Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział sto pierwszy

Od ukazania się artykułu o Harrym i Naomi minęło już kilka niezbyt miłych dni. Rodzeństwo było zdecydowanie w niezbyt dobrym humorze i nic nie pomagało. A już na pewno nie dziwne spojrzenia ludzi wokół i szepty na ich temat. Przyjaciele starali się robić co mogli, jednak niewiele to dawało. Poza tym wszyscy zastanawiali się co będzie w pierwszym zadaniu, a nauczycielom nawet Turniej nie przeszkadzał, by zadawać im jak najwięcej materiału d nauki.

Pewnego dnia Sophie pomagała bliźniakom w porządkowaniu pudełek z produktami w ich pomieszczeniu. Było to też trochę oderwanie się od ciągłych myśli o ostatnich wydarzeniach.

Sally i Naomi spędzały czas ze swoimi chłopakami, a Sanne i Branca ze znajomymi ze swojej szkoły. Lee natomiast dołączył do nich, twierdząc, że skoro w tym roku nie może komentować meczów, to chociaż zostanie ich przewodnikiem po Hogwarcie i okolicach.

- Widać, że macie już całkiem sporo rzeczy - stwierdziła dziewczyna, widząc ile już pudeł stoi pod ścianą.

A każde wypełnione wynalazkami bliźniaków.

- Planujemy otworzyć sklep zaraz po skończeniu szkoły, więc trochę tego potrzebujemy - odparł Fred, stając z jej prawej strony.

- A wcześniej mamy zamiar zacząć je sprzedawać w szkole. Po to, by uzbierać na kupno jakiegoś lokalu i zarazem mieć już jakąś reklamę - dodał George, po czym stanął z drugiej strony. We trójkę patrzyli na stojące tam pudła, oni myśląc już o swoim przyszłym sklepie, a ona podziwiając to, że umieli wymyślić coś takiego.

Większość osób, które ich znała, może i miała ich za osoby, dla których liczy się tylko to co tu i teraz, oraz nie przejmowali się niczym. Ale oni mieli plany i pomysły. Tak naprawdę w magicznym świecie nie było aż tak wielu zawodów, ale oni mieli zamiar zrobić coś naprawdę innego niż wszyscy. Byli kreatywni, oraz odważni - nie zamierzali też się poddawć. Robili to co kochali, a nie to, co ktoś od nich by oczekiwał.

- Chcielibyśmy kupić jakiś lokal na Pokątnej, ale potrzebujemy do tego pieniędzy. Dlatego chcieliśmy wziąć udział w Turnieju, ale niestety nam się nie udało - powiedział Fred.

- Ale nie zmienia to faktu, że nie pozwolimy, by coś nam stanęło na przeszkodzie. Zrobimy to, choćbyśmy mieli otworzyć stoisko na wolnym powietrzu - rzekł George, a Sophie wiedziała, że są w stanie to zrobić.

- Jestem pewna, że sobie poradzicie. No kto jak nie wy, co? - spytała blondynka. Fred objął ją ramieniem i rzekł wesoło:

- Przy takiej motywacji tym bardziej.

Następnie pocałował ją w czoło.

- Mnie motywuje pokazanie wszystkim, że marzenia da się spełnić, jeśli coś się robi w tym kierunku, ale w końcu każdy ma swoje pobudki - skomentował George, na co brat pokazał mu język.

W zamian ten również pokazał mu język, po czym wszyscy się zaśmiali.

- Z pewnością wam się uda, was nikt nie jest w stanie zatrzymać - rzekła Sophie, spoglądając z uśmiechem najpierw na Freda, a potem odwracając się w stronę George'a.

- A może byś chciała pracować z nami? - zapytał nagle Fred, ku zdziwieniu zarówno jej, jak i swojego brata, gdyż wypalił to naprawdę bardzo spontanicznie.

- Zważywszy na to, że i tak nie mam pojęcia co robić po szkole, to ta propozycja brzmi bardzo ciekawie - stwierdziła dziewczyna.

- Co to za zatrudnianie po znajomości, co braciszku? Bez sprawdzania czy ma doświadczenie? - zaczął się z nimi drażnić George.

- Liczy się przypatrywanie jak mama sprzedaje w księgarni? - zapytała dziewczyna ku ich zaskoczeniu.

Oczywiście nie dało się tego raczej wziąć jako konkretne doświadczenie w sprzedaży, skoro głównie siedziała na zapleczu i czytała książkę, jednakże raczej się takiej odpowiedzi nie spodziewali.

I miało to miejsce parę razy, gdy była mała i nie chciała się rozstawać z mamą, gdy ta szła do pracy. Kobieta wtedy po prostu brała córkę ze sobą, sadzała na zapleczu z książką i często do niej zaglądała. Taylor raczej wolał zostawać w domu z dziadkami, a szczególnie z babcią, by przypatrywać się jak gotuje.

Cóż, to były czasy dziecięcej beztroski i radości. One już nigdy nie wrócą, jednak czasami udawało jej się trochę zapomnieć o tych złych rzeczach które się działy później.

Miała świadomość, jak bardzo zmieniła się przez ostatni rok. Jednak w końcu na tym polega życie - człowiek ciągle uczy się czegoś nowego i poznaje świat.

Który zresztą był pełen niespodzianek.

- Widzisz braciszku, da sobie radę - rzekł Fred z triumfem patrząc w stronę brata.

Ten parsknął, po czym pokręcił głową z rozbawieniem.

Dziewczyna natomiast zaczęła się zastanawiać, czy on naprawdę jej to zaproponował. Oczywiście do tego było jeszcze trochę czasu i nawet sam sklep nie miał jeszcze lokalu, ale ona i tak wierzyła, że im się uda.

Chociaż nie wszyscy Krukoni to mieli niestety, to jednak cechami tego domu było też szersze i bardziej otwarte patrzenie na świat. W końcu tutaj doceniało się oryginalność i kreatywność - chociaż nie zawsze, bo jak było widać choćby po prześladowcach Luny, oni nie potrafili zrozumieć tego, że ktoś jest inny i wyrywa się ze schematów.

Przez tyle lat ze swoją byłą przyjaciółką Sophie była tłamszona i nie była w stanie się odpowiednio rozwinąć. Jednak zawsze szanowała wszystkich i nigdy nie uważała kogoś za gorszego.

Te wszystkie zmiany, które nastąpiły przez ostatni rok, spowodowały, że zaczęła się rozwijać. I chociaż sama nie wiedziała jeszcze, co wydarzy się później, to już było pewne to, że już wszystko będzie inne.

A zbliżające się czasy miały już zupełnie wywrócić wszystko, co znali, do góry nogami.

- Hej, a może zrobimy dzisiaj jakiś żart komuś? Soph, dołączysz do nas? - - spytał Fred, spoglądając na Krukonkę.

Tak właściwie tylko ponowił propozycję sprzed kilku tygodni, na którą już się zgodziła. Nie zamierzała się wycofać.

- Zgoda - odparła, ku uciesze bliźniaków.

Teraz pozostało tylko wymyślić plan.

~

W Hogwarcie duża część osób była teraz na błoniach lub w swoich Pokojach Wspólnych, jednak szybko odnaleźli na jednym z korytarzy swój cel - Eveline stojącą razem z Chyną i Geraldine. Stały tyłem do rogu korytarza, zza którego wyglądali i ich nie zauważyły.

Mieli przygotowane kilka balonów ze smoczym łajnem (bliźniacy nie powiedzieli, skąd je wzięli, a Sophie nie dopytywała) i zamierzali je przelewitować nad głowy swoich celów, po czym puścić prosto na nie i uciec.

Zadanie było o tyle łatwiejsze, że każde z nich mogło zająć się załatwieniem jednej osoby.

Starali się nic nie mówić, by nie wydać swojej obecności. Fletcher, Richards i Roberts wydawały się być na tyle zajęte sobą wzajemnie, że na szczęście nic nie zauważyły.

Sophie postanowiła osobiście zrobić zrobić żart swojej byłej przyjaciółce, podczas gdy Fred miał zrzucić łajno na Chynę, a George na Geraldine.

Nie wiedzieli dlaczego nie ma z nimi Martiny, czyli Tej-Okropnej-Hunt, jak ją nazywali, ale nie przejęli się tym. Wykorzystali to, że jest ich trzy na trzy osoby.

Wyglądając zza rogu korytarza, każde z nich wypowiedziało cicho zaklęcie lewitujące i zaczęli działać. Początkowo było ciężki zrobić to tak, żeby balony nie uderzyły w siebie, ale im się udało j już po chwili znalazły się nad głowami Fletcher, Richards i Roberts.

Już po chwili je puścili i balony poleciały prosto na ich głowy, powodując tym, że były całe brudne od łajna. Wyraźnie zirytowane obróciły się w ich stronę, ale oni już uciekali z miejsca zbrodni.

I wszystko by im jakoś uszło na sucho, gdyby nie to, że na następnym korytarzu spotkali Snape'a.

- A dokąd to się tak śpieszycie, co? - zapytał ich, patrząc podejrzliwie.

- My tylko uprawiamy biegi! - stwierdził Fred, w co jednak nauczyciel eliksirów nie uwierzył.

A na dodatek już po chwili w ich stronę zaczęły biec wściekłe Chyna, Eveline i Geraldine - wszystkie trzy ociekające łajnem.

- Panie profesorze, oni na nas spuścili balony z łajnem! - krzyknęła Richards, na co Severus natychmiast zareagował.

- Zachciało wam się znowu żartów ze swoich koleżanek? W takim razie od każdego z waszej trójki odejmuję Gryffindorowi po trzydzieści punktów! - stwierdził Snape.

Zdziwiło ich to trochę - czy naprawdę po tylu latach nauki Snape zapomniał, że Sophie jest Krukonką?

- Ale ona jest Krukonką! - rzekła Fletcher, zanim się zorientowała, że wkopała tym także swój dom.

Chociaż raczej nigdy nie przejmowała się punktacją Ravenclawu, więc czemu by miała to zrobić teraz?

- W takim razie panna Mason traci dwadzieścia punktów za współpracę z nimi, a ty tracisz pięć za to, że tak bardzo chcesz, by Ravenclaw tracił punkty - burknął Snape.

Bliźniacy i Sophie próbowali wymknąć się, zanim nauczyciel da im kolejną karę, ale niestety się niezbyt udało.

- I macie szlaban u mnie całą trójką w najbliższą sobotę! I tym razem nie liczcie, że będzie was pilnował ktoś inny niż ja! - krzyknął za nimi, gdy zaczęli uciekać.

To się porobiło.

Dziewczyna była pewna, że teraz na lekcjach u niego będzie miała jeszcze ciężej. Ale z drugiej strony widok Fletcher obrzuconej łajnem był naprawdę świetny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro