Rozdział 4 - Cudzoziemka
Gdy tylko zobaczył ją po raz pierwszy, pomyślał, że to jakaś kobieta, która próbowała ratować się ucieczką przed jego ludźmi. Wziął zamach chcąc usunąć ją z drogi. Zazwyczaj sam ten gest wystarczył i każdy ratował się ucieczką. Jednak ta dziewczyna wcale nie uciekała. Wręcz przeciwnie, szła wprost pod końskie kopyta, wpatrując się w zwierze z jakąś dziwną ekscytacją w oczach. Gdy jednak spojrzała na niego zamarła, a on miał wrażenie, że wstrzymała oddech. Jednak nie uciekła i nie cofnęła się nawet na krok, gdy zeskoczywszy z konia, stanął wprost przed nią. Była dziwna. Ubrana w jakieś niecodzienne odzienie. Musiała być uboga, ponieważ szata była skromna i miała dziwny krój. Od razu pomyślał, że to cudzoziemka. Przez myśl mu przeszło, że być może trzymali ją tu w niewoli. Ale przecież kobieta trzymana w niewoli nie stawałaby naprzeciw uzbrojonego mężczyzny i nie patrzyła na niego tak wyzywająco. Mówiła w jego języku, ale ten akcent upewnił go, że dziewczyna nie jest Szkotką. Była niska i szczupła. Początkowo pomyślał, że może to dziecko, jednak ona patrzyła na niego oczami dorosłej kobiety. Gdy pytał ją kim jest, ona mówiła same bzdury. Może to szok albo po prostu była pomylona. Jednak coś go w niej intrygowało. Była taka niecodzienna. Zupełnie inna niż wszystkie do tej pory spotkane przez niego kobiety. Nie umiał tego sprecyzować. Po prostu inna.
Walka dobiegała końca. Poradzili sobie całkiem nieźle, choć wielu poległo, było też sporo rannych. Zupełnie nie spodziewał się tego, że ktoś jeszcze przeżył i gdyby dziewczyna nie ostrzegła go, to prawdopodobnie skończyłoby się nie tak jak sobie zaplanował. Kilku przeciwników pojawiło się niewiadomo skąd. Walczył chaotycznie, nie mógł skupić się na potyczce, ponieważ jego uwagę zaprzątała ta dziewczyna. Skąd się tu wzięła? Przyznała się, że jest cudzoziemką, ale skąd pochodziła? Kim jest? Na samą myśl o niej czuł jakąś dziwną irytację i wściekłość. Z jednej strony chciał, aby zachowywała się normalnie, jak każda inna kobieta, a z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że wtedy nawet by na nią nie spojrzał i być może dziewczyna byłaby już martwa. Najbardziej zaskoczyła go w momencie, gdy zamiast uciekać ona próbowała podnieść miecz. Wyglądała przy tym tak, jakby dziecko próbowało podnieść widły, które były zbyt ciężkie i zbyt wielkie jak na jego możliwości. Z każdą chwilą, budziła w nim coraz większą ciekawość. Nigdy wcześniej nie spotkał się z takim zachowaniem u jakiejkolwiek niewiasty. I chociaż te właśnie zachowanie tak bardzo go fascynowało, to równocześnie właśnie ono cholernie go irytowało i budziło jego złość. Nie mógł pozwolić żeby ją zabili zanim się z nią nie rozmówi i uratował ją kosztem swego biodra, które drasnął nożem jeden z przeciwników. Drugą ranę zobaczyła, a jej reakcja rozdrażniła go i po części rozśmieszyła. Chciała go obronić? Czy ona zdawała sobie sprawę, z kim ma do czynienia?
Przyglądał się jej, gdy leżała na ziemi i pomyślał, że jest całkiem ładna. Miała duże, niebieskie oczy i długie włosy, chociaż teraz były niesamowicie potargane. Nie była pięknością, ale miała w sobie coś pociągającego. Jej magnetyzujące spojrzenie nie pozwalało mu oderwać od siebie wzroku.
– Kim...
– Mam na imię Brice – powiedziała.
– Brices?
– Nie. Brice – szepnęła unosząc się na łokciach. – Brice Pinard.
– Jesteś Francuzką? – dociekał.
– Nie – powiedziała i podniosła się do pozycji siedzącej. – Jestem Amerykanką.
– Kim?
– Amerykanką – powtórzyła ze złością, a on złapał ją za ramię i szarpiąc postawił na nogi. – Zostaw mnie w spokoju – warknęła.
– Co tu robisz? Trzymano cię w niewoli? – zapytał, a ona spojrzała na niego jak na wariata.
– Mam nadzieję, że to tylko głupi sen, a jutro obudzę się i popatrzę sobie na ciebie umieszczonego w bezpiecznej ramie obrazu – powiedziała i zobaczyła pałające gniewem oczy, którymi teraz przewiercał ją na wylot, a w których ujrzała coś jeszcze.
Przełykając głośno ślinę cofnęła się kilka kroków w tył i weszła do pomieszczenia. W tamtej chwili starała się jakoś opanować, ale tak naprawdę to sama nie wiedziała, czego chciała. Krok za krokiem, szedł równym tempem tuż za nią, patrząc na nią nieustępliwie. Jej serce przyspieszyło, a myśli szalały chaotycznie w jej głowie. Chciała o coś go zapytać, coś mu powiedzieć, ale nie mogła nawet wydobyć z siebie głosu. Wszystko szalało, a ona nie umiała logicznie poskładać myśli. Wycofywała się tyłem aż w którymś momencie na coś natrafiła, co było oczywiście do przewidzenia, przecież była w niewielkim pomieszczeniu. Po chwili zorientowała się, że był to jakiś mebel. Coś, co wyglądało jak stół albo wysoki stołek. Mężczyzna stał tuż przed nią i wpatrywał się w nią dziwnie drapieżnym wzrokiem. Spróbowała go wyminąć, ale przytrzymał ją mocnym chwytem za ramię.
– Śpieszę się – powiedziała, starając się, aby jej głos zabrzmiał hardo.
– Gdzie?
– Na autobus – wyszeptała, ubliżając sobie w myślach za te wszystkie głupie teksty. – Słuchaj, nie wiem, kim ty do licha jesteś i co tu się dzieje. Jeżeli myślisz, że pójdę z tym na policję to się mylisz. Nie obchodzi mnie, co tu...
– Nie wiesz kim jestem? – Usłyszała i pomyślała, że facet brzmi jakby to, że go nie zna było dla niego dziwne.
– Trudno to wytłumaczyć – powiedziała zastanawiając się co takiego ma mówić bo przecież z drugiej strony był jej w jakiś sposób znany. – Bo widzisz, mam zająć się obrazem, na którym namalowany jest facet, który wygląda tak jak ty, ale ten obraz pochodzi z... – kurwa, skąd właściwie pochodził ten cholerny obraz? – To znaczy, nie wiadomo dokładnie, z którego jest roku, ale prawdopodobnie pochodzi ze Szkocji i sądząc po twoim akcencie, to całkiem prawdopodobne jest, że i ty jesteś Szkotem i...
– Milcz! – wrzasnął w pewnym momencie, a ona podskoczyła przestraszona. – Czy drwisz ze mnie?
– Jeżeli wpierw każesz mi milczeć, to nie zadawaj mi zaraz potem pytań – powiedziała chłodno. – Wcale z ciebie nie drwię. Prawdę mówiąc bardzo chciałabym się czegoś od ciebie dowiedzieć, bo nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem i co tu się dzieje. Nie wiem nawet, kim jesteś i jak się nazywasz, pomimo, że dobrze znam twoją twarz – powiedziała drżącym głosem.
Była coraz bardziej przerażona. Wcześniejsza adrenalina, która towarzyszyła jej podczas potyczki, jakiej była świadkiem, a można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że brała w niej udział, teraz zdążyła już opaść, a Brice marzyła tylko o tym żeby jak najszybciej uzyskać informacje i odzyskać kontrolę nad sytuacją oraz poczuć się bezpiecznie. Problem jednak tkwił w tym, że ona wcale nie czuła niebezpieczeństwa będąc w towarzystwie tego barbarzyńskiego mężczyzny, którego wygląd sam w sobie w jakiś sposób budził lęk. Starała się nie dociekać jak i dlaczego, ale mężczyzna miał na sobie jedynie płócienną, rozerwaną na piersi koszulę, której koloru nie można byłoby nawet ustalić i powodem tego nie były panujące wokół ciemności. Jedynym oświetleniem były płomienie palących się wokoło budynków, których łuna wpadała do pomieszczenia przez wejście, którego nie chroniły już drzwi.
– Jesteś Szkotem, prawda? – zapytała cicho i patrząc w jego twarz ujrzała jak mruży groźnie oczy.
– To ja zadaję pytania – powiedział, a ona ledwie powstrzymała się przed tym, aby nie odpowiedzieć mu w tym samym tonie. – Jesteś w Szkocji. Jeżeli chcesz zachować życie, to powiedź mi natychmiast skąd cię uprowadzono?
– Że co proszę? – Teraz dotarło do niej, że tak naprawdę to przecież nie miała pojęcia jakie miał zamiary. Przed chwilą widziała jak zabijał, a teraz z jego ust padła groźba skierowana w jej stronę. – Nikt mnie nie uprowadził – oświadczyła, zastanawiając się gorączkowo jak wybrnąć z tej sytuacji. – Zaraz, czy ty przed chwilą powiedziałeś... Gdzie jesteśmy? W Szkocji?
– Tak kobieto! – wrzasnął, a ona po raz już któryś poczuła wściekłość. – Skąd cię porwano?
– Nie porwano mnie do jasnej cholery – krzyknęła i chciała mu się wyrwać, ale umocnił jedynie chwyt, zupełnie jej to uniemożliwiając.
– Czemuś więc kłamała? – Usłyszała i spojrzała na niego z niemym pytaniem w oczach. – Rzekłaś, że jesteś cudzoziemką.
– Ponieważ jestem nią, ale nikt mnie nie uprowadził, nikt mnie nie trzymał w niewoli i nie dam sobie wmówić, że jestem w Szkocji – powiedziała chłodno, wytrzymując jego natarczywy wzrok.
To musiał być jakiś chory sen. Cholerny koszmar, bo przecież to, co mówił, nie mogło być prawdą, jednak facet był bardzo przekonywujący. Na domiar złego patrzył na nią w taki sposób, że czuła jakieś dziwne drżenie na całym ciele. Nie mogła się oszukiwać, był cholernie przystojny pomimo całego tego prymitywnego obejścia i prostackiego zachowania. Było w nim coś zwierzęcego, co cholernie ją kręciło. I ten jego wzrok. Drapieżny, natarczywy, prymitywny.
– Co tu robisz? – Usłyszała i westchnęła bezradnie. – Skąd się tu wzięłaś?
– Nie wiem – szepnęła drżącym głosem. Wszystko powoli zaczynało ją przerastać i resztka opanowania topniała niczym wiosenny śnieg. – Nie mam nawet pojęcia co się tu dzieje i kim oni są i dlaczego... – Nie wiedziała co mówić. – Dlaczego oni się... dlaczego nas... co tu się dzieje? – zapytała w pewnym momencie i spojrzała na niego bezradnie. – Powiedz mi kim ty jesteś? Jak się nazywasz i...
– Blane. – Usłyszała i zadrżała – Blane MacLeod.
– Blane – powtórzyła za nim i zobaczyła jakieś dziwne błyski w jego oczach, które pojawiały się w nich, gdy słyszał jak szeptała jego imię.
* * *
Nie miał pojęcia, co zrobić z dziewczyną. Sytuacja przedstawiała się tak, że właśnie stoczył bitwę z wrogim klanem i odniósł kolejne zwycięstwo. Jego ludzie w tym właśnie momencie dobijali konających przeciwników i palili wioskę. Powinien być tam teraz z nimi i przemówić do nich. Powinien sprawdzić, jakie ponieśli straty oraz porozmawiać z nimi aby dowiedzieć się jak to się stało, że dali się tak zaskoczyć wrogowi. Powinien też wsiąść na konia i pogalopować do zamku, aby ktoś opatrzył jego rany. Zamiast tego stał z jakąś cudzoziemską dziewczyną zadając jej wciąż te same pytania i zamiast ukarać ją za jej impertynencję, to nadal marnował na nią czas. W ten sposób dowiedział się od niej jedynie tyle, że nie jest Szkotką i ma na imię Brice.
– Jesteś ranny? – Usłyszał i poczuł złość. Jakim prawem śmiała mu to wytykać?
Otworzył usta chcąc na nią nawrzeszczeć, ale gdy spojrzał na jej zatroskane oczy, zamarł. Co miał z nią teraz zrobić? Zabić? Nie była przecież jego sprzymierzeńcem, jednak nie była też wrogiem. Więc co z nią uczynić? Pozostawić tu aż ludzie wrogiego klanu powrócą i ponownie wezmą ją w niewolę? Z dwojga złego pomyślał, że lepiej dla niej będzie, gdy zginie z jego ręki. Zjechał wzrokiem w dół jej ciała i pomyślał, że po tak wyczerpującej walce powinien jakoś uprzyjemnić sobie czas, a przecież dziewczyna i tak niedługo będzie już martwa. Objął ją w pasie i uniósłszy posadził na stole. Krzyknęła zaskoczona i po raz kolejny zrobiła coś, co go zaskoczyło. Objęła go i wtuliła się w niego. Czuł jej przyspieszony oddech, a nawet bicie jej serca i dopadły go wątpliwości. Może nie powinien jej zabijać? Niech ktoś inny to zrobi. On po prostu...
– Blane... – Usłyszał i poczuł dreszcze.
Dlaczego sobie na to pozwalał? Dlaczego zgadzał się na to, aby ona zwracała się do niego po imieniu? Kim ona była? Jakąś dziewką z zagranicznej wsi? Z drugiej strony ona nie zachowywała się jak zwykła dziewczyna. Może była jakąś szlachcianką? W tym momencie jednak nieważne było kim była, liczyło się jedynie to, co on chciał z nią zrobić. Ignorując jej szepty jednym szarpnięciem rozerwał materiał jej bluzki i zdarłszy ją z niej, położył dłonie na jej piersiach. Miała gładką skórę i pachniała tak inaczej, że aż zakręciło mu się w głowie. Zupełnie się zatracił, zapominając już o swych ludziach, których pokrzykiwania dochodziły z zewnątrz. Dziewczyna zamarła, a później szarpnęła się nieco w tył robiąc sobie wolną przestrzeń i wziąwszy duży zamach uderzała go z całej siły w twarz. Odepchnął ją od siebie i zupełnie zaskoczony wpatrywał się w nią. Nie wierzył w to, co się działo. Uderzyła go. Uderzyła go w twarz.
– Zabiję cię – wysyczał, wpatrując się w nią z wściekłością, taką samą widząc na jej obliczu.
Patrzyli na siebie, stojąc kilka kroków przed sobą i oboje owładnięci byli pasją. Pomyślał, że jedyne, na co teraz ma ochotę, to rozgnieść ją jak robaka. Jednak zmienił zdanie, gdy tylko poczuł jak zarzuca mu ręce na szyję, a za chwilę jej usta szukały jego ust.
* * *
W pierwszym momencie, gdy zdarł z niej ubranie osłupiała, później działała już instynktownie i nie miała wpływu na to, co robiła. Trudno powiedzieć czy wymierzony cios zabolał bardziej ją czy jego. Fizycznie było to dla niego niczym lekki kuksaniec, jednak świadomość tego, że kobieta podniosła na niego rękę była niczym najcięższy z ciosów. Widziała w jego wzroku ogromną wściekłość. Chęć mordu tak potężną, że przez moment poczuła strach. Jednak wpatrując się w niego trudno było nie czuć też czegoś innego. Nabuzowany adrenaliną aż kipiał wewnętrzną pasją i być może nawet nie odczytywał tego tak jak widziała to ona. Czarne, długie włosy opadały na część jego twarzy, zakrywając czarne jak smoła źrenice patrzących na nią oczu. Ciężko oddychając nie spuszczał z niej wzroku. Ujrzała jak jego lewa górna warga uniosła się lekko niczym u wilka szczerzącego kły nad swą ofiarą. Usłyszała groźny pomruk i jedyne co teraz czuła, to... pragnęła go. Nie myśląc wcale o tym co robi, tak po prostu rzuciła się na niego i zaczęła całować. Przestała myśleć, przestała kalkulować i starać się cokolwiek zrozumieć. W tym momencie robiła to, co chciała, brała to, czego pragnęła. Początkowo był zaskoczony. Miała wrażenie, że cofnął się o krok. Zamarł, lecz nie trwało to długo. Jego dłonie ponownie wylądowały na jej ciele, a ona westchnęła, co sprawiło, że wstąpiło w niego jakieś szaleństwo. Czego się spodziewała? Romantycznego numerku w wilgotnym zatęchłym pomieszczeniu, przed którym leżały zwłoki jakiegoś człowieka zabitego przez faceta, który teraz brutalnie się do nie odbierał? Był gwałtowny, nie miał w sobie ani odrobiny delikatności, każdym ruchem sprawiał jej ból. Początkowo nie zwracała na to uwagi, lecz po jakimś czasie nie mogła już tego ignorować. Natarczywie całował jej twarz i przestało to być śmieszne. Miała wrażenie, że chce ją połknąć. Jego pocałunki wcale nie były takie, jakich pragnęła.
– Proszę – szepnęła próbując go odepchnąć. – Przestań.
Jednak jej protesty zupełnie do niego nie trafiały. Nawet nie słuchał tego co do niego mówi, nie zwracał na nią uwagi, a ona pomyślała, że sama jest sobie winna, to przecież ona rzuciła się na niego. Teraz próbowała wszystko jakoś powstrzymać. Zaczęła się szarpać, gdy poczuła jak stara się zerwać z niej resztkę odzieży. W tym momencie była wdzięczna losowi za to, że miała na sobie obcisłe spodnie, a on zupełnie zgłupiał napotkawszy tak prozaiczną przeszkodę. Wyrywała mu się, lecz była bezsilna przy tak rosłym mężczyźnie, którym zawładnęła prymitywna żądza.
W pewnej chwili zupełnie poirytowany jej protestami i problemami z ubraniem, które miała na sobie, odwrócił ją gwałtownie od siebie i jednym zwinnym ruchem przyparł do blatu stołu, napierając swym ciałem na jej pośladki, jedną dłonią przygwoździł ją do drewnianej, zatęchłej powierzchni. Tego się nie spodziewała. Brak jakiegokolwiek ruchu sprawił, że ogarnęła ją panika. Ten bydlak chciał ją zgwałcić. Zaczęła szarpać całym ciałem, nie zważając uwagi na to, że ociera się boleśnie o szorstkie, źle oheblowane drewno. Lecz on z taką siłą dociskał ją do stołu, że jej ruchy ograniczone były praktycznie do zera. Nie mogła się poruszać. Czuła jego dłoń szarpiącą jej ubranie i zaczęła wrzeszczeć. Była zrozpaczona i czuła taką wściekłość, że miała ochotę po prostu wydostać się z pod niego, dopaść do jego miecza i przeszyć go nim na wylot. Z jej oczu pociekły łzy. Co teraz miała zrobić? On nawet jej nie słuchał. W momencie, gdy usłyszała dźwięk rozdzieranego materiału, zamarła. Stało się to, czego obawiała się najbardziej. Ale nie mogła tak po prostu pozwolić się zgwałcić jakiemuś prymitywnemu bydlakowi. Zaczęła szarpać się i wić nie przejmując się zupełnie tym, że jej nagie ciało miało już teraz wiele otarć po spotkaniu z szorstkim drewnem. Ból był mniejszym uszczerbkiem, od tego, jakim byłoby upokorzenie, które chciał jej zafundować. Poczuła jak rozsuwa jej nogi i blokuje swymi. To się naprawdę działo? Nie mogła na to pozwolić.
– Ty bydlaku – wrzasnęła i zaczęła się wyrywać jeszcze zacieklej, lecz na nic się to zdało.
Czuła ból w całym ciele, jednak nie zamierzała rezygnować. Poczuła jego dłoń między swymi udami i zawyła z bezradności.
– Milcz – warknął, lekko się nad nią pochylając. Ale ona nie miała zamiaru milczeć.
– Blane! – wrzasnęła, a on zamarł w pół ruchu. – Blane MacLeod, ty tchórzu! – rozdarła się na całe gardło. – Miej odwagę patrzeć mi w twarz, gdy mnie gwałcisz, ty cholerny tchórzu!
Poczuła jak odsuwa się od niej, ale jeżeli myślała, że to koniec to myliła się. Złapał ją za włosy i szarpnął do tyłu podrywając do pozycji stojącej. Zrobił to tak gwałtownie, że nawet nie zauważyła, kiedy odwrócił ją przodem do siebie. Patrzył na nią wściekłym spojrzeniem, a ona ledwie oddychała, lecz nie spuszczała z niego wzroku. Jej oczy również rzucały gromy, a on nie odnalazł w nich ani odrobiny lęku.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, w którym momencie to coś w niego wstąpiło. Ta dziewczyna była taka inna. Pociągało go w niej to, że była brawurowa, odważna i nie lękała się go. Gdy zaczęła go całować chciał już potem tylko jednego. Chciał po prostu ją posiąść. Za cenę wszystkiego. I stałoby się tak. Przecież była tylko kobietą, taką samą jak wiele innych, które miał. Ale czy na pewno? Opamiętanie przyszło, gdy nazwała go tchórzem. Była to chyba najgorsza potwarz, jakiej doznał od kobiety.
– Nikt nigdy nie nazywał mnie bezkarnie tchórzem – wysyczał z nienawiścią, przyciągając jej twarz do siebie.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz, Blane – powiedziała, a on ponownie szarpnął ją boleśnie za włosy, na co ona nie była mu dłużna i gdy tylko znalazł się w zasięgu jej dłoni przeorała mu paznokciami policzek. Wiedziała jedno. Będzie broniła się do ostatniego oddechu. W końcu to ona miała na sobie spodnie, a on spódnicę.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić – wrzasnął, a ona przymknęła oczy, spłoszona jego krzykiem, ale za moment ponownie je otworzyła.
– Jeżeli chcesz mnie zgwałcić, to patrz mi w oczy – wysyczała nienawistnie. – Jeżeli chcesz mnie zabić, to też patrz mi w oczy, Blane – zakończyła dobitnie.
Jego twarz nie mówiła jej niczego, bo przecież nienawiść i złość widziała na niej już w pierwszym momencie, gdy tylko go ujrzała. Nie miała pojęcia co ma zamiar teraz zrobić.
– Ja cię nie zabiję, Brice. – Usłyszała i zadrżała mimowolnie. Zamrugała oczyma i wcale nie było to powodem jakiejś szalonej radości. Wręcz przeciwnie, teraz była wściekła.
Odrzucił ją gwałtownie na ziemię i rzuciwszy ledwie krótkie spojrzenie, po czym odwrócił się i odszedł. Upadek był bolesny. Gdy leżała już na twardej glebie dopiero teraz odczuwała skutki jego czynów. Co miała zrobić? Jakie miała alternatywy? Czy naprawdę była w Szkocji? Jak się tu znalazła? I co tu się właściwie działo? Ci ludzie i ta walka. To było takie nierealne. No i on, Blane MacLeod, do którego poczuła w którymś momencie zwierzęce pożądanie, a zaraz później on sprowadził ją boleśnie na ziemię.
– Skurwiel – wyszeptała ze złością i usłyszała jakieś głosy przed budynkiem.
Poczuła lęk. Kto to mógł być? Czy jacyś ludzie, którzy mogliby udzielić jej pomocy, czy może ci, którzy zabijali się jeszcze przed chwilą przed budynkiem, w którym teraz bezradnie leżała? W pewnej chwili usłyszała Blane'a i w jakiś przedziwny sposób poczuła ulgę.
– Część ludzi już ruszyła, panie – mówił jakiś męski głos, którego nie znała. – Czy mam sprowadzić ich z powrotem?
– Nie trzeba. Zbierz resztę i wracaj na zamek.
– Tak panie. Coś jeszcze?
– Spal resztę chat. – Usłyszała. – Zacznij od tej.
Nie mogła być tego pewna, ale czuła, że to właśnie miejsce, w którym była, wskazał. Poczuła żal. Chyba liczyła na jakiś cholerny cud i że on jednak nie będzie takim zwierzęciem. Że okaże, choć cień litości. Pokaże, że może coś jednak...
– Tak Blane, ty mnie nie zabijesz – szepnęła z goryczą, zamykając oczy.
Ból był coraz większy. Gdy traciła przytomność słyszała tętent kopyt odjeżdżającego konia, a do jej nozdrzy docierał zapach palonego siana.
Po raz pierwszy zdarzyło się mu, że tak po prostu wsiadł na konia i samotnie odjechał z pola walki. Wiedział jednak, że gdyby teraz pokazał się swoim ludziom, to nie umiałby ukryć wzburzenia. A przecież powinien radować się zwycięstwem. Zamiast tego był rozsierdzony niczym byk na arenie, na widok czerwonej płachty torreadora. Dziewczyna tak bardzo wyprowadziła go z równowagi, że nie umiał pozbierać swych myśli. Ta jej zuchwałość oraz zaciekłość, z jaką walczyła, gdy próbował...
– Głupia dziewka – wrzasnął i silniej zaciął konia, by po chwili nieco zwolnić.
Broniła się tak zapamiętale, że miał wrażenie, iż prędzej zabiłaby się niźli pozwoliła posiąść. Nie miał w zwyczaju gwałcić kobiet podczas bitew. Jego ludziom czasem się to zdarzało, jednak on wyznawał zasadę, że na wojnie walczy, w łożu zaś daje kobiecie rozkosz. Gdy ta dziewczyna zaczęła się tak szarpać wzbudziła w nim jeszcze większą pasję. Chciała go, a za moment już nie chciała, głupia kobieta, nawet nie wiedziała, co straciła. Bo przecież mógł uczynić, aby przed śmiercią zaznała trochę rozkoszy. Może nawet wtedy nie zabiłby jej i pozwolił ujść z życiem. Ale nie po tym wszystkim. Uderzyła go i nazwała tchórzem. Na samą myśl targnął nim gniew i boleśnie spiął konia, który prawie stanął dęba zaskoczony nagłą złością swego pana.
Ślad, jaki pozostawiły po sobie paznokcie dziewczyny, palił niczym rana zadana gorącym żelazem. Nie mógł pozwolić, aby uszło jej to na sucho. Mogła przecież zbiec i ujść z życiem, a on chciał, aby zapłaciła za swe czyny. Zawrócił konia i pogalopował z powrotem. Chciał patrzeć jak pali się żywcem, chciał słyszeć jej krzyki. Gnał niczym szaleniec, na złamanie karku, jakby od tego wszystko zależało. Dotarł na miejsce bardzo szybko. Chata stała już cały w płomieniach, ale dziewczyny nie było słychać. Czyżby uciekła? Musiał to sprawdzić, musiał mieć pewność, że ona zginie. Zeskoczył z konia i ruszył w stronę budynku, który lada moment mógł się zawalić. Bez zawahania wbiegł do środka osłaniając głowę, unosząc nad nią swą rękę. W chacie było już pełno dymu, a płomienie wydawały się być dosłownie wszędzie.
– Brice! – wrzasnął na całe gardło i zaczął się dusić dymem, który dostał się do jego przełyku.
Zbiegła, pomyślał i już chciał wyjść, gdy zamajaczyła mu jej sylwetka. Dlaczego nie uciekała? Przecież mogła choćby spróbować. Była cała, gdy ją zostawiał. Ta zapalczywa wojowniczka tak po prostu nie mogła się poddać. Czyżby śmierć w płomieniach była jej milszą niźli rozkosz, jakiej mogłaby z nim zaznać? Poczuł wściekłość i podszedłszy do niej szybkim krokiem, uniósł ją i ruszył w stronę wyjścia. Wybiegł w ostatniej chwili zanim osłabione sklepienie runęło wraz z całą konstrukcją chaty, grzebiąc domostwo.
Gdy szedł w stronę swego konia jego nozdrza przy każdym oddechu nadawały jego twarzy groteskowy widok. Czarne, długie włosy z każdym krokiem unosiły się i opadały zasłaniając i odsłaniając gniew, jaki widniał na jego obliczu. Przerzucił ją bezpardonowo przez grzbiet konia, a następnie sam zwinnie na niego wskoczył i pognał wprost do zamku. Przez drogę starał się nie myśleć o tym, co robi, bo przecież zawrócił jedynie z zamiarem dopilnowania, aby zginęła, a zamiast tego wyniósł ją z płomieni, ratując w ten sposób jej życie.
– Była nieprzytomna – wyszeptał pod nosem. – Musi być świadoma, gdy będzie umierała – starał się usprawiedliwić sam przed sobą swój czyn, którego nie umiał wytłumaczyć.
Zagłuszał wspomnienie ulgi, jaką poczuł, gdy jej nie zastał w chacie, a zaraz później niepokoju na widok jej, leżącej bezwładnie na twardym klepisku w tym samym miejscu gdzie ją porzucił. Do zamku dojechał dość szybko, chociaż miał do pokonania odległą drogę. Niepokoiło go, że dziewczyna nie dawała żadnych oznak życia, a przecież chciał sprawić, aby przed śmiercią jeszcze cierpiała. Nie mógł tak po prostu puścić jej płazem tej zniewagi, jakiej się dopuściła względem niego. Jakaś cudzoziemska przybłęda śmiała nazwać go tchórzem i podniosła na niego rękę? Będzie żałowała, że to zrobiła, już on tego dopilnuje. Z rozpędem wjechał na dziedziniec gwałtownie zaciągając lejce. Stojący na kamiennym bruku mężczyźni rozpierzchli się we wszystkie strony przyzwyczajeni do gwałtowności swego pana.
– Zwierz powrócił. – Usłyszał gdzieś z boku, a na jego twarzy pojawił się złowrogi grymas.
Dobrze wiedział, że tak go nazywano, choć lękali się tak do niego zwracać wprost. Nie reagował na to i było mu to obojętne. Nie traktował tego jak obelgi. Postrzegano go, jako zwierza? Było mu wszystko jedno. Zeskoczył z konia i gestem przywołał pachołka, który podbiegł do niego w jednej chwili i odebrał lejce.
– Zajmij się koniem. Jeno dobrze! – zagrzmiał, na co mężczyzna spuścił głowę i przytaknął bez słowa.
Blane zbliżył się do ciała dziewczyny i delikatnie wziął jej głowę w dłonie. Żyła i zaczynała odzyskiwać przytomność. Zdjął ją z grzbietu rumaka i postawił na nogi, lecz była zbyt słaba, aby samej ustać. Potrząsnął nią, a ta uniosła głowę i spojrzała na niego mętnym wzrokiem. Był pewien, że będzie próbowała przed nim uciekać, choć w tym miejscu nie miała już absolutnie żadnej szansy zbiec. Jednakże ponownie go zaskoczyła, gdy ujrzał, że na jej twarzy maluje się ulga. Kim była ta dziewczyna i dlaczego zachowywała się tak dziwacznie?
– Wróciłeś. – Usłyszał, a zaraz potem poczuł jak przytula się do niego, tak jakby ucieszył ją jego widok.
Niestety tuż po tym nastąpił kolejny przełom w jej przedziwnych nastrojach i po chwili ujrzał jak na jej twarz powraca złość, co świadczyło o tym, że wspomnienia przyniosły jej szerszy obraz zaistniałych zdarzeń, który niezbyt jej się podobał. Zaskoczony parobek był świadkiem jak przywieziona przez jego pana półnaga dziewczyna bierze niezgrabny zamach i wymierza niecelny cios, a później omdlała ląduje na bruku.
– Jest szalona. – Usłyszał słowa Blane'a, który następnie podniósł dziewczynę i niosąc ją na rękach ruszył w stronę drzwi, by już za moment za nimi zniknąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro