Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

💦

  Minął miesiąc, potem drugi i jedenasty, aż w końcu, po okrągłym roku, znowu nastał ten dzień.

  — Dzisiaj w naszym studiu zagości wspaniały Ground Zero! Proszę, powiedz nam...

  Ekran zgasł, a ręka z pilotem w dłoni opadła z powrotem na kanapę. W pomieszczeniu znowu zapadła cisza, przerywana jedynie drżącym oddechem leżącego na sofie mężczyzny. Zaraz jednak do oddechu dołączyło łkanie, a potem otwarty płacz.

  Ile już razy płakał tego dnia?

  Paczka chusteczek spadła ze stolika, gdy na oślep próbował do niej sięgnąć. Pochylił się, by ją podnieść, a gdy unosił głowę, rąbnął nią w stół. Przeklnął cicho, rozmasowując bolące miejsce, i z przyzwyczajenia wziął do ręki telefon, odpalając Messengera.

Hanta: hej, trzymasz się? wiesz, ta rocznica to tylko kolejny dzień w roku. minie.

Denki: bro? nie przejmuj się tym chujem. jutro kupię ci nowe kroksy i coś do jedzenia

  Westchnął cicho i przesunął kciuk w dół, przewijając kolejne wiadomości. Jasne, łatwo im było mówić. Ich nigdy nie spotkało nic takiego.

  Oni nie znali tej codziennej mieszanki bólu i tęsknoty, która towarzyszyła mu już od roku.

Mina: nie zmarnuj okazji

  Uniósł brwi, ale nic nie odpisał. Zamiast tego wygasił ekran i pogrążył się w rozmyślaniach.

  Gdyby miał możliwość, cofnąłby czas. Zrobiłby wszystko, żeby zostać z nim już na zawsze. Żeby było tak, jak dawniej.

  Ich pierwszy pocałunek właściwie zdarzył się przypadkiem. Byli wtedy młodzi, nie spodziewali się, jak wiele przeszkód przyszłość może podłożyć im pod nogi.

  — Pomóż mi z tym, sam nie dam rady — jęknął Eijiro, kładąc czoło na zeszycie.

  — Jesteś idiotą, przecież to jest banalne.

  — Tylko dla ciebie, geniuszu. Matematyka to jakiś kosmos, a ja chyba nie nadaję się na astronautę — westchnął Kirishima, przewracając oczami.

  — Zamiast rzucać tymi dennymi żarcikami, wziąłbyś się wreszcie za naukę. A potem się dziwisz, że na teście nic nie rozumiesz — prychnął Bakugo, uderzając go po głowie zwiniętą w rulon gazetą.

  — Hej! Coś tam rozumiem! Może to ty źle tłumaczysz, co?

  — Morda! Mógłbyś się porządnie do tego przyłożyć, a nie użalać nad sobą — warknął Katsuki, po czym, na podkreślenie swoich słów, ponownie go walnął.

  Kirishima posłał mu poirytowane spojrzenie i wyrwał mu z ręki gazetę.

  — Ale kiedy ty mnie tak cholernie rozpraszasz!zawołał, gwałtownie się do niego przybliżając.

  — Co? — zapytał Katsuki, nieco zarumieniony.

  Przez chwilę było cicho, a oni jedynie ze zdezorientowaniem wpatrywali się sobie w oczy. Tego, co później nastąpiło, nie zaaranżował żaden z nich, po prostu ich usta jakoś się odnalazły i połączyły w nieco niezdarnym, ale bez wątpienia wyjątkowym, pocałunku.

  Wstał chwiejnie, kurczowo chwytając się każdego napotkanego mebla. Powolnym krokiem wszedł do kuchni i nalał sobie szklankę wody, którą potem wypił duszkiem. Wyjrzał przez okno, by zaraz zahaczyć wzrokiem o wielki bilbord, z którego spoglądał na niego Ground Zero, reklamujący jakiś kosmetyk. Błyskawicznie się odwrócił, ale do oczu i tak już zdążyły napłynąć mu łzy.

  Na niego Katsuki zawsze patrzył inaczej.

  Usłyszał ciche stukanie kropli o parapet, mimo że jeszcze chwilę wcześniej nie padało.

  Znowu mam zwidy, to z braku snu, pomyślał. Nie mógł dobrze spać, nie czując tych ciepłych ramion, oplatających go w talii.

  — Totalnie nie uwierzysz w to, co zaraz powiem, bo to w chuj debilne, ale Kaminari...

  — Skoro zrobił to ten idiota, to raczej uwierzę.

  Dochodziła północ, a oni nadal leżeli w łóżku Katsukiego, nie przejmując się czymś takim, jak cisza nocna.

  — Dasz mi dokończyć? — zapytał Eijiro, śmiejąc się.

  — Nie. Nie po to tak się męczyłem, żeby wykiwać Czterookiego i cię tu przemycić, żebyś teraz opowiadał mi o Kaminarim! — warknął Bakugo, poprawiając poduszkę.

  — To o czym mam ci opowiadać?

  — Najlepiej po prostu się zamknij i idź spać.

  Eijiro zaśmiał się i przekręcił na plecy.

  — Nie chcesz, żebym zasnął pierwszy. Podobno strasznie chrapię.

  — Jakoś przeżyję. Najwyżej wybuchnę ci twarz i po kłopocieoznajmił Katsuki, pół żartem, pół serio.

  — Normalnie cię kocham, wiesz? mruknął Eijiro, śmiejąc się.

  — Ta. Idź spać. — Przez chwilę było cicho, ale potem, niemalże szeptem, dodał: Ja ciebie też.

  Tylko przy nim czuł się naprawdę szczęśliwy, co potwierdzał ostatni rok, który był dla niego bezustannym smutkiem i tęsknotą.

  Bezsilnie spojrzał na swoją prawą dłoń, na której serdecznym palcu widniał pierścionek zaręczynowy. Nadal nie potrafił go zdjąć. Zaręczyny teoretycznie nigdy nie zostały zerwane, a on bał się zrobić jakikolwiek krok w tym kierunku.

  Nie, on nie chciał zrobić żadnego kroku w tym kierunku.

  Czasami zastanawiał się, co Katsuki zrobił ze swoim pierścionkiem. Były niemalże identyczne, kupione u tego samego jubilera, jak się później okazało, tego samego dnia.

  Oświadczyny odbyły się w sobotę, gdy to jak zawsze po południu udali się na krótki spacer.

  — Wyjdziesz za mnie? — zapytał Katsuki, a dokładnie w tym samym momencie zrobił to również Eijiro.

  Przez moment klęczeli oboje, patrząc na siebie w osłupieniu, po czym wybuchnęli śmiechem.

  — O matko, jakim cudem?

  — Debilom zawsze przytrafiają się takie sytuacje. Po tylu latach bycia nim chyba powinieneś się przyzwyczajać.

  — Ha ha ha, bardzo zabawne. — Eijiro wywrócił oczami, mimowolnie się uśmiechając. — Szczerze powiedziawszy wyobrażałem to sobie całkiem inaczej.

  — Ta, ja też. Miałeś płakać z radości, a nie się śmiać.

  — Płakać? Nie, to niemęskie! — zaprzeczył szybko Kirishima, udając oburzonego.

  — Ugh, nieważne. Jesteśmy oficjalnie zaręczeni, więc pozwól, że oficjalnie pocałuję mojego narzeczonegopowiedział Katsuki, nachylając się w jego stronę.

  — Przecież oficjalnie żaden z nas się nie zgodziłprzypomniał Eijiro, unosząc jedną brew i zasłaniając mu usta dłonią.

  — Ty cholero, w takiej chwili łapiesz mnie za słówka. Więc dobrze. Oficjalnie przyjmuję twoje oświadczyny.

  — Idealnie. Ja również bardzo oficjalnie przyjmuję twoje oświadczyny i nie mogę się doczekać, aż oficjalnie zostaniesz moim mężem.

  A potem nastąpił najbardziej oficjalny pocałunek w ich życiu.

  Eijiro nie wyłapał momentu, w którym wszystko zaczęło się sypać. W którym praca i ambicje stały się dla Katsukiego ważniejsze od niego.

  A może zawsze tak było?
 
  — Wiesz, moglibyśmy gdzieś razem wyjść. Oboje odpoczniemy od pracy, spędzimy razem trochę czasu... — powiedział tamtego wieczora, co zresztą robił już wcześniej.

  — Przecież spędzamy razem czasmruknął Katsuki, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

  — Słucham?

  — Spędzamy razem czas.

  — Wiesz, jedzenie kolacji i zaraz potem kładzenie się spać chyba nie można nazwać spędzaniem ze sobą czasustwierdził Eijiro, marszcząc brwi.

  — Przesadzasz.

  Zawsze tylko przesadzał.

    — Zamęczysz się tym. Proszę, weź sobie wolne.

  — Nie ma mowy.

  — Katsuki...

  — Chyba cię pojebało.

  — Pojebało mnie, bo chcę spędzić czas z moim narzeczonym, który ma mnie kompletnie gdzieś? zapytał, krzywiąc się.

  Katsuki tylko na moment podniósł wzrok, by potem zaraz go opuścić.

  — Przesadzasz — mruknął, a Kirishima błyskawicznie zabrał mu telefon. — Co robisz?!

  — Nie przesadzam! — krzyknął Eijiro, skupiając się na tym, by głos mu się nie załamał. — Udajesz, że wszystko jest w porządku, ale nie jest! Ciągle tylko jesteś w pracy, prawie cię nie widuję! To nie tak powinno wyglądać, wiesz?!

  Bakugo wstał z kanapy, z wściekłością wyrywając mu smartfona z ręki.

  — Nie będziesz stawał mi na drodze, rozumiesz?! Jak coś ci się nie podoba, to wypierdalaj! — wrzasnął.

  Nagle zrobiło się zupełnie cicho. Przez długi moment tylko mierzyli się wściekłymi spojrzeniami.

  — Dobrze — powiedział w końcu Eijiro, powstrzymując drżenie głosu.

  — Co?

  — Masz rację. Chyba najlepiej będzie jak zostawię ciebie i twoją ukochaną pracę w spokoju. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.

  Tamtego dnia ostatni raz widział Katsukiego na żywo. Wyszedł z domu, głośno trzaskając drzwiami, nie fatygując się nawet, by zabrać swoje rzeczy. Przez kilka miesięcy mieszkał u rodziców, by potem znaleźć sobie jakieś mieszkanie, które nawet w połowie nie było takie wspaniałe, jak jego prawdziwy dom.

  Może dlatego, że Bakugo w nim nie było.

  Chcąc nie chcąc, trochę obwiniał się o zaistniałą sytuację. Może gdyby trochę poczekał, nie naciskał tak bardzo, nic by się nie stało.

  Właśnie, może nic by się nie stało. Może nadal w ciszy usychałby z tęsknoty do osoby, która wieczorami leżała tuż obok niego.

  Ale mogło być też inaczej.

  Ciche pukanie, które wcześniej wziął za nieistniejący deszcz, odezwało się ponownie, tym razem silniej. Eijiro niechętnie podszedł do drzwi i zerknął przez wizjer. Patrzył z góry na jakąś postać, ubraną w czarne dresy. Kaptur całkowicie zakrywał jej twarz.

  Kim była?

  Istniały na to pytanie dwie odpowiedzi: bandytą albo jakimś zagubionym turystą, z czego bardziej prawdopodobna była ta druga, bo kto chciałby się włamać do domu bohatera? Co prawda nieaktywnego od roku, ale jednak bohatera.

  Wziął głęboki wdech. To nic takiego. Po prostu otworzy drzwi, powie, że nastąpiła pomyłka i z powrotem je zamknie.

  Zerknął na lustro wiszące na ścianie obok. Wyglądał mniej więcej tak, jak się czuł. Potargane, nieco przydługie włosy z dobrze widocznymi odrostami, których nawet nie próbował kryć, podkrążone oczy, smętne spojrzenie. Jedynym, co psuło ten obraz nędzy i rozpaczy, była całkiem wysportowana sylwetka. Nadal regularnie ćwiczył, ale tylko po to, by choć na moment zająć czymś myśli. Częściowo również przez swoich przyjaciół, którzy czasem siłą zmuszali go do zrobienia kilku pompek.

  Bez nich pewnie już dawno by wykitował.

  Westchnął cicho i przekręcił zamek, tym samym otwierając drzwi.

  — Przepraszam, ale chyba nastąpiła pomy... — urwał, gdy postać rzuciła się na niego, równocześnie zamykając drzwi.

  Czyli jednak bandyta...?

  Ale nie, nie czuł ostrza noża przy szyi ani chłodu pistoletu przystawionego do czoła. Ten ktoś go... przytulał.

  A jego perfumy...

  — Ka-katsuki? — wyjąkał, a postać momentalnie się od niego odsunęła, zrzucając kaptur.

  Oczom Eijiro ukazała się zalana łzami twarz jego narzeczonego.

  — Znalazłem cię, znalazłem... — powtarzał Bakugo raz za razem, patrząc na niego z nieopisaną ulgą. — Kurwa, Eijiro, tak strasznie cię przepraszam. Byłem pierdolonym dupkiem i nawet nie liczę na to, że mi wybaczysz, ale cholernie tęskniłem.

  Kirishima patrzył na niego jak na zjawę, nie do końca wierząc własnym oczom.

  — Jak mnie znalazłeś? — zapytał w końcu, zastanawiając się, czy nie jest to jedno z tych przyjemnych telewizyjnych show z ukrytą kamerą.

  ,,Ha ha, uwierzyłeś, że pierdolonej miłości twojego życia naprawdę na tobie zależy! Jakie to śmieszne!"

  — Sam pewnie w życiu nie dałbym rady. Jak wyszedłeś, wytrzymałem bez ciebie dzień, a potem wziąłem to cholerne wolne i poszedłem cię szukać. — Roześmiał się gorzko. — Byłem u Kaminariego, ale nie chciał nic mówić. Potem szukałem u Sero i jeszcze kilku osób, ale dopiero wczoraj Ashido napisała mi, że nie może już na to patrzeć i kazała mi do ciebie jechać. To tylko dzięki niej mam twój adres — mówił, nadal trzymając go za ręce.

  — A-ale na wywiadach wyglądałeś... — zaczął Kirishima, ale Bakugo przerwał mu, kręcąc głową.

  — Makijaż na wygląd i leki uspokajające na serce. Oglądałeś mnie?

  Eijiro westchnął cicho i spuścił wzrok.

  — Nie, od razu wyłączałem telewizor, bo dostawałem ataków płaczu za każdym razem, gdy widziałem twoją twarz.

  Bakugo momentalnie się skrzywił, a cały jego entuzjazm wyparował.

  — To... to ja może już... — mruknął, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy.

  Wykonał nieokreślony ruch ręką i już miał otworzyć drzwi i wyjść, gdy Eijiro złapał go za nadgarstek.

  — Przez cały ten czas...? — zapytał dziwnie drżącym głosem.

  Katsuki na początku nie zrozumiał, o co mu chodziło. Potem jednak zauważył pierścionek zaręczynowy na swoim serdecznym palcu.

  Podniósł wzrok na mężczyznę. Oboje płakali, mając w poważaniu fakt, że to niemęskie.

  — Musiałeś mnie zostawić, żebym wreszcie to zrozumiał, ale kurwa, Eijiro, nie potrafię bez ciebie żyć.

  Kirishima uniósł dłoń, by pokazać Bakugo swój pierścionek.

  — Ja bez ciebie też — mruknął i wreszcie, po ponad roku przerwy, znowu go całował.
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro