1
◻
Ich dzieci były jeszcze w przedszkolu, więc Frank wraz z Jamią, mogli zrobić sobie romantyczny obiad. Ugotowali coś razem, obejrzeli film, przytulali się do siebie i ogólnie spędzili miło czas.
Tymczasem Mikey był w swojej kawiarni, w której jak zawsze był tłum. Właśnie podawał kawę miłej blondynce, kiedy to do pomieszczenia wszedł wysoki (ale nie wyższy od Mikey'a) czerwonowłosy chłopak, z ciemnymi okularami na nosie, skórzanej kurtce, czarnej koszulce, tego samego koloru spodniach i butach wojskowych. Podszedł do blondyna i zdjął okulary, a Mikey poczuł jak staje mu serce.
--Gerard? Co ty tu robisz?
--Dzień dobry, poproszę karmelową latte i może kawałek szarlotki. --Powiedział nie zwracając uwagi na słowa brata.
--Na miejscu, czy na wynos? --Mikey uśmiechnął się sarkastycznie.
--Na miejscu. --Zapłacił odpowiednią sumę, po czym skierował się do wolnego stolika.
Gdy Mikey podszedł z gotowym zamówieniem Gerarda, do jego stolika, to usiadł na przeciwko niego i wpatrywał się w niego intensywnie.
--A więc? Co tu robisz? --Ponowił pytanie.
--Powracam. Niedawno wyszedłem z więzienia.
--Masz gdzie się zatrzymać? --Mimo iż był zły, to nie mógł zostawić własnego, jedynego brata na lodzie.
--Pójdę do matki, a jak mnie nie przyjmie, no to coś się wymyśli. --Upił łyk kawy i pochwalił ją.
--Możesz się u mnie zatrzymać. Z pracą też nie będzie problemu, mogę cię zatrudnić.
Gerard uśmiechnął się delikatnie i podziękował.
--Jesteś moim bratem, nie mogę cię zostawić. Jesteś mi najbliższy, zawsze mi pomagałeś. --Dodał.
--Dzięki, Mikey. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
--Nie masz za co.
--Wiesz może co u Franka? --Zapytał Gerard, a Mikey się chwilowo zawiesił. Powinien mu powiedzieć?
--Wiesz... Frank ma się dobrze. Nie widziałem go dawno.
--Wiesz gdzie mieszka?
--Tak wiem, ale Gerard... Nie wiem czy to dobry pomysł, abyś się z nim spotykał...
--Co, dlaczego?
--Ułożył sobie nowe życie...
--Ah, rozumiem. --Zrobiło mu się przykro, ale rozumiał to. Przecież sam kazał mu zacząć żyć na nowo, prawda?
*
--Tato! Tato! --Cherry podbiegła do ojca i się do niego przytuliła.
--Hej, miśka, jak tam? --Frank wziął ją na ręce, a dziewczynka pokazała mu rysunek, który narysowała. --Oo, jakie śliczne.
--Powiesimy to gdzieś?
--Oczywiście! Na strychu gdzieś powinniśmy mieć tablice korkową, pójdę jej poszukać, dobrze? -- Dziewczynka pokiwała głową, a brunet poszedł na poddasze. Szperał w różnych kartonach, kątach, półkach, ale nie mógł znaleźć tego co potrzebował.
Gdy chciał zejść na dół, to jego wzrok przykuł jeden większy karton. Nie pamiętał o nim, nie miał pojęcia co w nim jest, więc postanowił go otworzyć.
Były tam różne książki, komiksy, nawet rysunki, ale... Ale to nie były jego rysunki.
Doskonale poznał ten styl.
--Gerard... --Szepnął.
Miał o nim zapomnieć, wymazać z pamięci, cokolwiek! Przez tego człowieka stoczył się na dno, a teraz...? A teraz go wspomina.
Szperał dalej w kartonie i wziął do ręki jedną z książek. Była inna, miała fioletową okładkę, bez żadnego napisu. Otworzył ją i na pierwszej stronie był jego rękopis;
"Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wiem, że to nic szczególnego, ale chce aby przypominała ci o mnie, o naszej miłości. Historia osób w tej opowieści jest bardzo podobna do naszej, wiesz?
Kocham cię.
Frank"
Po jego policzkach mimowolnie poleciały łzy. Pamiętał jak ją kupował. W środku było jeszcze coś, a mianowicie zdjęcie, ale nie byle jakie. Był na nim Gerard i Frank siedzący mu na kolanach.
Pamiętał jak Ray im je zrobił.
Schował je do kieszeni, a resztę spowrotem spakował do pudełka i odłożył, na kttórąś z półek. Gdy wreszcie się trochę ogarnął, to zszedł na dół.
◻
***
[Słów: 576]
12.01.2020
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro