XVII
Z czarnych loków Sherlocka powoli spadały pojedyncze krople wody, na jego twarz lub na koszulę, którą właśnie zapinał. Na jego twarzy widniał nieduży uśmiech. Kiedy skończył się ubierać miał zamiar zejść na dół. Coś jednak go zatrzymało w pokoju gościnnym. Johna obudził sms, a bruneta zbyt bardzo ciekawiło od kogo ten był. Obaj nie odpisywali na maile czy na sms-y. Nie chcieli żeby ktoś ich znalazł, bo przecież o wszystko mogłaby zostać obwiniona babcia Johna. Poza tym, przecież się ukrywali. To tym bardziej zainteresowało Sherlocka. Cała jego bliższa rodzina wiedziała gdzie był. Dźwięk sms-a od Grega brzmiał inaczej, John lubił wiedzieć kto pisze przed wzięciem komórki. A tego dźwięku ze strony komórki Johna jeszcze nie słyszał. W tym momencie jego zazdrość przekroczyła granicę. Nie chciał, żeby jego przyjaciel (a może ktoś więcej) w tym momencie z kimś randkował.
- Co sądzisz, Trevor? - rozejrzał się po pokoju, Trevora nie było. Wzruszył ramionami, chociaż był zdziwiony tym faktem.
Zlokalizował telefon leżący na etażerce obok łóżka po stronie Johna. Obszedł mebel i wziął komórkę. Odwrócił głowę na wypadek gdyby John miał wejść i przyłapać go na szperaniu mu w rzeczach. Włączył telefon, wszedł w sms-y. Nie było wiadomości od żadnej panny. Na samej górze była nieotwarta wiadomość o treści "Dziś doręczymy twoją paczkę..." reszty wiadomości nie mógł zobaczyć na podglądzie. Kamień spadł mu z serca. Odłożył telefon na swoje miejsce. Zapiął dwa ostatnie guziki koszuli i ruszył w stronę schodów.
Na dole mieszkania, przy stole siedzieli już wszyscy. Stół był czteroosobowy, przy każdym miejscu był talerz z jajecznicą i tostami a na środku stał dzbanek jeszcze ciepłej herbaty. Kiedy Sherlock wszedł do jadalni babcia dopiero siadała tuż obok Harriet, wolne miejsce było tylko naprzeciwko jej, obok Johna, który od razu uśmiechnął się do nowoprzybyłego. Zajął miejsce i widelcem zaczął grzebać w jajecznicy, udając, że faktycznie je. Dokładnie to samo robiła Harry, która zamiast na talerzu, skupiła swoją uwagę na Holmesie, a raczej na jego szyi. Ten odruchowo położył na niej rękę. W tym czasie kobieta i John żywo o czymś rozmawiali. Harry nagle uśmiechnęła się sama do siebie.
- Co masz na szyi? - wtrąciła, przerywając rozmowę.
Wszystkie oczy zwróciły się najpierw na nią, potem na Sherlocka, który przełknął tylko ślinę. John spojrzał w swój talerz, otworzył szerzej oczy, a mały uśmieszek zakrył dłonią. Staruszka zmrużyła oczy, przyglądając się szyi chłopaka.
- Ach, te komarzyska. Za miesiąc zima a te dalej żerują.- wstała z krzesła i machnęła dramatycznie rękoma. - Harry też ostatnio pogryzły, widziałam! Wygłodniałe to takie... - John prawie nie wytrzymywał ze śmiechu, a Sherlock tylko potakiwał kobiecie głową. - Przyniosę ci maść na ugryzienia, to cię boleć nie będzie. - wyszła z jadalni. Harry odprowadziła ją wzrokiem.
- Gratuluję. Swoją drogą, nie smaruj sobie tego. Będzie cię potem piec.
- Nie wiedziałem, że kogoś masz- zaczął powoli John, utrzymując kontakt wzrokowy z Harry. - O ile nie zerwaliście z tym kimś. Znam go?
- Ją. To Clara, jesteśmy razem od dawna. Nie mówiłam ci, nie mówiłam nikomu. Po moim nie udanym wyjściu z szafy jako lesbijka, postanowiłam nie mówić staruszkowi o tym, że z kimkolwiek jestem. - spojrzała na Sherlocka. - Powiedziałam ci bo i tak by się wydało, prędzej czy później. W szczególności w takiej sytuacji.
- Jakiej sytuacji?
- Sherlock wiedział.
John uniósł lekko brwi, niedowierzając. Po chwili do jadalni z powrotem przyszła ich babcia. Podała Sherlockowi krem w tubce rzucając krótkim ,,powinno działać". Usiadła do stołu. Reszta śniadania przebiegła w ciszy.
***
Jakąś godzinę później, John woląc nie ryzykować nagłym najściem jago ojca namówił Sherlocka i Harriet do wyjazdu. Wrócić mieli dopiero pod wieczór odstawić Harry, a potem pojechać prosto do internatu. Póki co, mieli cały dzień z dala od świata. Zapakowali się do samochodu, którym tu przyjechali. John i Sherlock pożegnali się ze starszą kobietą. Odjechali przed siebie.
- Tooo, gdzie jedziemy? - spytała Harry, nachylając się przed siebie, tak aby jej głowa była między siedzeniem Johna i Sherlocka.
- Ja bym najpierw wyjechał z tej wsi na wszelki wypadek. Omijałbym też główne ulice, jedźmy wiochami. Nie mam prawa jazdy, nie chcę być aresztowany.
- A mi mówisz, że jestem nieodpowiedzialna... - żachnęła się. - Jeśli mamy tak cały dzień jeździć to chociaż podjedźmy do sklepu. Wiesz, wypadałoby się nie odwodnić.
Niedługo później byli już przed marketem. Był to nieduży sklepik w jakiejś wsi, w okolicy nie było samochodów. John i Harriet mieli pójść zrobić zakupy, kiedy Sherlock zostanie przy samochodzie, tak na wszelki wypadek. Tak też się stało. Kiedy rodzeństwo weszło do sklepu, brunet od razu szukał czegokolwiek na zabicie nudy. Wtedy akurat pod sklep przyszedł starszy pan z pięknym i dużym psem. Bez większego namysłu, podszedł do nich.
***
- Więc... - zaczęła Harry, chodząc za bratem między sklepowymi alejkami. - od kiedy ty i Sherlock jesteście razem?
- Nie jesteśmy razem - Johna definitywnie zdziwiło pytanie siostry.
- Co? To jak to jest? Przeleciałeś go i już masz go gdzieś?
- Nie mam go "gdzieś". Nie przeleciałem go też, jak to tak pięknie ujęłaś. - dodał oburzony. - Całowaliśmy się, nie dopowiadaj sobie.
- Ach taak. To kim on dla ciebie jest?
- Sherlock to mój... - zawiesił się na chwilę, przeglądając przy tym artykuły spożywcze, ale nie to było powodem nagłej ciszy chłopaka. On po prostu nie znał odpowiedzi na tak banalne pytanie. Nie wiedział kim jest dla niego Sherlock. Niby byli przyjaciółmi, między przyjaciółmi nie dzieją się takie rzeczy. W związku też nie byli. Nie odpowiedział na jej pytanie. Poszedł do kasy. Udawał, że zapomniał odpowiedzieć. Harry nie pytała znowu.
Wyszli ze sklepu z pełną torbą jednorazową. Sherlock był tuż przy samochodzie. Kucał, głaszcząc jakiegoś psa. Harry wrzuciła torbę do samochodu, a John zawołał Holmesa. Ciężko było go oderwać od tego psa. Nie dziwota, obaj byli zachwyceni swoją obecnością. W końcu, lekko zrezygnowany brunet wsiadł do samochodu.
- Co to był za facet?- spytał John, mając na myśli właściciela kundelka.
- Nie wiem, opowiadał mi historię życia, jak go żona z domu wyrzuciła. Nieważne. Ważne, że pies fajny - John pokiwał głową na znak zrozumienia. Odjechali dalej.
***
Przez następną godzinę jeździli bez celu. Przez długi czas zastanawiali się co mogą robić i gdzie mogą zostać. Kiedy przejeżdżali przez jedną z wsi zobaczyli kilka rozstawionych namiotów, które skutecznie przykuły ich uwagę. John zaparkował niedaleko. Do namiotów nie było wejścia, dookoła był wysoki płot, którego furtka była zamknięta. Harry, zbyt zainteresowana przyjęciem postanowiła wejść na drzewo by stamtąd zobaczyć, co dokładnie się tam działo. John nie był zadowolony pomysłem siostry, bał się, że tej może stać się krzywda. Dziewczyna jednak zwinnie wspięła się na stary dąb. Nogi postawiła na najsolidniejszej gałęzi jaką znalazła natomiast ręką trzymała za pień. Zmrużyła oczy, przyglądając się temu, co działo się za płotem. Drugą rękę przystawiła do czoła, robiąc z niej daszek.
- To wesele! Hajtają się tam! - spojrzała na brata. - chodźmy tam, to wiejskie wesele, a ludzi dużo, nawet nie zauważą! Poza tym już piją. - zaczęła powoli schodzić z drzewa. - A, że piją to nawet nie zauwaaaażą! - jedna z gałęzi za, którą złapała złamała się. Wystraszona przytuliła się do pnia, a John był gotowy do ratunku dziewczyny. - Nic mi nie jest! - zeszła z drzewa.
- No to jak zamierzasz tam wejść, hm? Płot jest za wysoki, a furtka zamknięta.
- Ta furtka jest zamknięta. Jest jeszcze tylnia brama, otwarta na oścież - uśmiechnęła się, wkładając ręce do kieszeni kurtki.
- Niech cię szlag - blondyn odwrócił się w stronę opierającego się o samochód przyjaciela. - Sherlock! Chodź tu, idziemy na wesele.
Tamten nawet nie pytał, ruszył za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro