Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.


Gwiazdy wydawały się wyjątkowo blade tamtej nocy. Łuna bijąca od jarzących się latarni, skutecznie utrudniała podziwianie nocnego firmamentu — pod warunkiem, że ktoś by się na to zdecydował w ten wyjątkowo chłodny, grudniowy wieczór.

 Zdawało się to jednak nie przeszkadzać ludziom poruszającym się po ulicach — ubrani w grube, futrzane płaszcze przesuwali się raz w jedną, to w drugą stronę. Ich rubaszny śmiech odbijał się pomiędzy budynkami, tworząc nieznośną kakofonię. Skupieni kompletnie na sobie i na swojej przyjemności, odwracali wzrok od ciemnych uliczek i szemranych klubów. Udawali, że nie widzą kobiet opartych o lampy czy fasady kamienic, ich ciał wyeksponowanych na pokuszenie, ich oczu wyławiających z tłumu tych najbardziej zdesperowanych.

 Jednak para wyblakłych, błękitnych oczu przyglądała się temu wszystkiemu z góry, a ciche parsknięcie, które uciekło z ust szybko zmieniło się w parę na brudnej szybie.

 — Nie musisz tam dzisiaj wracać. — Odpowiedział tylko gorzki, kobiecych śmiech i jęk sprężyn materaca, gdy obróciła się na plecy.

 Była młoda i śliczna: wszystko to robiło z niej idealną "dziewczynę do towarzystwa". Mężczyzn fascynowała jej delikatna uroda. Duże, sarnie oczy i różowe usta, często zakryte czerwoną, wyzywającą szminką. Bardziej jednak hipnotyzowało ich jej ciało, za które potrafili wiele zapłacić.

 Spojrzenie Oriona mimowolnie przesunęło się po jej sylwetce, tak pięknie rozciągniętej na jego łóżku. Wręcz upijał się tym widokiem: jak pięknie jej obojczyk wybijał się na mlecznej skórze, jak jej kształtne piersi falowały z każdym oddechem, jak ponętnie wyglądały jej nogi zaplątane w koc, jak jeszcze przed chwilą jej ciało drżało pod jego dotykiem. Szybko odwrócił głowę w stronę niewielkiej szyby, zaciskając kurczowo dłoń. Zanim jednak zdążył sformułować logiczną myśl, jego uszu dobiegł cichy głos.

 — Masz papierosa?

 — Dobrze wiesz, gdzie one są. I tak bierzesz je bez pytania.

 — Nie wiedziałam, czy-

 — Marion. Skończ. Są tam, gdzie zawsze.

 Nie chciał powiedzieć tego w tak oschły sposób. Nie chciał być taki w stosunku do niej. Ile to już razy odgrywali ten sam teatrzyk? Ona przychodziła do niego. Kochali się. On próbował ją namówić, by została razem z nim. Ona wyśmiewała ten pomysł, wypalała papierosa i wychodziła. Także i tym razem Orion wiedział, co robi. Wystarczył mu tylko cichy szelest koca zrzuconego na podłogę, skrzypienie otwieranej szuflady i wyjątkowo głośny syk zapałki.

 Bez słowa zarzucił na nagie plecy porzuconą uprzednio koszulę. W ciszy pomiędzy nimi nietrudno było usłyszeć moment, w którym dziewczyna zaciągnęła się po raz pierwszy. Oczami wyobraźni widział, jak jej usta delikatnie obejmują bibułkę. Bez problemu potrafił sobie wyobrazić odbicie jej szminki — dokładnie takie same, jakie zostawiła na jego ciele.

 Była wszędzie. Czuł piekące zadrapania na plecach, które zostawiły jej paznokcie. Na języku cały czas miał smak jej pocałunków — nalewki wiśniowej i tytoniu. Powietrze było przesiąknięte zapachem jej mocnych, tanich perfum i ciała. Był nią otoczony. Zanurzony tak głęboko, że wolał się w niej utopić zupełnie, niż kiedykolwiek wyciągnąć głowę na powierzchnię.

 Zakrztusiła się przy drugim pociągnięciu.

 — Mocne. Przerzuciłeś się na nowe?

 — Brat przysłał mi z zagranicy, podobno teraz wszyscy tam takie palą. Co, za mocne dla ciebie?

 — Nic nie jest dla mnie zbyt mocne.

 Obrócił się w jej stronę. Widział, jak zaciąga się kolejny raz, uparcie, jak tylko ona potrafiła. Znowu zakaszlała.

 Podszedł do niej bez słowa. Stali na tyle blisko, że wyczuwał ciepło jej ciała; pomiędzy nimi były tylko tlący się papieros oraz jego rozpięta koszula. Patrząc jej w oczy, złapał jej szczupły nadgarstek i delikatnie wyplątał używkę z jej palców, by zaraz zgasić ją o pobliską komodę. Widział jej szeroko rozwarte oczy, szok i złość walczące między sobą. Nic nie powiedziała. Nawet się nie ruszyła, jej całe ciało trwało napięte w oczekiwaniu. Mimowolnie zerknął w dół, na to jak jej klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała z każdym oddechem. Musiał się zmusić, by znów spojrzeć jej w twarz.

 — Nie musisz udawać. Nie przy mnie. — Był zaskoczony, jak delikatnie jego głos brzmiał. Przecież już dawno odpuścił bycie jakkolwiek łagodnym w stosunku do niej. Ona sama tego nie chciała. Dlaczego? Ciągle zadawał sobie to pytanie. Może chciała udawać, że był jak każdy inny jej klient? Dlaczego więc nie brała od niego żadnych pieniędzy? Czy odwiedzała też innych? Czy była dla nich tak samo czuła w trakcie i oschła po?

 Orion rzadko bywał zazdrosny. Nigdy nie przywiązywał się do ludzi czy przedmiotów na tyle, by ich nagły brak wywołał w nim jakiekolwiek emocje. Od kiedy w jego życiu pojawiła się Marion, to okropne uczucie zadomowiło się w jego piersi. Był zazdrosny przed jej wizytami; był zazdrosny po tym, gdy wymykała się z jego mieszkania. Od początku wiedział, czym się zajmuje. Że nie może sobie rościć żadnych praw do jej ciała. Że nie będzie jedynym mężczyzną w jej życiu. Czy takie racjonalizowanie w jakikolwiek sposób pomogło mu stłamsić tę zazdrość?

 Nie. Oczywiście, że nie.

 Jego palce oplotły się ciaśniej dookoła trzymanego nadgarstka. Z czcią z jaką całowałby świętą figurę, jego usta dotknęły wnętrza jej dłoni w gorzko-słodkim pocałunku. Nie słysząc żadnego sprzeciwu, pozwolił swoim wargom zsunąć się na jej nadgarstek. Powoli kontynuował swoją podróż w górę. Przedramię. Ramię. Bark. Niewielki dołek obok jej obojczyka. Gardło, szyja, w górę, w górę, coraz wyżej. Desperacko. Namiętnie. Wolną dłoń wplótł w jej luźne loki, by przypadkiem nigdzie mu nie uciekła.

 Smakował ją. Sunął wargami po jej rozgrzanej skórze, nigdy jednak nie napotykając się na usta. Nie chciał całować w ten sposób. Co, gdyby się domyśliła? Zdradzić by go mogło niefortunny dreszcz, zbyt ckliwe westchnięcie, zbyt długi kontakt wzrokowy. Nie wybaczyłaby mu tego, dobrze o tym wiedział. Wiedział też, że nie wybaczyłby sobie, gdyby naruszył warunki ich umowy. Ale czy już tego nie robił? Czy nie zrobił się zbyt zdesperowany? Czy nie była jego obsesją? Była, przyznał w duchu, gdy powoli osuwał się na kolana przed nią. Dla niej oddałby wszystko, dla niej poświęciłby wszelkie okruchy moralności, jakie w nim pozostały. Wszystko tylko po to, by go więcej nie zostawiała.

 Jego język prześlizgnął się po skórze jej brzucha, zbierając ze sobą słonawy posmak jej potu. Rozkoszował się nim — dowodem ich wcześniejszego zbliżenia; cichych westchnień i drgnięć. Momentu, w którym ich dwa ciała na chwilę złączyły się w jeden byt.

 — Orion, nie... — Jej drżący głos przerwał nagle jego pieszczoty, przecinając ciszę niczym świszczący bat. Orion podniósł wzrok. Ich oczy spotkały się w chwili niemej rozmowy. Nie przerywając kontaktu wzrokowego — morze przed burzą wpatrzone w bezkres onyksu — powoli splótł ich dłonie razem.

 — Pozwól mi cię czcić, tak jak na to zasługujesz. — Złożył niewielki pocałunek na jej lewym biodrze — Bogini. — Kolejny na prawym. — Diablico w przebraniu, prowadząca mnie wprost na potępienie. — Ostrożnie przygryzł skórę jej uda. Czy to wystarczy, by zatrzymać ją przy sobie na chociaż jedną, pełną noc? Nie chciał niczego więcej.

 — Orion, naprawdę muszę już iść. Miną mi najlepsze godziny. — Pomimo irytacji w jej głosie, nie zrobiła żadnego ruchu, by się odsunąć. Jej ciało stało w bezruchu, blade i napięte niczym starożytne, marmurowe rzeźby. Jedyną oznaką tego, że żyła, były ciche sapnięcia, ulatniające się z jej półotwartych ust i zgrabne palce zanurzone w jego włosach, ściskające je co jakiś czas. Orionowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Każdy drobny gest z jej strony odbierał jako własne, personalne zwycięstwo. Wiedział, że jeśli uda mu się ją jeszcze chwilę przytrzymać, jeszcze nieco popieścić, to zostanie z nim. Jeśli nie na zawsze, to chociaż na tę jedną noc. A to już byłaby wystarczająca wygrana.

 Może właśnie dlatego tak zaskoczyło go nagłe wycofanie Marion. Będąc szczerym, zabolało go to bardziej, niż gdyby go spoliczkowała. Nagły chłód muskający jego skórę w miejscach, gdzie jeszcze przed chwilą stało jej ciepłe ciało wystarczył, by grymas wypełzł na jego przystojną twarz. Powoli usiadł na piętach. Jedyne, co powstrzymywało go przed zupełnym upadkiem, były drżące dłonie oparte o podłogę. Czyli jednak odchodziła.

 Bez słowa patrzył, jak Marion się ubiera. Śledził wzrokiem nerwowe ruchy jej dłoni podczas zakładania rajstop; chłonął jej wyciągnięte ciało sekundy przed tym, zanim zniknęło pod materiałem czarnej sukienki. Nie powiedział nic, gdy poprawiała szminkę w jego popękanym lustrze, czy gdy zarzuciła na plecy futro, które pomógł jej opłacić. Milczał, gdy wymknęła się z jego mieszkania bez wzięcia uszykowanych dla niej pieniędzy.

 Dziwna ciężkość osiadła mu w piersi, przygniatając go do podłogi. Nie potrafił nigdy odnaleźć się w ciszy, która następowała po jej wyjściu. Niejednokrotnie, gdy byli razem, potrafili całe spotkanie nie odezwać się do siebie, ale nigdy nie była to opresyjna cisza; taka, która dzwoni w uszach i wydaje się wyśmiewać samotność nieszczęśnika, którego nawiedza. Słyszał jej oddech obok siebie, cichy szelest pościeli, gdy wykonywała najmniejszy ruch. Teraz nie było nic, tylko jego własny oddech i echo jej obcasów na drewnianych schodach.

 Poderwał się nagle, jakby opętany. Rzucił okiem na swoje spojrzenie w lustrze. Z nierównej powierzchni patrzył na niego młody mężczyzna z potarganymi włosami i czymś przypominającym obłęd w oczach. Równie szybko jak wstał, Orion zrzucił lustro ze ściany. Czy przeraził się samego siebie? Nie, to było niedorzeczne. Jednak ten niepokojący błysk w oku...

 Szybkim krokiem przeszedł do niewielkiego stoliczka w rogu pokoju. Ze stojącej tam karafki nalał całkiem sporo brandy do jedynej szklanki jaką posiadał. Z nią w dłoni podszedł do okna i znów wyjrzał na ulicę na dole. Śnieg zdążył już przyprószyć, otulając wszystko dookoła w biały kożuszek. Orion jednak nie był tym zainteresowany. Jego wzrok był przykuty do niewielkiej figury owiniętej w grube futro. Śledził ją wzrokiem, równocześnie wychylając całą szklankę na raz. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele, nieco kojąc niepokój w jego głowie.

 Miał już odchodzić od okna, gdy jego wzrok przykuła pewna scena. Figura, którą śledził wcześniej — Marion — rozmawiała z widocznie bogatym mężczyzną. Stali blisko siebie, niemalże przytuleni. Z daleka było widać, że go kokietowała; widział, jak przesuwa dłonią po jego ramieniu, jak szepcze mu coś do ucha. Jak bierze go za dłoń i prowadzi do jednego z budynków, gdzie wiedział, że znajduje się "jej" klub. Niczym oparzony nagle odskoczył od ramy okna. Mimowolnie zacisnął zęby i odwrócił się w stronę pokoju. W ataku furii, cisnął szklankę na podłogę. Rozbiła się na tysiące maleńkich kryształków mieniących się w blasku jego dogasającej świecy. Zupełnie, jakby z niego szydziły.

 — Szlag by to!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro