Definicja nr 7: Deszcz
[1570 słów]
Od tamtego dnia minęło kilka dni, a ja nie spotkałem już tego ideału, co musiałem przyznać, sprawiło mi trochę zawodu. Lecz czego oczekiwałem?
Jak już dawno zauważyłem, moje życie to żaden film, nie mam z góry narzuconego scenariusza, który wykułem na pamięć i wiedziałem co się wydarzy. Sam musiałem codziennie siedzieć i pisać książkę swojego życia, a to, że ono nie było idealne, to tylko moja zasługa, po prostu nie urodziłem się poetą.
Spojrzałem na siebie w lustrze, zakładając na roztrzepane włosy czapkę z daszkiem. Pogoda może nie była najpiękniejsza, bo słońce schowane za chmurami, nie chciało nas rozpieszczać swym ciepłem. Jednak ja postanowiłem kolejny raz wybrać się na rower, w końcu ten tłuszcz z tyłka sam się nie zrzuci, a powinien...
Szkoda tylko, że nie przewidziałem tego, że gdy wjadę już do lasu, zacznie padać. No oczywiście kto ma tylko takie szczęście? No zgadliście... Ja...
Chociaż tyle dobrego, że niedaleko był most, pod którym mogłem się skryć. Westchnąłem stawiając na nóżce swój rower, a ja sam usiadłem pod jednym z filarów, próbując przeczekać niesprzyjającą pogodę.
Deszcz zdawał się nie mieć końca, a wręcz nasilał się z każdą minutą, dlatego też po chwili widoczność dalej niż 3 metry była znikoma. Toteż nie zauważyłem, jak ktoś wręcz z prędkością światła biegnie w moim kierunku. Dopiero to zarejestrowałem, gdy nieznajoma osoba stanęła pod mostem, opierając swe ręce na kolanach, dysząc.
Po posturze od razu poznałem, że to mężczyzna, a gdy w końcu się wyprostował, myślałem, że uduszę się wdychanym powietrzem. Przecież to ten chłopak, który wtedy powiedział mi cześć.
Krople wody spływały z jego włosów, przejeżdżając po idealnie zarysowanej szczęce, kończąc swą drogę na jego koszulce, która i tak nie potrafiła przyjąć kolejnej porcji wody.
O Jezu drogi, a ja nie dość, że ubrany jak jakiś lump, a moja twarz błaga o pomstę do nieba, gdyż niestety moja cera nie jest tak nieskazitelna, jak na wyphotoshopowanych zdjęciach na instagramie. Więc nie trudno się domyślić, że aktualnie umierałem wewnętrznie i najchętniej teraz to bym biegł tym sprintem do domu. Dlatego spuściłem głowę, bawiąc się swoimi palcami, a daszek czapki zasłaniał większość mojej twarzy.
Ten świat chyba mnie nienawidzi, bo jeśli się odpicuje i jak na moje standardy wyglądam takie dziesięć tysięcy dolarów, to nikogo nie spotykam. Choćbym łaził dodatkowo z megafonem i krzyczał, by mnie zauważono, ale oczywiście jak tylko wyglądam jak menel, to nagle wszystkich znajomych po 10 razy potrafię spotkać. Niech mi ktoś wytłumaczy ten dziwny algorytm życia, bo ja chce się z niego wypisać.
- Nieźle się rozpadało, co nie? - to pytanie przerwało moje własne tortury i wewnętrzne lamenty, lecz jednocześnie wprawiło mnie w ogromne zdziwienie.
Czy ty jebany Adonisie mówisz do mnie? - popatrzyłem na niego, jakbym nie dowierzał. Chyba miałem omamy słuchowe, albo właśnie ten przystojniak chyba naprawdę to do mnie powiedział.
Wdech i wydech, Jimin masz teraz okazje, by nawiązać bliższą relację. Nie spierdol tego.
- To prawda - no, ale żem zabłysnął, niczym Szekspir pisząc Hamleta.
Dosłownie płakałem w myślach, próbując coś wymyślić, by może pociągnąć rozmowę. Lecz ja i prowadzenie konwersacji z kimś, kto mi się spodobał, to dosłownie dwa różne nierozumiejące się światy.
Choć i tak nie miałem, co pochopnie mówić, że chciałbym z nim spędzić resztę życia i to wcale nie tak, że chętnie wybierałbym swój garnitur na ślub, nie no to wcale nie tak.
Zawsze najważniejszą częścią był charakter i tego się nie zmieni, bo żadna nawet najpiękniejsza buźka nie będzie warta katuszy, wywołanych przez swój okropny sposób bycia. Choć nie zaprzeczę, że jest miłym dodatkiem dla oka.
- Mogę się przysiąść? - podniosłem głowę i to chyba był mój błąd. Gdyż nigdy nie sądziłem, że ktoś będzie miał oczy, jak wszyscy opisują je w fanfiction. Choć on miał zdecydowanie lepsze.
Ich barwa mimo, że najzwyklejsza w świecie, to była jakoś tak pięknie wydobyta przez zarys jego linii krótkich rzęs. Jednocześnie jego wzrok pełen ciepła i energii, sprawił, iż miałem wrażenie, że właśnie wpadłem do studni bez dna.
- J-Jasne - jeszcze tego brakowało, bym się jąkał. Czy może być jeszcze gorzej?
Chłopak usiadł niedaleko mnie, tak by nie naruszyć mojej przestrzeni osobistej, co doceniałem. I dalej siedzieliśmy w ciszy, dlatego tak bardzo chciałbym być odrobinę odważniejszy, by odepchnąć myśli, że może on nie chce ze mną rozmawiać i spróbować jakoś zagadać. Lecz po co? Lepiej być dupą wołową i nie umieć nawet zwykłego pytania zadać.
A może on chce ze mną pogadać? Ale w końcu sam zaczął... No co ja się okłamuje...
Dźwięk deszczu, który nas otaczał, zagłuszał ciszę między nami. Oboje byliśmy pogrążeni w swoich myślach, aż nie przerwał nam odgłos grzmienia. Podniosłem wzrok, starając się dostrzec niebo, ale jak można się domyślić, nie zauważyłem niczego.
Nigdy nie bałem się burzy, więc nie chciałem biec pod kołdrę i zniknąć z tego świata. A szkoda, bo może bym teraz siedział w ramionach, jak to określił Tae, spoconego Romeo?
Nie no, prędzej bym w mordę dostał, niż pełnego czułości przytulańca, by dodać mi otuchy.
Chłopak też nie wyglądał na wzruszonego grzmieniem czy pojedynczymi błyskami na niebie. Dlatego dalej siedzieliśmy i czekaliśmy, aż będziemy mogli rozejść się w swoje strony.
Choć nikt nie przewidział jednej rzeczy, która przyprawiła nas o zawał serca. Ale już wyjaśniam o co chodzi.
Pod mostem znajdowały się tory kolejowe, a co za tym idzie, niedaleko może jakieś 10 maksymalnie 15 metrów od nas znajdowała się skrzynka pod napięciem. Już wiecie, do czego zmierzam?
Otóż w pewnym momencie usłyszeliśmy ogromny huk, a przed moimi oczami dosłownie zrobiło się biało. Jak się okazało, piorun postanowił uderzyć właśnie w tą skrzynkę pod napięciem.
Wtedy fakt wystraszyłem się, niemalże podskakując w miejscu, bo ja w tym dniu osiągnąłem chyba apogeum szczęścia, by jeszcze niedaleko nas uderzył piorun. Welcome to my world.
- Ale pierdolnęło - usłyszałem i mój strach wyparował w momencie, gdy zacząłem się śmiać, mimo, że cała otoczka tak naprawdę nie powinna mnie śmieszyć.
Jakbym miał jeszcze słodki śmiech, to nie byłoby problemu, tylko, że ja śmieje się jak napowietrzona foka, więc pogrążanie się ciąg dalszy moi mili. Lecz w tamtym momencie starałem się opanować, by jeszcze jak jakiś idiota nie popłakać się.
- Przepraszam - mruknąłem, opanowując się.
Jednak w odpowiedzi usłyszałem jego śmiech, a po chwili słowa.
- Nic nie szkodzi, ale z tego co widzę jeszcze tu posiedzimy. Jungkook - wyciągnął w moją stronę rękę.
Czy ja przez przypadek nie wszedłem na plan jakiejś dramy? Albo jestem w ukrytej kamerze i zaraz wyjdzie jakiś reżyser, mówiąc "cięcie"?
Uderzyłbym się w twarz, by zobaczyć, czy w tym momencie może nie śpię, ale nie mam co dalej się ośmieszać, jeśli to co się dzieje jest faktycznie rzeczywistością.
- Jimin - uścisnąłem mu dłoń.
Była taka ciepła, nie to co moje wieczne zimne ręce, jednak nie tylko tym się różniły. Jego znacznie większa byłaby w stanie zakryć moją bez specjalnego wysiłku, mogłem więc powiedzieć, że idealnie do siebie pasowały?
Jimin stop...
- Miło mi - posłał mi uroczy uśmiech, ukazując zęby.
- Mi również - mistrz wydłużenia rozmów się kłania.
Dobra wdech i wydech pierwszy kontakt macie ze sobą, czyli chce się zapoznać. No to teraz Jimin wykaż się kreatywnością i wymyśl jakiś ciekawy temat do rozmowy.
Ah zapomniałem... Przecież ja w rozmowach jestem amebą... Co to kontakty międzyludzkie? Mój mózg nie przetwarza stwierdzenia "rozmowa z obcymi osobami". To gdzie mam iść się zabić?
Dobra, okey... Nie użalajmy się nad sobą, tylko pomyślmy logicznie. Znacie swoje imiona, więc co dalej. Przypomnij sobie jakiegoś ficzka, albo rozmowę z dram... Cokolwiek.
- Często tu jeździsz? - spojrzałem na Jungkooka, który właśnie zadał mi kolejne pytanie.
Zrobiło mi się głupio, bo to on cały czas coś próbuje, a ja nawet nie umiem się go zapytać o cokolwiek. Lecz no widać jest zdeterminowany ciągnąć rozmowę, to dobry znak!
- Mieszkam niedaleko, a teraz są ładne pogody, to chciałem je wykorzystać. Choć teraz to no, widać jak widać - ale nagle wylewny się stałem - Ty za to tu często bywasz pobiegać co?
- Jak tylko mam czas, ale staram się przynajmniej 4 razy w tygodniu.
- Wow... że masz motywacje, zazdroszczę - po tych słowach ponownie usłyszałem jego śmiech.
- Jestem trenerem personalnym, więc kocham to robić.
Czy teraz mogę być bardziej zażenowany swoim lenistwem? Ten facet wpędzi mnie w jeszcze większe kompleksy, a nawet go nie znam... A może właśnie da mi kopa do działania? Kto to wie? Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co wyniesiemy po nawet najmniejszych przeżyciach. Gdyż jak to mówił mój profesor, w życiu są wiadome tylko dwie rzeczy, śmierć i podatki.
- Kochać swoją prace, brzmi jak abstrakcja.
- A ty nie lubisz swojej pracy?
- Jeszcze nie pracuje, kończę studia.
- To ile masz lat?
- 24
- Naprawdę? Wyglądasz na takie maks 19 albo 20 lat, ale tak czy siak nie zmienia to faktu, że jestem twoim hyungiem.
- Tak? W takim razie ile ty masz lat?
- We wrześniu będę mieć 27.
Rozmowa choć powoli to rozkręcała się coraz bardziej, przez co nawet nie zauważyliśmy kiedy deszcz przestał padać.
Naprawdę bardzo dobrze nam się rozmawiało i szanowaliśmy swoje odmienne zdania. Lecz niestety wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć, a raczej przerwał nam jego telefon. Czemu zawsze musi komuś telefon dzwonić?!
- Tak? Jasne nie ma problemu. Niedługo będę - gdy rozłączył się, od razu westchnął - Przepraszam, ale muszę się zbierać.
- Nie masz za co przepraszać. Każdy ma swoje życie przecież - ale ja nie chciałem kończyć...
- Możesz podać mi jakiś kontakt do siebie?
- Jasne - uśmiechnąłem się, podając mu swój numer telefonu.
- To do napisania - uśmiechnął się szeroko i po chwili zostawił mnie samego.
- I tak znając życie, nie napisze - oparłem głowę na ręce, dalej patrząc w oddalającą się sylwetkę - choć cholernie chce się mylić...
/////
Witam moje herbatniczki!
Co tam u was? Mam nadzieję, że wszystko w porządku i jesteście zdrowi 💜
Ja na przykład siedzę w pracy, ale nie mam co robić, to postanowiłam zrobić coś produktywnego i opublikować rozdział!
Już wam nie zajmuje więcej czasu~ więc do zobaczenia w kolejnym rozdziale 💜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro