Epilog
Mimo optymistycznej rozmowy z George'em i Lee, Sophie nadal nie pogodziła się jeszcze z Fredem i Sally. Niestety, ci nadal byki zbyt uparci, żeby porozmawiać.
W końcu nadszedł dzień ostatniego zadania. Sophie obudziła się dosyć niechętnie, zwłaszcza, że ostatnio rzadko miała dobry humor. W dormitorium nikogo nie było, więc uznała, że przynajmniej to jest pozytywna część tego dnia.
Po tym wszystkim, co się zdarzyło, marzyła już o tym, żeby wreszcie znaleźć się w swoim domu, z dala od wszelkich kłopotów związanych z ludźmi.
Ten rok szkolny zaczynała w o wiele lepszym humorze i z poczuciem, że wokół ma ludzi, na których może liczyć. Wszystko wydawało się wręcz baśniowe - poszła na bal ze swoim chłopakiem, czego kilka lat wcześniej by się nie spodziewała, miała okazję poznać też wiele osób i spędzić czas z przyjaciółmi, których poznała na swoim piątym roku. Miała okazję przeżyć wiele wspaniałych rzeczy, jednakże też i przykrych chwil. Wiele się wydarzyło przez ten rok, ale teraz chciała głównie, żeby się już skończył.
Korzystając z nieobecności współlokatorek, pozwoliła sobie na chwilę relaksu, jednakże trzeba było w końcu wstać. Niedługo miało odbyć się ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego. Co prawda niezbyt miała ochotę tam iść i oglądać co się tam dzieje, jednak uznała, że zrobi to. Co z tego, że większość czasu i tak pewnie będzie próbowała unikać wzrokiem niektórych osób, zamiast myśleć o tym, kto wygra Turniej.
Sophie jako pierwsza skończyła swoje wypracowania i kiedy jej przyjaciółki kończyły swoje, ona wzięła się za czytanie książki, którą sobie przyniosła. Tak się wciągnęła, że nie zauważyła nawet, że ktoś do niej podchodzi i zabiera jej ksiazkę.
- Hej, nie skończyłam jeszcze! - powiedziała, po czym zobaczyła, kto przed nią stoi.
- Koniec nauki na dzisiaj - rzekł Fred, stojący nad nią. Niedaleko stali również George i Lee, którzy starali się przeszkodzić Sally i Naomi.
- To nie książka do nauki, tylko przygodowa opowieść o uczniach z Beauxbatons, szkoły magii we Francji. Bohaterami jest grupa przyjaciół, z których jedna osoba bierze udział w Turnieju Trójmagicznym, orgaznizowanym w ich szkole, a reszta wspiera tą osobę - wyjaśniła Sophie, wstając, dzięki czemu sięgała chłopakowi czołem do brody, a ponieważ stali blisko, to prawie się stykali.
- Turniej Trójmagiczny? - spytał Fred.
- Turniej Trójmagiczny powstał jako forma rywalizacji pomiędzy trzema szkołami magii, Hogwartem, Durmstrangiem i Beauxbatons. Można było wygrać sławę i dużo pieniędzy, jednak Turniej został wycofany że względu na dużą ilość śmierci wśród uczestników - wytłumaczyła Krukonka.
- W sumie ciekawie by było wziąć w tym udział i wygrać - powiedział Fred rozmarzony.
- Z pewnością nie byłoby to łatwe, w końcu tam ginęli ludzie - stwierdziła Sophie.
- Martwiłabyś się o mnie? - spytał Fred, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
Dlaczego akurat teraz musiała sobie przypomnieć ten moment? To było tak dawno, gdy jeszcze byli tylko przyjaciółmi i wszystko zdawało się być w porządku. To miało miejsce jeszcze zanim rozpoczęli swój związek, zanim nastąpił Turniej i cały ich szósty rok...
Niegdyś było to całkiem miłe wspomnienie, jednakże w świetle ostatnich wydarzeń wiele rzeczy tylko pogarszało jej humor, a nie polepszało. Chciała móc się znowu przytulić do Freda i móc powiedzieć, że go kocha. Chciałaby pójść na oglądanie ostatniego zadania razem ze wszystkimi przyjaciółmi...
Ich paczką niestety wciąż nie była taka sama.
Kochała Freda i nie wiedziała, jak mógł uwierzyć w to wszystko.
Sophie ubierała się powoli, żeby odwlec moment spotkania z kimkolwiek poza dormitorium. Jednak w końcu musiała wyjść. Szczególnie, że niedługo miała mieć ostatni egzamin semestralny.
Ku jej uldze w Pokoju Wspólnym Ravenclawu nie było zbyt wielu osób. Miała nadzieję, że wszyscy już są po prostu na zewnątrz i korzystają z ładnej, czerwcowej pogody.
Jednakże była tam osoba, której obecność ją nawet ucieszyła. Podeszła przywitać się z Luną Lovegood, która chyba jako jedna z nielicznych nie była aż tak zamieszana w ostatnie wydarzenia.
- Cześć Luna - przywitała się Mason. Młodsza Krukonka uśmiechnęła się na jej widok.
- Cześć, wiedziałaś, że podobno ktoś niedawno widział chrapaka krętorogiego w środkowej Europie? Już nie mogę się doczekać, aż pojadę z tatą go szukać - rzekła trzecioroczna, a Sophie uśmiechnęła się lekko.
- Jestem pewna, że uda wam się go znaleźć - odparła, nie chcąc gasić entuzjazmu młodszej blondynki. To, że ona nie miała humoru, to nie znaczy, że miała psuć go innym. Zresztą nauczyła się już, że Luna wierzyła w różne rzeczy, często takie, których istnienie było wręcz absurdalne.
Dziewczyny zgodnie poszły na posiłek, jednak w pewnej chwili Sophie pożałowała, że nie wyszła z Pokoju Wspólnego wcześniej, lub później.
Bo chociaż polubiła mamę Freda, to jednak zobaczenie jej kilka tygodni po zerwaniu z nim nie jest zbyt przyjemne. A nie wiedziała, ile on już jej powiedział, kiedy zobaczyła Molly idącą przez korytarz razem ze swoim najstarszym synem, Billem.
- Dzień dobry - powiedziała Sophie niepewnie, gdy zbliżyła się na odległość metra. Jednak sądząc po radosnej minie kobiety, ta najwyraźniej nic jeszcze nie wiedziała.
- Witaj kochana, miło cię widzieć! Jak tam u ciebie? Nie widziałaś gdzieś moich synów? - zapytała pani Weasley, przytulając ją. Luna w tym czasie stała z boku, przyglądając się im.
- Nie widziałam ich jeszcze, dopiero idę do Wielkiej Sali - Sophie uśmiechnęła się blado. Nie wiedziała, co może powiedzieć, gdyż uznała, że pewne rzeczy Fred sam powinien wyjaśnić swojej mamie.
- Ah rozumiem, trzeba się w końcu wyspać. Cześć Luna, ciebie również miło widzieć - Molly po chwili zamknęła w swoim uścisku również młodszą Krukonkę.
- Mamo, uważaj żeby tu kogoś nie udusić - stwierdził żartobliwie Bill.
- No już, już. Po prostu nie codziennie widzi się dziewczynę swojego syna i przyjaciółkę córki. Właśnie idziemy do komnaty, gdzie reprezentanci spotykają się z rodzinami, żeby zobaczyć się z Harrym. Wiem, że Syriusz i Maya będą, ale też chcielibyśmy mu kibicować. Może uda nam się jeszcze później pogadać - powiedziała kobieta.
- Jasne, zobaczymy - odparła Sophie bez większego entuzjazmu, czego Molly nie zauważyła. Oczywiście, trzeba było w końcu powiedzieć prawdę, jednak nie wiedziała, czy ona powinna to zrobić. Wiązało się to też z faktem, że liczyła nadal, że się pogodzą.
- Tak się cieszę, że jesteście razem, mam nadzieję, że uda ci się go czasami powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Wpadniesz do nas w wakacje? - spytała Molly, a Sophie uznała, że musi w końcu powiedzieć prawdę, nawet jeśli bez zgłębiania się w szczegóły.
- Nie sądzę, żeby tak się stało. Bo nie nie jesteśmy już razem - powiedziała, a uśmiech pani Weasley natychmiast zgasł. Rozbawiony wcześniej Bill również spoważniał, widząc, że coś się stało.
- Dlaczego? - zapytała kobieta, trochę chłodniejszym tonem, co ją zabolało.
- Pokłóciliśmy się trochę - odparła smutno nastolatka.
- No cóż, rozumiem. Kłótnie nastolatków się zdarzają. W takim razie może pójdziemy już do komnaty dla zawodników - stwierdziła Molly i razem z Billem ruszyli dalej korytarzem. Ewidentnie nie miała ochoty teraz na rozmowę i w sumie jej się nie dziwiła. Jednak trochę to zabolało.
W końcu Sophie i Luna poszły do Wielkiej Sali, gdzie spotkały także Taylora z przyjaciółkami, którzy nie zdążyli przyjść pod Wieżę, jak to ostatnio robili. Jednak nie miała im tego za złe.
Dzisiejszy dzień to także ostatni dzień egzaminów, wobec czego dziewczyna również po posiłku miała mieć swój, z zaklęć.
Czuła się jednak źle. Nie miała pojęcia, jak jej poszło, jednak nie miała nawet siły na przejmowanie się tym.
Podczas ostatniego zadania usiadła na widowni z bratem, Luną, Natalie, Alice i Tilly. Starała się zbytnio nie patrzeć na inne osoby na widowni, lecz parę razy to zrobiła.
I pożałowała.
Gdy tylko przypadkiem Sophie i Fred spojrzeli na siebie, odwracali wzrok. Czuli gorycz w sercu i nie wiedzieli, jak się jej pozbyć. A patrzenie na drugą osobę po tym wszystkim sprawiało im ból.
Nadal się kochali, lecz niestety nie potrafili dojść do porozumienia.
Chwilę później okazało się, że wcale nie będzie lepiej.
Gdy Potter powrócił z cmentarza z martwym Cedrikiem Diggorym, zmieniło się wszystko.
Obwieścił powrót Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, a wszyscy zadrżeli.
Oznaczało to bowiem, że koszmar powrócił po wielu latach.
Ci, którzy przeżyli pierwszą wojnę czarodziejów mieli znowu bać się o życie swoje, rodziny i przyjaciół.
A ci, którzy dorastali w czasach pokoju, musieli poznać gorycz wojny.
Niezależnie od tego, czy ktoś miał zamiar wierzyć Potterowi, czy nie, to nikogo nie miała ominąć.
Nikt nie był bezpieczny i nic już nie miało być takie samo.
Świat czarodziejów miał wkrótce opanować mrok i chaos, jakiego nie widziano od wielu lat.
Każdy miał bać się o to, czy dożyje następnego dnia.
Wojna jest brutalna i mieli się o tym przekonać jeszcze nieraz.
Wszystko ulegnie zmianom.
Ciąg dalszy nastąpi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro