Ucieczka przed przeszłością
Witam wszystkich serdecznie w kolejnej zabawie tym razem pod nazwą #storychallenge!
Zadaniem wszystkich co wzięli udział, było do wylosowanej osoby opowiedzieć jakąś historię!
Starłam się z wszystkich informacji, które posiadam stworzyć spójną całość choć nie do końca sądzę, że wyszło, ale mam nadzieję iż będzie się podobać :3
Bardzo mocno namieszane jest i nie wszystko co tu przeczytacie jest prawdą choć może niektóre rzeczy mogą tak wyglądać!
Pisany shot do tej piosenki polecam posłuchać :3
Czas pisania: 7 dni
Ilość słów: 7500, ale jest 12 100 słów
Słowa kluczowe: Dotrwały, Epileptyczny, Niekrzepliwy, Niezauważalny, Poniedziałkowy, Przytulny, Serwisowy, Szef, Opuszczony, Spieczony
Postać: Laborant
Zapraszam też do wszystkich innych osób, które wzięły udział w zabawie!
Pieknadamusi
___BlackSky___
Coffeuu
Panienka_Malfoy
SziFunia
Natixuss
Małe grono, ale za to grono mistrzów!
Spodziewajcie się niespodziewanego gdyż nie ma rozpiski godzin!
Życzę wszystkim miłego czytania!
≈==============================≈
Nie twierdzę, że zawsze byłem dobrym człowiekiem, ale zawsze trzeba wiedzieć kiedy powinno się odpuścić. Nie potrafię powiedzieć ile kosztuje to cierpienia i bólu gdzieś w głębi siebie, ale czasem nie na wyjścia jak stanąć przed rozdrożem dróg. Choć wybór jest ciężki, męczący i nie łatwy to jednak wybór musi być pewny. W końcu to od ciebie zależy co się wydarzy i co się może się stać przez wybranie jednej z dróg. Zawsze w głowie gdzieś miałem to wszystko, że nie zawsze da się utrzymać wszystkiego tak jak jest. Czas ucieka wraz z nim uciekają lata oraz ludzie. Nie każdy żyje wiecznie choćby chciał żyć nieskończoność. Na każdego przychodzi pora, by powiedzieć "Do widzenia" aby pożegnać się ten ostatni raz. Śmierć Kuia odbiła się mocno na nas wszystkich i choć dla innych był tylko pracodawcą, przyjacielem czy członkiem rodziny. Dla mnie był znacznie kimś więcej, bo w końcu dzięki niemu uzyskałem wolność. Mogłem poczuć się dobrze w tym co robię i jak robię. Pokazał mi drogę, którą mogłem kroczyć i być członkiem czegoś więcej niż dotychczas byłem. Był wzorem do naśladowania i jego odejście nadal bolało mnie, bo w końcu jakby nie patrzeć, poniekąd znał mą tajemnice i zabrał ją ze sobą do grobu gdzie będzie jej strzegł już na zawsze, po wieki. Tylko nasza dwójka znała to z czym się borykam, a raczej można powiedzieć borykałem, choć przeszłości nie da się od tak pozbyć czy zapomnieć. Zawsze wraca w nieoczekiwanym momencie paraliżując ciało i umysł. Jednak nie o tym ta historia... chociaż może i jest?
Biegłem najszybciej jak tylko mogłem po schodach w dół aby wsiąść do czernej caracary, która właśnie podjeżdżała pod mój blok mieszkalny. Na twarzy jak co dzień miałem maskę, która pomagała mi w oddychaniu, bo bez niej ani rusz. Niestety taki minus tego choć może jakiś też jest w tym plus. Nikt niepowołany nie rozpozna mnie za maską, którą noszę na co dzień. Dziś zmieniłem ją na biało czarną aby nie powiązali mnie z policji. Gdybym wziął swoją szarą z pewnością wpisali by mi w kartotece poszukiwanie, a tego nie potrzebuje. Wystarczająco ryzykownie pakowaliśmy się na bank wiedząc, że może być to nie przemyślana akcja. Jednak Erwin nie mógł usiedzieć w miejscu i rozumiałem to w końcu jego ADHD nie pozwalało na bezczynne siedzenie. Lecz to chyba był pierwszy nasz bank po czterech miesiącach żałoby jeśli można nazwać to, że Knuckles uciekł po prostu z miasta, bez słowa, zostawiając wszystko na barkach Carbo, który nie tylko musiał ogarniać zakon, ale też restaurację. Dużo się pozmieniało w tym czasie i można powiedzieć, że trochę ekipa choć może nazwać to rodzina, którą tworzyliśmy, rozpadła się bezpowrotnie?
Zabrakło filara, osoby, która udźwignie cały ten ciężar na sobie i pokaże wszystkim, że się da dalej robić to co robiliśmy wcześniej. Bez członka rodziny, którym był Kui choć dla wszystkich był on spoiwem, które trzymało nas wszystkich w ryzach, ale Erwin również był szefem jak Chak. Choć dla niego było to też ciężkie by przejąć kontrolę, bo niby jak można zastąpić kogoś, który był tak idealny. Kogoś kto praktycznie nie popełniał błędów i zawsze myślał do przodu o wszystkim. Złotooki nie oszukując się był przeciwieństwem małego złotego człowieka, który mimo swojego mącenia, potrafił ogarnąć każdą ciężką sytuację. Każdego na swój sposób dotknęło to co się wydarzyło, ale sami się prosiliśmy o konsekwencje czynów. Zabicie ludzi zawsze było czymś za co się płaci w najgorszy możliwy sposób. Nie żebym coś o tym wiedział. Po prostu byłem cichym członkiem rodziny, przeciwieństwem porywczej rodziny Zakshot i zwykle trzymałem się na uboczu, ale byłem głównie obserwatorem niż rozmówcą. Poprawiłem swoją bluzę pod którą miałem kamizelkę kuloodporną z którą praktycznie się nie rozstawałem.
Ubrany byłem na czarno biało tylko moja kamizelka była szara. Uśmiechnąłem się słabo, ale nikt nie widział tego, bo niby jak miał widzieć. Maska nie tylko ukrywała moją tożsamość, ale emocje, które często targały mną. Dlatego zwykle byłem brany za nie czułego mężczyznę, którego nic nie rusza, kogoś kto jest twardy niczym skała w końcu nie jedno już przeżyłem w swoim życiu, ale jakim kosztem i jaką ceną, którą dana była mi do zapłaty.
-Dobrze cię widzieć Labuś - cichy głos Carbonary wydobył się z samochodu, gdy on otworzył mi drzwi do przodu, więc bez zwlekania wsiadłem na miejsce pasażera.
-Też się cieszę, że się widzimy! - odparłem, a na ustach pojawił mi się szczery uśmiech. Stęskniłem się za nim mimo iż widzieliśmy się dwa dni temu, ale przez te cztery miesiące, czas biegł nieubłaganie szybko i nie wiedziałem, co tak naprawdę ze sobą miałem zrobić. Więc oddałem się mrokowi wewnątrz mnie, który się we mnie skrywał. Niestety nie potrafiłem zapanować nad niektórymi rzeczami, a w sumie wadami w środku mnie. W końcu każdy z nas ma w sobie tyle dobra co zła albo jest więcej tego bądź mniej, ale to w sumie zależy to od człowieka.
-Jedziemy po Erwina, a San wraz z Dią zajmują się zakładnikami! - słuchałem go uważnie, bo jednak był moim przyjacielem, a ja nie chciałem by był na mnie zły, że go nie słucham.
-To jaki jest plan ucieczki?
-W teren - odpowiedział więc skinąłem głową rozumiejąc poniekąd ten plan w końcu, w uliczki raczej ciężko będzie takim masywnym samochodem jechać więc tylko na szybkość oraz spryt będzie trzeba. Położyłem dłoń na kaburze z pistoletem i zastanawiałem się czy dziś ktoś straci życie. Czy kosiarz w czarnej todze przybędzie i odbierze to co do niego przynależy bez względu na wszystko wokół bądź sprzeciw lub płacz. Nie byliśmy nigdy delikatni ani nie uważaliśmy na tyle by oszczędzać jakieś życie. Nie jeden raz odebraliśmy je z zimną krwią bądź to ja byłem tym co odbiera ludzkie istnienie. Czułem się czasem jak śmierć, która idzie na przeciwko osobie, która już wie, że nigdy nie zobaczy nikogo kogo kocha ani nie powie nic więcej dobrego czy złego. W swoich dłoniach dzierżyłem kosę, symbol śmierci, ale czy nim chciałem kiedykolwiek być? - Coś taki zamyślony jesteś Labuś?
-Wybacz po prostu myślę nad tym bankiem - westchnąłem cicho i podrapałem się po karku, bo okłamałem go z czego nie byłem zadowolony, ale nie chciałem też sprawiać mu kłopotów swoimi przemyśleniami czy problemami. Z pewnością miał więcej na głowie, a nie to, żeby słuchać moich obaw i leków.
-Myślisz, że nie damy rady?
-Martwię się o Erwina i o nas wszystkich - mruknąłem niepewnie i tym razem nie skłamałem go prosto w oczy, bo to też było gdzieś w mojej głowie.
-Dlaczego?
-Te cztery miesiące zmieniły nas trochę nie sądzisz? - rzekłem i wziąłem głęboki wdech - Ty bardziej wydoroślałeś, Dia zajmuje się landrynkami, San jest ze Sky, a Vasquez spędza czas z nowym. Gdzieś w tym wszystkim nie ma już tej całości co kiedyś była - westchnąłem ciężko, ale nie tylko ja więc spojrzałem kątem oka na Carbonare.
-Śmierć zmienia ludzi - widziałem jak zaciska dłonie na kierownicy, a żyły zaczynają pulsować na przedramionach - odejście wuja niestety jak widać była konieczna byśmy dorośli w końcu i przestali zachowywać się jak dzieci! - podniósł głos mimo iż zapewne nie chciał tego zrobić, ale temat Chaka był wrażliwy dla niego i to bardzo. Stracił w końcu ostatniego członka rodziny.
-Rozumiem - wyszeptałem cicho, a mój wzrok spoczął na szybę obok mnie oraz na widok za nią.
Wpatrywałem się w miasto, które powoli pokrywał zmrok jak co noc, a lampy powoli zaczęły się świecić, by oświetlić wszystko wokół. Miało to wszystko w sobie wiele uroku, ale i też skrywało w sobie wiele złego. Te miasto było przepełnione mafią czy gangsterami bądź grupami, które dopiero stawiają swoje pierwsze kroki w tym mrocznym i niebezpiecznym świecie. Ciemna strona miasta budziła się dopiero gdy słońce zachodziło, a na niebie pojawiał się księżyc, na ulicę miasta wychodziła ta zła strona medalu pięknego miasta, ale zarazem niebezpiecznego. Pomyśleć, że kiedyś byłem jednym z tych nieświadomych ludzi o wielkich ambicjach i marzeniach, a ludzie to zgnietli, rozbili me ambicje i sprostowali do prostych rzeczy. Można powiedzieć, że prostych choć tak naprawdę na początku były cholernie ciężkie. Jednak musiałem skupić się na tym co się dzieje. Podjechaliśmy na paleto pod hotel w którym mieszkał Erwin. Siwy stwierdził, że musi odciąć się od wszystkiego co znajome, dlatego do niego jechało się ponad godzinę autostradą, ale ważne, że wrócił do rodziny. Nie wyobrażam sobie tego aby nie było go przy nas. Jakby zniknął na zawsze to byłby cios poniżej pasa, który bolał zarówno serce jak i duszę.
-Hej Nicoś i Labuś - złotooki wsiadł do samochodu, a na ustach gościł słaby uśmiech. Zerknąłem na niego i musiałem przyznać, że trochę przy długawe włosy, które opadały na jego czoło oraz oczy, dodawały mu uroku. Jednak ciemne wory pod tymi bursztynowymi tęczówkami aż prosiły się o większą ilość snu. Jak widać jeszcze nie do końca dotarło do niego co się tak naprawdę wydarzyło. Lub po prostu nie chciał zrozumieć do końca tego i przyswoić tą wiedzę by otrzymać spokój dla duszy. Ogólnie był zmęczony, ale wydawał się być pełen verby i adrenaliny w sobie, którą chciałby wyrzucić, ale tłumił ją. Właśnie zrozumiałem, dlaczego chciał byśmy zrobili bank. On po prostu męczy się z tymi wszystkimi emocjami, które w sobie trzyma i bankiem chciałby pozbyć się tych wszystkich emocji czy rozterek, które zaprzątają jego umysł.
-Cześć siwy - mruknął Carbo - stęskniłem się za tobą wiesz?
-Ja też się stęskniłem za wami - rzekł i uwiesił się szyi białowłosego, który zaśmiał się cicho, ale wtulił bardziej mężczyznę w siebie.
-Nie rób nam tego więcej, bo naprawdę zabiję, a potem cię ożywię!
-Daj spokój Nico nie mam zamiaru już uciekać.
-To dobrze - mruknąłem spokojnie wtrącając się w ich konwersacje słowną - lecz powinniśmy już jechać w stronę banku inaczej się spóźnimy.
-Laboo - nie spodziewałem się tego, że obejmie mnie i wtuli w siebie, ale uśmiech powiększył mi się na ustach. Dłonią pogłaskałem go po ręce i miałem nadzieję, że było z nim w porządku.
-Też się cieszę - odpowiedziałem spokojnym tonem głosu, a on puścił mnie.
-Wybaczcie, że uciekłem, ale myślałem, że to jedyny sensowny pomysł i sposób aby odciąć się od tego wszystkiego! Bo wiecie, że czas leczy rany, ale chyba nie w tym przypadku! - strasznie szybko mówi na jednym tchu i zastanawiałem się kiedy zabraknie mu powietrza, ale to dość szybko nastało gdyż wziął głęboki wdech by znów mówić, ale była to paplanina o wszystkim i niczym, a jakby szukać w tym wszystkim znaczenie byłoby ciężko, jakiekolwiek znaleźć. Jak to Erwin zawsze chaotycznie myślał i też tak mówił, nie zwracając uwagi na to, że nie ma to ani składu ani ładu. Lecz to właśnie był Knuckles, którego potrzebowała nasza grupa. Lidera, który postanowi za nas co jest dobre bądź złe. Może nie był idealny, ale kto z nas był tak naprawdę? Przecież każdy z nas popełnia błędy i na nich uczy, nawet jeśli te błędy mają wielkie konsekwencje za które trzeba zapłacić.
Znów złapałem się na tym, że myślami pobiegłem gdzieś hen w dal. Zerknąłem na Nicollo oraz Erwina, którzy rozmawiali i śmiali się jakby nic się nie stało. Jakby wydarzenia, które nas podzieliły nigdy się nie wydarzyły. Może tak będzie lepiej jak każdy zapomni, jak każdy przestanie patrzeć w tył, ale ja nie mogłem. Nie mogłem przestać to robić. Gdzieś tam wewnątrz mnie wspomnienia ciągle były, powodowały ból jak i lekki stan depresyjny. Cieszyłem się, że maska ukrywa to co nie chce pokazać innym, bo według nich jestem miłym, spokojnym oraz troskliwym przyjacielem i częścią rodziny. Nie chciałem, by oni myśleli o mnie źle i tak tą tajemnice zostawiam dla siebie. Schowaną głęboko w sercu i tak jak Chak, mam zamiar zabrać ją ze sobą do grobu. Nie zauważyłem nawet kiedy podjechaliśmy do banku na wylotówce z autostrady gdzie już stało auto prawdopodobnie z Dią oraz Sanem. Wziąłem spokojny wdech i wysiadłem z samochodu wiedząc, że prawdopodobnie będę negocjatorem albo pilnującym naszych zakładników, by przypadkiem nam nie uciekli.
Wyciągnąłem pistolet z kabury i zacząłem mierzyć z niego do szóstki osób, którzy posłużą nam jako karta przetargowa na wolność z tego miejsca. Chłopaki rozmawiali między sobą za drzwiami, ale ja pilnowałem już naszych zakładników aby przypadkiem nie chcieli gdzieś zbiec. Byli związani co od razu zauważyłem i sprawdziłem czy aby na pewno nikt nie ma za mocno czy za lekko związanych słupów. Cały czas miałem pistolet w dłoni, ale nawet nie był odbezpieczony na wszelki wypadek gdyby jednak miał mi wystrzelić.
-Dobra lecimy z tym! - krzyknął Erwin i wbiegł do pomieszczenia obok, a ja zostałem przy Sanie i Carbo. Rozbrzmiał alarm więc zapewne niedługo zjawi się policja na miejsce zbrodni jaką tu popełniliśmy. Spojrzałem na każdego człowieka po kolei i każdego twarz była inna jak i wygląd, ale również pewnie charakter posiadają inny. Ludzie byli różni co widziałem cały czas, bo zwracałem na to uwagę. Mając 45 lat na mojej drodze stanęło wiele ludzi, którzy nauczyli mnie tak wiele i byli wspaniali lecz byli też ci, którzy patrzyli pod siebie udając. Nauczyło mnie życie, że w każdym z nas czyhają demony, które nie zawsze są szczere z własnymi emocjami i intencjami. Jednak najczęściej to niezauważalny szczegół wśród ludzi, a jednak tak bardzo istotny, bo wiele zmienia. Z dala rozbrzmiały syreny policyjnych radiowozów i już wiedzieliśmy, że jadą do nas. San nerwowo poprawił maskę na ustach, a Carbo ścisnął mocniej w dłoni pistolet. Dla mnie czas nagle zwolnił i jedynie trzymałem wymierzony pistolet w stronę zakładników. Nie wiem czy byli podstawieni czy też nie, ale to nie miało teraz istotnego znaczenia. Trzymałem twardo dłoń i w każdej chwili mogłem odbezpieczyć pistolet, a następnie strzelić w głowę pierwszej osobie przy mnie.
Śmieszne jest to, że czyjaś śmierć powoduje we mnie tyle mieszanych uczuć, a jednak gdy trzymam w dłoni broń bez zastanowienia i emocji potrafię zabić wszystkich, których mi tylko karzą. Zerknąłem w bok, bo z mych myśli wytrącił mnie podwyższony głos Carbo. Zaskoczony byłem gdy on zarywał do Capeli, który widocznie odwzajemniał to i o dziwo się uśmiechał. Nie sądziłem, że białowłosy będzie gonić za policjantem, choć przez te cztery miesiące dużo się zmieniło w rodzinie. Widziałem to choć nie komentowałem, bo byłem tylko człowiekiem i wiedziałem, że to jest normalne, choć dla mnie nie realne. Byłem zniszczonym człowiekiem bez przyszłości, który stara się nie myśleć o przeszłości. Jednak problemy, które były i mogły się wydarzyć czy powtórzyć, a tego nie chciałem. Dużo i tak ryzykuje będąc w rodzinie. Cudownej rodzinie, którą zawsze chciałem mieć, ale nie było mi dane. Byłem już za stary na to aby zakładać, ale też było za duże ryzyko, dlatego musiałem być samotnikiem z przymusu, ale i wyboru.
Gdzieś tam w dali widziałem samotny radiowóz o który był oparty wysoki, dobrze zbudowany, przystojny, ale i zarazem intrygujący mężczyzna, którego zna z pewnością całe miasto. Jego brązowe czekoladowe oczy przeszywały każdego na wylot szukając w ten sposób odpowiedzi w innych ludziach. Czasem miałem wrażenie, że potrafi czytać z mowy ciała, bo zwykle wiedział, że to my właśnie rabowaliśmy dane miejsce. Od początku widać było tą chemię między nim, a Erwinem i przez ten czas gdy Knuckles zniknął on zaszył się chyba pod ziemią, bo nigdzie nie było go widać. Tym bardziej go słuchać, a nie oszukujmy się czasem głośniejszy jest od syren policyjnych. Zakładników robiło się coraz mniej, a ja patrzyłem na to jakbym był tylko obserwatorem, a nie jak osoba, która bierze w tym czynny udział. Negocjacje przebiegały sprawnie, a przede wszystkim szybko nie licząc tego, że flirtował jawnie z czarnowłosym policjantem. Jednak jak widać nikomu to nie przeszkadzało, ale może to lepiej, bo po co stawać pomiędzy miłością.
-Maska dobrze się czujesz? - nagle ktoś mnie szturknął w żebro czego totalnie się nie spodziewałem, ale widząc Sana przy mnie skinąłem głową.
-Tak, po prostu się zamyśliłem - odpowiedziałem i naprawdę ostatnio bardzo często chodzę z głową w chmurach, choć nie szczególnie tego chce, ale mam w sobie tak wielki natłok myśli, że nie umiem skoncentrować się na jednej rzeczy w odpowiedni sposób.
-Myślisz, że mamy szansę?
-Myślę, że tak - odparłem spokojnie i spojrzałem na Sana, który ubrany był w czarną bluzkę i szare spodnie, a na ustach miał chustę w tych odcieniach - policja jest spokojna, a nie są przygotowani na jazdę po ciężkim terenie więc nie ma innego wyjścia jak wygrana.
-Może masz rację - na jego ustach pojawił się rozluźniony uśmiech, a policzki podniosły się do góry z czego byłem zadowolony, bo byłem winowajcą tego cudownego uśmiechu. Zaśmiałem się cicho i usłyszałem jak ktoś idzie w naszym kierunku ciężkim krokiem, ale zarazem szybkim jakby przed czymś uciekał.
-Mam! Zwycięstwo panowie! - w pomieszczeniu rozbrzmiał radosny śmiech złotookiego, który był widocznie zadowolony z tego, że udało mu się włamać i złamać wszystkie zabezpieczenia, które dzieliły go od łypu, który krył się za metalowymi drzwiami do sejfu.
-To co ostatni zakładnicy i jedziemy? - padło pytanie ze strony Carbonary, który widocznie chciał już wsiąść do samochodu i wcisnąć gaz do dechy czy tak zwane przysłowiowe „dać kurwie miodu”.
-Jasne, że tak! I ty jeszcze mnie pytasz?!
-Dobra skupmy się na tym co teraz się dzieje - oznajmił brunet i musiałem skinąć głową, że się z nim zgadzam, bo powinniśmy pilnować policji czy aby na pewno jest wszystko w porządku i nie robią coś co może nam zagrozić. Oczywiście nie minęła chwila, a my mogliśmy już wyjść. Wsiadłem do tyłu tak samo jak Erwin i nerwowo zacząłem pocierać nogę przy okazji chowając pistolet do kabury. Nim zdołałem zapiąć pasy Nicollo od razu ruszył z piskiem opon, uderzyłem się głową o fotel przede mną na co burknąłem niezadowolony, a za nami jak za sznurem ruszył pościg czerwono-niebieskich świateł należących do policji.
-W porządku? - padło pytanie ze strony Erwina.
-Tak - powiedziałem bez myślenia, bo nie chciałem zamartwiać go tym. Ból zawsze jest, ale potem znika więc nie było o co tak naprawdę płakać. Z zapiętym pasami zerkałem przez okno by choć trochę zobaczyć jak stoimy z ucieczką, ale policja dziś jak na złość była uparta. Za nami podążał radiowóz z odznaką 105 więc wiadomo do kogo należał ten wóz. Za kierownicą zapewne siedział Montanha, który z pewnością chciał nas dorwać jeśli rozpoznał Erwina. Co ja myślę... on z pewnością go rozpoznał przecież jego praktycznie nie da się oszukać. Jakakolwiek by nie była sytuacja był jak pies wystarczyło, że powąchał, popatrzył i już wiedział, kto przed nim stoi.
-Cały czas jadą za nami! - poinformował Thorinio, który siedział na przodzie i patrzył cały czas w lusterka samochodu by pilnować czy aby na pewno nie będą chcieli pitować. Czasem mieli nie czyste zagrywki gdy coś idzie nie po ich myśli.
-Zaraz wjadę na teren podmokły, a bez sprawnych czterech kółek nie przejadą za daleko i utkną - zaśmiał się Carbo i miał rację. Napęd na cztery mocno by się przydał, a na dodatek ich pojazdy mają niskie zawieszenie więc nie wiele im da nawet posiadanie napędu w gąszczu krzewów i bagna. Odkąd zaczęliśmy ten bank miałem wrażenie, że wszystko dzieje się w spowolnionym tempie. Wyskoczyliśmy z ulicy wprost na bagno, a za nami ruszyło kilka radiowozów i o dziwo, Montanha nie skoczył prosto za nami. Zainteresowało mnie to, ale mocno uderzyliśmy kołami o grunt, że aż uderzyłem głową w sufit i nawet pasy mi tu nie pomogły.
-Uważaj trochę kulwa no! - krzyknął Erwin i w pełni się z nim zgadzałem, ale jak widać nie do końca to interesowało Nicollo, który zaczął się śmiać.
-Hahaha co za debile! Ależ się wbili w tą ziemię! - śmiał się, ale jechał i tak na drugą stronę przez bagna. Nim policja objedzie teren to już dawno nas tu nie będzie z czego byłem zadowolony, bo naprawdę nie chciałem wylądować w więzieniu na sześć miesięcy za obrabowanie banku i próbę ucieczki policji. Poprawiłem filtr na masce i pomasowałem się po karku gdyż chyba na ciągnąłem sobie mięśnie szyi przez ten skok wraz z uderzeniem o ziemię auta.
-Ha! Zwycięstwo!
Radość tak można opisać zachowanie chłopaków jak i rozpierająca ich adrenalina, która była w naszych żyłach, a serce każdego z nas biło w swoim własnym przyspieszonym tempie. Nie wyobrażałem sobie tego że może im coś się kiedyś stać, bo już jednego członka rodziny straciliśmy. Wiem, że bycie w mafii nie jest usłane różami i czasami trzeba ponieść wysokie konsekwencje, ale jakim kosztem, czasami trzeba zapłacić za błędy. Zajechaliśmy na spokojnie pod zakon gdzie głównie działy się te mniej legalne sprawy chodź msze były legalne, ale cała reszta nie szczególnie bym mógł powiedzieć. Samochód został schowany między zakrystią, a budynkiem kościoła. Stałem przed drzwiami do zakrystii, a mój wzrok padał na okolicę cmentarza. Pomyśleć ile tu osób musiało umrzeć i te wszystkie groby musiały przetrwać by dotrwały do tego czasu. Znów moje myśli uciekły w stronę śmierci mimo iż bardzo tego nie chciałem, ale nie potrafiłem panować nad tym. Chłopaki byli w środku zapewne dzieląc łup pomiędzy nami, ale czy potrzebowałem tych pieniędzy? Czy naprawdę robimy to wszystko dla nich, a nie dla czegoś więcej?
Brakowało mi czegoś i to bardzo, ale nie potrafiłem określić, czego brak tam wewnątrz mnie. Może przez ten okres czasu zrozumiałem, że dane będzie mi wiecznie być sam? Iż w końcu rodzina się rozpadnie, w końcu każdy chce żyć tak jak pragnął, a ja w sumie nie wiedziałem co mogłem ze sobą zrobić. Wpatrywałem się ślepo w zielone połacie cmentarza, który mimo biegu lat nadal tu był. Te mury budynku musiały dużo przejść i jakby tylko mogły mówić z pewnością odpowiedziały by swoją historię.
-Labo! - spojrzałem na złotookiego, który szedł do mnie, a na jego twarzy widniało zaniepokojenie.
-Tak? - spytałem cicho.
-Co się dzieje z tobą? Coś cię trapi? Chcesz o tym porozmawiać? Wiesz, że jesteśmy rodziną i powinniśmy o wszystkim sobie mówić? - zalał mnie masą pytań co było urocze i miłe, bo moje serce biło szybciej przez jego zmartwienie moją sytuacją, ale nie chciałem go zamartwiać tym, że odpływałem w krainę myśli gdy nie trzeba było.
-Nic się nie dzieje Erwin po prostu tak już mam - oznajmiłem cicho.
-To nie normalne aby tak się zawieszać cały czas! Martwimy się o ciebie i wiem, że każdy inaczej przeżywa odejście... Kuia - ostanie słowo wręcz wyszeptał, ale byłem na tyle blisko niego iż usłyszałem co mówi. Spuściłem głowę trochę w dół, bo myśl o przyjacielu mnie dołowała, ale zgarnąłem Erwina w swoje ramiona.
-Wszystko ze mną jest w porządku - odpowiedziałem spokojnie aby go uspokoić, bo nie chciałem by na nowo przeżywał tego.
-Na pewno? - zapytał ponowie jakby próbując wyczytać ze mnie czy mówię prawdę.
-Tak, wszystko jest w porządku - odpowiedziałem wiedząc, że nie ma szans odczytać ze mnie czegokolwiek.
-Chodź do środka! Powinieneś zabrać swoją część udziału! - zaproponował choć może powinienem powiedział, że rozkazał. Lecz nim cokolwiek zrobiłem na zakon wjechał samochód oznakowany jako poczta - Poczta?
-Dziwne - mruknąłem widząc jak nawraca wokół drzewa i staje tuż przed nami. Mężczyzna w uniformie poczty wysiadł z samochodu i dłońmi zaczął przeglądać coś w torbie.
-Dobry ja z listem poleconym - oznajmił spokojnie, a ja wpatrywałem się w niego mając dziwne wrażenie, że to jest coś ważnego. Zacisnąłem dłonie wpatrując się w blondwłosego mężczyznę, który wyciągnął tablet.
-Od kogo ten list? - zapytał Erwin gdy mężczyzna podał mi tablet.
-Musi się pan podpisać tu i tu - mężczyzna nie przejmował się tym, że jesteśmy gangsterami. Po prostu załatwiał swoją pracę i dostarczał listy. Jednak nie rozumiałem od kogo to i kto miałby do mnie napisać, ale podpisałem się rysikiem na tablecie. Mężczyzna wręczył mi kopertę zaadresowaną do mnie i nic z niej nie mogłem wyczytać na pierwszy rzut oka więc zapewne środek mi więcej powie.
-Dziękuję? - mruknąłem, a mężczyzna tak bez słowa wsiadł do samochodu i odjechał zostawiając mnie wraz z Erwinem.
-Kto to napisał?! Otwórz! - słowa mego brata sprawdziły mnie na ziemię, ale schowałem kopertę pod kamizelkę by się nie zgubiła. Miałem przeczucie aby nie czytać to przy nim.
-To tylko od banku coś. Później na to spojrzę - odparłem i bolało mnie to, że muszę go kłamać, ale też nie chciałem aby wyszło coś czego nie chce. Nie wiedziałem co to za list i przede wszystkim kto jest jego adresatem. Dlatego nie mogłem przy nim tego otworzyć.
-To chodź weźmiesz swoją część!
-Dajcie Dii ja nie potrzebuje - oznajmiłem spokojnie i ruszyłem ścieżką przed siebie w stronę katakumb.
-A ty dokąd?! Labo!
-Muszę coś załatwić więc do usłyszenia! - po machałem mu, a on stał jak wyryty w miejscu gdzie go zostawiłem, ale nie mogłem i to naprawdę nie mogłem przy nich przeczytać tego listu, a zwlekając z czasem aby sprawdzić co w nim jest raczej nie wyszło by na dobre. Skoro list za potwierdzeniem odbioru został nadany to musiało być coś bardzo ważnego. Ruszyłem alejkami do grobu jednej osoby, która mogła mnie teraz wysłuchać i pomóc w tym wszystkim. Było to głupie, ale miałem wrażenie, że jest blisko wtedy. Stanąłem przed pomnikiem jego wizerunku.
- Dobry stary przyjacielu - otrzepałem go z liści aby nie ubrudziły marmuru i usiadłem po turecku na ziemi, opierając się o jego nogi - widać, że dawno nikt cię nie odwiedzał. Przepraszam, że też cię zaniedbałem. Zrobiłeś dla mnie tak wiele, a ja nie mogłem się odwdzięczyć niczym - mruknąłem smętnie i wyciągnąłem tą kopertę za kamizelki - mam dziwne wrażenie, że to coś złego - podniosłem wyżej list by zobaczyć czy coś widać przez niego gdy nakieruje go pod promienie słoneczne, ale zawiodłem się tylko. Niechętnie wyciągnąłem nożyk i otworzyłem list by go przeczytać, ale gdy zobaczyłem te logo. Moje dłonie zaczęły się trząść, a ja nie mogłem wziąć oddechu, jakbym nie mógł oddychać. Nie potrafiłem wziąć oddechu w płuca, ale jednak czytałem to co było napisane w liście. Czułem jakby mój świat miał się właśnie rozpaść na wiele małych kawałków i nie mogłem nic z tym zrobić. Zacisnąłem w dłoni list i oparłem głowę o nogi pomnika starając się wziąć oddech. Wszystko co kochałem i miało dla mnie sens miało właśnie się skończyć. Ten list był najgorszym co mogło mi się przytrafić.
-Dlaczego musiałeś umrzeć? Przydała by mi się twoja porada. Nie wiem co mam zrobić - wyszeptałem cicho i załamałem się po prostu. Zgniatałem w dłoni papier myśląc, że to mi pomoże, ale nic do głowy mi nie przychodziło jak z tego bagna wyjść. Bałem się tego momentu, że przeszłość mnie dogoni, bo w końcu to Kui zapewniał ochronę dla mnie, a gdy go teraz nie ma, to nie jestem chroniony. W ten sposób mnie znaleźli i to przeraża mnie jak bardzo są zdesperowani, że wysłali do mnie wiadomość, choć może to lepiej niż aby zrobili to co lubią najbardziej.
Jednak wspomnienia są tak bolące i niepewne, ale jednak tak bardzo wyraźne w mym umyśle, że bez problemu mógłbym opowiedzieć wszystko z detalami. Wziąłem głęboki wdech i wtuliłem się w swoje kolana nie potrafiąc przestać o tym myśleć. Miałem wrażenie, że wspomnienia same kontrolują mnie niż ja je. Byłem wtedy młody może nie tak bardzo, ale miałem dwadzieścia jeden lat gdy chciałem spełnić swoje marzenia, które z biegiem czasu stały się dla mnie powodem dla którego porzuciłem to co było dobre i zszedłem z ścieki dobra, by kroczyć tą złą.
01.09.1999
Bez problemu przeszedłem wszystkie badania czy rozmowę z psychologiem, który miał stwierdzić czy się nadaje do tego aby ruszyć poza miasto, kraj, by prowadzić misję pokojową. Dziwne stwierdzenie wojny gdzie nasi ludzie chcą uwolnić tych co nie są w stanie uciec przed terrorem, który panuję w uboższych miastach. Pragnąłem należeć do wojska, które miało zaoferować mi wyżywienie, dach nad głową oraz umundurowanie. Odkąd pamiętam chciałem być kimś istotnym i pomagać każdemu komu się tylko dało, chociaż wiedziałem, że to zbyt przerysowane i nie będzie tak jakbym chciał do końca. Jednak mogłem tylko zobaczyć jak to jest naprawdę. Po wszystkich badaniach, które musiałem przejść i dostaniu książeczki z najwyższym oznaczeniem gotowości do służby. Oczywiście nie próżniowałem z czasem i do razu dołączyłem do rezerwy by mnie zaczęli szkolić. Nie powiem, że początek był prosty, bo tak naprawdę nie był w ogóle, ale miałem nadzieję, że szybko dotrę wyżej i stanę się pełnowartościowym członkiem rodziny jaką tworzyło wojsko.
-Dzień dobry ja miałem zgłosić się tu aby odbyć szkolenie - oznajmiłem do pani, która siedziała na recepcji, która dzieliła mnie od obozu szkoleniowego w którym spędzę prawie rok.
-Imie i nazwisko oraz książeczka z potwierdzeniem wysłania - oznajmiła uprzejmym tonem głosu, a ja podałem jej książeczkę ze wszystkim.
-Simon Price proszę pani - przedstawiłem się z lekkim uśmiechem i poprawiłem swoje trochę przydługie włosy, które opadały mi na moje ciemno zielone oczy. Wiedziałem, że długo ich nie będę miał, ale takie były wymogi aby być w wojsku.
-Wszystko się zgadza - powiedziała i wstała idąc do szafki za nią. Nie wiedziałem dokładnie co chce zrobić, ale czekałem cierpliwie na dalsze rozkazy jeśli można to tak nazwać w końcu ma jej ramieniu widniał znak starszego sierżanta. Więc była wyżej ode mnie i należał jej się szacunek. Wróciła do mnie z mundurem i plakietką z moim nazwiskiem oraz nieśmiertelnikiem - To jest twoje umundurowanie. Jeśli je zniszczysz i zepsujesz musisz zapłacić za nowy.
-Rozumiem jak najbardziej - odparłem biorąc swoją wyprawkę.
-Idź do sektora A tam macie zakwestionowanie - zaczęła tłumaczyć - masz przypisane łóżko wraz z szafką. Wszyscy śpią w jednej hali więc radzę się przyzwyczaić szybko.
-Tak jest - skinąłem głową i zgodnie z jej poleceniem od razu ruszyłem w stronę sektora A. Nie powiem zdziwiłem się gdy on był praktycznie na samym końcu, ale dzięki temu widziałem, że w sektorze B są sale gdzie uczymy się w pomieszczeniach zamkniętych, a sektor C to teren otwarty z torem przeszkód i wszystkim co miało polepszyć naszą wytrzymałość. Wszedłem przez duże drzwi i przeszedłem przez hol wchodząc do sali, która była podzielona na trzy rzędy. Numerki oczywiście pokazywały, które łóżko jest czyje biorąc pod uwagę iż były one piętrowe. Zerknąłem na kartkę, którą otrzymałem od miłej pani aby dowiedzieć się jakie łóżko będzie należało do mnie. Moim oczom ukazał się numer trzynaście z literką A więc na spokojnie ruszyłem na lewą stronę wiedząc, że gdzieś przy ścianie mam mieć. Widziałem wszystkie po kolei cyferki, ale zdziwiłem się widząc, że trzynastka jest u góry, a powinna być na dole.
-Hej! Jestem Thomas Anders - teraz zauważyłem, że na dolnym łóżku ktoś siedzi - wybacz, że podmieniłem karteczki, ale boje spać się u góry. Chyba nie masz nic przeciwko?
-Cześć jestem Simon - odwzajemniłem jego uśmiech, bo chłopak był bardzo miły dla mnie - nie przeszkada mi spanie u góry.
-Będziesz miał widok na zewnątrz przynajmniej, bo mamy okno!
-Rzeczywiście - mruknąłem, bo teraz zauważyłem to, że mamy okno centralnie gdzie stoi nasze łóżko.
-Wypakowałem już swoje rzeczy do szafy! Mamy bliźniaczą więc z pewnością nie będziemy się kłócić o miejsce!
-Ja i tak nie mam ze sobą za dużo rzeczy - stwierdziłem tylko prawdę - mogę położyć walizkę na twoim łóżku na chwilę?
-To co moje to twoje! Z pewnością będziemy w parzę! Z tego co słyszałem to tak tu działa ta placówka szkoleniowa!
-O rozumiem to chyba dobrze, że będziemy współpracować!
-Z pewnością będziemy najlepszymi przyjaciółmi! - jego pozytywnie myślenie było zaraźliwe jak jego niebieskie oczy, które wpatrywały się we mnie. Blond włosy miał ścięte na krótko więc musiał z pewnością już być tu dłużej.
-Na to liczę - powiedziałem, mimo iż wiedziałem, że te miejsce nie będzie takie proste by zawierać przyjaźnie, ale skoro mieć już kogoś obok siebie to kogoś komu będę mógł zaufać. Wyglądał na kogoś takiego - gdzie jest w ogóle tu fryzjer?
-To musisz wyjść i iść na koniec korytarza! Starszy od nas szeregowy strzyże wszystkich. Możesz później iść. Ja jestem tu od rana, a przez najbliższe dwa dni mają by zgłosić się na szkolenie.
-Warto wiedzieć - rozejrzałem się wokół widząc ile jest tych łóżek.
-Wszyscy tu są co chcieli iść do wojska lądowego, sił powietrznych, marynarki, wojska specjalnego i obrony terytorialnej.
-Dużo o tym wiesz - mruknąłem cicho rozkładając swoje ciuchy wraz z ważnymi rzeczy do szafki.
-Mój tata był członkiem marynarki wojennej!
-A ty gdzie chcesz się dostać? - spytałem zainteresowany przy okazji na spokojnie układając w szafce tak aby był porządek.
-Do morskiego! Wiem, że tam chce się dostać, ale najpierw trzeba odbyć dużo szkoleń i trochę lądowych - wyjaśnił i czułem na sobie jego wzrok - bądź wyróżnić się jakoś w oczach przełożonych! Ty gdzie chciałeś?
-W sumie jeszcze nie myślałem, bo chciałem zobaczyć wszystko i zdecydować wtedy.
-Ale to nie jest możliwe!
-Dostałem pozwolenie od Kapitana - odpowiedziałem zamykając szafkę i zdziwiłem się ciszą od strony kolegi.
-Wiesz, że będzie to naprawdę ciężkie wyzwanie?
-Przez najbliższy miesiąc bądź dwa, tak będzie to ciężkie, ale myślę, że dam sobie radę z tym wszystkim. Zdałem pod to badania z psychologiem i wydała dla mnie zgodę na to.
-Czyli nie wiesz gdzie iść - mruknął, ale widziałem jak wpatruje się we mnie takim wzrokiem, którego nie mogłem zrozumieć.
-Szukam miejsca dla siebie - odpowiedziałem szczerze i spojrzałem na zegarek - idę do tego starszego szeregowego - oznajmiłem mu idąc od razu w stronę wyjścia z sali sypialnianej i widziałem jak powoli łóżka są zajmowane przez nowych rekrutów. Tak jak mnie wcześniej pokierował Tom ruszyłem na koniec korytarza i widziałem już tabliczkę fryzjer. Zapukałem z uprzejmości do drzwi i czekałem na odpowiedź z drugiej strony.
-Wejść! - otworzyłem drzwi wchodząc niepewnie do środka i rozglądnąłem się wokół zainteresowany, ale pokój wyglądał na małą klitkę w której był tylko sprzęt do ogolenia.
-Dobry - powiedziałem z uśmiechem na ustach.
-Oooo nowy tak?
-Tak zgadza się! - skinąłem głową widząc jak się na mnie patrzy.
-Aż szkoda ścinać te cudne włosy - mruknął cicho, ale i tak go słyszałem - imię i nazwisko szeregowy!
-Simon Price - powiedziałem tak jak chciał bym się przedstawił.
-Siadaj na krześle, bo muszę ci ściąć tą uroczą grzyweczkę - powiadomił mnie więc wykonałem jego rozkaz i usiadłem na obrotowym twardym krześle. Słyszałem jak coś kreśli na kartce, a szelest ich nagle ucichł by po chwili rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk buczenia strzyżarki do włosów. Przechyli mą głowę na bok i po chwili widziałem jak moje brązowe kosmyki włosów opadają na ziemię. Byłem przyzwyczajony do tej puchatej czupryny, którą właśnie traciłem - masz jakieś pytania co odnośnie tutejszego szkolenia?
-Kiedy mamy ubrać mundur? - spytałem tak głośno aby było mnie słuchać.
-Mundury są wtedy ubierane gdy jest jakieś święto albo gdy tak każe generał bądź wyjeżdża się na wojnę.
-Czyli w tym miejscu dowodzi generał? - spytałem zaskoczony gdyż myślałem, że jednak kapitan jest tu najwyżej.
-Jest głównym, który pilnuje wszystkiego by dobrze wszystko działało pod nim są Kapitanowie z poszczególnych oddziałów - odparł, a ja słuchałem go uważnie, bo nie sądziłem, że tak to działa.
-Rozumiem - chciałem skinąć głową, ale od razu mi ją przytrzymał.
-Nie ruszaj głową - mruknął więc nie mówiłem już nic. Po kilku minutach oznajmił mi, że już jest gotowe, a ja spojrzałem na siebie w lustrze. Miałem obcięte włosy strasznie krótko i czułem jak zimno mi w głowę - przyzwyczaisz się do tego - rzekł i otrzepał mnie jeszcze jak się okazało z moich włosów.
-Dziękuję - mruknąłem cicho i opuściłem pomieszczenie czując się dziwnie, ale może tak miało być. Powolnym krokiem szedłem przez ciemny korytarz, który nie był wcale przytulny i nie przekonywał mnie do siebie zgniło zielony kolor ścian. Miałem iść do miejsca sypialnego, ale wyszedłem z budynku, od razu wziąłem głęboki wdech powietrza w swoje nozdrza. Miałem nadzieję, że to będzie lepszy początek. Rodzice nie chcieli abym wyruszył tu, ale ja chciałem i pragnąłem być kimś. Widząc duże drzewo tuż obok od razu wskoczyłem na nie i zacząłem się wspinać aby siąść na gałęzi. Byłem od zawsze wycofany od relacji i bałem się poznawać nowych ludzi bojąc się, że jak poznają mnie bardziej to odejdą. Siedziałem na spokojnie na gałęzi i obserwowałem wszystkich, którzy szli do budynku, ale oni nie widzieli mnie. Siedziałem tak trochę czasu aż zauważyłem kogoś idącego w mundurze od razu zauważyłem, że ma na swoim ramieniu posiada naszywkę z czterema gwiazdkami. Zainteresowany nim, obserwowałem jak idzie w kierunku miejsca gdzie mamy kwatery jeśli można tak nazwać te miejsce.
-Zejdź z tego drzewa! - nie spodziewałem się, że odezwie się tym bardziej, że mnie zauważy. Bez zwlekania zeskoczyłem z drzewa centralnie przed mężczyzną, który miał już swoje lata, ale jak na mężczyznę który z pewnością nie jedno przeżył wyglądał bardzo dobrze mimo iż był łysy, a na jego twarzy były zmarszczki - Jak się zwiesz?
-Price proszę generała - odparłem zgodnie z jego pytaniem.
-Ilu ludzi cię ominęło nie zwracając uwagi?
-Dziesięć - odparłem wyprostowany jak przystało przed takim wysokim stopniem.
-Rozumiem chodź do środka Price - rzekł, a ja od razu się odsunąłem do tyłu aby mógł przejść.
??.??.1999
Biegłem przez las nie mogąc się zatrzymać. Mieliśmy biec jak najszybciej jak tylko mogliśmy przez las by dotrzeć do mety, która była sektorem C. To było chyba pierwsze takie ćwiczenie gdzie nie musieliśmy w parach robić. Rywalizowaliśmy ze wszystkimi choć po dwóch miesiącach już kilka osób zrezygnowało, ale jak powiedział generał na przywitaniu nas wszystkich, że niektórzy z pewnością zrezygnują, ale tylko wytrwali mogą być żołnierzami. Byłem zmęczony przez natłok wszystkich zajęć gdyż dopiero szedłem spać po dwunastej, a o piątej była pobudka. Było to męczące, ale wiedziałem, że nie chce być w wojsku lądowym ani nie czułem się pewnie w obronie terytorialnej. Więc te dwie chciałem odrzucić by móc wybrać tą odpowiednią z pomiędzy tych co zostały. Kapitan wiedział o tym gdyż co dwa tygodnie mam z nim rozmowę, bo jednak za dużo na siebie biorę według niego, ale może to lepiej. Byłem skupiony na drodze przed sobą. Wiedziałem dokładnie gdzie biec gdyż orientacja w terenie była najważniejsza w całym całokształcie tego ćwiczenia.
Przeskoczyłem przez rów więc byłem blisko sektora A, a musiałem dostać się na ten treningowy. Po kilku minutach nieustannego biegu wybiegłem z lasu i sprintem ruszyłem na plac treningowy. Już widziałem kapitana, który nas szkolił. W sumie wysokie były tu stopnie, ale może to lepiej, no więcej się nauczymy od doświadczonego w boju człowieka. Ledwo oddychając, dobiegłem do kapitana, który widocznie zaskoczył tym, że wybiegłem z innej strony niż powinienem.
-Mmelduję, że jestem na miejscu! - zasalutowałem przed mężczyzną ubranego w mundur.
-Spocznij - odparł - możesz oddalić się do kwatery i umyć!
-Dziękuję szef! - rozluźniłem się na jego polecenie i udałem się w stronę sektoru A, by móc wziąć szybki prysznic.
-Tom! - zdziwiłem się słysząc głos Kapitana Johna.
-Tak? - zatrzymałem się i zasalutowałem, a on zaśmiał się cicho.
-Spocznij żołnierzu! Jak tam lekcja?
-Skończona jako pierwszy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Nie będzie mnie później w gabinecie, bo muszę wyjechać na dwa tygodnie więc zdecydowałeś, który odział odpada?
-Nie chce terytorialnego oraz lądowego - odpowiedziałem na zadane pytanie ze strony czarnowłosego mężczyzny w pełnym umundurowaniu.
-Rozumiem, a co cię najbardziej interesujące? Zostaje ci trzy jeśli się nie mylę, co nie?
-Wszystkie wydają się być intrygujące, ale nie mam jeszcze faworyta!
-Tylko nie za męcz się dobrze?
-Nie mam zamiaru!
-To miłego odpoczynku Simon - uśmiechnął się i odbił w bok by zapewne iść do sal gdy ja kierowałem się w stronę kwater. Miałem w sumie ochotę pozbyć z siebie tego brudu w końcu była już późna jesień i pogoda była mocno mieszana. Jednak mimo deszczu bądź słońca i tak ćwiczyliśmy bezlitośnie bez względu na ból. Każdy dzień był wyzwaniem dla wszystkich. Zgarnąłem z szafki coś na przebranie i ruszyłem do łazienki by zmyć z siebie ten brud. Moje ciało powoli robiło się dobrze umięśnione przez dużo ćwiczeń, którymi nas torturowali tu. Musiałem przyznać, że wyglądałem bardzo dobrze widząc te zarysy mięśni, które dodawały mi męskiego wizerunku.
??.??.2023
Wziąłem głęboki wdech i wydech. Wspomnienia wojska były na swój sposób magiczne i cudowne no w sumie te początkowe choć może i nie do końca. Jednak ciężko pracowałem nad tym aby stać się kimś lepszym i wykorzystać swoje umiejętności do czegoś dobrego. Zerknąłem na Kuia, a raczej jego posąg. Wiedziałem, że muszę wziąć na siebie konsekwencje tego co kiedyś robiłem, ale w sumie nie miałem wyboru. Nie mogłem pozwolić, by ci których kocham, cierpieli przez mą przeszłość. Podniosłem się na równe nogi i pomasowałem się po karku gdyż uspokajało mnie to. Musiałem coś szybko wymyśleć, bo nie miałem za dużo czasu. Czterdzieści osiem godzin to stanowczo za mało jak na wymyślenie czegoś sensownego. Nie mogłem powiedzieć prawdy, bo ona nie wchodziła w grę. Nie miałem pewności czy przez przypadek nie powiedzą tego kim byłem i gdzie służyłem.
-Mam nadzieję, że ochronie ich jak ty to zrobiłeś - słaby uśmiech wszedł na moje usta. Nie mając wyboru odszedłem od jego pomnika i ruszyłem w stronę parkingu by ukraść samochód aby dojechać do domu, a z niego przebrać się w odpowiednie ciuchy i tylko w głowie miałem jedną osobę, która mogłaby mi pomóc. Osoba, która nie zdradzi i bez względu na wszystko mi pomoże. Kui nie byłby zadowolony, ale nie potrafiłem nic innego wymyślić. Nie wiem nawet kiedy wszedłem do domu i od razu ściągnąłem maskę z twarzy. Rzuciłem ją przed siebie biorąc chaotyczny wdech. W mieszkaniu miałem filtry wszędzie abym mógł oddychać bez maski. Przeczesałem swoje włosy do tyłu i westchnąłem zmarnowany. Nie chciałem robić to rodzinie, ale lepiej abym to ja zniknął niż nagle oni. Nerwowym krokiem przemierzyłem kuchnie połączoną z salonem i wszedłem do pokoju by przebrać się w swój ulubiony strój. Oczywiście dobrałem do tego swoją ulubioną szarą maskę, bo bez niej nigdzie bym nie doszedł.
Spojrzałem na siebie w lustrze i musiałem przyznać, że byłem zmęczony wszystkim, co się działo w ostatnich miesiącach. Poprawiłem swoje odstające włosy do tyłu i założyłem maskę, którą musiałem nosić przez członków rodziny. Niestety bywały konflikty w rodzinie na początku, ale kiedy nie ma problemów? Zawsze kiedyś muszą powstać jakieś spory w rodzinie choć trochę nie potrafiłem wybaczyć tego Dii i Erwinowi przez to, że do końca zniszczyli mi płuca. Każdy mądry człowiek wybacza, ale nigdy nie zapomina aby ponownie nie natrafić na zły moment. Nie wiem nadal jak przeżyłem miniony czas w szpitalu, bo przecież to było praktycznie śmiertelny postrzał w oba płuca. Nigdy nie przydarzyło mi się coś takiego. No trochę eksperymentowałem chemikaliami i nie tylko, ale opary aż tak nie zniszczyły mi płuc tak bardzo jak postrzał.
Pomimo iż to były złe wspomnienia to jednak ból przypomina o tym, że człowiek żyje. Gotowy do wyjścia od razu zgarnąłem kluczyki do auta oraz wyciągnąłem telefon z kieszeni. Musiałem skontaktować z mężczyzną, który wyglądał na przekór podobnie do mnie, ale jego charakter był całkiem inny. Zamknąłem drzwi na klucz i zbiegiem po schodach w dół po to aby wsiąść do swojego samochodu, który był zaparkowany na krawężniku. Dodge charger stał tam gdzie go zostawiłem i wsłuchiwałem się w sygnał dźwiękowy telefonu by dodzwonić się do niego. Gdy traciłem już nadzieję, że odbierze...
-Halo? - odebrał, odetchnąłem z ulgą.
-Czy dalej twoja miejscówka jest w tym samym miejscu gdzie ostatnio?
-Nic się nie zmieniło - odparł więc wiedziałem gdzie mam jechać - co się stało, że do mnie dzwonisz?
-Potrzebuję abyś odwdzięczył się mi - rzekłem zagryzając wargę przy okazji wsiadając do środka samochodu. Włożyłem kluczyki do stacyjki i zapiąłem pasy bezpieczeństwa gdy on milczał.
-Porozmawiamy na miejscu - rozłączył się, ale musiałem się zgodzić z nim, bo mogli mnie podsłuchiwać na rozmowach, a to zbyt ryzykowne. Ruszyłem z piskiem opon na opuszczony budynek poza miastem, gdzie urządził sobie w piwnicach tajne laboratorium i nie tylko. Nerwowo oglądałem się w lusterkach i czułem jak zaczynam wariować. Nie lubiłem tego uczucia braku kontroli nad swoim życiem. Jechałem najszybciej jak tylko mogłem i nie żałowałem w ogóle gazu. Jak nigdy dotąd pędziłem jak na złamanie karku, ale może i uciekałem przed tym. Po niecałej pół godzinie stanąłem przed budynkiem tak aby ukryć samochód, jakby ktoś miał tędy przejechać, a wolałbym nie zdradzić przez przypadek kryjówki należącej do Equilibrium. Tak on tu był i mieszkał, a na dodatek nadal robił problemy bądź pomagał choć nie do końca ufałem mu, to nie miałem nikogo innego kto mógłby mi pomóc. Przecież w końcu był "robotem" powinien wiedzieć dosłownie wszystko i znaleźć rozwiązanie na wszystkie problemy. Wysiadłem z samochodu i zamknąłem go na wszelki wypadek jakby miał magicznie zniknąć, a nie oszukujmy się, czasami samochody znikały.
Wszedłem do budynku i od razu skierowałem się do piwnicy, która wyglądała jak bunkier bądź po prostu została zrobiona na bunkier. Zszedłem na dół i od razu zacząłem wzrokiem szukać Equilibrium, który powinien tu być. Przemierzałem pomieszczenia praktycznie nie tworząc dźwięku. Ten jeden plus z szkoleń przez które musiałem przejść. Podszedłem do mężczyzny bądź robota choć nie do końca wiedziałem, ale na twarzy miał podobną do mnie maskę.
-Miło cię widzieć - jego zimny ton głosu powodował ciarki na moim ciele, ale zbliżyłem się bardziej zainteresowany patrząc na monitory - co cię więc sprowadza?
-To - podałem mu pogiętą kartkę aby zobaczył na nią.
-Wojsko, oddział śmierci - wyczytał spokojnie i spojrzał na mnie - nie sądziłem, że należysz do nich.
-Nie chciałem aby to wyszło, ale potrzebuje pomocy.
-Co ode mnie wręcz oczekujesz? - czekałem aż to powie i wiedziałem, że skrzywdzę tym wiele osób, ale nie mogłem pozwolić by im stała się krzywda.
??.??.????
Dziś był poniedziałkowy dzień jeśli się nie myliłem. Starałem się nie pogubić w dniach tygodnia, ale naprawdę ciężko było gdyż byłem w zamknięciu. Misja w Afganistanie nie poszła tak jak miała pójść. Przeżyłem tylko ja Thomas i dwójka z mej grupy mimo, że plan był układany z góry to jednak zaskoczono nas w czasie desantu i nie skończyło się to dobrze. Gdybym nie oznajmił wtedy, że musimy się wycofać zapewne nie byłoby mnie tu teraz. Nie wiem co z chłopakami, nie wiem nic. Siedzę w izolatce jeśli tak to mogę nazwać od jakiegoś czasu. Na szczęście ktoś przychodził by sprawdzać moje rany, bo byłem w niektórych miejscach delikatnie spieczony przez wybuch bomby. Jednak rany leczyły się szybko, ale jednak doskwierała mi samotność. Aby nie zwariować próbowałem wszystkiego. Nawet rozmawiać z pielęgniarkami, ale one milczały jak grób. Nawet próbowałem ucieczki, ale w zamian dostałem głodówkę. Nie wiedziałem czy jest dzień czy jest noc po prostu nie potrafiłem spać ani ustać w jednym miejscu. Nie mogłem być zamknięty tu na wieczność. Przecież nie zrobiłem niczego złego co byłoby uwięzieniem mnie. Krzyczałem, błagałem, biłem ściany pięściami, ale nic nie pomagało aż przestałem po prostu walczyć. Bo po co skoro nic to nie pomagało.
-Witam Simon Price - pierwszy raz usłyszałem czyiś głos i teraz zauważyłem, że drzwi od izolatki zostały otwarte. Spojrzałem na mężczyznę, który wyglądał jakby miał ponad pięćdziesiąt lat na karku, a jego twarz szpeciła ogromna blizna na lewej stronie twarzy. Nie odezwałem się, bo nie wiedziałem na co mogę sobie pozwolić - zostałeś wybrany do misji specjalnej w oddziale śmierci!
-W czym? - wyszeptałem cicho nie wiedząc co on do mnie mówi. Jakim oddziele? Co ja tam mam niby robić?
-W specjalnym oddziale gdzie rozpoczniesz służbę jako najemnik w oddziale niejawnym, który zajmuje się głównie przechwytywaniem osób wartościowych do przesłuchania.
-Ja?
-Tak - oznajmił - wstawaj sierżancie! Przed tobą trening! - nie rozumiałem co się dzieje, ale znałem tego kapitana i to mnie najbardziej przerażało, a na dodatek wprowadzało więcej niewiadomych dla mnie pytań bez odpowiedzi.
-Sierżancie? - zaskoczony podniosłem się na równe nogi tak jak kazał, ale nawet nie poczekał na mnie po prostu wyszedł z klitki w której byłem uwięziony.
-Zostaniesz przeszkolony. Przykre, że walczyłeś tak długo, ale może to lepiej. Będziesz bardziej wierniejszy. Zostałeś zwolniony spod dowództwa Bergera na rzecz mnie.
-Ale ja nie zgłaszałem się do jakieś specjalnej grupy - rzekłem podążając za mężczyzną - należę do wojska morskiego! Składałem przysięgę by zawsze być wiernym!
-I będziesz dalej wierny jak pies, ale mi! - oznajmił tak zimnym tonem głosu iż wycofałem się o krok w tył. No wiem dlaczego, ale przerażał mnie całym sobą pomimo iż w obozie był całkiem inny. Nie odezwałem się już w ogóle wiedząc, że to nie jest zabawa i ten mężczyzna był zdolny do wszystkiego. Weszliśmy do jakieś sali i rozejrzałem się niepewnie wokół. Jednak gdy zauważyłem Toma przy stole od razu ruszyłem w jego stronę. Było to na wzór stołówki i siłowni w jednym.
-Tom! - zawołałem, a mężczyzna na mnie spojrzał, ale jego niebieskie oczy były wyprane ze wszystkich emocji. Nie przypominał mego towarzysza broni.
-Witam sierżanta - powiedział to takim dziwnym głosem bez emocji w sobie.
-Co mu się stało?! - zwróciłem się do kapitana Ivana Purple, który się uśmiechnął na moje oburzenie w głosie.
-Jest lepszy i ty też się taki staniesz! - odpowiedział - Radzę ci zjeść coś nim zaczniesz ćwiczenia!
-Co jeśli nie chce? - burknąłem niezadowolony z tego wszystkiego co tu się dzieje.
-Zabiję jednego z twoich ludzi - oczy otworzyły mi się z szoku i wpatrywałem się jak wychodzi zostawiając mnie z ludźmi z którymi współpracowałem, ale jak widać nie byli już tacy jacy byli.
-Nie walcz z tym co będzie. Walka tu nic nie da... Wszyscy sądzą, że specjalnie odeszliśmy z wojska na rzecz tej grupy. Pogódź się z tym i idź jeść - oznajmił to takim beznamiętnym tonem, że aż zacisnąłem dłonie w pięści. Jednak byłem głodny, bo nie jadłem nie wiem od kiedy więc ruszyłem w stronę okienka gdzie otrzymałem swoją porcję jedzenia. Niechętnie usiadłem przy swoim przyjacielu, który nie do końca zachowywał się jak on. Był ponury i jakiś dziwnie cichy jak to nie on, a przecież cały czas mu usta się nie zamykały. Jadłem nerwowo jedzenie i nie widziałem czego mogę się spodziewać. Zacisnąłem dłoń na widelcu i wziąłem głęboki wdech by się uspokoić. Bolało mnie gardło, ale nic na to nie pomagało więc pewnie coś się stało z nim lecz nie miałem teraz do tego głowy. Zjadłem pół jedzenia gdy drzwi do sali się otworzyły, a w moim kierunku szedł Purple.
-Idziemy Price! - rozkaz padł z jego ust więc nie mając wyboru wstałem od stołu i z grobową miną ruszyłem za nim, nie mając innego wyboru. Nie wiem gdzie dokładnie byliśmy, ale to wyglądało mi jak labirynt pod ziemią, bo nigdzie nie było okien. Szedłem nie widząc na co się piszę i skręcało mnie w żołądku - Wejdź.
-Tak jest - wyszeptałem wchodząc przez jakieś drzwi i nie wiedziałem co jest po drugiej stronie, ale jak zobaczyłem człowieka przywiązanego do stołu, spojrzałem na Purple.
-Oddział zajmuje się pojmaniem i wyciąganiem informacji - zaczął mnie okrążać - musisz nauczyć się tego jak poprawnie wyciągać informacje!
-Jjak? - nie wiedziałem nawet kiedy zadrżał mi głos, a jak poczułem jak daje mi coś do ręki spojrzałem na to. Oczy mi się powiększyły widząc motylkowy nóż, ale nim coś mogłem powiedzieć popchnął mnie do mężczyzny, który wyglądał jak sto nieszczęść i musiał długo tu być.
-No dalej! Masz na zadanie wyciągnąć z niego gdzie jest jego rodzina!
-Nie! To nie etyczne! Mamy chronić! Nie zabijać! - powiedziałem oburzony, ale widziałem jak czarne brwi się marszczą.
-Price jesteś najlepszy ze wszystkich! Nie zawiedź mnie! Ten człowiek nie jest tu bez powodu - złapał mnie za kark i zmusił do klęknięcia - to terrorysta, który nie chce zdradzić gdzie jest reszta jego ludzi! Od tego tu jesteśmy! Mamy robić to, co inni nie potrafią zrobić!
-Nie zrobię mu krzywdy! - oznajmiłem i choć zabiłem kilka osób to przez to aby chronić innych, a nie po to aby torturować dla przyjemności.
-Myślałem, że cię złamałem, ale jak widać muszę inaczej pod to podejść - oznajmił lodowatym tonem głosu. Pociągnął mnie za ciuchy do góry. Nie opierałem się, bo bardziej by mnie to zabolało - nie chciałem tego tak robić, ale wiedz, że to wyłącznie twoja wina.
-Co? - wyszeptałem gdy po prostu ciągnął mnie po korytarzu aż weszliśmy do kolejnego pokoju. Poczułem jak serce mi staje gdy widzę to co widzę.
-Zmusiłeś mnie do tego sierżancie! - rzekł podchodząc do przywiązanej kobiety oraz mężczyzny, którzy byli moimi rodzicami. Nie potrafiłem się podnieść z podłogi gdy on stanął za nimi.
-Synku - wyszeptała mama, a z mych zielonych oczu zaczęły kąpać na ziemię, moje łzy.
-Bądź silny - dodał tata, który smutnym wzrokiem patrzył na mnie.
-Które ma dziś umrzeć? - pytanie, które padło z ust mężczyzny aż mnie zamurowało i teraz zauważyłem jak w dłoni ma przeładowany pistolet..
-Błagam nie! Nie rób tego! Zzrobię wszystko!
-Właśnie to chciałem słyszeć! - zaśmiał się, ale i tak pociągnął za spust, a z mojej mamy ust wydobył się rozpaczliwy krzyk cierpienia. Dotarło do mnie po chwili to co się stało gdy przed sobą zobaczyłem rozbryzganą krew, a następnie te martwe oczy i w głowie dziura. Zacząłem płakać żałośnie, bo nie chciałem aby cierpieli z mojego powodu, nie chciałem krzywdzić ich. Skuliłem się w kulkę żałośnie krzycząc by wylądować z siebie te wszystkie emocje - Mogłeś się słuchać przyjaciół - powiedział i zgłosił coś na radiu. Po chwili poczułem jak jestem brany gdzieś i utknąłem ponownie w izolatce gdzie siedziałem. Usiadłem na łóżku i zgarnąłem kolana pod klatkę piersiową. Czułem się jakbym to ja zabił swojego ojca. Płakałem bezgłośnie jakby to miało coś zmienić, ale nie było możliwości aby cofnąć czasu.
Siedziałem tu nie wiem ile, ale miałem wrażenie, że straciłem część siebie. Rozumiałem, dlaczego wszyscy są tacy. Mężczyzna łamał każdego bez względu na to jak było się silnym. Może rodzice nie byli najwspanialsi, ale jednak ma się tylko jednych. Jeśli będę walczyć to zginie też mama, a tego nie chciałem. Wpatrywałem się nieobecnym wzrokiem w ścianę nie zwracając uwagi na nic co dzieje się wokół.
-Baczność Sierżancie! - słysząc rozkaz od razu powstałem na baczność - Idziemy na szkolenie! - nie mogłem odmówić. Musiałem zrobić co każę bez względu na cenę jaką później będzie mi dane zapłacić. Znów znaleźliśmy się w sali z mężczyzną, który podobno był terrorystą - Mam nadzieję, że wyciągniesz z niego informacje!
Mruknąłem cicho na jego słowa i zdziwiłem się gdy tak po prostu mnie zostawił z mężczyzną sam na sam. Zacisnąłem dłoń w której miałem nóż motylkowy i zmrużyłem powieki. Wiedziałem gdzie najbardziej boli, bo przecież szkolili nas odnośnie pierwszej pomocy. Nie sądziłem, że będę kiedykolwiek używać tej wiedzy w taki sposób. Zacisnąłem dłoń na nożu i ruszyłem do mężczyzny, który wpatrywał się we mnie z obawą. Nie mogłem pozwolić aby ktokolwiek inny z rodziny został ranny. Musiałem chronić tych, którzy nie obronią się sami.
-Gdzie są twoi ludzie? - nie sądziłem nigdy w życiu, że będę miał taki zimny wręcz lodowaty głos. Zwykle starałem się być koleżeński bądź wycofać się, ale tu nie mogłem.
-Nie powiem - odparł drżącym tonem głosu więc zacząłem skanować go wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnąłem się.
-Jesteś pewny? - spytałem pokazując mu ząbki i przyłożyłem nóż do jego nogi. Spojrzałem na mężczyznę, który wydawał się być niewzruszony tym co się ma tu stać więc zapewne był gotowy na ból bądź przygotowany na niego. Jednak ja nie byłem gotowy by wbić w niego nóż lecz coś mi głowie mówiło abym to zrobił. Wziąłem głęboki wdech nie wiedząc co powinienem zrobić. Wszystko mieszało mi się w głowie i nie wiedziałem co jest już prawdzie. Sunąłem nożem po jego nodze w górę i nawet nie zauważyłem gdy rozciąłem jego spodnie, a za materiału zaczęła spływać delikatnie krew. Jeśli mam stać się potworem to chociaż na swoich własnych zasadach.
-Nie zdradzę nic! - prychnął, a ja zacząłem wiercić nożem w jego biodrze, trafiając centralnie na kość. Zerkałem na mężczyznę, którego widocznie to bolało więc całą siłą skupiłem się by wbić go jak najgłębiej. Krzyk, który rozbrzmiał w pokoju, odbijając się echem wśród ścian był dziwnie fascynujący. Ból i agonia to chyba najlepsze połączenie tego wszystkiego. Wysunąłem z oporem ostrzę, które z pewnością musiało coś złamać w jego biodrze. Rzucał się jak opętany, ale dobrze, że był przywiązany do stołu. Czułem jak moje serce zaczyna szybciej bić i ta adrenalina w mym ciele. Było to bardzo przyjemne uczucie, które napędzało mnie do tego aby go bardziej krzywdzić. Zdrowy rozsądek rzuciłem w kąt, bo aby chronić to co zostało, musiałem robić to co mi kazano. Spojrzałem na serwisowy tak zwany stół narzędzi do tortur gdzie było wiele różnych rzeczy. Jednak mnie najbardziej zainteresowały probówki. Od zawsze byłem dobry w chemii i interesowała mnie aż za bardzo. Bez problemu rozpoznałem kwas siarkowy i azotowy, które połączyłem ze sobą tak aby wyrządzić poważną krzywdę, ale nie zabić. Wróciłem do mężczyzny, który już się nie rzucał tylko ciężko oddychał.
-To silnie żrący kwas jeśli nie chcesz go mieć na sobie radzę ci mówić - powiedziałem z szerokim uśmiechem na ustach.
-Nnnie powiem - wyjąkał przerażony, bo jego twarz była bez wyrazu, ale jego oczy błagały o litość.
-Dobrze - mruknąłem i polałem jego biodro gdzie była otwarta rana. Przesłuchany nagle otworzył szeroko oczy i miałem wrażenie, że zaraz mu one wyskoczą. Zacząłem się śmiać gdy zaczął przeraźliwie krzyczeć, ale nie miałem zamiaru go oszczędzić. Przez niego straciłem ojca i skończy martwy jak tylko powie mi co wie. Ktoś musiał być tu winny, a ja nie zamierzałem - uśmierze ból jeśli tylko powiesz co wiesz - wyszeptałem głaszcząc go po policzku, a następnie mocno złapałem go za policzki dłonią robiąc z jego ust dziubek. Przestał krzyczeć więc mogłem z nim porozmawiać, ale z jego oczów ciekły łzy - inaczej posiatkuję cię tu!
-N...ni...e - ledwo wypowiedział przez zdarte gardło, ale ja tylko czekałem na tą odpowiedź. Odrzuciłem jego głowę w bok i podszedłem do stołu biorąc kombinerki. Nie kontrolowałem się nie wiedziałem, że mam w sobie takiego potwora. Jednak bardzo zaczęło mi się to podobać, pomimo iż obiecałem chronić i bronić. Właśnie złamałem przysługę, ale nie chciałem by zabił moją mamę. Nie zasługiwała na los ojca. Nie zasługiwali na taki los. Za błędy będę płacić ja sam, a nie oni. Zacząłem wyrywać po kolei każdy paznokieć, a gdy się skończyły po prostu zacząłem mu łamać palce. Jedyne co słyszałem to żałosne jęki bólu i błaganie bym przestał.
-To powiedz co wiesz! - krzyknąłem na niego i przyłożyłem mu nóż pod szyję. Czułem się jakbym oszalał, ale z drugiej strony czułem się wyśmienicie ta adrenalina, która powodowała szczęście.
-Mmamy kkry...jówkę w me...ksyku - powiedział, ale to nie wystarczało więc przycisnąłem nóż bardziej do jego krtani.
-Dokładnie! - warknąłem widząc jak spod noża zaczyna spływać ciurkiem krew.
-Le..ón. Gu...anajuato na uliicy C.Gir...asol Del Ros..ario - powiedział na jednym tchu więc odsunąłem dłoń od jego szyi i oblizałem krew z noża.
-Widzisz trzeba było tak od razu - burknąłem zadowolony z siebie. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie przeszedł Purple, który uśmiechnął się zadowolony.
-Wiedziałem, że masz to w sobie! Od razu gdy zobaczyłem jak fascynują cię bronie wiedziałem, że muszę cię mieć w swoim oddziale! - podszedł do mnie i poklepał po ramieniu - Dobra robota sierżancie Price!
-Ddziękuje - mruknąłem na słowa mężczyzny.
-Mamy już wszystko więc możesz ukrócić jego cierpienie - gdy to powiedział z dłoni wypadł mi nóż. Widziałem jak wyciąga pistolet i podaje mi go.
-Ale miałem tylko wyciągnąć informacje. Jako żywy świadek bardzo dużo da... - zacząłem bronić człowieka, bo może robił złe rzeczy, ale był tylko człowiekiem. Jednak mężczyzna mi przerwał.
-Masz go uciszyć już na zawsze rozumiemy się?! To jest rozkaz! - zacisnąłem dłoń na rączce pistoletu i zagryzłem wargę. Czułem jak dwa wilki walczą we mnie o to, który zwycięży, ale wygrana była już przesądzona. Ponieważ ten zły zwyciężył, bo to był rozkaz, a ja muszę słuchać się rozkazów. Podniosłem dłoń i wycelowałem w mężczyznę, a w jego oczach widziałem przerażenie i ciche, wręcz nieme błaganie o życie.
-Zawsze wierni - mruknąłem pod nosem chcąc sobie tymi słowami dodać odwagi. Pociągnąłem za spust, a w pokoju rozbrzmiał huk. Trafiłem centralnie w głowę...
??.??.2023
Jak to mówią granica między moralnością, a występkiem jest bardzo cienka i bardzo łatwo ją przekroczyć, ale potem jest ciężej wrócić do tego co było kiedyś. Jeśli niektóre sytuacje zmieniały i kształtowały na nowo. Spowodowało to, że zmieniłem się i to bardzo. Nie byłem już tym samym dobrym człowiekiem tylko kimś pomiędzy starając się trzymać w sobie potwora jaki powstał w oddziale śmierci. Torturowałem i zabijałem ludzi na rozkaz, ale gdzieś w głębi siebie nie wiedziałem czy robię dobrze. Kapitan mówił, że tak ma być i wszystko jest zgodne z prawem, ale nie wydawało mi się aby tak było. Jednak nie mogłem kwestionować rozkazów osoby wyżej ode mnie. Była nas szóstka i ja przewodziłem naszą grupą. Wręcz każda dana nam misja była wykonana perfekcyjnie. Niestety jak to często bywa coś nie szło zgodnie z planem. Zaczęły się pytania i śledztwo w które zostaliśmy zaciągnięci siłą. Ktoś nas sprzedał i wydał nasze dane personalne przez to nie mogliśmy być już bezpieczni. Wtedy moje życie stało się większym piekłem niż dotychczas wtedy było. Zatrzymano cały mój oddział i tylko jedna osoba z nas została uwolniona gdy my musieliśmy tkwić za kratami do momentu rozstrzygnięcia śledztwa. Zdrajca jednak długo nie pożył. Kapitan Ivan Purple własnoręcznie skręcił mu kark gdy tylko nas wypuszczono na wolność.
Zrozumiałem, że nie mogę dłużej tak żyć. Nie chciałem odbierać ludzkich żyć tylko na czyiś rozkaz. Gdy tylko znów mogłem zabezpieczyć swoje dane personalne, wybrałem nowe życie i uciekłem od wojska jak najdalej. Moja matka nie pamiętała mnie, bo kazałem jej usunąć wspomnienia i umieścić w miejscu gdzie nikt nie będzie wiedział gdzie jest. Zrobiłem to aby ją chronić by mogła żyć w sposób gdy ja robiłem tyle złych rzeczy. Ucieczka z wojska nie była prosta, ale w sumie większość oddziału uciekła hen w dal. Jednak im się nie poszczęściło, bo ktoś zaczął polować na nas, na dawny oddział śmierci. Jednak nie dziwiłem się dlaczego wszyscy uciekli. Na ogonie mieli wojsko albo samozwańczych bohaterów, którzy chcieli wyzbyć się nas.
Wziąłem głęboki wdech i wydech wpatrując się w Equilibrium, który podpinał mnie do maszyny. Nie miałem innego wyboru jak zrobić tylko to co musiałem. Nie zagrażały mi samozwańcze osoby, które mogłem od tak pokonać, ale sam oddział śmierci. Nie wiem czy to jakaś nowa grupa, ale Purple nadal mógł żyć i kierować wszystkim za biurka. Ten mężczyzna nie zapomina i przede wszystkim zawsze dostaje to co chce.
-Spokojnie wprowadzę cię coś w rodzaju śpiączki - odparł - twoi będą musieli dla mnie coś znaleźć, ale tak czy siak będzie jak ty chcesz.
-Zrobię dosłownie wszystko aby tylko chronić moją rodzinę - rzekłem i poczułem jak ściąga mi maskę więc wziąłem ten ostatni głęboki wdech, a następnie poczułem maskę w okolicach ust i nosa.
-Oj to wiem - mruknął i poczułem jak wbija mi coś w żyłę przez to jęknąłem z bólu.
-To boli! - burknąłem, ale on coś nadal podpinał pode mnie jakieś kable.
-Nie sądziłem, że aż tak może być niekrzepliwy płyn zwany potocznie krwią - oznajmił na co przewróciłem oczami, ale on zniżył jakiś ekran przede mną i nie rozumiałem do czego to ma służyć.
-Co to?
-Puszczę ci coś co ma wprowadzić twój mózg w czas odpoczynku gdy będziesz śnić - odparł spokojnie i nie do końca ufałem temu.
-A jakieś efekty uboczne?
-Tylko epileptyczny atak, ale to mało prawdopodobne abyś dostał drgawek i stracił przytomność - im bardziej mi o tym mówił tym bardziej zacząłem się stresować tym.
-Ale wybudzisz mnie tak? - mruknąłem niepewnie i zacząłem wątpić w to co chcę zrobić.
-Spokojnie powinno wszystko się udać - odparł, a ja wziąłem głęboki wdech. Przecież robiłem to dla Kuia i reszty, bo obiecałem, że będę ich chronić. Przecież rodziny się nie wystawia... Nie wiem nawet kiedy odleciałem, ale gdzieś tam w głowie miałem wspomnienie minionego momentu gdy nasze drogi się skrzyżowały. Myślałem wtedy, że trafem w złe miejsce o złym czasie, ale może to jednak było przeznaczenie, bo w końcu pomógł mi tak wiele.
??.??.2019
Uciekałem przed wszystkim i wszystkimi, nie zatrzymywałem się ani na dłuższą chwilę. Nie mogłem stanąć w miejscu, bo tak chciałem. Czułem na plecach ich oddech, jak depczą mi po piętach. Najgorsze jest to, że praktycznie mnie już zabili przez duszący gaz, który był dość mocno żrący, ale jedynie trochę uszkodziło mi to płuca gdyż czułem przez najbliższe dni jak mnie pieczą i nie mogę wziąć pełnego oddechu. Było to bardzo problematyczne i musiałem zatrzymać się gdzieś aby zerknął na mnie jakiś lekarz. Było to ryzykowne, ale nie mogłem wiecznie uciekać. Zajechałem do jakiegoś miasta i nie wiem nawet jak się nazywało, ale wyglądało bardzo dobrze. Spodobało mi się chyba jako pierwsze, mimo iż mijałem naprawdę wiele miast to te miało coś w sobie. Miałem trochę pieniędzy przy sobie więc od razu zacząłem szukać kliniki bądź prywatnego lekarza, ale jak się okazało, wszyscy byli dostępni w szpitalu, co było dziwnym zagraniem. Jednak bardzo wygodnym. Musiałem jakoś ukryć swoją tożsamość pod czymś, ale nie mogę chodzić cały czas z chustą na twarzy.
Odwiedziłem medyka, który stwierdził, że to nie jest poważne, ale najlepiej będzie jak będę używać inhalatora przez jakiś czas. Skłamałem go trochę, że to był wypadek w laboratorium, bo umiałem dobrze dobrać wszystkie proporcje aby uzyskać to co chce. Jednak inhalator mi nie pasował na co mężczyzna zaproponował mi maskę. Była cała szara z przodu wyglądała na gazową, ale wyglądała bardzo dobrze. Niepewnie wziąłem od niego maskę nie wiedząc co ona ma mi dać. Jednak wytłumaczył, że to jest eksperymentalna maska i mogę spróbować ją używać. Zgodziłem się nie mając wyboru, bo nie chciałem pogorszyć swojego stanu. Gdy tylko założyłem maskę na twarz czułem się dziwnie w niej, ale mogłem ją nosić, bo miałem zaświadczenie od lekarza i chroniłem swoją osobę. Nie wiedząc co ze sobą zrobić po prostu chodziłem po mieście szukając jakiegoś miejsca gdzie mógłbym zostać na jakiś czas. Szedłem przez ciemne uliczki aby nie chodzić na widoku, bo jednak nie czułem się pewnie. Wolałem unikać kontaktu z ludźmi dla bezpieczeństwa ich oraz swojego. Doszedłem na jakąś ulicę gdzie było kilka aut i ktoś coś przenosił z jednego do drugiego. Od razu rozpoznałem, że to jest broń, a oczy mi się powiększyły. Nie powinno mnie tu być, ale nim cokolwiek mogłem zrobić poczułem jak ktoś przykłada mi pistolet do pleców.
-Ręce do góry! - basowy ton głosu od razu porównałem do modulatora, który z pewnością ma pod maską. Jednak wolałem nie denerwować bardziej mężczyznę ubranego na czarno i podniosłem posłusznie ręce w górę - W przód! - zrobiłem to co kazał i naprawdę nie wiedziałem gdzie trafiłem. Zaprowadził mnie za samochody gdzie stał niski mężczyzna ubrany w smoczą czerwoną maskę i czarny garnitur.
-Od kogo jesteś? - jego zimny choć trochę piskliwy ton głosu spowodował, że czułem respekt.
-Jja przez przypadek - ledwo wydusiłem z siebie i nie wiem gdzie podziała się moja pewność siebie. Przecież byłem w gorszych sytuacjach praktycznie bez wyjścia i śmiałem się z niebezpieczeństwa, a teraz się bałem.
-Nic nie dzieje się przez przypadek! - oznajmił - Ściągnijcie mu maskę!
-Nie! Nie możesz potrzebuje jej by oddychać poprawnie! - krzyknąłem co poniekąd było prawdą, ale nie do końca.
-Nie widziałem cię tu wcześniej - zaczął wokół mnie chodzić i obserwować, a ja stałem nie mając wyboru. Nie wiem ile to tak trwało aż w końcu się odezwał - nawet jeśli jesteś tylko jako turysta nie mogę pozwolić ci abyś od tak sobie poszedł - rzekł i właśnie tego się bałem. Trafiłem w złym czasie na kogoś z kim nie chciałem zadzierać.
-Co w takim razie mam zrobić? - wyszeptałem cicho nie ufając w ogóle mężczyźnie przede mną.
-Ja jeszcze o tym zdecyduje na razie jesteś moim więźniem - gdy usłyszałem co powiedział nagle poczułem jak jestem zakuwany, a następnie wepchnięto mnie do czarnego samochodu. Nie wiem gdzie jechaliśmy i ile, ale wolałem milczeć niż denerwować ich bardziej, a to nie było potrzebne. Może to lepiej, że tak skończyłem, a nie inaczej? Przecież zniknę w ten sposób i nie znajdą mnie, a raczej nie powinni mnie nigdy znaleźć. Leżałem na pace i trochę mną miotało, ale nie walczyłem po prostu nie widziałem sensu.
??.??.2023
Pomyśleć, że gdybym wtedy nie wpadł na niego to prawdopodobnie nigdy bym nie zdobył takiej wspaniałej rodziny. Oczywiście początki nie były łatwe, ale Kui widząc, że mam talent do chemii kazał mi zrobić niebieską metę. Dostałem składniki, by wszystko ogarnąć, ale sporo czasu minęło nim znalazłem odpowiednie dawki aby człowiek nie umarł. Jednak Kui był zadowolony z tego co zrobiłem i zaufał mi, a ja zaufałem mu. Dałem mu swoje życie na dłoni wiedząc, że ochroni mnie gdy będzie trzeba, a ja będę wierny jemu. Poznał mnie ze rodziną i tym co robią. Od razu zrozumiałem, że tu nareszcie mogę być sobą i nie udawać kogoś innego. Dostałem szarą kamizelkę w moro abym nigdy nie zapomniał, że mam na kogo liczyć i mnie ochronią. Szkoda, że wydarzyło się tak, że straciłem przez spór swoje płuca. Może nie były idealnym stanie, ale jednak musiałem na stałe nosić maskę. Było mi przykro, że muszę zrobić to co muszę, ale nie miałem innego wyboru. Chciałem wziąć głęboki wdech, ale zapomniałem, że byłem uśpiony i moje ciało nie reaguje na bodźce ani to co chce zrobić. Byłem uwięziony we własnym umyśle, ale nie mogłem nic innego zrobić.
27.05.2023
Tego dnia wszystko się wydarzyło tak szybko, tak niespodziewanie i nikt nie sądził, że tak się potoczy to wszystko. Przecież miało być dobrze i wszystko się ułożyć, ale niestety stało się jak stało lecz nim ten dzień nastał poprzedni był bardzo przykry dla ludzi Zakshotu. Zostali wezwanie przez samego Equilibrium, a to nie zdarza się codziennie. Nie mogąc od tak zbagatelizować wezwania Erwin wraz z Vasquezem, Carbo i Sanem, przybyli na teren opuszczonego budynku. Zgodnie z wskazówkami znaleźli przejście i dostali się do środka bazy w której żył robot, a może człowiek? Nikt dokładnie nie wie czym był Equilibrium i to wzbudzało lęk oraz niepewność wobec niego.
-Co się stało, że nas wzywasz w to miejsce? - padło zapytanie ze strony siwowłosego, lidera całej zgraji.
-Chodzi o waszego towarzysza - oznajmił, a wszyscy popatrzyli na siebie nie rozumiejąc - Laborant został ranny poważnie i potrzebuje pomocy - dodał widząc jak na twarzach ludzi pojawiają się różne emocje. Od obawy lęku po zwątpienie - starałem się mu pomóc, ale niestety nie mam na tyle rzeczy.
-Labrant? - zaśmiał się Vasquez - To są jakieś żarty?
-Nie, sami zobaczcie do pokoju obok - rzekł mężczyzna pokazując dłonią na drzwi. Jako pierwszy ruszył ku nim lider chcąc się upewnić czy aby na pewno mówi prawdę. Gdy drzwi się otworzyły mina zrzedła mu widząc laboranta podpiętego do wielu maszyn. Erwin zacisnął dłonie w pięści.
-Kto to zrobił?! - krzyk złości, ale i przepełnionego bólu wydobył się z ust siwowłosego. Każdy milczał wpatrując się w laboranta bez maski, który miał tyle rurek w sobie.
-Nie wiem wysłał mi kropkę na telefon więc odnalazłem go w tym stanie - Equilibrium kłamał jak z nut, ale nikt nie kwestionował tego, że może być to kłamstwo. Przecież zranić Laboranta było ciężko, tym bardziej doprowadzić go do takiego stanu.
-Co z nim? - odezwał się San podchodząc do brązowowłosego jak najbliżej.
-Jest w ciężkim stanie i przytrzymuje go przy życiu, ale potrzebuje parę rzeczy, których nie mam, a czas ucieka.
-Ile ma czasu?
-Nie jestem określić Carbonara. Może godzinę może dwie... Jego stan jest niestabilny.
-Co trzeba! Mów załatwimy wszystko!
Tak więc wyruszyli walcząc z czasem aby ratować przyjaciela i część rodziny. Raczej to co z niej zostało, bo jedna śmierć zbyt mocno przeraziła wszystkich, a co będzie gdy kolejny członek rodziny odejdzie? Nikt by tego nie chciał, bo rodzinę można powiększać, ale nigdy nie będzie taka sama jak jeden członek odchodzi. Zawsze czegoś będzie brak wszystkim. Wiadome było, że nie dadzą rady aby wyrobić się w czasie, bez względu na wszystko, zawsze los rzucał kłody pod nogi gdy naprawdę był to ważny moment. Czas uciekał i dobrze to wiedział Equilibrium jak i Laborant. Niestety nie dało się przegonić czasu.
-Erwin kurwa! Pierdol to i jedziemy, bo nie zdążymy!
-Nie chcą nas puścić! Jak nas nie puszczą to nie pojedziemy nigdzie!
-Pozwól na wszystko! Tylko aby nas wypuścili! - przekrzykiwali się między sobą chcąc jak najszybciej wydostać się ze szpitala z potrzebnymi rzeczami, które nie było łatwo zdobyć. Lecz najgorszy był czas, który uciekał im przez palce. Śmierć była najgorszą z obaw każdego członka i mimo iż byli przygotowani na nią to jednak gdy dotykała kogoś z rodziny wręcz paraliżowała zdrowe myślenie i rozsądek. Strach zaciskał nieprzyjemnie gardło i powodował, że serce biło niesamowicie szybko jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej.
-Czz..as się nam sskończył - wyszeptał przerażony San i spojrzał na swoich braci. Erwin zacisnął dłonie bezradnie, bo gdyby nie policja zdążyliby uratować brata.
Equilibrium doskonale zdawał sobie sprawę z tego co się stanie, obserwował uważnie ich poczynania i wiedział, że są na straconej pozycji. Przybyli dopiero na następny dzień załamani i smętni. Chciał im powiedzieć prawdę, ale sam trochę zawiódł z pilnowaniem Laboranta. Oddał im martwe ciało przyjaciela by mogli go pochować należycie i z szacunkiem. Widząc jak ich to łamie i powoduje ból... Strata członka rodziny zawsze powodowała ból i tego nie dało się ominąć.
27.05 był to dniem gdzie nadzieję i marzenia odchodzą w dal. Nie mogąc nic więcej zrobić patrzyłem się na pochmurne niebo z którego spływały na ziemię krople deszczu. Ktoś by mógł powiedzieć, że niebo płaczę z wszystkimi w których uderzył fakt śmieci Michaela Quinna, bo przecież widzieli się z nim rano, a jednak wieczorem był już martwy. Niektórzy pewnie mocno to przyjęli do siebie, bo przecież widzieli, że coś jest nie tak lecz milczeli. Woleli zostawić to w rękach osoby, która z pewnością poradziła by sobie z małymi problemami. Jednak problem okazał się większy niż sam Labo sądził. Nikt tak naprawdę oprócz niego i Equilibrium, którego prosił aby usunął to z pamięci, nie wiedział jaki był powód tak desperackiej próby śmierci czy ocalenia ludzi, których tak bardzo kochał. Obserwowałem z punktu widokowego cały pogrzeb i widząc te cierpienie w ich oczach oraz ciele aż pragnąłem tam iść do nich by pocieszyć. Lecz nie mogłem tego zrobić. Patrzyłem jak chowali oni w ziemi ciało Michaela Quinna. Obserwowałem to z daleka, żegnając wszystko to co kochał i szanował najbardziej, bo nic tak bardzo dla niego nie miało większego sensu jak rodzina. Nie miał wiele, ale zdążył napisać krótki list pożegnalny by poinformować swoich, że to nie jest ich wina i z pewnością kiedyś się spotkają.
Słyszałem kroki na kostce i wiedziałem, że to już koniec, ale nie byłem w stanie nic zrobić innego, niemym gestem żegnałem się z tym wszystkim co tu było.
-Price idziemy! Pora dokończyć parę nieskończonych spraw, stary przyjacielu!
-Tak jest - powiedziałem, powoli wstając z ziemi na której siedziałem - mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy rodzino i pprzepraszam za to co mmusiałem zrobić...
12100 słów
≈==============================≈
Dotarłeś do tego miejsca czytelniku? Zostaw po sobie ślad w postaci komentarza jak mi wyszło :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro