XI
Pociągi w Londynie lubiły się spóźniać. Nie było to dla nikogo nowością, że na pociąg trzeba było poczekać kilka minut dłużej. Gorzej jednak było kiedy pogoda nie dopisywała, co w Londynie również nie było rzadkością. Tak właśnie było i tym razem, gdy John oczekiwał na swój pociąg do rodzinnego miasta, które było trochę mniej niż godzinę drogi od stolicy. John zdecydowanie wolał przeprowadzić się do Londynu na stałe, po skończeniu liceum. Zbliżał się Listopad, wytrzyma kilka miesięcy.
Kiedy pociąg w końcu nadjechał, John złapał walizkę i wszedł do jednego z wagonów. Ludzi nie było dużo, pociąg wydawał się być wręcz pusty. Zajął swoje miejsce i założył na uszy słuchawki, w myślach nucił tekst piosenki zespołu „the beatels." Wyjrzał przez okno i skupił się na swoich myślach. Nie mógł pozbyć się z głowy dzisiejszego wieczoru. Tego co powiedział Sherlockowi, jak zostawił Mary czy był niemiły dla Irene. Było mu głupio, to co zrobił nie miało sensu. Jeśli on mógł wyjść z Mary to nie miał prawa zabraniać Sherlockowi wyjścia z Irene. Prawda jednak była taka, że po prostu martwił się o chłopaka. Obawiał się, że towarzystwo Irene może go zepsuć, zniszczyć, że przez nią będzie ćpał. Źle ją oceniał. Czy Sherlock był dla niego ważny? Oczywiście, że tak. Nie znali się długo ale czuł, że Sherlocka i jego faktycznie łączyła mocna relacja. Nie była ona może tak mocna jak, na przykład, Sherlocka i Jima, ale powiedzenie, że są tylko kolegami, byłoby zbrodnią. Miał Holmesa za przyjaciela, jednak nie wiedział i prawdopodobnie nigdy się nie dowie co czuje Sherlock. Bo taki właśnie był jego współlokator. John nie umiał go rozgryźć, nie umie zrozumieć co siedzi mu w głowie, co czuje. Sherlock był tak bliski a tak daleki. Tak otwarty i skryty. Tak prosty i trudny. Nie dało się go opisać, to był po prostu Sherlock.
Wszystkie te myśli tak szybko i gwałtownie przechodziły przez głowę Johna. Prosił o więcej, czuł niedosyt. Lubił o nim myśleć, chciał tego, potrzebował tego. Współlokator dawał mu tak dużo potrzebnej mu adrenaliny. Myśli o nim odseparowywały go od nieprzyjemnej rzeczywistości. Nie tylko myśli, jego rzeczywistość była ponura, okryta krzykami i chłodem. Rzeczywistość Sherlocka była inna, nie idealna, ale miła. Myśl o tym, że rozwiązuje z nim razem sprawę morderstwa przyprawiała go o ciarki. Podobało mu się to. Myśli pochłonęły go tak bardzo, że nie zauważył, kiedy usiadła obok niego starsza kobieta. Miała około pięćdziesięciu lat.
- Gdzie jedziesz kochanieńki? - odezwała się miłym głosem. Była uśmiechnięta, wyglądała bardzo sympatycznie. John zdjął szybko słuchawki.
- Do Luton, a Pani? - spytał z grzeczności.
- Małego miasta pod Luton, jadę do siostry. Można wiedzieć nad czym tak rozmyślałeś? Pytałam wcześniej czy mogę tutaj usiąść, ale się nie odzywałeś...
- Przepraszam - przejechał ręką po twarzy. - Myślałem o szkole, maturze... rodzinie, koledze - przerwał na chwilę. - znaczy kolegach...
- Nie umiesz kłamać - uśmiechnęła się. - To nic złego - uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż wcześniej.
- W jakim sensie? - zmarszczył brwi, udając, że nie rozumie o co chodziło kobiecie.
- Jak masz na imię? - zmieniła temat.
- John.
- Ach, jakie ładne imię. Johnie, nie musiałeś mi odpowiadać, a jednak to zrobiłeś. Jesteś wychowanym chłopcem, których coraz mniej jest na świecie. Jeśli „kolega" - zaakcentowała to słowo. - o którym myślisz, nie jest tylko kolegą, nie ma w tym nic złego.
- Nie jestem gejem.
- W moim zawodzie dużo było chłopaków, którzy tak mówili. Kiedy zauważyli kobiece piersi, okazywało się, że się mylili. Nie wiem jak jest z tobą, ale każdy jest na swój sposób inny. Może twój jest właśnie taki?
John zmarszczył brwi. Słuchał uważnie kobiety, jednak nie rozumiał jej. Nie był gejem, tego był pewien. Nigdy tego nie kwestionował. Był sobą, był Johnem. Johnem, który powinien teraz myśleć o maturze i ewentualnie śmierci Powersa. Nagle kobieta wstała, wzięła swoją walizkę i uśmiechnęła się do blondyna.
- Trzymam kciuki, żebyś zdał maturę, Johnie - wysiadła z pociągu.
***
Zbliżała się pora kolacyjna, gdy cała rodzina Holmesów zasiadała do stołu. Pani Holmes zawsze bardzo starała się, robiąc kolację. Miała być perfekcyjna. Danie zawsze miało wyglądać smacznie i stać na czystym stole. Potrawa nie mogła być zimna, przesolona, niedosolona czy w jakikolwiek sposób nie smaczna. Jej kuchnia była perfekcyjna i często chwalona. Czy było więc coś nie tak przy rodzinnym stole? Tak, odpowiedź była prosta- rodzina.
Jakkolwiek Mycroft nie miałby gdzieś wspólnych posiłków z rodziną to Sherlock i Eurus tego nienawidzili. Ich rodzice często zadawali tak absurdalne pytania, że nawet oni się czasem dziwili.
Ta kolacja miała być jeszcze straszniejsza niż każda inna. Cóż, Pani Holmes odebrała swojego syna całego mokrego, Mycroft najprawdopodobniej opowie o sytuacji z narkotykami a dodatkowo, nikt nie pominie okazji, by wspomnieć o Powersie, a Eurus, jak to zwykle bywało, oberwie za wszystko.
O dziwo, kiedy wszyscy już siedzieli przy stole zapanowała niezręczna cisza. Wstyd byłoby się odezwać, i tę ciszę zepsuć. Pani i Pan Holmes patrzyli w swoje talerze zaś rodzeństwo co chwile na siebie zerkało. Ich spojrzenia latały z siebie na siebie nawzajem. Każde spojrzenie coś oznaczało, ale w większości były to te znaczące „zamknij się."
- Więc - zaczęła Pani Holmes, praktycznie rzucając sztućcami na talerz, opierając się o oparcie krzesła i krzyżując ręce na piersiach. - Doszły mnie słuchy, że na przyjęciu u Panny Adler były narkotyki a wasza dwójka tam była! - po jej tonie zdecydowanie można było stwierdzić, że była wściekła. Starała się nie krzyczeć. Pan Holmes starał się zachować stoicki spokój i tylko odchrząknął. - A w pokoju Myc'a znalazłam pozytywne testy na obecność narkotyków. Które z was ćpa? O, i czy któreś z was jest zamieszane w śmierć Powersa? - no i w tamtym momencie wszystko szlag trafił.
Znowu nastała niezręczna cisza. Atmosfera była tak napięta, jakby przynajmniej coś miało zaraz wybuchnąć. Mycroft tylko spojrzał w talerz, grzebiąc widelcem w groszku, udając, jakby nie słyszał co się dzieje. Eurus i Sherlock ciągle na siebie zerkali. Komunikowali się spojrzeniem, między nimi była prawdziwa dyskusja bez słów.
- To byłem.. - zaczął Sherlock.
- Ja! To byłam ja! - wstała Eurus. Powiedziała to strasznie głośno czym szybko zwróciła na siebie uwagę.
- No świetnie... - odezwał się w końcu Pan Holmes. - Kogo myśmy wychowali?
- Wspaniale młoda damo. Liczę, że jesteś z siebie dumna. Zastanowimy się co z tobą zrobimy. Teraz idź, zniknij na górze u siebie w pokoju. Nie chce Cię teraz widzieć.
Eurus, tak jak jej kazano, tak zrobiła. Zniknęła wszystkim z oczu, idąc na górę do swojego pokoju. Sherlock odprowadził ją wzrokiem by po chwili ruszyć za nią. Wszedł do niedużego i czystego pokoju, na którego środku stała Eurus, grająca na skrzypcach. Zamknięta w swoim świecie. Sherlock usiadł na krześle i obserwował dziewczynę. Jej ruchy były wykonywane z wielką gracją. Każdy najmniejszy ruch zachwycał innych. Była tak czarująca i inteligentna, że nie sposób było się nad nią nie zachwycać. W szczególności teraz, gdy uratowała Sherlocka od pewnej śmierci.
- Czemu to zrobiłaś? - postanowił zacząć rozmowę. Szatynka odłożyła instrument na bok i usiadła na łóżku, nawiązując kontakt wzrokowy z bratem.
- Bo ty musisz rozwiązać sprawę pewnego morderstwa. Poza tym, ja prawdopodobnie w końcu zmienię szkołę. A tobie kilkukrotnie grozili czego to Ci nie zrobią, jeśli wrócisz do nałogu.
Sherlock skinął głową na znak zrozumienia i uśmiechnął się do młodszej siostry. Gdyby umiał, powiedziałby „dziękuję."
***
John po kilku minutach stania na klatce schodowej postanowił wejść do mieszkania. Wepchnął walizkę w wąski korytarzyk i potykając się o buty wszedł do środka.
W niedużym salonie było ciemno a jedynym źródłem światła był włączony telewizor. Ciągnął za sobą walizkę, był najciszej jak tylko mógł. Słyszał tylko komentarze z meczu włączonego w telewizji. Kiedy wszedł trochę głębiej do ciemnego pokoju, zobaczył leżącego na kanapie mężczyznę. Przełknął ślinę, starając się zignorować wielki bałagan.
Kiedy w końcu udało mu się przejść przez salon, odetchnął z ulgą. Wszedł do swojego pokoju, zapalił ledwo działające światło i odstawił walizkę. Rozejrzał się po pokoju. Było tam zdecydowanie czyściej niż w internacie, zero papierów, zero dziwnych substancji i zero czegoś co ciężko było opisać słowami. Po chwili myślenia, usłyszał skrzypienie podłogi przed jego pokojem. Otworzył szerzej oczy i stał jak wryty, patrząc w ścianę. Usłyszał otwieranie się drzwi i szybko obrócił się na pięcie. W drzwiach pokoju stała niewysoka dziewczyna o krótkich, falowanych, blond włosach i dużych niebieskich oczach, miała nie więcej niż piętnaście lat.
Odetchnął z ulgą. Uśmiechnął się a ta po prostu go przytuliła. Nic nie powiedziała, wtuliła się w jego tors przy czym prawie zaczęła płakać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro