Rozdział siedemdziesiąty pierwszy
- Co? Jak to nie ona? - spytała Sally zdziwiona, a wszyscy spojrzeli w stronę drzwi Skrzydła Szpitalnego, przez które właśnie weszła pewna czarnowłosa dziewczyna.
- Po prostu słyszałam rozmowę kilku osób, które mówiły, że kazały to komuś zrobić. Ale nie jej - rzekła dziewczyna, zbliżając się do nich.
- Niby dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? - zapytała sceptycznie Naomi.
- Właśnie, niby dlaczego mielibyśmy wierzyć tobie? - zapytał Fred, patrząc niechętnie na nowo przybyłą.
- Co tu robisz Hunt? - zapytał George.
Ślizgonka podeszła bliżej i stanęła naprzeciwko nich. Widziała, że grupka nie jest jej zbyt przychylna, ale i tak zamierzała powiedzieć im to, co chciała.
- Ty jesteś Tamsin? - spytała Sophie, która mimo, iż nie widziała, to usłyszała nazwisko i jakoś uznała, że wizyta jej jest bardziej prawdopodobna niż Martiny, która przecież ich obrażała.
Jednakże zachowanie obu bliźniaczek wydawało się bardziej skomplikowane, niż ktokolwiek przypuszczał.
- Tak, to ja - odparła spokojnie dziewczyna. Mimo, że woleli ją, niż jej siostrę, to i tak, nie znając jej zbyt dobrze, przyjaciele byli raczej chłodno nastawieni do niej.
- Czego chcesz? - zapytała Sally stanowczo, licząc na sensowną odpowiedź. Ślizgonka uniosła brew, a po chwili odparła:
- Już powiedziałam, że chciałam, żebyście znali prawdę. To nie ona to zrobiła, a miało to tak wyglądać. Chyna wszystko zaplanowała.
- Niby dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? - spytała Naomi.
- A dlaczego nie? Nie mogę zrobić tego z dobrej woli? - odpowiedziała jej pytaniem na pytanie Tamsin.
- Jakoś wątpię, żebyś nagle tak bardzo się tym przejęła. Zapewne chcesz czegoś w zamian? - dopytywała Diggle, nie wierząc, że mogłaby to zrobić tak po prostu. Przecież się nie znali wcześniej, dlaczego nagle miałaby to robić?
- Jak nie chcecie mi wierzyć, to nie. Ale może warto się nad tym zastanowić? - zasugerowała im Ślizgonka.
- Czy ty jesteś zakochana w Andrew i chcesz się zbliżyć do naszej grupki? - spytała nagle Sophie, ku zaskoczeniu wszystkich.
Sama nie wiedziała, co ją skłoniło do powiedzenia tego głośno. Po prostu skojarzyła to, że najwyraźniej lubiła przebywać w towarzystwie tego Ślizgona, no i przecież byli razem na randce w Walentynki. Powiedziała to pod wpływem impulsu, jednakże Sally, Naomi oraz bliźniacy dojrzeli szok na twarzy Tamsin, sugerujący, że coś jest na rzeczy.
- Tak rzeczywiście jest, prawda? - chciała się upewnić Diggle, chociaż już podejrzewała, że przyjaciółka ma rację.
Hunt zagryzła wargę, zastanawiając się, czy powinna przyznać im rację. Ale skoro i tak już wiedzieli, to postanowiła być z nimi szczera.
- Dobra, macie rację, chociaż nie wiem, skąd to wiecie. Ale bynajmniej nie zrozumcie mnie źle, chcę się po prostu lepiej poznać, nie wykorzystać - stwierdziła brunetka.
- A wy czasami nie byliście już na randce? W Walentynki? Dlaczego w takim razie się później nie spotykaliście? - zapytała Naomi, czym zdziwiła Ślizgonkę.
- Jak to byliśmy na randce? Co? - najwyraźniej tego dnia ona też miała dowiedzieć się czegoś, o czym nie miała pojęcia.
- Normalnie, przynajmniej on tak mówił. Nie chciał mówić zbytnio o szczegółach, ale podobno się już potem nie spotykaliście i gadaliście głównie o lekcjach - stwierdziła Sally.
- Tyle, że to nie byłam ja! Nie byłam z nim na randce, tylko siedziałam w dormitorium. Chyba, że to był ktoś inny. Chyba będę musiała pogadać o pewnych rzeczach z moją siostrą, bo coś czuję, że jest w to zaplątana - rzekła poirytowana brunetka, po czym miała zamiar udać się ku wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego.
- A nie miałaś czasem zamiaru czegoś nam powiedzieć? - zapytał George, a dziewczyna zatrzymała się.
- Właśnie, kto zranił Soph? Chcemy to wiedzieć - dodał Fred, a leżąca na łóżku blondynka słysząc to, wiedziała, że to on, a nie George. Po prostu to czuła.
- Tak dokładniej mówiąc, to wiem tylko, że to zrobił ktoś inny. Kto znajdował się najbliżej was? - zapytała Tamsin.
- Jeremy Stretton, Kenneth Towler, Silvia Sherman i Dorian Fillmore. Pierwszy i ostatni są Krukonami, środkowi Gryfonami - powiedziała Sophie, pamiętając, jakie grupy ustalał Lupin i blisko kogo znajdowali się w momencie ponownego rozpoczęcia walki.
- Więc to zapewne ktoryś z chłopaków. I wiem, że mówię ogólnikowo, ale tyle tylko zdołałam usłyszeć, gdy byłam w łazience, a one myślały, że ich nie słyszę - stwierdziła Tamsin.
- One, czyli kto? - spytała Naomi.
- Chyna, Geraldine i niestety moja siostra, która się jej słucha. Ale dobra, wystarczy. I tak już za dużo powiedziałam - rzekła Tamsin, sama zaskoczena swoją wylewnością.
- A czemu w takim razie tego nigdzie nie zgłosiłaś? Na przykład dyrektorowi? - zapytała Sally.
Brunetka wzruszyła ramionami.
- I co to da? Nie mam dowodu, kto to dokładnie zrobił, a one by zapewne zrobiły coś, by mi uprzykrzyć życie. Za to wiem, że wy jesteście w stanie zrobić wiele, gdy chodzi o przyjaciół - powiedziała Ślizgonka.
To akurat była prawda, byli w stanie zrobić wszystko dla przyjaciół. Jednak skąd ona ich tak dobrze znała? I dlaczego mieliby jej wierzyć?
Sally, Naomi i bliźniacy popatrzyli na Sophie i siebie nawzajem, zdając sobie z tego sprawę. Tamsin również o tym wiedziała, więc powiedziała tylko:
- Słuchajcie, powiedziałam to, co wiedziałam. Czy mi wierzycie, czy nie, to już wasza sprawa. Ja tymczasem muszę już iść, bo pewnie i tak zaraz Pani Pomfrey przyjdzie i powie, że jest za dużo osób. Więc cześć wam.
Po chwili oddaliła się ku wyjściu ze Skrzydła i tym razem nikt jej nie zatrzymywał.
Gdy zniknęła za drzwiami, Naomi zadała pytanie, które krążyło im po głowach odkąd tu przyszła.
- Wierzymy jej?
- Myślę, że nie zaszkodzi sprawdzić - uznała Sally. Bo chociaż nienawidziła Fletcher, to wiedziała, że sam ten fakt nie może być powodem do obarczania winą za wszystko. Jeśli ktoś stwierdził, że było inaczej, należało albo potwierdzić to, albo udowodnić, że się myli.
- Pomożemy w odnalezieniu i ukaraniu sprawcy - obiecali bliźniacy.
Przez pobyt Ślizgonki nie mówili tak wiele, gdyż każdy z nich uświadomił sobie, że nie każde bliźnięta są tak zżyte jak oni. Chociaż oczywiście niewiadomo było, czy mówiła całą prawdę, to jednak było to dosyć smutne.
- Cieszę się, że jesteście tu ze mną. Naprawdę, jesteście wspaniali - powiedziała Sophie do całej czwórki przyjaciół. Mimo tego, że słabo widziała i była przestraszona tą sytuacją, to uspokajał ją fakt, że ma przyjaciół obok siebie.
- Hej, w końcu od tego są prawdziwi przyjaciele. By trwać obok cokolwiek się stanie - stwierdziła Sally.
- I jesteśmy - dodała Naomi.
- I cię wspieramy - dodali bliźniacy.
Mimo wszystko miło było wiedzieć, że ma się na kim polegać.
~
Sophie wróciła do dormitorium dopiero kilka dni później, już w okularach, które miała nosić tak długo, aż się jej wzrok nie polepszy, co niewiadomo było, czy nastąpi. Okulary były czarno-czerwone, oraz kwadratowe.
Nie spodziewała się natomiast, że jej wypadek został tematem tygodnia w Hogwarcie i dużo osób o tym gadało, oraz gdy tylko ją zobaczyli, nagle chcieli wiedzieć, co się tam wydarzyło. Na szczęście przed ciekawskimi starali się uchronić ją przyjaciele, wiedząc, że nie chce o tym rozmawiać zbytnio, a woli odpocząć od tłumów.
W końcu Sophie, Sally i Naomi znalazły się w dormitorium Krukonek, gdzie zamierzały swobodnie pogadać i dać Mason notatki z dni, gdy jej nie było.
Gdy rozmawiały sobie w najlepsze, do dormitorium wszedł ktoś, kogo nie miały ochoty zobaczyć. Widząc Fletcher, która chyba była zdezorientowana ich widokiem, umilkły. Nie chciała rozmawiać w jej obecności.
Brunetka jednak tylko spojrzała na nie i powiedziała:
- Nie obchodzi mnie, co o mnie myślicie, ale nie zrobiłam tego, co wszyscy myślą, że zrobiłam. I nie zamierzałam tego robić.
Po chwili wyszła nie czekając na odpowiedź.
- O ci jej chodzi? - westchnęła Chase.
- Najwyraźniej nie spodobało jej się, że ktoś może ją uznać ze kogoś, ko zabija, lub krzywdzi kogoś fizycznie. Jakby już nie dość krzywdy wyrządziła - stwierdziła Diggle.
To rzeczywiście było dziwne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro