XII
Powiedzenie, że w domu Holmesów weekend minął dobrze, byłoby wielkim kłamstwem. Chociaż rodzina rzadko się kłóciła, to te dwa dni nadrobiły wszystko. Państwo Holmes i Mycroft cały czas myśleli co zrobić z Eurus, za to ona i Sherlock byli mało przejęci sytuacją, oprócz momentów gdy Mycroft wpadał na jakiś głupi pomysł, wtedy, Sherlock nie bał się wykrzyczeć mu w twarz co o nim sądzi. Eurus od razu wiedziała co z nią zrobią, było to dla niej oczywiste. Tak jak myślała, tak się stało.
- Eurus! Zejdź już, jedziemy! - krzyknął Mycroft, oczekując na siostrę pod schodami.
Szatynka zbiegła po schodach, targając za sobą czarną walizką, która wcześniej należała do Sherlocka. Wzięła tą, bo była o wiele większa niż jej torba. Ubrała kurtkę i razem ze starszym bratem wyszła na zewnątrz. Sherlock czekał już za drzwiami. Cała trójka wsiadła do samochodu Mycrofta i odjechali od rodzinnego domu.
Po kilku minutach jazdy dojechali na dworzec kolejowy. Eurus szturchnęła, zapatrzonego w szybę Sherlocka. Chłopak rozejrzał się tylko szybko, jakby wybudzono go ze snu. Wysiadł z samochodu i wyjął fioletową walizkę z bagażnika. Wrócił się na chwilę do auta. Puknął kilkukrotnie w szybę, tak żeby Eurus lub Mycroft otworzyli ją.
- Napisz jak dojedziesz - powiedział, kiedy szyba już opadła, dziewczyna oblizała usta i kiwnęła głową na zrozumienie. - Pa.
- Pa - powiedziała, a wtedy Mycroft wyruszył z miejsca. Sherlock jeszcze chwilę patrzył na odjeżdżające auto po czym ruszył na swój peron.
- Dlaczego go wybroniłaś? - spytał w końcu Mycroft, ciągle patrząc na drogę. - Przecież postąpił źle.
- Zło i dobro to bajki, stworzone żeby ludzie przestrzegali prawa czy nieistniejących bożków i bogów. Wybroniłam go bo jestem mu to winna. Wiem, za co dostaje się kary a za co nagrody. On dostałby karę, a musi jeszcze coś dla mnie zrobić, a do tego musi być w Londynie, niezależnie od tego gdzie będę ja.
- Co musi dla Ciebie zrobić?
Nie odpowiedziała.
***
Pokój numer dwadzieścia jeden był pusty, kiedy Sherlock do niego wrócił. Zegarek wskazywał trzydzieści po ósmej, a pomieszczenie było w takim stanie, w jakim zostawił je w piątek. John miał w zwyczaju szybko się rozpakowywać i otwierać okno. Gdy było otwarte Sherlock wiedział, że jego współlokator był już w pokoju.
Chwila.
John zaczyna lekcje o ósmej. Gdzie on do cholery był? Nie poszedłby z walizką na zajęcia. Dzisiaj zaczynał matematyką z matką Sherlocka. John się nie spóźniał, był rannym ptaszkiem, nie mógł też spóźnić się jego pociąg. Sherlock wyuczył się jego planu na pamięć. Tak na wszelki wypadek.
Nie miał teraz na to czasu. Uspokoił się, pewnie John zostawił bagaż w pokoju Lestrade, przecież byli pokłóceni. Spakował plecak i odrzucił walizkę na łóżko, po czym ruszył na lekcje. Sprawdzian z Francuskiego, nie może się spóźnić.
***
Lekcja Francuskiego się skończyła. Sherlock wyszedł z klasy na końcu, kiedy brał plecak dostał sms-a od Mycrofa o treści ,,Eurus jest w samolocie.'' Nie zareagował zbyt na wiadomość, wyszedł z sali, przed którą stali Greg i Mary. Od razu do niego podeszli, co trochę go zaskoczyło a jednocześnie zaniepokoiło.
- Gdzie jest John? Nie było go na matematyce ani historii- powiedział Greg, krzyżując ręce na piersiach.
- Myślałem, że ty wiesz.
- John się nie spóźnia, masz tego świadomość? Coś musiało się wydarzyć.
- Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Może zaspał, może pociąg się spóźnił, może musiał na przykład odprowadzić Harriet do szkoły i spóźnił się na pociąg... - zaczęła wymieniać Mary, która w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, nie lubiła dramatyzować.
- Mary, a co jeśli...? - nie dokończył.
- Nie ma żadnego ,,co jeśli", Greg. Wszystko jest w porządku. Musi być w porządku, proszę - przejechała ręką po blond włosach po czym odeszła w swoją stronę.
- Ona ma racje. Nie dramatyzujmy, Gabe - spuścił głowę, wymijając szatyna. Wszystko jest w porządku.
***
- Widzisz? I to jest główny powód dla którego powinieneś napisać definicje miłości - powiedział, leżący na łóżku Victor.
- Nie słuchałem- Sherlock bazgrał coś w zeszycie, udając, że się uczy. Skończył lekcje, a Johna jak nie było tak nie ma. Trevor westchnął.
- Czas goni. Czym się różni zauroczenie od zakochania?
- Niczym? Nie wiem, Vic, nie mam czasu na twoje monologi i morały.
- Eurus kochasz jak siostrę. Molly jak przyjaciółkę. John Ci się podoba.
- Co?- zaśmiał się.- Oczywiście, że nie. John to mój kolega, przyjaciel, nic więcej więc nie gadaj głupot.
- Jestem twoją pieprzoną podświadomością! - wstał i krzyknął na Sherlocka. - To co odwalasz to nie sprzeciwianie mi się, tylko wyparcie prawdy! Mnie tu nie ma! Ogarnij to w końcu.
- Czym się różni zauroczenie od zakochania? - spytał po chwili ciszy.- jak to odróżnić?
- Uczucia są jak ocean. Gdy się przyjaźnicie jesteś na łodzi. Stabilnie ale gdy nadejdzie większa fala, możesz się nie utrzymać. Gdy jesteś w wodzie, podoba Ci się. Niby wszystko jest w porządku ale chcesz wydostać się na powierzchnie, pomimo, że woda jest taka ciepła. Gdy opadasz na dno, jesteś zakochany. Ból w klatce piersiowej, brak oddechu, zimno, ale tak pięknie. Miłość jednostronna.
- A ta odwzajemniona?
- Jeśli on też Cię kocha, nie da Ci opaść na dno. Nie da Ci wypłynąć łodzią na ocean.
Sherlock zaśmiał się, starał się ignorować głupotę Trevora. Głupiec, głupiec, głupiec, powtarzał w głowie. Wiedział, że to co mówi było prawdą, świętą prawdą, ale uczucia zawsze były jego słabym punktem. John mu się podobał. Podobał mu się cały. Jego głębokie niebieskie oczy, ułożone blond włosy, różowe usta, miękka skóra i te zmarszczki gdy się uśmiechał. Podobało mu się to jak na niego patrzył, jak się od niego troszczył od samego początku. Jego śmiech, głos. Jego delikatność w każdej chwili, moralność, uczciwość, szczerość, lojalność i uczuciowość.
Tak, John Watson definitywnie podobał się Sherlockowi Holmesowi.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk sms-a. Złapał za telefon a na wyświetlaczu pojawiło się znane imię.
Od: John
"Czekam na parkingu, chodź"
***
Przed dużym domem stała Eurus, odkładająca swoją czarną walizkę na ziemię. Dom znajdował się w pięknym małym miasteczku, w którym wszyscy się znali. Obok był las i pole a do najbliższego większego miasta jechało się około pół godziny. Chociaż mieszkając w tak uroczym miasteczku, komu chciałoby się gdzieś jeździć? Tutaj było wszystko, a było też tak ładnie. Świeże powietrze, dużo przyrody.
Był listopad, chociaż wcale nie było zimno. Słońce świeciło dziewczynie w plecy, miała na sobie dość cienką kurtkę. Wiatr przyjemnie mierzwił jej brązowe włosy i wprowadzał drzewa w ruch. Delikatny taniec, któremu towarzyszył szum i ćwierkanie różnych ptaków. Wokół domu unosił się piękny zapach pieczonego ciasta. Faktycznie, było tam naprawdę ładnie a klimat był jeszcze ładniejszy. Nawet Eurus mogłaby to potwierdzić, pomimo, że nie obchodzą ją takie rzeczy.
W końcu zapukała do drewnianych drzwi. Po kilku sekundach otworzyła jej siwa staruszka, która uśmiechnęła się na widok dziewczyny oraz przytuliła ją.
- Bonjour chérie as-tu faim? J'ai fait une tarte aux pommes!*
- Oui, merci grand-mère**
~~~
* Dzień dobry kochanie, jesteś może głodna? Upiekłam szarlotkę!
** Tak, dziękuję babciu
Ogłoszenia parafialne
Powoli kończą mi się rozdziały, więc jeśli nie znajdę czasu na pisanie to zrobimy krótką przerwę.
Druga sprawa, myślałam nad reaktywacją shotów, ale nie za bardzo mam pomysł. Więc gdyby dobrzy ludzie chcieli pomóc to napiszcie mi tytuł jakiejś piosenki, którą lubicie lub filmu. Potrzebuje trochę inspiracji ale nie mogę jej nigdzie znaleźć haha
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro