Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział siedemdziesiąty ósmy

Jako, że w lato jest dosyć wcześnie widno, to słońce świeciło już dosyć wysoko, chociaż nie było jeszcze południa. Niedaleko miasta Horsham znajdował się dosyć mały, ale zadbany, cegalny domek.

W domku tym znajdował się pokój pomalowany na bordowo, co jednak nie było widoczne spod wielu plakatów z drużynami Quidditcha, czy czerwono-złotych chorągiewek. W pomieszczeniu znajdowały się różne meble i przedmioty, w tym łóżko, na którym spał smacznie pewien chłopak. Nie wiedział, że zaraz zostanie obudzony i to dosyć gwałtownie.

- Kukurykuuu! Kuku kuku rykuuu!

- Co się dzieje... - mruknął zaspany, po czym podniósł rękę, chcąc przetrzeć sobie oczy. Jednak zaraz je szybko otworzył.

- Aaa! Co to jest, krew?

Cała jego ręka była ubrudzona czymś czerwonym. Szybko podniósł się z łóżka, kiedy do pokoju weszła dwójka rudowłosych chłopaków, obaj w identycznych ubraniach i czerwono-żółtymi czapkami na głowach.

- To tylko sok truskawkowy - stwierdził jeden z rozbawieniem.

- A przynajmniej taka jest wersja - dodał drugi, udając, że się nad czymś zamyśla.

- Co wy tu robicie? Nie sadziłem, że się tu dostaniecie, zwłaszcza, że nie możemy używać magii poza Hogwartem - stwierdził chłopak, zaskoczony widokiem przyjaciół.

- Ależ Lee, nie zapominamy o urodzinach przyjaciół. I o tym, kto nas obudził w nasze urodziny strumieniem wody, co nie Fred? - zapytał George, po czym podszedł do Jordana i poklepał go po ramieniu.

- Właśnie i mamy swoje sposoby na dostanie się gdzie chcemy - odparł Fred. Jednocześnie do głowy przyszła mu myśl o tym, czy by nie odwiedzić Sophie w wakacje.

Następnie zaczął się zastanawiać, czemu o tym pomyślał.

Czyżby zaczął się w niej zakochiwać?

Jego rozmyślania zostały jednak przerwane, przez Jordana.

- Szczerze mówiąc, to jest trochę przerażające - powiedział, mając na myśli to, że udało im się dostać tak po prostu do jego domu i zrobic mu żart. Na dodatek całkiem zapomniał o tym, co mówili mu te trzy miesiące temu i nie wziął tego na serio.

- Ależ proszę bardzo - wyszczerzył się George.

Jordan wyszedł z pokoju, a bracia uśmiechnęli się chytrze.

- W łazience też byliście? I zakleiliście sedes? - dobiegł ich po chwili głos Lee.

- Wszystkiego najlepszego! - zawołali bliźniacy głośno.

Chociaż przyjaciel w porę zauważył pułapkę i na niej nie usiadł, to i tak byli zadowoleni, że chociaż trochę odegrali się za budzenie ich strumieniem wody.

Wszystko to zamieniło się we wspólne spędzenie czasu, podczas którego gadali na różne tematy.

- To jak w końcu się tu dostaliście? - zapytał Jordan, kiedy już był przebrany i odebrał od nich prezent w postaci figurki jednego z graczy Quidditcha, które zbierał.

- Przylecieliśmy na miotłach, a potem twoja mama nas wpuściła, zanim wyszła z pracy, bo twojego taty już nie było wtedy. Swoją drogą naprawdę miła kobieta, lubi nas - stwierdził George.

- Chyba bardzo ucieszyła się z naszej wizyty i pozwoliła nam zostać, aż się obudzisz. Nie wspominaliśmy tylko, że to my cię obudzimy - dodał Fred.

- Zna was od kilku lat, a mimo to się zgodziła - stwierdził Lee z niedowierzaniem. Faktycznie, bliźniacy byli już u przyjaciela podczas wakacji i mieli okazję poznać Brielle Jordan, która była naprawdę sympatyczną i dowcipną kobietą.

Zresztą jej mąż, Briar również miał poczucie humoru. Oboje bardzo kochali swojego syna i nie przeszkadzało im zbytnio, że Lee razem z przyjaciółmi psocił w Hogwarcie.

- Twoja mama nas bardzo lubi. Nasza ciągle się łudzi, że nas odciągniesz od głupich pomysłów - powiedział Fred, przewracając oczami na dwa ostatnie słowa. Razem z bratem uważali, że to gruba przesada tak kazać im porzucać marzenia, bo nie było pewności, czy się uda. Nie zamierzali tego robić, zamierzali dopiąć swego i założyć sklep.

- Złudne nadzieje. Zresztą nie przyjaźnilibyśmy się z kimś, kto próbowałby zmieniać to co lubimy robić i chcemy, na coś innego - rzekł George.

- Prawda - poparł brata Fred. Zarazem pomyślał o tym, że nie mógłby być też z dziewczyną, która by się tak zachowywała. Nie przeszkadzałoby mu, że jest inna niż on i lubi inne rzeczy. Przeszkadzałoby mu, gdyby próbowała jakoś zmienić go i nakłaniać do porzucenia marzeń.

I po raz kolejny dzisiaj mimowolnie pomyślał o Sophie. Może i była dużo mało pewna siebie (aczkolwiek to się trochę zmieniło przez ostatnie miesiące), ale była też miła, wyrozumiała, delikatna i była pod wrażeniem ich pomysłów.
Bardzo ją lubił, a już na pewno bardziej niż przyjaciółki z drużyny Quidditcha, które niby znał dłużej, ale jakoś tak to nie było to samo.

A zatem, czy zakochał się w Sophie? To właśnie zaczęło go zastanawiać.

Nie widział jej od dnia, kiedy wrócili do domów i szkoda mu było tego. Chciał się z nią zobaczyć.

- Jak daleko jest do Lowestoft? - spytał nagle Fred, a pozostali chłopcy spojrzeli na niego z zaskoczeniem - rozmawiali w końcu o czymś zupełnie innym, a to pytanie było dosyć nagłe.

- A co tak nagle z tym Lowestoft wyskoczyłeś? Nie mam pojęcia gdzie jest, ale czyżby mieszkała tam Sophie, czy co? - zapytał George, trafiając tym w punkt.

- Tak tylko się zastanawiam, jak daleko jest. Chciałbym ją odwiedzić w wakacje - rzekł starszy bliźniak, a młodszy zagwizdał.

- I to mi się podoba. Zrób to jak najszybciej - stwierdził George.

- Zawsze możesz napisać list, czy możecie przyjechać albo coś. Ale na pewno się zgodzi - uznał Jordan.

Zanim jednak Fred zdążył odpowiedzieć, do okna zapukała sowa z paczką.

Okazało się, że to prezenty od Angeliny, Alicii i Katie, które aktualnie spędzały wakacje u Johnson i postanowiły we wspólnej paczce dostarczyć prezent, jakim była koszulka z rysunkiem lwa, który krzyczy coś przez megafon.

- Oryginalnie w sumie - stwierdził Jordan, oglądając prezent. Wyglądał na trochę zasmuconego na myśl o Angelinie, a zarazem cieszył się, że pamiętała o jego urodzinach.

Dzień mijał im dosyć szybko. Prezenty, późniejsze przyjście rodziców Jordana, którzy też złożyli mu życzenia.

Jednocześnie Fred coraz bardziej zastanawiał się nad tym wszystkim, co się działo.

Gdy w pewnym momencie spojrzał na czapkę, którą trzymał w ręku, nagle poczuł jakieś dziwne uczucie tęsknoty.

Czyżby naprawdę to było właśnie to?

Czyżby rzeczywiście się zakochał?

- Co się dzieje Fred, strasznie dzisiaj zamyślony nad czymś jesteś? - spytał go George, gdy we trzech siedzieli i rozmawiali. Lee również spojrzał pytająco na przyjaciela, zastanawiając się, czy ten w końcu powie, o co chodzi.

- Skąd można wiedzieć, że jest się zakochanym? - zapytał starszy bliźniak w końcu. George uśmiechnął się triumfalnie, czując, że wie o co chodzi. Natomiast Lee odparł:

- Masz wtedy wrażenie, że chcesz spędzać z tą osób w jak najwięcej czasu, ale lubisz ją bardziej, niż innych przyjaciół. Boisz się o nią i chcesz jej szczęścia. Chciałbyś być blisko niej i ją wspierać. Dużo rzeczy ci o niej przypomina i wydaje ci się, że nigdy o nej nie zapomnisz.

Fred uważnie słuchał słów przyjaciela, po czym rzekł:

- Mam wrażenie, że zakochałem się w Sophie Mason.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro