie swojego kompana.
Jednak chwilę później irytacja zmieniła się w strach.
- Hej co jest grane? Idris spójrz na mnie, co się dzieje? - ton głosu chłopaka był wręcz spanikowany.
- Siedzę kretynie, nie widzisz? - Idris po raz kolejny przewrócił oczami i od razu tego pożałował, kiedy zawartość żołądka podeszła mu do gardła.
- Jakim cudem jest z Tobą tak źle? Jesteś zielony! Przed chwilą wyglądałeś normalnie!
Szczerze, to nie był pewien dlaczego wygląda *tak źle*. Może z powodu braku odpowiedniego nawodnienia, które w ostatnich dniach składało się prawie z samego piwa. A może z powodu śladowej ilości spożywanego jedzenia, bo kiedy tylko próbował zjeść mięso, magicznym sposobem widział przed oczami wizję martwej siostry. A może po prostu dlatego, że czuł się winny i nie spał po nocach.
Jego głowa znalazła się nagle na kolanach przyjaciela. Widział jego przerażenie w oczach. Zupełnie niepotrzebnie.
- To słodkie, że się tak martwisz Kain, ale nic mi nie jest. Po prostu, rano nie zjadłem śniadania i trochę mi słabo. - starał się mówić pewnym, przekonującym tonem.
- Mhm. Wyglądasz jak kupa łajna - stwierdził ponuro chłopak - pijesz do porzygu, ostatnio nawet dostałeś po mordzie. Co ty wyprawiasz? W ten sposób nie pomożesz Dolores! Myślisz, że to cokolwiek da, że będziesz się obwiniał? Obiecałem Ci, że Ci pomogę, ale ty mi na to nie pozwalasz!
Idris gwałtownie podniósł się z kolan przyjaciela, co było błędem, bo zobaczył gwiazdy, ale miał to gdzieś. Ten wyszczekany dupek... Zapatrzył się przez chwilę na młodszego, rudego chłopaka o niebieskich oczach. Był wkurzający, nadopiekuńczy i zbyt mocno mu zależało. Ale gdyby nie on, to pewnie Idris już by nie żył. I dawno się poddał.
Kain był jego kompletnym przeciwieństwem. Był odpowiedzialny. I miał cholerną rację.
- Nikt cię nie pytał o zdanie - parsknął cicho starszy chłopak, starając się zbagatelizować problem i jednocześnie nie pokazać, jak bardzo jest zirytowany - Skoro tak się martwisz, to możesz mnie zanieść do bryczki i położyć na sianku.
Kain podniósł się z ziemi, prychając pod nosem i pomógł wstać brunetowi. Wyciągnął go z młyna i posadził na murku nieopodal.
- Nie ruszaj się stąd. Zaraz wracam.
Idris przymknął powieki. Rudzielec mógł go od razu przetransportować na furę, ale najwidoczniej nie chciał marnować na niego czasu. Bryczka nie stała daleko, więc postanowił sam do niej podejść.
Podniósł się powoli, otwierając oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Od razu lepiej. Nic dziwnego, ze było mu słabo. Był upalny dzień, a w młynie było duszno i śmierdziało. To na pewno nie z powodu przepicia tanim winem.
Nad ich wioską znowu zbierały się burzowe chmury. Od kilku dobrych dni pogoda nie chciała się poprawić. Cały czas było tak samo duszno, a przynajmniej raz na dzień niebo spowijały czarne chmury i zrywał się porywisty wiatr.
Idris zapatrzył się na pole pszenicy przed sobą. Lubił złoty kolor. Miał kiedyś dziewczynę, której włosy były dokładnie w tym odcieniu. Pamiętał, jak zaplatał jej warkocze, a ona była zdziwiona, że tak dobrze mu to wychodzi. Generalnie miał talent do robótek ręcznych, co było dosyć niespotykane, jak na chłopaka.
Był smutny. Z każdym dniem nadzieja na odnalezienie Dolores malała, jego chęć do życia także. Czuł się źle, miał wrażenie, że robi za mało, że mógłby dać z siebie więcej. I chociaż jakiś głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że więcej nie zobaczy siostry, nie chciał go słuchać. Jego serce ściskało się z bólu na myśl, że może już nigdy nie usłyszeć jej głosu, nie zobaczyć uśmiechu na jej twarzy. Była dla niego najważniejsza. Szkoda, że tak późno to zrozumiał. Jest kompletnym kretynem.
Nagle powietrze na horyzoncie zaczęło drgać i zlewać się w jakiś kształt. Brunet zmarszczył brwi. Czyżby miał omamy?
Chwilę później w złotych łanach pszenicy zobaczył dziwną postać. Zmrużył oczy i zrobił kilka kroków do przodu. To nie był człowiek. Ludzie nie są tak ogromni. I nie mają poroża. Nie był zbytnio zdziwiony. W lasach żyje wiele magicznych i niemagicznych stworzeń, które czasami przychodzą do wioski po zmroku. Jednak tym razem coś było nie tak. Po pierwsze było samo południe, a ten stwór... Idris miał wrażenie, że ta postać... Unosi się nad ziemią.
Nagle zerwał się silny wiatr. Chłopak poczuł jakby coś uderzyło go w klatkę piersiową z ogromną siłą, aż zgiął się w pół, jednak nie oderwał wzroku od potwora przed nim. Dałby sobie rękę uciąć, że bestia też patrzy prosto na niego.
- Osz kurwa.
Stwór uniósł się jeszcze wyżej, ponad złote łany. Był dobre dwa metry nad ziemią i brunet miał już pewność, że to coś, nawet koło człowieka nie stało. Po pierwsze jego twarz nie była nawet w połowie ludzka, a po drugie on latał. Wyglądało to tak, jakby wiatr go słuchał, jakby to on unosił go w powietrzu. To co wziął wcześniej za poświatę, było tumanami kurzu, które wirowały wokół potwora.
Chłopak czuł się jak zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać oczu od tego dziwnego stworzenia.
Nagle to coś powoli opadło na ziemię i zaczęło biec w jego stronę. Wszystko działo się tak szybko. W zbożu widział rogi, które nieubłaganie były coraz bliżej.
Idris poczuł jak zaczyna brakować mu powietrza. Serce zaczęło bić jak szalone, a po czole spływają kropelki potu. Miał wrażenie, że się dusi. Chciał uciekać z krzykiem, ale nie był w stanie nawet się poruszyć. Czuł jak drżą mu wszystkie mięśnie, jakby były gotowe do ucieczki, jednak ani drgnął. Strach go sparaliżował, a atak paniki zbliżał się wielkimi krokami. Nie miał pojęcia co robić.
Zamknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, usłyszał przed sobą warkot, tak głęboki, jakby ziemia pękała. Upadł na ziemie i krzyknął z z przerażenia. Wiatr wiał z ogromną siłą i napierał na niego tak, że praktycznie został przygwożdżony do podłoża. Nie był w stanie się ruszyć, a tak bardzo chciał stąd zniknąć.
Parę metrów dalej, z wysokiej trawy, patrzył na niego potwór. Chłopak momentalnie wyłapał jego wzrok na sobie. Z obnażonych kłów ciekła ślina, a oczy świeciły się żółtym blaskiem. Idris nie potrafił oderwać od nich wzroku. Miał wrażenie, że świdrują go na wylot. Czuł, że zaraz zginie.
Nagle stwór wystartował w jego stronę z głośnym rykiem, a chłopak poczuł jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Cały czas patrzył w twarz demona, którego widział przed sobą. Była przerażająca. Wiedział, że nie przeżyje tej szarży. Nie chciał jeszcze umierać. Najpierw musi znaleźć siostrę.
Zamknął oczy, a po policzkach potoczyły się łzy. Nawet nie zarejestrował, kiedy zaczął płakać.
- Błagam, odejdź. Proszę. - wyszeptał, ale wiedział, że to na nic.
Słyszał swoje własne serce, które dudniło mu w uszach i gdzieś obok warczenie bestii. Zaraz zginie. Zapewne zostanie pożarty, albo co gorsza, jego dusza zostanie zabrana. A zabije go stwór, w którego do niedawna nie chciał uwierzyć.
Nagle warkot ucichł, a on poczuł ciężki, cuchnący krwią oddech na swojej twarzy. Zrobiło mu się niedobrze. Aż tak się zamyślił, że bestia zdążyła podejść. Bardzo nie chciał otwierać oczu, ale ciekawość była silniejsza. Coś ciężkiego przygniotło mu nogę i jęknął z bólu, otwierając powieki. Nad nim z wytrzeszczonymi ślepiami i wyszczerzonymi kłami stał Bies.
Idris poczuł jak serce zamarło mu w klatce piersiowej, a oddech uwiązł w gardle. Ponownie zamknął oczy.
Chwilę później usłyszał ryk, ale widział już tylko ciemność.
Ja się już nawet nie odzywam ile czasu to opowiadanie tu wisi, a ja nic z nim nie robię. Ale dzięki pewnej osobie tutaj Lindor83 zaliczyłam przypływ weny 🥺. Dziekuję. Twoje opowiadanie jest po prostu cudowne.
Zobaczymy jak mi pójdzie dalej. Nie wiem czy ktoś to jeszcze czyta, ale wróciłam XD. Aha błędy są bardzo prawdopodobne. Nawet bardzo bardzo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro