„Przestań się na mnie gapić!"
Jak zwykle obudziłem się grubo przed budzikiem. Nie wyspałem się, co za niespodzianka.
Z ulgą jednak stwierdziłem, że Gałgan postanowił zakończyć okupację mojego łóżka i udał się gdzieś indziej. Po prawie dwudziestominutowym tournee po reddicie stwierdziłem, że pora wstać i grzebanie w telefonie nie ma już sensu. Zdjąłem piżamę z zamiarem przebrania się. Gdy miałem na sobie same spodnie od piżamy ukradkiem spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Sama skóra i kości, "pandy" pod oczami, pozostałości po nieudanej próbie samobójczej na nadgarstkach. Nie oszukujmy się, byłem wrakiem osoby, którą dawniej byłem. Kiedyś wysportowane przez wieloletnie treningi karate, zdrowo opalone ciało wyglądało teraz jak zwłoki. Pocieszałem się tym, że przynajmniej nie byłem gruby, czy co.
Wybrałem ciemnogranatową bluzę z nadrukiem czerwonych płomieni na rękawach. Lubiłem ją, była wygodna i dosyć praktyczna. Mimo, że teoretycznie zaczęło się już lato, temperatura nie miała najmniejszego zamiaru wzrosnąć powyżej dwudziestu dwóch stopni.
Zrobiłem się głodny. Miałem niby zamiar poczekania, aż Asuka i Akio postanowią wstać z łóżek, ale głód był silniejszy. Czemu się dziwić, na kolację zjadłem zaledwie jedną trzecią przeznaczonej dla mnie porcji makreli. O ile wujek z obiadowym gulaszem jagnięcym trafił w dziesiątkę, tak zawalił po całości w kwestii makreli. Żywiłem szczerą nienawiść wobec tej parszywej ryby.
Postanowiłem "zapchać" żołądek aż do "właściwego" śniadania, aż moja kuzynka i wujek w końcu się obudzą. Z uciechą stwierdziłem, że Asuka ma w szafce kuchennej pokaźny zapas płatków śniadaniowych. Przygotowałem sobie to jakże pożywne danie jak najciszej mogłem, żeby broń Boże kogoś nie obudzić i zaparzyłem trochę kawy. Naprawdę potrzebowałem porządnej dawki kofeiny. I czegoś, czym można by było popić tabletki.
Wyszedłem na balkon, z którego istnienia zdałem sobie sprawę dopiero dzisiaj rano, gdy stwierdziłem, że w sumie to okno w sypialni jest trochę duże i że to jednak nie okno, tylko drzwi na balkon. Na owym balkonie stało pojedyncze plastikowe krzesło oparte o ścianę, obok parapetu, na którym stała popielniczka. Byłem lekko zdziwiony. Myślałem, że wujek Akio nie pali... Chyba że... Dobra, w tym momencie muszę przyznać, że miałem ochotę trzasnąć się w twarz, przez głupotę "teorii spiskowej" którą wymyśliłem. Asuka i papierosy? To jak Jezus gwałcący małych chłopców, czy co. Mam dziwne porównania.
Jedząc, patrzyłem na widoki oferowane przez ów balkon. W oddali było widać morze i plażę, w sumie był to dość niebrzydki widok.
Jednak była też druga strona medalu.
Pociągi.
Dom znajdował się tuż przy torach.
Z początku nie wydawało mi się to problemem - moje mieszkanie w Okayamie też znajdowało się tuż przy torach kolejowych, ale...
Tam był on.
Ten cholerny chłopak z wczoraj.
Tym razem co prawda nie patrzył na mnie, ale sama jego obecność była zdolna wywołać we mnie atak paniki. Prawie zadławiłem się płatkami, gdy go zobaczyłem. Czym prędzej zwiałem do domu. Mogłem przysiąc, że w ostatniej sekundzie znów zaczął się na mnie gapić jak sroka w pięć groszy.
Moje gwałtowne wejście smoka musiała usłyszeć Asuka, gdyż zaledwie pięć minut potem stała zaspana, w swojej piżamie złożonej z koszulki z podobizną Panny Piggy i krótkich, niebieskich szortów na progu mojej sypialni.
– Co się stało? Trzasnąłeś tymi drzwiami, jakbyś co najmniej ducha zobaczył...
– Nie... Wszystko w porządku... – zapewniłem ją. Po jej minie mogłem wywnioskować, że wyczuła moje słabe kłamstwo, ale jedynie wzruszyła na to ramionami i rzuciła do mnie:
– Ja jestem dziś ostatni dzień w szkole, ale ojciec pewnie będzie miał znowu zapierdol w sklepie. Mógłbyś mu pomóc, czy co – mruknęła.
– Chyba podziękuję... – zająknąłem się.
– Nie uznaję słowa "nie" – zarechotała. Powstrzymałem się od wytknięcia jej, że użyła podwójnego przeczenia.
Gdy wyszła, ciężko odetchnąłem i padłem na łóżko. Poczułem niechęć do robienia czegokolwiek, która była silniejsza, niż wszystko inne wcześniej.
Wracając do tej części z duchem... nie myliła się. Tylko jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.
***
Tak jak przypuszczałem, praca z wujkiem była koszmarem. Jednak nie przez to, że musiałem gadać z ludźmi i unikać ich wzroku, mówić "dzień dobry" i "do widzenia". Wszytko było w miarę w porządku, póki nie musiałem na nich patrzeć. Koszmarne było komentowanie wszystkiego co robię przez wujka.
– Zrobiłbyś to szybciej.
– Ale tu pani czeka!
– Szybciej, ja tu robię już drugą porcję!
Nie wiem, co było gorsze - konieczność rozmawiania z ludźmi, komentarze Akio czy zapach smażonego tofu. Nie wiem, jak ludzie mogli to jeść nie zatykając jednocześnie nosa. A może to było tylko kolejne z moich wielu dziwactw..? Ogólnie nie lubię zapachu smażeniny.
Gdy skończyłem po trzech godzinach, czułem się wykończony, mimo, że specjalnie dużo nie zrobiłem.
Poszedłem do sypialni i najzwyczajniej w świecie zaryłem głową w poduszkę i leżałem tak na wznak na łóżku przez jakieś piętnaście minut. Co za życie.
Nagle usłyszałem dzwoniący telefon stacjonarny z kuchni.
– Halo? – Akio Kazama odebrał telefon. Jego głos był spokojny. Do czasu. – Słucham? Co zrobiła? Dobrze... zaraz będę.
Po chwili, tak jak się spodziewałem wujek wkroczył do mojego pokoju.
– Słuchaj, Jin... muszę odebrać Asukę ze szkoły, bo coś przeskrobała – czemu mnie to nie dziwiło? Asuka zawsze była typem osoby, która pakowała się w kłopoty. – Poradzisz sobie sam, co nie?
"Nie, potnę się nożem do krojenia tofu i skoczę z balkonu", miałem ochotę odpowiedzieć. Traktowano mnie jak dziecko. Jak bardzo głupie dziecko, które bez powodu robiło sobie krzywdę.
– Ta... Poradzę sobie.
– Dobra, muszę spadać. Hej!
Jak szybko się pojawił, tak równie szybko zniknął.
Z początku czas nieobecności zarówno i jego, jak i Asuki chciałem przeznaczyć na nieproduktywne oglądanie telewizji lub wymagające trochę więcej zaangażowania wypakowanie wszystkich ciuchów z walizki (nadal tego nie zrobiłem), ale stwierdziłem, że czas ten mogę poświecić na coś zgoła innego.
Ten chłopak z przejazdu nieświadomie zaczął mnie intrygować.
Wyszedłem zatem z domu z instynktownym wręcz pragnieniem ujrzenia go.
***
Początkowo miałem nadzieję, że go nie spotkam. Chyba mój irracjonalny strach był silniejszy, niż pragnienie dowiedzenia się o nim czegokolwiek. Chociaż, czy ja wiem, czy ten strach był "irracjonalny"? Jego zachowanie było co najmniej dziwne. Ten pusty wzrok, jego postawa... jakby myślał, że jest sam. Tymczasem gdy pierwszy raz go widziałem na tym przejściu, wokół było niemało ludzi... Poza tym - co on, do cholery, robił przy tych torach? O ile ten pierwszy raz można było jakoś uzasadnić, to moje drugie "spotkanie" z nim było raczej dziwne. Była szósta rano...
Szedłem tak, z lekkim niepokojem, ze słuchawkami w uszach. O dziwo, muzyka jakoś szczególnie w tym wszystkim nie pomagała.
Po kilkunastu minutach i pięciu piosenkach stwierdziłem, że może to czas, by zbierać się do domu. Moje poszukiwania rudzielca, wydawałoby się, zakończyły się niepowodzeniem.
Jednak, niespodzianka, myliłem się.
Stał zaledwie kilka metrów przede mną. Znów na mnie patrzył. Nie miałem mu nic do powiedzenia, no, może poza pewnymi gniewnymi sześcioma słowami:
– Mógłbyś się przestać na mnie gapić?!
Krzyczenie na kogoś, szczególnie na nieznajomego zdecydowanie nie było do mnie podobne. Zwykle siedziałem cicho i trzymałem wszystko dla siebie, chyba, że coś mnie naprawdę wkurwiło. Na twarzy chłopaka pojawiło się zaskoczenie. Z początku uznałem to za oznakę jego bezczelności, albo ewentualne pierwsze objawy jakiegoś spaczenia.
Jednak on miał ku temu powód.
Po raz pierwszy od dawien dawna ktoś zwrócił na niego uwagę i zauważył go.
Dosłownie i w przenośni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro