Rozdział sto czternasty
Po powrocie do dormitorium Sophie zobaczyła, że Fletcher chyba na szczęście już poszła spać, a kotary jej łóżka były zasłonięte.
Cieszyła się, że przynajmniej dzisiaj już nie będą miały konfrontacji.
Najwyraźniej uderzenie w policzek podziałało. Chociaż nie sądziła, że kiedykolwiek to zrobi.
Jednak naprawdę nie zamierzała zdradzać nikogo i wrabiać w coś tylko dlatego, że się pokłócili.
Sophie w końcu sama się położyła. Jednak nie była w stanie usnąć, a poduszka od Freda tylko przypominała jej o nim i o tym, że jej nie wierzył.
Mimo wszystko jednak nie zamierzała się mścić. Zresztą powoli zaczęła domyślać się, że za tym wszystkim zapewne stoją Eveline, Chyna i Geraldine.
Tylko po co? Dlaczego tak bardzo zależało im na zniszczeniu komuś życia?
Skoro chciały wykorzystać ją do zrobienia złej reputacji bliźniakom, to musiało chodzić im o nich.
Ale dlaczego?
Z czystej złośliwości?
Ale czy naprawdę ciągnęłyby to od tak dawna?
To, co stało się poprzedniego dnia, wydawało się być częścią jakiegoś większego planu.
Takiego, który był planowany przez kilka miesięcy, może nawet rok.
Sophie przypomniała sobie także, jak rok wcześniej na zajęciach z obrony dostała jakąś klątwą, która była skierowana w stronę Freda. A więc już wtedy ktoś na nich czychał.
Tylko po co?
Długo nie mogła zasnąć, a gdy w końcu zasnęła, przeżywała od nowa poprzednie dni.
To było okropne.
Czuła się bardzo źle.
Gdy rano wstała, w dormitorium już nikogo nie było. Jednak gdy zeszła do Pokoju Wspólnego, tam nadal znajdowało się kilka osób, które zagwizdało na jej widok.
- Ej, Blondi! Słyszałaś już najnowsze informacje? - zawołał do niej jeden z siódmorocznych Krukonów.
- Skąd miała słyszeć, jak nie ma przyjaciół - rzekł drugi, na co reszta zarechotała.
- Zamknijcie się, nie mam ochoty z wami rozmawiać - odparła dziewczyna, po czym skierowała się w stronę wyjścia.
- To nie chcesz usłyszeć o tym, jak ten twój Gryfonek pobił się z tym Puchonem, z którym się całowałaś? - zawołał nagle trzeci z siódmorocznych.
- Co? - spytała Sophie zszokowana, po czym zatrzymała się.
- To do którego lecisz? Pogratulować rudemu, czy pomóc wylizać się Puchonkowi z ran? - zapytał kolejny z siódmorocznych, jednak ona nie zamierzała im odpowiadać.
Było tylko kilka osób, które mogły wyjaśnić jej, co naprawdę się stało. Jednak Fred nie chciał z nią rozmawiać, a z Michaelem nie chciała mieć do czynienia. Prawdopodobnie George mógłby przedstawić sytuację, ale nie wiedziała, czy chciałby z nią rozmawiać. Chociaż tak właściwie drugi z bliźniaków akurat jeszcze się nie wypowiedział o tym, co sądzi o tym wszystkim. Chyba jako jedyny.
Jednak były osoby, które już wczoraj okazały jej wsparcie.
Taylor i Naomi.
Wiedziała, że musi z nimi porozmawiać. W tej chwili to oni byli dla niej najbardziej zaufanymi osobami i tymi, na które mogła liczyć.
Wyszła więc z Pokoju Wspólnego, po czym miała zamiar poszukać ich w Wielkiej Sali. Jednak zobaczyła ich, gdy tylko zeszła ze schodów.
- Szukaliśmy cię! - powiedziała Naomi, gdy tylko się do niej zbliżyli.
- Chcieliśmy ci powiedzieć coś ważnego - rzekł Taylor.
- Już zdążyłam usłyszeć od jakichś Krukonów z siódmego roku, że ponoć Fred pobił Michaela - powiedziała Sophie, jednak brat i przyjaciółka pokręcili głowami.
- Niezupełnie. Znaczy tak właściwie to najpierw podłożył jakoś mu kanarkową kremówkę, przez co ten zamienił się kanarka. Gdy się znowu przemienił w człowieka, to zaczęło go gonić zębate frysbe. Michael zaczął uciekać i się przewrócił, po czym frysbe uderzyło go w głowę. Następnie wstał, ale frysbe nadal go go goniło przez pół Hogwartu, aż w końcu poślizgnął się o coś śliskiego na podłodze, a następnie walnął prosto w otwarte drzwi od jakiejś sali. Teraz jest w Skrzydle Szpitalnym. Obaj bliźniacy dostali za to szlaban i odjęte punkty - opowiadał Taylor, kiedy szli we trójkę w stronę Wielkiej Sali.
Sophie była aż zszokowana tym, co się stało. Chociaż i tak sądziła, że Fred prędzej czy później będzie chciał zemścić się na Jonesie.
Chociaż czy on był naprawdę winny? W końcu to ponoć ta cała Marti za tym wszystkim stała. A do tego dochodziło jeszcze dziwne zachowanie Fletcher.
- Cóż, wam wierzę, w przeciwieństwie do niektórych plotkarzy. Ale i tak nie mogę uwierzyć, że Fred naprawdę myśli, że go zdradziłam - rzekła Sophie.
Naomi westchnęła.
- On chyba po prostu nie wie, jak to wszystko ma rozumieć. Zresztą George i Sally też wcale nie mają się lepiej. Ostatnio coś przycichli. Zresztą nikt tu nie czuje się dobrze, Lee próbuje jakoś pocieszać, ale też nic nie daje. A ja krążę między wami, myśląc, jak was pogodzić - stwierdziła Naomi.
- Wiem i dziękuję ci. Ale nie wiem, kiedy to się uda. Natomiast nawet nie wiecie jeszcze, co wczoraj się wydarzyło wieczorem - powiedziała Sophie, po czym streściła im przebieg rozmowy z Eveline.
- Już dawno przydało się, by ktoś ją uderzył - skwitował Taylor.
- Ona naprawdę myślała, że byłabyś w stanie znowu się z nią zaprzyjaźnić? I dawać sobą manipulować? Co za gnomica - mruknęła Naomi.
- Niestety - stwierdziła Sophie, wzdychając.
- I na dodatek ewidentnie chcą w jakiś sposób zaszkodzić bliźniakom. Tylko dlaczego? - zastanawiał się Taylor.
Tego nie wiedzieli, lecz zarazem obawiali się, co może jeszcze się stać.
Sophie nie chciała mieć do czynienia ani z Fletcher, ani z jej przyjaciółkami. Niestety, gdy tylko wyszła z lekcji eliksirów, Chyna i Geraldine obstąpiły ją z obu stron.
- Cześć Sophie, miło cię widzieć! - rzekła Richards, a gdy ta nie odpowiedziała i przyśpieszyła tamta - również zaczęła szybciej iść.
- Ależ poczekaj, spokojnie! Zdążysz na następną lekcje! A my chcemy tylko porozmawiać! - rzekła Chyna, po czym chwyciła ją za ramię.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Wasza przyjaciółka już ze mną rozmawiała i nie, nie zamierzam zdradzać nikogo ani zadawać się z wami - odparła Sophie, przeczuwając, że o to chodzi.
- Spokojnie Sophii, po co ten pośpiech? Może zastanów się chociaż nad tą propozycją. Nawet nie wiesz, jakie plusy ma znajomość z nami - powiedziała skrzekliwie Geraldine, po czym złapała ją za drugie ramię.
Sophie zrzuciła ich ręce, lecz nie zmieniło to tego, że nadal szły obok niej.
- Właśnie, nawet nie wiesz, ile byś miała możliwości! Na przykład mogłybyśmy cię zapoznać z kilkoma naprawdę interesującymi chłopakami jak Graham Montague, czy Roger Davies. Kapitanowie drużyn Quidditcha i to Slytherinu oraz Ravenclawu. Nie to, co jacyś Gryfoni - rzekła Chyna z nutką pogardy.
No tak, oczywiście. W końcu odwieczna niechęć między Ślizgonami i Gryfonami.
- Fred i George są świetnymi pałkarzami. Harry jest dobrym szukającym, a Angelina, Alicja j Katie ścigającymi. Natomiast Oliver Wood był najlepszym obrońcą i kapitanem. Ich drużyna jest była i jest rewelacyjna, nawet jeśli w tym roku nie ma Quidditcha. I nigdy, przenigdy, nie zamierzam brać udziału w waszym dziwnym planie wrobienia ich w coś. Dlaczego w ogóle to robicie? - zapytała Sophie, jednak Ślizgonki wyglądały na oburzone.
- Ależ to zupełnie nie jest tak jak myślisz! Tu nie chodzi o zaszkodzenie im, a po prostu chcemy ci pomóc - rzekła Chyna, jednak Krukonka nie wierzyła w ani jedno jej słowo.
- Z tego co pamiętam, nie mamy razem obrony, a więc nie musimy już dalej iść tym samym korytarzem. Żegnam - powiedziała sucho Sophie, gdy w końcu wyszły z lochów.
Ślizgonki na szczęście nie poszły za nią, lecz ona i tak czuła niepokój. Czemu one tak bardzo chciały zaszkodzić bliźniakom? O co im chodziło?
Nie miała pojęcia.
Natomiast ciągle spotykała się z przykrymi spojrzeniami ze wszystkich stron. Popołudniu zaszyła się w jednym z kątów biblioteki, gdzie próbowała powtarzać do egzaminów.
Gdy z niej wyszła, było już późno. Korytarze trochę opustoszały, a ona chciała spokojnie dojść do Wieży Ravenclawu.
Najwyraźniej jednak nawet to nie było jej dane.
- Hej, Blondi! Zatrzymaj się! - usłyszała, gdy szła jednym z korytarzy.
Nie chciała tego robić gdyż nie widziała sensu w odpowiadaniu na zaczepki. Jednak ktoś miał najwyraźniej inne zdanie.
- Expelliarmus!
Zaklęcie poleciało na nią od tyłu i spowodowało, że różdżka wypadła jej z ręki. Na dodatek straciła równowagę i przewróciła się na ziemię.
- Wiedziałem, że jestem tak nieziemsko przystojny, że kobiety wręcz padają na dźwięk mego głosu - zarechotał Roger Davies, stając przed nią.
- Czego chcesz? - spytała ostro, starając się wstać, podczas gdy on sięgnął po jej różdżkę leżącą na podłodze.
- Tylko trochę pogadać z koleżanką z domu - rzekł złośliwie Dorian Fillmore, stając obok niej.
- Która chyba nie lubi swojego domu, bo coś za często spędzała czas z tymi rudymi Gryfonami - powiedział z pogardą Jeremy Stretton, również będący na jej roku i w tym samy domu. Wiedziała, że niby jest w Krukońskiej drużynie Quidditcha, której kapitanem był Davies, ale najwyraźniej też się z nim kolegował.
Był on wysokim, barczystym szatynem o brązowych oczach. Miał także bardzo duże ręce oraz szerokie ramiona.
- Oddaj mi moją różdżkę! I przestańcie obrażać moich przyjaciół! - krzyknęła blondynka do Daviesa, jednak ten się tylko zaśmiał.
- Najpierw sobie pogadamy Blondi. A żebyś nie uciekała, to Dorian i Jeremy cię przytrzymają - oznajmił Roger, po czym dziewczyna poczuła mocne chwycenie za nadgarstki. Syknęła z bólu.
Próbowała się wyrwać, lecz niestety chłopcy byli zbyt silni.
- Im szybciej dasz sobie spokój, tym dla ciebie lepiej Blondi - stwierdził Davies, po czym zaczął bezczelnie przyglądać się jej od góry do dołu.
- R... - chciała krzyknąć Ratunku, na pomoc!, ale nie zdążyła.
- Silencio! - Fillmore nadal trzymając ją jedną ręką, w drugiej miał różdżkę i rzucił na nią zaklęcie wyciszające, przez które nie była w stanie nic powiedzieć. Następnie przybliżył się do jej ucha i powiedział:
- Teraz twój Gryfonek, ani nikt inny nie przyjdzie ci na pomoc.
Następnie dmuchnął jej na kark, przez co przebiegł ją dreszcz.
Czuła się spanikowana i przerażona. Co miała zrobić? Jak miała uciec, jeśli trójka silnych chłopaków blokowała jej ucieczkę?
- Słyszałem, że chciałaś powiedzieć Roger, kocham cię! I wcale ci się nie dziwię. W końcu jestem przystojny, kapitan Quidditcha, oraz wiele dziewczyn do mnie ciągnie. Nawet Fleur Delacour ze mną poszła na Bal - stwierdził Davies, wyraźnie szczycząc się tym.
Co z tego, że to bardziej ona jego uwiodła byciem ćwierć wilą, niż on ją.
Sophie pokręciła przecząco głową, jednak Daviesowi to nie przeszkadzało. W jednej ręce trzymał swoją różdżkę, w drugiej jej, oraz nadal gadał.
- Czy powinienem cieszyć się, że szkolna Podrywaczka chce się ze mną umówić? Cóż, może, ale tak naprawdę nie wiem, co ci dwaj w tobie widzieli. Z pewnością nie jesteś tak ładna jak Fleur, czy nawet twoje współlokatorki. Jednak wiesz, jak mnie ślicznie poprosisz, to może zgodzę się, byś została moją dziewczyną.
Zapomnij. Nigdy nie zostałabym twoją dziewczyną.
- Ona w końcu lubi zawodników z drużyny, co nie? Może któryś z nas też ci się podoba słonko? - zapytał ją Jeremy, zarazem ściskając ją jeszcze mocniej.
- Nawet jeśli, to i tak jestem tu najlepszą partią. Moja potencjalna dziewczyna mogłaby chodzić ze mną do Łazienki na piątym piętrze, przeznaczonej dla Prefektów i Kapitanów drużyn. Tego to żaden z tych głupich Gryfonków nie załatwi, bo nigdy nie zostaną ani tymi, ani tymi - zarechotał Davies.
Przestań obrażać bliźniaków.
To, że Fred z nią zerwał, nie zmieniało faktu, że nadal go kochała.
A George był jej przyjacielem.
Znowu próbowała się wyrwać, lecz bezskutecznie. Fillmore i Stretton skierowali swoje różdżki w jej stronę.
W oczach zbierały jej się łzy, co zauważył Roger.
- Co, blond dzidzi zrobiło się przykro? Oh, jakież to smutne. To może cię rozweselę, jak powiem, ci, że w życiu bym się nie umówił z kimś takim jak ty. Żartowałem, widzisz, jaki ja jestem zabawny? - zaśmiał się Davies, po czym jego koledzy mu zawtórowali.
- Chyba nie myślałaś, że któryś z nas chciałby być z kimś, kto przyjaźni się z Pomyluną, co? - zapytał Dorian, a blondynka czuła, że się w niej gotuje.
Jak on śmiał tak mówić o Lunie?
I co zamierzali jej zrobić?
I gdzie w tym Hogwarcie są ludzie, gdy przydałoby się, żeby ktoś tędy przechodził?
Jak na zawołanie rozległ się głos:
- Zostawcie moja siostrę!
Cała czwórka odwróciła się w stronę Taylora, który zbliżał się do nich wraz z Alice, Tilly i Natalie.
- Nie boję się jakichś dzieciaków - prychnął Davies.
- Jeszcze zobaczymy, kto kogo zaraz będzie się bał. Expelliarmus!
Z czterech różdżek zostało rzucone zaklęcie rozbrajające, wyrzucając tym samym różdżki trzymane przez Daviesa, Fillmore'a i Strettona -w tym także różdżkę zabraną Sophie.
Gryfoni zaskoczyli tym Krukonów, którzy najwyraźniej nie sądzili, że coś im może grozić ze strony piętnastolatków.
- Powiedziałem jeszcze raz. Zostawcie. Moją. Siostrę - warknął ostro Taylor, po czym podeszli bliżej grupy.
- Ależ my tylko rozmawialiśmy. I tyle, nic wam do tego dzieciaki - prychnął Roger.
Jeremy i Dorian wydawali się jednak być mniej pewni tego, co powinni zrobić, jednak nadal ją trzymali.
- Spadamy chłopaki, nie mam ochoty bawić się z tymi dzieciakami - prychnął Roger, po czym odwrócił się, odejść, biorąc w międzyczasie swoją różdżkę z ziemi. Za nim pobiegli Jeremy i Dorian, puszczając najpierw Sophie.
- Co za gnomy jedne - powiedział Taylor. Widać było, że najchętniej od razu by za nimi poleciał i dokonał zemsty.
Jednak najpierw przydało się pomóc siostrze.
- I tchórze - mruknęła Natalie, po czym wzięła z ziemi różdżkę Sophie.
Blondynka czuła, że bolą ją ręce od tego, jak trzymali je Stretton i Fillmore.
Chciała coś powiedzieć, ale wciąż miała rzucone zaklęcie wyciszające. Starała się więc pokazać na migi, że nie może mówić.
Taylor to zauważył i od razu rzucił zaklęcie, dzięki któremu znowu mogła gadać.
- Taylor, Natalie, Tilly, Alice, dziękuję wam! Boję się myśleć, co by tu się stało, gdybyście się nie zjawili - powiedziała dziewczyna, po czym cała roztrzęsiona przytuliła się do brata.
- Już jestem przy tobie siostrzyczko. A oni jeszcze zapłacą za to, co zrobili - rzekł Taylor.
- My również znamy kilka sztuczek, które mogą się przydać do zemsty - powiedziała Tilly złośliwie.
Sophie w końcu przestała przytulać się do brata i wzięła swoją różdżkę od Natalie.
Potem jednak popatrzyła na Alice i przypomniała sobie coś.
W końcu Alice była siostrą Michaela. Więc pomaganie dziewczynie której były chłopak zrobił coś jej bratu musiało być trochę niezręczne.
- Przykro mi, że twój brat trafił do Skrzydła - zwróciła się w stronę Alice.
Gryfonka westchnęła.
- To nie twoja wina. Nie jestem zła na ciebie za to - odparła.
Po chwili zapadła trochę niezręczna cisza.
- Wiesz, że mogłabyś nawet przyjść do nas, do Wieży? - zapytał Taylor. Ona jednak pokręciła głową.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Wrócę do siebie, na szczęście chłopaki nie mają dostępu do damskich dormitoriów - stwierdziła Sophie.
- W takim razie przyjdziemy po ciebie rano. A te gnomy jedne jeszcze pożałują tego, co zrobili - odparł Taylor.
Oj zdecydowanie nie należało zadzierać z jej bratem.
~
Coś za bardzo dręczę swoich bohaterów...
Ale cóż, mimo wszystko kiedyś się na pewno to wszystko wyjaśni.
Natomiast ciekawa jestem, jak myślicie. Który z bliźniaków pierwszy z nią porozmawia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro