Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVI

- I co? Tak po prostu wyszedł? - spytała wstrząśnięta Irene.

- Tak! Też byłam w szoku - Molly wzięła kolejny łyk wina z kieliszka. Od sytuacji w restauracji obie zbyt często zaczęły sięgać po alkohol. A to przecież był dopiero poniedziałek.

- Pff, bezczelne - ta też wzięła łyk z kieliszka. Dziewczyny siedziały na podłodze, na której rozłożyły duży, puchaty, różowy koc, a na nim stało wino.

Nocnym pogaduchom przerwało nagłe pukanie do drzwi ich pokoju. Irene przewróciła oczami, kazała Molly włożyć butelkę pod łóżko, co ta natychmiast zrobiła, po czym podeszła otworzyć drzwi. Na korytarzu stała ich sąsiadka z pokoju obok- Mary Morstan, która nie wyglądała na zbyt zadowoloną. Na jej czoło spadały pojedyncze kosmyki krótkich, rozczochranych, blond włosów, przez co wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną.

- Potrzebujesz pomocy? - spytała w końcu Irene, mrużąc oczy. Nie było to pytanie ironiczne.

- Jest trzecia w nocy. Poniedziałek. Zaginął mi chłopak i jego kolega, a wy hałasujecie na całą szkołę - wymieniała. Molly zacisnęła usta w cienką linię, zerkając na obie dziewczyny z podłogi.

- Watson to nie twój chłopak, chcesz się napić?

- Co? - spytała zmieszana.

- Ty serio tego nie pojmujesz? Ledwo - wskazała głową na Molly. -jej to wytłumaczyłam, teraz mam Tobie?

- O co ci chodzi?

- Znajdź sobie kogoś innego. Sama w tej knajpie widziałaś. Oni się lubią, daj im spokój. Wina?

Mary przez chwilę się wahała. Ostatecznie pokiwała głową i weszła w głąb pokoju. Usiadła na kocu, opierając się o jedno z dwóch łóżek.

- Sherlock i John zaginęli? - spytała cicho Hooper, jednak obie zignorowały jej pytanie. Albo go nie słyszały. Chociaż Molly osobiście zakładała te pierwsze. Irene nalała wina do kubka, bo kieliszków już nie miały. Morstan wypiła połowę jednym łykiem. Westchnęła i oparła głowę o dłoń.

- W szkole - zaczęła po chwili ciszy Irene. - jest cała masa świetnych chłopaków... I dziewczyn- dodała trochę ciszej. - Naprawdę, Sherlock i John nie są jedynymi. A Moran na przykład?

- Gej- Molly wzięła łyk i nawet nie spojrzała na żadną z nich.

- A... Greg? Tak? Też fajny.

- Zajęty - dodała Mary, przyglądając się dokładnie zielonemu kubeczkowi. - Knight? Henry Knight, co sądzicie?

- Nie mój typ.

-A ty Irene? Co sądzisz? - obie dziewczyny spojrzały na brunetkę, która właśnie dopiła resztę wina z kieliszka.

- Och, ja wolę kobiety.

Mary kaszlnęła cicho, jakby przetwarzając te nowo zdobytą informację. Molly siedziała cicho. Wiedziała o tym. Blondynka poczuła się niezręcznie. Oczywiście nie miała nic do Irene, to byłoby dziwne. Przecież o gustach się nie dyskutuje, jeśli Irene woli kobiety nie jest to sprawą Mary.

- Bardzo miło się gadało- Mary dopiła wino i wstała, opierając się o łóżko. - ale niestety muszę już iść. Jest bardzo późno, a ja za pięć godzin piszę test. Au revoir! - jej francuski brzmiał prawie tak obłędnie jak angielski, a były to tylko dwa słowa. Zrzuciła niewidzialny pyłek ze spodni od pidżamy i koszulki po czym skierowała się do drzwi. Niestety na korytarzu nie zastała ją miła niespodzianka, bo po korytarzu akurat szedł woźny. Uśmiechnęła się tylko, by już po chwili, razem z resztą dziewczyn, podać mu swoje nazwiska.

***

Ciepłe promienie słoneczne przedostawały się do pokoju przez okna. Oświetlały nie tylko pomieszczenie, ale też dwóch młodych mężczyzn leżących na dużym, dębowym łóżku. Słońce delikatnie okrywało ich swoim ciepłem. Powiew chłodnego wiatru, przybywającego zza otwartego balkonu muskał ich skóry by powodować dreszcze. Śpiew ptaków, słychać było z daleka. Takie piękne poranki rzadko kiedy zdarzały się w listopadzie. Jednak to wszystko co działo się dookoła, nie miało żadnego wpływu na dwóch śpiących chłopaków, którzy jeszcze nie otworzyli nawet oczu. Aż do momentu, w którym na telefon jednego z nich nie przyszła wiadomość. Tego, którego włosy w tym świetle były niemalże złote. Krótki i niegłośny dźwięk powiadomienia szybko zerwał go na równe nogi. Blondyn podskoczył w łóżku, budząc tym leżącego obok przyjaciela.

- Cholera! Już dziesiąta - krzyknął, patrząc w ekran telefonu. - Zaspaliśmy!- Sherlock mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. - Jeśli mielibyśmy zdążyć na ósmą do szkoły, musielibyśmy wstać około piątej. Jest dziesiąta, Sherlock!

Holmes leniwie otworzył oczy, przyglądając się przyjacielowi. Wszystko przed nim było jeszcze rozmazane i dopiero łapało swoją ostrość. Zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć. John w takim świetle wyglądał obłędnie. Jego włosy były koloru złotej słomy, a skóra miejscami wydawała się aż biała. Sherlock uśmiechnął się na ten widok, jednak John nie był wstanie tego zauważyć.

- Skoro jest dziesiąta - zaczął powoli Sherlock, kładąc się na plecy i przykrywając oczy przedramieniem. - to pojedziemy wieczorem lub w nocy. Będziemy mieli jeszcze sporo czasu.

- Tak, ale nie wiem czy zauważyłeś, mój ojciec ma ochotę tutaj dzisiaj przyjechać i po mnie i po Harriet.

- A gdybyśmy nie zaspali to co byś zrobił? Możemy wyjść na dwór i sobie spacerować do wieczora. Ładna okolica. Harry też przecież może wyjść. Twój staruszek przyjedzie ale nie zastanie żadnego z was. - John kiwnął głową.

- Niech tak będzie - zerknął na Sherlocka, który zdjął z oczu rękę, przeczesał dłonią czarne loki ale i tak nie znalazł w sobie tyle chęci żeby otworzyć oczy i wstać. - Idę wziąć prysznic.

Nie wstał, nie ruszył się, nawet nie pomyślał o tym, żeby wstać i w ogóle ten prysznic wziąć. Siedział tak, tuż obok Sherlocka, przyglądając mu się dokładnie. W jego głowie roiło się teraz od tylu przeróżnych myśli. Brunet leniwie otworzył oczy i uniósł brwi, patrząc się ze zdziwieniem na obserwującego go współlokatora. Przesunął lekko głowę w bok by móc patrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się lekko do Johna. Dopiero wtedy ten zrozumiał jak rzadko widział Holmesa uśmiechającego się, a był to widok bardzo piękny.

- Co? - spytał w końcu Sherlock, na jego twarzy dalej widniał szeroki uśmiech. Nie rozumiał dlaczego jego przyjaciel się mu tak przygląda, a może rozumiał tylko nie chciał rozumieć?

Ze wszystkich myśli, które teraz krążyły Johnowi po głowie tylko jedna wydała się być adekwatna do sytuacji. Nachylił się nad leżącym obok przyjacielem i bez większego namysłu złączył ich usta razem. Brunet nawet nie próbował powstrzymać przyjaciela, który teraz znajdował się tuż nad nim, bo to, było właśnie tym czego on chciał i to od bardzo dawna. Czuć smak różowych ust Johna, czuć elektryzujący dotyk jego ręki na własnym policzku, czuć tą bliskość i czuć ciepło bijące od jego ciała. To było wszystko, czego on chciał. Bo nie mógł chcieć niczego więcej. Czego mógłby chcieć kiedy John był obok i robił to co robił? Tak wielka i przyjemna pieszczota, którą mogli doznać tylko oni. To zdecydowanie był adekwatny do sytuacji ruch ze strony Johna.

Ich usta rozłączyły się. Chociaż żaden z nich nie miał ochoty tego kończyć. Nie teraz, nie dzisiaj, nigdy. Bo teraz byli sami. Byli sobą. Chociaż odziani w ubrania, to kompletnie nadzy. Bo teraz byli razem, dla siebie. W tym momencie jeden mógł zapytać drugiego o cokolwiek, a ten drugi nie mógłby skłamać.

Dłoń Johna dalej spoczywała na policzku Sherlocka. Przez chwilę patrzyli jeszcze sobie na usta aby po chwili ich spojrzenia spotkały się. John uśmiechnął się lekko. Twarz Sherlocka jednak pozostała w bezruchu. W tym momencie Sherlock analizował spojrzenie Johna, nie miał czasu by się uśmiechnąć, wszystko musiał zapamiętać, całą tę sytuacją chciał mieć w pałacu, musiał ją mieć, dla siebie i tylko dla siebie.

John odwrócił się od Sherlocka i zwinnie zeskoczył z łóżka na zimną podłogę. Ominął łóżko, a Sherlock podążał za nim wzrokiem. Oparł się na łokciach by lepiej widzieć przyjaciela. John wyszedł z pokoju i ruszył w stronę łazienki, a Sherlock został w łóżku sam i to kompletnie zdezorientowany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro