Rozdział dziewięćdziesiąty czwarty
Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie.
Po śniadaniu poszli na lekcję obrony przed czarną magią, gdzie ławki odsunięte były pod ścianę. Wszyscy uznali, że zapewne Moody chce sprawdzić ich umiejętności i zrobić pojedynki. Cała klasa stanęła więc pośrodku sali, czekając na polecenie profesora.
- Będziecie ćwiczyć rzucanie na siebie Imperiusa - powiedział Alastor, a Sophie aż zbladła i chwyciła za rękę Freda, który stał obok niej.
Bliźniacy i Sally też nie wyglądali na zachwyconych tą perspektywą. Tak właściwie mało kto był, oprócz Fletcher, która nagle uśmiechnęła się przebiegle i spojrzała w ich stronę.
- Ale to przecież nielegalne! - zawołała Alicia. Moody zwrócił się w jej stronę i zaczął ją lustrować od góry do dołu wzrokiem.
- Droga panno...?
- Spinnet - rzekła Gryfonka cicho.
- Droga panno Spinnet, wiedz, że zdaję sobie z tego sprawę. Jednakże chciałbym nauczyć was czegoś więcej niż samej teorii. Dumbledore pozwolił mi na to, abym to z wami przećwiczył - stwierdził, a nikt już nawet nie pisnął słówka. Po chwili zapytał:
- To kto chce pierwszy rzucić Imperiusa?
- Ja! - zgłosiła się Fletcher, wychodząc pierwsza na przód sali. Moody powiedział tylko:
- W takim razie zacznij. Wybierz osobę, na którą chcesz rzucić zaklęcie.
Sophie była już przestraszona tym, co może się stać. Nie sądziła jednak, jak bardzo źle może być.
- Oh, to w takim razie wybieram... Sophie, podejdź tu.
- Ja? - zapytała retorycznie, mając nadzieję, że się przesłyszała. Niestety nie.
- Oh tak kochana, przecież nic ci nie zrobię - uśmiechnęła się do niej sztucznie, a Moody skinął głową, że ma to zrobić.
- Dlaczego ona, może ja pójdę? - zaproponował Fred. Nie chciał, żeby Sophie została zmuszona do czegoś, czego by nie chciała.
- Na Merlina, to tylko lekcja! Co ona może jej kazać zrobić, przysiady? - burknął niecierpliwie Alastor. Sophie nie chcąc robić zamieszania, podeszła do swojej byłej przyjaciółki. Ta uśmiechnęła się przebiegle, po czym powiedziała:
- Miło, że jesteś. W takim razie Imperio!
Sophie poczuła nagle dziwną lekkość i brak jakichkolwiek trosk. Po chwili usłyszała rozkaz:
- Masz zebrać różdżki wszystkich w tej sali i przynieść mi je.
Zrobi to... Bo dlaczego nie? Przecież nic złego się nie stanie...
Chociaż dużo osób nie chciało oddawać swoich różdżek, w końcu wszystkie znalazły się w posiadaniu Eveline. Ta włożyła je do torby i powiedziała:
- Grzeczna dziewczynka. A teraz Imperio, Imperio!
Zaczęła rzucać zaklęcia na całą klasę i już po chwili wszyscy byli pod jej rozkazami. Alastor wydawał się być pod wrażeniem, a Fletcher uśmiechnęła się triumfalnie.
- Pora na zemstę.
Rozkazała najpierw bliźniakom uklęknąć przed nią, natomiast Sophie i Sally położyć się na ziemi i ucałować jej stopy. Sophie i Sally starały się bronić, lecz niestety szybko uległy.
- Dobrze, dobrze. Wybaczam wam, jeśli będziecie dalej mi tak grzecznie służyć. Bo będzie, prawda Sophie? Poznajesz swoją królową?
Kazała Sophie stanąć, a następnie pokłonić się. Blondynka starała się jakoś oprzeć temu, ale zarazem coś innego podpowiadało jej, że lepiej się podporządkować. W końcu wtedy nic złego się nie stanie, prawda?
- Powiedz, że przepraszasz mnie za zdradę i prosisz o wybaczenie - rozkazała Fletcher.
- Przeprasza...m cię... Nie... ma Pani.... za.... Zdradę. I... I... Proszę o wybaczenie - powiedziała Sophie, próbując jakoś się oprzeć działaniu zaklęcia. Niestety niezbyt skuteczne.
Fletcher spojrzała na nią, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym rzekła:
- To nie wystarczy. Musisz zrozumieć dogłębnie, że jesteś ode mnie gorsza i nie dorastasz mi do pięt. Już wiem! Towler, Fillmore, Davies weźcie ją tak, żeby się nie mogła ruszać, ale mogła mnie doskonale widzieć!
Trójka chłopaków wykonała posłusznie jej rozkaz - Davies wziął jej ręce do góry, wykręcając nadgarstki, Fillmore usiadł jej na złączonych stopach i trzymał za nogi, a Towler dodatkowo chwycił ją mocno za brzuch jedną ręką, a drugą za włosy, ciągnąc je do góry.
I nawet gdy zaklęcie Imperiusa zostało z niej zdjęte, ona nic nie mogła zrobić. Była unieruchomiona i czuła ból spowodowany brutalnym potraktowaniem przez Kennetha, Rogera i Doriana.
- Cóż, za piękny pokaz! Pięćdziesiąt punktów dla Ravenclawu! - zawołał Alastor, a Fletcher rzekła:
- Dziękuję panie profesorze. To teraz tak, reszta klasy niech idzie pod ścianę. Ale nie, Sally masz mi zrobić z siebie krzesełko, bo mi niewygodnie tak stać!
- Panie profesorze, niech pan to powstrzyma! Ratunku! - krzyczała Sophie, jednak wtedy Fletcher rzuciła na nią zaklęcie uciszające i paraliżujące - teraz blondynka mogła tylko patrzeć, a nie była w stanie nic powiedzieć ani się ruszyć.
- Milczeć, tylko ja tu mogę mówić! A już na pewno nie ty! Uważasz się za lepszą ode mnie? W takim razie pokażę ci coś, przez co może zmienisz zdanie i się ukorzysz przede mną. Może będę łaskawa, jak zrobisz to wystarczająco wcześnie - orzekła Eveline, podchodząc prosto do Sophie i patrząc na nią z wyższością. Następnie usiadła na Sally która chociaż się starała, nie była w stanie się uwolnić spod działania Imperiusa.
Następnie powiedziała:
- Jeśli nie chcesz przyjąć do wiadomości, że ja ci mówię, że jesteś nikim, to ciekawe, co będzie, gdy powie co to twój chłopak? Albo już były chłopak, teraz będzie mi wyznawać miłość. Fred, podejdź tu! - rozkazała Fletcher, a chłopak niestety to zrobił, będąc pod działaniem zaklęcia.
I chociaż Sophie wiedziała, że to zaklęcie, a nie prawdziwy on, to i tak na to zabolało, że tak łatwo udało jej się go podporządkować. Czuła ból, lecz nie tylko fizyczny (spowodowanym unieruchomieniem przez trzech chłopaków), ale też i psychiczny, spowodowany tym, co miało się wydarzyć.
- O to, co naprawdę powinno się wydarzyć. Fred, powiedz tej blondynce, że ją nienawidzisz i chcesz tylko mnie. Albo nie, najpierw mnie pocałuj i powiedz jak bardzo mnie kochasz. To ją zaboli najbardziej - rzekła triumfalnie Fletcher. Ku rozpaczy Sophie, Gryfon powiedział:
- Oczywiście, zrobię jak mi każesz.
- Doskonale! Ale czekaj, ona musi zobaczyć to bardzo dogłębnie! Chodz, staniemy bliżej niej, żeby mogła jeszcze dokładniej do wszystko zobaczyć - rzekła Eveline, po czym wstała z Sally i przyprowadziła Freda tak, że stali kilkanaście centymetrów od Sophie. Wtedy Fletcher objęła chłopaka i kazała mu zrobić to samo.
Już to wywołało w Sophie odruchy wymiotne i chciała zrobić cokolwiek, by to powstrzymać. Niestety, nie mogła zrobić nic.
Fletcher uśmiechnęła się do niej triumfalnie, po czym zarzuciła Fredowi ręce na szyje i zaczęli się do siebie przybliżać.
Sophie chciała krzyczeć i protestować, wyrwać się, ale nie była w stanie.
~
- Nie! Nie! Nie rób tego! Fred, nie całuj jej! Ja cię kocham!
- Co się dzieje??
Sophie otworzyła oczy i zobaczyła, że jest w swoim łóżku w dormitorium, a przez kotary zagląda do niej Sally, najwyraźniej przestraszona krzykami.
- Miałam koszmar - powiedziała blondynka, czując, że trzęsie się ze strachu. Była też zlana potem i nadal nie mogła się otrząsnąć z tego wszystkiego.
Sally odsłoniła szerzej kotary i usiadła obok niej, chcąc ją przytulić.
- Już, już, wszystko będzie dobrze. To tylko zły sen - powiedziała Diggle, chcąc uspokoić przyjaciółkę.
- Ale on był taki realistyczny. On prawie ją pocałował, co prawda pod wpływem zaklęcia, ale... - mówiła Sophie, a chociaż szatynka nie wiedziała do końca o co chodzi, to widziała, że przyjaciółka jest przerażona.
- Co się tam dzieje, czemu ktoś tu się drze, jakby wbilł nam tutaj tłum śmierciożerców?? - usłyszały głos Fletcher, a Sophie aż się wzdrygnęła. Na szczęście brunetka nie podeszła do nich - zapewne wciąż leżała w swoim łóżku i obudził ją hałas.
- Możemy pójść pogadać do Pokoju Wspólnego, tam pewnie o tej porze nikogo nie ma - zaproponowała Sally, domyślając się, że Sophie może nie chcieć mówić o tym, gdy Fletcher może ich podsłuchać.
Sophie pokiwała głową. Ciągle była rozstrzęsiona i chciała coś zrobić. Najchętniej przytulić się do Freda.
Założyła okulary, wzięła ze sobą poduszkę od swojego chłopaka i narzuciła kołdrę. Następnie razem z Sally zeszły na dół, gdzie rzeczywiście było pusto. Wszyscy pewnie spali.
Usiadły na kanapie i tam Sophie zaczęła powoli opowiadać, co się stało. Po wszystkim Sally rzekła:
- Musimy iść do bliźniaków.
- Teraz? Przecież jest środek nocy! - rzekła blondynka zdziwiona. Chciała to zrobić, ale wiedziała, że to za duże ryzyko.
- Ale to ważne! Fred musi ci udowodnić, że cię kocha i że to był tylko zły sen! - upierała się szatynka. Nie skomentowała swojej roli w tym śnie - bardziej przejęła się tym, co przeżywała jej przyjaciółka.
- Nie, nie będziemy nigdzie szły. Rano z nim porozmawiam, a teraz nawet nie wiem, czy oni nie śpią, poza tym ktoś mógłby nas złapać... To zły pomysł - stwierdziła Sophie. Nie dała się przekonać, pomimo namówień przyjaciółki.
- Ale masz mu rano powiedzieć! - zastrzegła Sally.
- Tak, wiem i powiem - obiecała Sophie.
- A teraz chcesz wrócić do dormitirium? - zapytała Diggle. Sophie westchnęła, ciągle ściskając też swoją poduszkę.
- Chyba by się przydało, chociaż teraz jeszcze bardziej nie mam ochoty przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Myślisz, że coś takiego jest możliwe? - zapytała Sophie, mając na myśli swój sen.
- Wątpię, nawet jeśli miałoby być rzucanie Imperiusa, to raczej robiłby to sam Moody, a nie pozwalał komuś zrobic. Zresztą wątpliwe, by pozwolił na takie rzeczy, to już było ewidentne znęcanie się nad kimś - rzekła Sally, chcąc uspokoić przyjaciółkę.
Sophie miała nadzieję, że ta ma rację.
- I możemy jeszcze chwilę posiedzieć tutaj, jak chcesz - zaproponowała Diggle.
Blondynka pokiwała głową. Potrzebowała trochę ochłonąć.
~
Przepraszam za to... Zastanawiam się, czemu ja tak torturuję swoje postacie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro