Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX

Ciężko mu było wyjść z pokoju jeszcze kilka dni temu. Ciągle siedział i myślał, główkował, dedukował i grał. Gra na skrzypcach go uspokajała a on musiał myśleć. Mycroft ocalił go od haniebnego wyroku jakim był prokurator za kolejne problemy z narkotykami. Próbował znaleźć rozwiązanie, wyjście z labiryntu. Gdy już je miał, coś nagle stawało mu na drodze. Kiedy był blisko odpowiedzi odpychał ją, nie mógł nikogo obwinić. 

Teraz wchodził do gabinetu swojej psycholog, do czego zmusiła go Molly wraz z Johnem. Spokojnie wszedł, usiadł, przywitał się i to z pełną kulturą. Zwykle burknął by coś w stylu „po co mam tu być" i zachowywał się jak na niego przystało. Teraz siedział, czekał na pytania by udzielić odpowiedzi.

- Jak się czujesz? Twój oprawca nie żyje - powiedziała spokojnym tonem.

- Wszyscy umrzemy - stwierdził, na co psycholog się speszyła. - Nie czuje się źle ale też nie dobrze.

- Nie brzmisz najlepiej, Sherlock. Nie rozumiem, ty i twoja siostra macie w końcu spokój w szkole. Za to ty wyglądasz jakby nie było Cię stać na nic więcej niż uśmiech. Sherlocku, umierasz od środka. Swoją drogą, na twoim miejscu zrobiłabym to samo.

- W sensie? - spytał, a jego delikatny uśmiech zaczął powoli schodzić.

- Zabiłabym go.

Obwinia Cię. Wszyscy Cię obwiniają. To twoja wina. Byłeś naćpany. Teraz też jest. Pamiętałbyś. Myśl, Sherlocku, myśl.

Wszystkie chore myśli chodziły mu po głowie. Nie rozumiał. Wszystko było inne. Był jak w innym świecie, a on nie chciał wrócić do swojego. Jego był szary. 

***

- Sherlock? Sherlock, obudź się. Sherlock! - mówił spokojny i opanowany głos. Głos tak kojący, uspakajający i leczący wszystkie bóle. Pełen czułości głos, należący do takiej właśnie osoby. Głos ten działał lepiej niż każdy narkotyk. Uśmierzał ból i wołał mózg do działania a ciało zachęcał do dalszego funkcjonowania. Nie wiedział nawet kiedy zaczął tak postrzegać ten głos, może tak działały na niego narkotyki? 

Zaczął się podnosić z twardej podłogi a w jego głowie dalej się kręciło. Wszystko było rozmazane. Skupił się na twarzy osoby obok. Właściciela głosu. Nawet nie wiedział co robił na podłodze, czy skąd się tam znalazł.

- Co się stało? - spytał współlokatora, mrużąc oczy by nie oślepnąć od blasku dnia.

- Poszedłeś do psychologa po czym wróciłeś, majacząc. Potem zemdlałeś - powiedział, siedzący obok (a bardziej, wisząc nad nim) John.

Holmes mruknął coś pod nosem po czym podniósł się z podłogi z wielką pomocą współlokatora, inaczej by się wywalił i prawdopodobnie uderzył głową o biurko, czego cudem uniknął pierwszym razem. Blondyn posadził go na łóżku.

- Znowu ćpałeś?

- To pomaga myśleć - wstał, kierując się w stronę wyjścia, podpierając się o biurko.

- Prędzej Cię zabije niż pozwoli rozwiązać tę sprawę. Skończ z tym świństwem. Z papierosami też - Sherlock nie odpowiedział na co zirytowany chłopak zagrodził mu drogę do drzwi by ten nie wychodził z pokoju póki nie porozmawiają.

- Przesuń się.

- Przestań ćpać - Holmes przewrócił oczami. - Martwię się o Ciebie. Nie chcę dożyć momentu, w którym nie wrócisz a ja dowiem się, że się zaćpałeś na śmierć - jego głos drżał a Sherlock czuł, że zawiódł swojego ,,przyjaciela". Kiedy John wspomniał o śmierci, brunet zauważył, że to słowo ledwo przechodzi mu przez gardło. Mimo, że mina Holmesa nic nie pokazywała to jego oczy pokazywały wszystko, bo teraz zrozumiał jakim okropnym kolegą był. Wracał do pokoju zaćpany, kilka razy wychodził na papierosa i przeszkadzał blondynowi w nauce, grając na skrzypcach. Zrozumiał ile razy John się martwił o niego. A teraz dotarło do niego do wszystko z tak wielką prędkością, że go wręcz poraziło. Obwiniał siebie o morderstwo przez zażywanie a teraz do tego wraca. Jeśli to faktycznie był on, stawiał swojego przyjaciela w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jego oczy teraz wyrażały tyle uczuć na raz, skruchę, przeprosiny, smutek, żal ale też strach i obawę, obawę przed stratą. Był przygotowany na to, że John go uderzy. Bo tak robił każdy gdy zawodził. Był gotowy ale John tego nie zrobił. John go przytulił. Ze wzajemnością.

- Zakochani wybaczają, zakochani się martwią, tak? I tak zaraz się tego wyprzesz ale nawet jeśli go nie kochasz w ten sposób, to wiedz, że jest kilka rodzajów kochania.

A to było najszczersze przytulenie w jego życiu.

***

Korytarze jak zwykle były pełne uczniów. Było głośno, jak to na liceum przystało. Uczniowie dzielili się na grupy społeczne, jedni byli mniej, lub bardziej lubiani. Zawsze jakaś grupa poniżała inną bo mieli się za lepszych, niektóre wolały trzymać się z dala od osób popularniejszych i bardziej wpływowych. A niektóre osoby, wolały się trzymać z daleka od takich grup. Taką osobą był John Watson, który chcąc, nie chcąc w jakiś sposób to popularnych się zaliczał, przez Grega. Lastrade był sportowcem z klasy mundurowej, to od razu sprawiało, że młodsze dziewczęta były nim zainteresowane. John, spacerując po jednym z głośnych korytarzy zauważył właśnie taką grupkę. Był tam Greg i Mary oraz kilka osób, którymi mało się przejmował. Gdy Greg zauważył kolegę, machnął do niego ręką by ten do nich podszedł, co John od razu zrobił. Patrzył na siedzącą na parapecie blondynkę. Kilkoro chłopaków odeszło, zostawiając trójkę samym sobie.

- Nie pytałem wcześniej - zaczął Greg. - Dogadujesz się z Sherlockiem, czy nie bardzo?

- Ciężko stwierdzić, teoretycznie się przyjaźnimy ale nie wiem jak jest w praktyce - włożył ręcę do kieszeni spodni.

- Mam wrażenie, czy jesteś spięty, przez całą tę sytuację z Powersem? Odkąd zmarł nie gadasz z nikim...

- Wiesz, Sherlock popadł w jakiś szał z tym całym Powersem. Bada sprawę jego śmierci, rzadko kiedy wraca do pokoju, nie jest z nim dobrze... Martwię się o niego.

- To kiepsko...

- Znajdź sobie trochę czasu dla siebie - przerwała niegrzecznie Mary. - Sherlock to nie jest małe dziecko, wyrwijmy się gdzieś. Molly może mu pomóc a ty potrzebujesz rozrywki. Nie jesteś jego niańką! 

- Proszono mnie żebym go pilnował...

- Nie, John. Mary ma racje, chciałem żeby Sherlock znalazł sobie normalnego przyjaciela i kogoś kto mu pomoże. Idźcie gdzieś, kiedyś razem z Mary. Dobrze Ci to zrobi, stary - klepnął go po ramieniu i wyminął, ruszając w stronę stojącej z tyłu jego nowej dziewczyny. Już trzeciej w tym miesiącu. Greg zdecydowanie był szybki w sprawach związkowych.

- Masz mój numer - stwierdziła po chwili ciszy blondynka. - Chodźmy do jakiejś knajpy w sobotę.

- Piątek, w sobotę wyjeżdżam z internatu.

- Mi pasuje - uśmiechnęła się do chłopaka, odchodząc w inną stronę, zostawiając Johna samego.

***

Sherlock leżał na swoim łóżku, które wyjątkowo było czyste i pościelone. W przeciwieństwie do każdego dnia, kiedy były tam papiery, książki, śmieci, butelki i tak dalej. W dłoni trzymał papierosa, którego nie dawno zaczął. Patrzył w sufit, myśląc nad czymś intensywnie. Dym wylatywał przez otwarte w pokoju okno, co nie oznacza, że i tak tam nie cuchnęło. Nagle drzwi otworzyły się a do pokoju, bez wahania, weszła Irene Adler.

Nawet nie zauważył brunetki. Stanęła na środku pokoju, odrzucając swoje loki na plecy. Skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła na Sherlocka, którego nie obchodziła jej obecność.

- Sherlock! - wrzasnęła w końcu, nie wytrzymując braku jakiejkolwiek reakcji.

- Hm? - mruknął, mimika jego twarzy nie zmieniła się, za to głowa lekko odwróciła się w jej stronę. Wyglądał jak trup palacza.

- Idziemy w piątek zjeść razem kolacje - stwierdziła zamiast spytać. Chłopak nawet nie zdążył się namyślić, ale po chwili patrzenia na niego wiedziała co by odpowiedział. Wyszła z pokoju, wiedząc, że odpowiedź była pozytywna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro