XV
Na tykającym zegarze widniała godzina trzecia trzydzieści. Tylko on przerywał absolutną ciszę. Firanki lekko powiewały przez otwarty balkon. Z tego powodu w pokoju było dość chłodno, jednak to nie przez to John się obudził. W zasadzie, to sam nie wiedział przez co. Może przez brak swojego przyjaciela obok?
John otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Sylwetkę swojego przyjaciela dostrzegł na balkonie. Blondyn owinął się kocem i podszedł do drzwi na balkon. Podłoga była bardzo zimna, więc zaczął żałować, że nie założył kapci. W szczególności, że podłoga na balkonie jest jeszcze chłodniejsza.
Wyszedł na balkon, zamykając za sobą drzwi. Odchrząknął, patrząc na Sherlocka. Chłopak opierał się o barierkę, patrząc na trawnik przed domem. Miał na sobie niebieską koszulkę z tarczą kapitana Ameryki, nie trudno się było domyślić, że koszulka była Johna. Nie był niczym okryty, John od razu pomyślał, że musiało mu być zimno.
- Chcę być sam - powiedział chłodnym tonem, nie odrywając wzroku od trawnika.
- Bądźmy sami razem - powiedział, stając tuż obok. Usta Sherlocka przybrały niezauważalny uśmiech.
Stali w ciszy, unikając spojrzenia. Rozglądali się po cichej okolicy. Gdzieś daleko co jakiś czas przejeżdżał samochód czy huczała sowa. John w końcu spojrzał na przyjaciela. Ten drżał z zimna. Nie wiedząc co robić przysunął się i okrył go swoim kocem. Brunet nawet nie zareagował, patrząc w przestrzeń przed nim.
- Jak się czujesz?
- A jak mogę się czuć? - zaśmiał się ironicznie.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia co przechodzisz. Moja siostra nigdy nie zamordowała mi przyjaciela i oby tak się nie stało.
Sherlock zaśmiał się, a Johnowi spadł kamień z serca. Miał wrażenie, że przesadził, ale na szczęście tak nie było.
- Nie wiem, myślałem, że będzie gorzej- zamilkł na chwilę.- W sensie, jest do dupy, ale bez przesady.
John kiwnął głową.
Nagle pod dom podjechał samochód, oślepiając Johna i Sherlocka błyskiem lamp. Kierowca zaparkował i wysiadł z auta. Ruszył podbuzowany w stronę drzwi, Sherlock od razu wiedział, że pojazd był wypożyczony.
- To chyba jakieś żarty... - mruknął John, lekko się odchylając. Wszedł z powrotem do domu, jednocześnie, zabierając przyjacielowi koc. Po chwili w całym domu było słychać gwałtowne walenie w drzwi. Zdezorientowany brunet pobiegł za Johnem.- Zostań na górze i się nie wtrącaj- powiedział blondyn, zatrzymując się w połowie schodów po czym zbiegł na dół. Przez głośne walenie w drzwi obudziła się reszta domowników. Jak i Harry, jak i babcia Johna już po chwili stały na dole. Sherlock przykucnął przy schodach, w taki sposób, żeby mieć widok na całą sytuację z góry, ale żeby nikt go nie zauważył.
Zirytowany kierowca wszedł do domu, lekko odpychając przy tym Johna i pierwsze co to ruszył do starszej kobiety.
- Co ty robisz? Dzieci mi teraz będziesz uprowadzała?! -wrzasnął jej w twarz.
- Bardzo szybko zauważyłeś, że nas nie ma...- powiedziała ironicznie Harriet, przeciągając się po gwałtownej pobudce.
- Nie z tobą rozmawiam smarkulo. Jestem ich ojcem, nie będziesz mi wariatko odbierać dzieci!
- One tutaj przyjechały. Nie dziwota im...
- Co proszę?
- Radzę - wtrącił się John, stając pomiędzy nimi. - żebyśmy się uspokoili i to normalnie obgadali - mężczyzna odetchnął, prostując plecy. - Ja przywiozłem tu Harry, bo żadne z nas nie chce z tobą mieszkać.
- Chyba ci się coś pojebało.
- A tobie nie? - wtrąciła się znowu Harriet. Tym razem jednak nie uszło jej to na sucho i łagodnie mówiąc, oberwała od swojego ojca.
Ich babcie wręcz sparaliżowało, John był gotowy wykręcić mu rękę, jednak skutecznie przerwał to Sherlock, zbiegając ze schodów. Migiem pojawił się na dole ale gdy tam był, zrozumiał, że jest bezsilny. Co mógł teraz zrobić? Nie zaatakuje o wiele silniejszego od siebie człowieka. Mógł mu coś powiedzieć. Tylko co? Nie bij jej? Przecież łajno go obchodzi jego zezwolenie. Nie wyjdzie jak gdyby nigdy nic, kłaniając się i mówiąc "przepraszam za najście", to byłby absurd. Sherlock prędzej skończyłby ze sztyletem między żebrami, chociaż to było prawie równie niedorzeczne.
- A ty to kto? Bez jaj, że mój syn to też pedał jest - Sherlock chciał mu teraz porządnie obić twarz pięścią. Jednak babcia Johna skutecznie mu przeszkodziła.
- Pedał? O własnym synu tak mówić to się w głowie nie mieści! Co by Agnes powiedziała?!
- Agnes nie żyje! Ocknij się wariatko.
Zapadła cisza. Mężczyzna wpatrywał się na staruszkę. Ta w niego. Harriet patrzyła się w ziemię, chcąc się tam zapaść. John właśnie spojrzeniem drążył dziurę w czole ojca. Oczy Sherlocka natomiast wyrwały się schematom i wędrowały z jednego punktu do drugiego, analizując twarzy osób dookoła. Mężczyzna westchnął głośno.
- Ubierajcie się. Wracamy do domu - powiedział poważnie na co John parsknął śmiechem.
- Nie? - powiedział po chwili z uśmiechem na twarzy. - Nigdzie nie jedziemy. Nie po to chyba ukradłem ci auto, spakowałem swoje rzeczy i tu przyjechałem razem z Harry, żeby do ciebie wracać.- Sherlock odwrócił głowę i uśmiechnął się.
- Kim ty do cholery jesteś? I co Cię tak śmieszy?
- Fakt - odezwał się w końcu Holmes.- że wydaje ci się, że twoje dzieci cię kochają i nie widzisz tego co, za przeproszeniem, odpierdalasz. Jest prawie czwarta w nocy. Jesteś tu od jakichś pięciu minut a prawo złamałeś kilkukrotnie. Radzę ci żebyś stąd po prostu wyszedł, w przeciwnym razie wezwiemy policje. Nie możesz też oskarżyć tej kobiety o uprowadzenie, jak wcześniej wspomniałeś, bo wtedy i tak wyjdzie na jaw prawda o wszystkim co tu się wydarzyło.
John uśmiechnął się do siebie. Mężczyzna rozejrzał się po wszystkich. Rzucił kilkoma bluzgami, których nigdy nie słyszeli w całej Anglii.
- Wrócę jutro. Macie być spakowani i gotowi do drogi. A ty- odwrócił się do Holmesa.- lepiej, żeby ciebie tu jutro nie było.
Wyszedł i trzasnął za sobą drzwiami. Harriet dodała głośne "adios" i weszła po schodach na górę, udając się do sypialni, jak gdyby nigdy nic się nie stało. John zrobił dokładnie to samo. Było to niepokojące. Jakby była to ich codzienność. Jakby każdej nocy awanturowali się z alkoholikami. Jakby każdego dnia Harry dostawała w twarz. Jakby każdego dnia musieli wygrażać swojemu ojcu policją. To było bardzo niepokojące. Jeśli każdej nocy John musiał się budzić by uspokajać swojego ojca to Sherlock musiał być bardzo uciążliwym współlokatorem. Internat musiał być dla niego oderwaniem od rzeczywistości, ale ze wszystkich uczniów biedny John Watson musiał trafić na Sherlocka Holmesa.
***
Kiedy Sherlock wszedł do sypialni gościnnej, John zbierał się do powrotnego pójścia spać. Wyprostował wygniecione prześcieradło i poprawił kołdrę. Dopiero kiedy wszystko było równo ułożone, położył się. Sherlock stał przez chwilę patrząc na Johna. Dopiero po jakimś czasie "osłupienia", położył się obok. Watson był odwrócony do niego plecami, co nie bardzo przeszkadzało Holmesowi, bo sam zrobił dokładnie to samo. Patrzył przez chwilę w nicość przed sobą, udając, że śpi.
- Sherlock?- głos Johna był zmęczony.
- Hm?
- Dziękuję - okrył kołdrą swoje ramiona, by po chwili pójść spać i zostawić Sherlocka samego ze swoimi myślami.
~~~
You didn't see that coming.
Wróciłam niczym feniks z popiołu, poproszę o brawa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro