Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

„Niespodziewany sojusznik"

Jeszcze przez długi czas nie mogłem zebrać szczęki z podłogi.

– J-jak to..? – mówiąc to przetarłem oczy z niedowierzania. To przecież było niemożliwe. Nie było przecież żadnych rzetelnych dowodów na istnienie życia po śmierci... prawda? – To przecież... niemożliwe.

– Mówisz? – roześmiał się chłopak. – Ja przez śmiercią też w to nie wierzyłem. Chcesz się przekonać, że nie jestem materialny? Śmiało, spróbuj mnie dotknąć.

Chwilę stałem bez ruchu, zbyt oszołomiony całą tą sytuacją, ale w końcu po pół minuty wziąłem się na odwagę i podszedłem do niego bliżej. Chciałem dotknąć jego twarzy, odgarnąć jego długie włosy za ucho.

Moja dłoń zamiast tego przeczesała powietrze i dosłownie przeszła przez chłopaka. Zamiast ciepła jego ciała poczułem przeszywający chłód, jakby mocny podmuch wiatru od strony morza.

Szybko ją cofnąłem, zakłopotany całą tą sytuacją. On też się najwyraźniej zawstydził, gdyż momentalnie spuścił wzrok i lekko odwrócił głowę.

– Czyli ty jesteś... – zacząłem szybko kojarzyć fakty.

– Tak – westchnął. – To ja jestem tym typem, który rok temu wpadł pod pociąg. Chociaż nie wiem, czy „wpadł" jest dobrym określeniem tego, co tu odwaliłem – zaśmiał się ponuro.

– Czyli ty... J-jak to, skoro ty nie żyjesz to twoje ciało...

– Już od dawna wącha kwiatki od spodu – mruknął.

– Czym ty właściwie jesteś? Duchem? I... dlaczego? – w życiu nie zadałem tylu pytań naraz.

– Nawet ja nie jestem pewien – westchnął. – Nikt mi nie powiedział, czym jestem. Ale... jesteś pierwszym, który mnie zobaczył i... zapamiętał. Nieważne, jak głupio by to zabrzmiało. Zdziwiłem się i... To dlatego tak mnie fascynujesz.

– Fascynuję..? – mnie z kolei dziwił dobór słów chłopaka.

– Ta... Uwierz mi - nikt, kto mnie zobaczył, aż do momentu, kiedy cię poznałem nie zapamiętał mnie. Mogłem z nimi nawet zamienić kilka słów, ale oni... Następnego dnia, gdy chciałem się z nimi znów spotkać po prostu albo już mnie nie widzieli, albo totalnie zapominali kim jestem – znów ciężko odetchnął. – Nie wiem, od czego zależy, kto mnie widzi. Tych ludzi było zaledwie kilkoro, a żadnego z nich nawet nie widziałem wcześniej na oczy, więc chyba nie chodzi o przywiązanie, ale... Ty jesteś inny.

Naprawdę nie widziałem, jak odpowiedzieć. Obaj byliśmy prawie tak samo skonsternowani tą całą sytuacją.

– A on? – rzuciłem w końcu, wskazując na Gałgana, który ewidentnie zdawał sobie sprawę z egzystencji Koreańczyka, a momentami nawet powarkiwał.

– No właśnie. Widzą mnie co niektórzy ludzie, i o wiele częściej zwierzęta.

– Ale... dlaczego? – jęknąłem. Do reszty się w tym wszystkim pogubiłem.

– Chciałbym znać odpowiedź na chociaż jedno z twoich pytań – westchnął Hwo. – Chociaż, jest dużo rzeczy, których bym zwyczajnie „chciał".

– Wiesz co? – rzuciłem ni to pytaniem, ni stwierdzeniem w jego stronę. – Ja... ja chyba się muszę z tym przespać. Nadal nie wiem, czy ci wierzę, więc...

– Super! – przerwał mi Hwoarang, wręcz płaczliwie krzycząc. Zrobił się lekko czerwony na twarzy, pomimo swojej niezaprzeczalnie martwej i niematerialnej fizjonomii. – Czyli to taki jesteś? Zostawiasz kogoś kogo ledwo poznałeś, gdy ten ktoś prosi cię o wysłuchanie swoich problemów?! Ty też?! Zostawisz mnie jak wszyscy za życia?!

– Hwoarang, ja w ogóle nie wiem, o co ci chodzi, w ogóle, co cię, do diabła, napadło?

– ZAMKNIJ SIĘ! – zaszlochał. – Idź sobie już!

– Hwoarang, pytam! – krzyknąłem, wymagając od niego odpowiedzi.

– Zam-knij-się – wydukał słabo Koreańczyk. – Nie chcę cię widzieć.

Zabolało. Zabolało jak diabli.

Tuż po tym, jak wypowiedział te słowa po prostu odwrócił się plecami i odszedł, a ja nie miałem odwagi nic z tym zrobić. Oczywiście. Jak zwykle stchórzyłem i byłem za słaby. Cały ja. Czułem wstyd, byłem na siebie zły i chcialem to naprawić, ale nie robiłem w tym kierunku absolutnie nic. Żałosny jak zawsze.
Zatem skoro nie miałem zamiaru tego naprawiać, zrobiłem to samo, co rudzielec. Odwróciłem się do niego plecami i też poszedłem w swoją stronę.

***

Dwie godziny po tym zajściu położyłem się spać i z wiadomych powodów nie mogłem zasnąć. Poczucie winy zalewało mnie po wskroś - chociaż wiedziałem, że w głównej mierze to rudzielec zareagował zbyt gwałtownie.
Po tym, jak wróciłem do domu nie odezwałem się słowem ani do Asuki ani do Akio, co delikatnie mówiąc trochę ich zaniepokoiło. Oczywiście zasypali mnie górą pytań o to, czy wszystko w porządku, ale jakoś udało mi się ich przekonać, że to nic wielkiego i po prostu mi niedobrze, więc zostałem odprawiony do łóżka z herbatą i tabletką na ból brzucha, której oczywiście nie wziąłem. Było to oczywiste kłamstwo, które nawet oni chyba wyczuwali, ale z drugiej strony, czy byliby skłonni uwierzyć w historię tak absurdalną, jak spotkanie z duchem kolesia, który już od około roku nie żyje?
A więc leżałem tak brzuchem do góry, okryty tylko kocem, wpatrując się w jakże fascynujący sufit, myśląc o tym, co właściwie poszło nie tak.

– Śpisz już?

Coś we mnie drgnęło. Głos, który poznałem dopiero niedawno, a już na dobre wrył się w moją pamięć i mógłbym go rozpoznać nawet przez sen. Hwoarang.
Siedział na brzegu łóżka, ze spuszczoną głową, jakby się czegoś wstydził.

Podniosłem się do pozycji siedzącej i zacząłem go słuchać.

– Ja... chciałem przeprosić. Za to, że tak zareagowałem i za bycie ogólnym idiotą – westchnął. – Ty nie musisz przepraszać, bo to właśnie tobie i nikomu innemu należą się przeprosiny. Miałeś powód, by mi nie wierzyć.

– Właśnie nie miałem, bo przejechał przez ciebie pociąg i... – stwierdziłem oczywistość.

– ... co nie zmienia faktu, że ta sytuacja jest nadal niedorzeczna – dokończył za mnie. – Zrozum mnie - to nie twoja wina. To ja reaguję jak ostatni szajbus. Zawsze tak miałem - byłem albo beksą, albo nerwusem, przez całe swoje marne życie – westchnął. – Ja... przepraszam, Jin. Teraz tu przyszedłem i wyżalam ci się tutaj, jak ostatnia ofiara losu, wiem, że to żałosne, ale... nie chcę stracić kolejnej ważnej osoby w swoim życiu. Albo w czymkolwiek, czym to życie teraz jest. Wiem, że to trochę za wcześnie na takie wyznania, ale... Jin, ja... chyba coś do ciebie czuję.

Chwilę milczałem, nie wiedząc, co powiedzieć. Coś w nim wydawało mi się znajome - coś w jego głosie, w oczach. Coś, czego do tej pory nie kojarzyłem z nim. Poczułem od niego coś w rodzaju manifestu - w stylu „przeszedłem przez podobne rzeczy, co ty".

– Hwoarang – zacząłem, cicho. – To wcale nie jest żałosne, to jest... ludzkie. Chciałeś naprawić swoje błędy - naprawiłeś je.

– Przestań, mówisz jak mój ojciec – mruknął Koreańczyk i głupio zarechotał.

– ...co? – trochę się pogubiłem. Przecież jeszcze przed chwilą prowadziliśmy całkiem poważną rozmowę...

– No naprawdę! – zachichotał.

– Przestań – powiedziałem, i dla wzmocnienia przekazu chciałem niczym nauczyciel udzielający reprymendy szkolnemu łobuzowi położyć mu rękę na ramieniu, ale chyba zgłupiałem i zapomniałem, że rudy jest przecież duchem, i dosłownie opadłem na łóżko jak długi, nie znajdowszy oparcia na jego ciele.

– Boże, jaki z ciebie debil!
Ponownie przewróciłem oczami. On był naprawdę niemożliwy.
Jednak po chwili jego śmiech zamilkł, i to bardzo gwałtownie. Sprawdziłem, co tak przykuło jego uwagę.
No tak. Moje blizny. Przecież do tej pory jeszcze nigdy ich nie widział, bo ciągle nosiłem ubrania z długim rękawem. Między nami nastala niezręczna cisza.

– To... stare dzieje, nie przejmuj się – zaśmiałem się nerwowo. Mówienie o mojej depresji zawsze onieśmielało jak cholera. – W każdym razie... Może o tym zapomnimy, co..? – poczułem się jak prawdziwy debil. Musiałem wyjść na niezłego czuba - nie dość, że bałem się ludzi, to jeszcze całkiem niedawno próbowałem się zabić. Zajebiście.
Chłopak trochę czasu patrzył na te rany, lekko otępiałym wzrokiem, lecz po chwili momentalnie przestał i kiwnął głową na znak aprobaty. Nie próbował podjąć ze mną tego pseudopocieszającego dialogu, którego próbował praktycznie każdy inny, co w sumie sprawiło, że poczułem ulgę, ale jednocześnie trochę mnie to zdziwiło. Czyżby on..?

Znowu ta cholerna cisza. No tak. Nic tak nie psuje całkiem miłej atmosfery jak wspomnienie o depresji i próbie samobójczej.

– Właściwie, to... – zaczął nieśmiało, ale po chwili po prostu warknął coś niezrozumiałego pod nosem i dodał krótkie „nieważne".

– Skoro tak uwa... – Koreańczyk znów mi przerwał. W sumie powinienem się tego spodziewać, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze odpały.

– Nie... to dosyć... krępujące, ale... – westchnął i podwinął nogawkę spodni. Moim oczom ukazały się upiornie wyglądające blizny po płytkich cięciach. Czyli miałem rację. Nie próbował mnie pocieszać, bo miał podobny problem. – Czuję się teraz jak na spotkaniu AA – westchnął ciężko.

– Czyli, twoja smierć to było samobójstwo..? – spytałem cicho, i zganiłem się w myślach za kompletny brak taktu. Tego dnia z jakiegoś powodu kompletnie nie potrafiłem trzymać języka za zębami.

– ...nie – odpowiedział szybko, a następnie znów westchnął. – To był... wyjątkowo głupi wypadek. Mogę... o tym nie mówić? Chyba jeszcze nie jestem gotów, by komukolwiek się zwierzyć.

Kiwnąłem głową. Tym razem nie chciałem dopytywać o szczegóły, ale cholernie ciekawiło mnie, jakkolwiek źle i zwyrodniale to brzmi, w jakich okolicznościach umarł Hwoarang.

– Jin? – spytał rudy, nie patrząc na mnie. Trzymał się za ramię, jakby się czegoś wstydził. – Mam jeszcze jedno pytanie. Wiem, że to może się wydać dziwne, ale... Mógłbym u ciebie dziś przenocować?

Teraz naprawdę zbił mnie z tropu. Po co miałby u mnie nocować?

– Okej, ale... dlaczego?

– Nie wiem, czy to zrozumiesz, ale jestem zmęczony tyloma miesiącami bycia samotnym jak głaz na polu. Czytaj - chciałbym być twoją kulą u nogi.

– ... to miał być podryw, czy co?

– N-nie, idioto! – oburzył się. – Ehh, dlaczego zawsze, gdy chcę o coś poprosić to brzmię tak strasznie głupio..?

– Witaj w klubie – mruknąłem pod nosem z cieniem uśmiechu. – Momentami naprawdę cię nie rozumiem, Hwoarang. Chociaż nie wiem, czy to czasami nie jest niedopowiedzenie.

– Mówisz? – prychnął Koreańczyk, rozłożywszy się jak chińska cesarzowa na moim łóżku. – W każdym razie... cieszę się, że w igle mnie wysłuchałeś – chłopak uśmiechnął się promiennie. – Nareszcie mam kogoś, komu mogę się wyżalić.

Z początku nie wiedziałem, czy ja też cieszyłem się z tego, że go poznałem. Jednak rzeczy miały przybrać niedługo zupełnie inny obrót...
Nie odpowiedziałem mu, przynajmniej nie w konwencjonalny sposób. Nie wiedziałem, jak mam odpowiedzieć. Jedynie uśmiechnąłem się niewyraźnie i spojrzałem na niego z rozbawieniem. Z jakiegoś powodu go to ucieszyło, co widziałem na jego twarzy.
Zaledwie dziesięć minut potem ja też się położyłem, korzystając z przestronności podwójnego łóżka należącego do Akio. Z niewiadomych mi przyczyn żaden z nas nie był ani trochę speszony tym, że leży razem z praktycznie obcą osobą.

– Dobranoc, Jin – szepnął ten, gdy już odpływałem do krainy snów. Mogłem przysiąc, że znów się uśmiecha.

Tej nocy śniłem o naprawdę dziwnych rzeczach.

***

Dlaczego mam wrażenie, że ten rozdział w ogóle mi nie wyszedł bwwww

W każdym razie
No teraz to się czuję winna, bo kazałam wam czekać ponad DWA JEBANE MIESIĄCE na rozdział, i daję wam coś takiego. Ja jebię.
towcaleniedlategożewkręciłamsięwpersonę.exe

Ciekawe, kiedy zabiorę się za pisanie następnego rozdziału X'DDDD
Nara, idę się zaszyć w Velvet Roomie czy co XD

Also, na spóźnione walentynki

Also nie wiem jak przeżyję jeszcze 48 godzin z tym zjebaniem umysłowym znanym jako mój kuzyn. Korzystając z mojej nieobecności wywalił mi ubrania z garderoby i zjebał mi rangę w Overwatchu bo wszedł na rankedy, bo moja mama mu pozwoliła grać na moim playstation. Mam ochotę go udusić.
Zachowuje się jak dziecko z autyzmem, którym jest.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro