Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝓸𝓱, 𝓽𝓸 𝓫𝓮 𝓲𝓶𝓶𝓸𝓻𝓽𝓪𝓵

Hazal wiele razy wyobrażała sobie śmierć.

        Nie dlatego, że jej pragnęła – to nigdy nie było to. Paradoksalnie do tego, czym się zajmowała, Hazal pragnęła żyć. Spacerować po ulicy jak normalny człowiek, chodzić do gównianej pracy jak normalny człowiek, chodzić na zakupy, prać, sprzątać, gotować dla samej siebie, czasami gdzieś pojechać, tak po prostu, dla zabawy. W tym życiu co prawda widziała tylko siebie – samotność lubiła podążać za nią jak cień – ale wciąż, potrafiła je określić jako szczęśliwe.

        To było jednak tylko wyobrażenie. Marzyła o czymś, czego nigdy nie miała, czego prawdopodobnie nigdy nie powinna mieć. Porzucona przez rodziców na posterunku policji, wychowała się w domu dziecka, a lata te głuchym echem odbijały się w jej głowie. Jako gówniarz zaciągnęła się do pracy w miejscu, w którym nigdy nie powinna się znaleźć, a potem było już tylko gorzej.

        Więc, lubiła marzyć. Ilekroć leżała na hotelowym łóżku, gapiąc się w sufit, marzyła o normalnym życiu, pozbawionym smrodu krwi, brudnych pieniędzy, nabojów i strachu przed śmiercią, o której jak na złość często myślała. Miała powód – niebezpieczne zadania, na które była wysyłana jako łowczyni nagród były cholernie dobrym powodem – ale nie dawało to jej umysłowi przyzwolenia na tworzenie nowych lub odtwarzanie starych scenariuszy.

        Potem, po szantażowaniu i grożeniu Valorant, Hazal w końcu została złapana, ogłuszona i wywieziona w miejsce, w którym po obudzeniu zwymiotowała, tak witając nowy budynek. Bawiło ją to wspomnienie za każdym razem, z jakiegoś powodu. A przecież nie było w tym nic zabawnego; złapali ją, porwali, zamknęli w pomieszczeniu, które wyglądało jak więzienie, przetransportowali ją tutaj, kiedy była nieprzytomna, dlaczego to było zabawne?

        Nie wiedziała. Może dlatego tak bardzo ją to bawiło.

        W każdym razie, w jej życiu pojawił się Valorant. Po podpisaniu kontraktu nie oczekiwała fanfar i ciepłego przyjęcia – wiedziała, kim dla nich była i co zrobiła. Swoją winę przyjęła, a na „kary”, zadawane przez agentów, godziła się z uniesioną głową. Omijała ich szerokim łukiem, dając czas, nie chcąc nikogo zmuszać do wchodzenia z nią w rozmowę, poniekąd bojąc się, że jeśli stanie z agentami twarzą w twarz, dojdzie do czegoś złego.

        O dziwo, Hazal nie bała się śmierci z rąk agentów. Do takich ekscesów nie doszło nawet podczas treningów, chociaż czasami miała wrażenie, że do tego właśnie zmierzają. Tu nikt nie chciał jej zabić.

        Śmierć Jego – przyszywanego ojca, który zaginął, i którego przez cały ten czas szukała, była ogromnym ciosem dla Hazal. Pamiętała, że po powrocie do bazy doszła do swojej sypialni, a kiedy drzwi zamknęły się za nią, dotarło do niej, czego się dowiedziała i co takiego znalazła. Nikt nie był już ważny w życiu Hazal i nikt nie chciał stać się dla niej ważnym. Pamiętała, że przepłakała cały dzień, ignorując pukanie do drzwi i wiadomości od Cyphera, z pytaniem jak było na wyjeździe. Potem już tylko klęczała przy łóżku, chowając twarz w przedramieniu.

        Ten jeden raz, Hazal zapragnęła śmierci.

        Nie wiedziała, dlaczego. Może poczuła, że straciła cały sens, że jej cel, za którym tak gorączkowo biegła, wyparował, zostawiając ją samą po środku niczego. Chciała wiedzieć, chciała zrozumieć, dlaczego tamtej nocy poczuła się właśnie tak – dlaczego tamtej nocy pomyślała, że powinna odebrać sobie życie. Nigdy jednak odpowiedź do niej nie przyszła.

        I chyba była za to wdzięczna.

        Cypher jako pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Że Hazal zaczęła znikać w ciągu dnia z widoku kamer. Że raz dziennie przychodziła do kuchni po posiłek. Że na treningach zachowywała się agresywnie. Hazal prowadziła nocny tryb życia, nie spała po nocach, unikała kontaktu – tak, to prawda. To wszystko była prawda. Ale nie tak. Nie w taki sposób. Kiedy widziała, że ktoś jest w pobliżu, zawsze próbowała jakoś zacząć rozmowę. Niezobowiązujące pytania były jej domeną. Starała się też przecież od czasu do czasu pomóc, jeśli była w stanie, jeśli akurat była pod ręką i wiedziała, o co się rozchodzi. Więc fakt, że z dnia na dzień przestała się pojawiać, sprawił, że Cypher zaczął się martwić.

        A to z kolei doprowadziło do momentu, w którym znalazł Hazal na zewnątrz, przy bocznych drzwiach, którymi agenci rzadko wychodzili. Padał deszcz, ale miejsce, w którym siedziała, było suche – poza plamą, jaka pod nią się znajdowała. Szarpnął wtedy za drzwi, a Hazal leniwie podniosła wzrok na mężczyznę.

    — Idź sobie stąd — wybełkotała wtedy, ocierając mokrą od deszczu twarz.

        Nie krwawiła, do czego Cypher doszedł w momencie, w którym poczuł ostrą woń alkoholu. Potem zrozumiał, że Hazal jest mokra od deszczu – ślad po niej ciągnął się od końca brukowanego chodnika, aż pod ścianę, gdzie wtedy postanowiła usiąść, mając gdzieś wszystko i wszystkich.

    — Masz sine usta, chodź do środka — powiedział, kucając przy prawej nodze pijanej.

        Zaśmiała się. Butelka alkoholu stuknęła o bruk, a Hazal zasyczała, jakby puknięcie sprawiło, że to jej stała się krzywda.

    — Jestem na pogrzebie, Amir — oznajmiła, opierając rękę o zgiętą nogę tak, by móc przytrzymać sobie opadającą głowę. — Nie przeszkadzaj żałobnikowi.

    — O czym ty mówisz? — zapytał zaskoczony. Gdyby nie miał maski, byłaby w stanie zobaczyć jego zmarszczone brwi.

    — Znalazłam go za późno — oznajmiła, wzruszając ramionami. Żałosny, bliski płaczu śmiech wydarł się z jej gardła. — Nie żyje.

        Zajął się nią tamtej nocy, a rano przyniósł leki przeciwbólowe wraz z butelką wody. Początkowo chciała się mu wypiąć, powiedzieć coś głupiego, ale ostatecznie tylko cicho podziękowała.

        Tak minął pierwszy miesiąc po jego stracie.

        Hazal długo o tym myślała, długo zastanawiała się, dlaczego i jak Cypher znalazł w niej coś na tyle wartościowego, by pomóc jej wydostać się z dołka, który sama sobie ufundowała. Nie rozumiała, dlaczego się martwił, dlaczego dbał o to, by zjadła.

        Za to przez długi czas myślała, że to właśnie o nim pomyśli w momencie śmierci.

        To było z jakiegoś powodu dla niej logiczne. Pomagał jej przez cały okres ciężkiej żałoby, motywując do działania, do życia, które nie wiedziała, że nadal ma. Zagadywał, spędzał wolny czas i zanim się obejrzała, minęło pół roku. Pół roku wahań nastrojów i pół roku posiadania kogoś po swojej stronie, z kim mogła po prostu porozmawiać i nie bać się, że będą się kłócić o coś lub bić. To było… przyjemne.

        Często, razem z Omenem, przesiadywali w bibliotece, bo było to jedno z nielicznych miejsc, które Hazal kojarzyła ze spokojem i bezpieczeństwem. Mimo iż każdy zajmował się czymś innym, wcale nie czuli się wykluczeni z towarzystwa. Cisza była komfortowa – druty Omena obijały się o siebie, Hazal co jakiś czas przewracała stronę w książce, a Cypher miękko stawiał pionki na planszy.

        Czasami wywiązywała się między nimi rozmowa. Jedna z nich szczególnie zapadła Hazal w pamięć, chociaż nie wiedziała, dlaczego.

    — Słyszałem, że pomagałaś Raze przygotować urodziny — zagaił Cypher, zaraz po tym, jak odchrząknął.

        Hazal nie podniosła wzroku znad książki.

    — Zgadza się — mruknęła, pochłonięta lekką fabułą powieści. — Chociaż „pomagałam” to za dużo powiedziane.

    — Nie umniejszaj swojemu wkładowi.

    — Nie umniejszam, mówię prawdę — powiedziała, wzruszając ramionami. — Pilnowałam tylko piekarnika.

    — To też jest duży wkład — zauważył mężczyzna, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Raze potrafi przypalić wodę w garnku.

         Parsknęła cicho, krótko zerkając w jego stronę.

    — Dlaczego nie poszedłeś na imprezę? — zapytała, nie chcąc, by rozmowa kręciła się wokół niej, jak za każdym razem, kiedy zaczynał ją Amir.

    — To nie moja bajka — stwierdził, odchylając się w krześle i całkowicie odwracając spojrzenie w stronę Fade. — Złożyłem Klarze życzenia na osobności. A ty?

        Wzruszyła ramionami. To, że pomogła Raze przygotować tort i babeczki wcale nie znaczyło, że została zaproszona na imprezę. Nie mówiąc o tym, że wcale nie chciała tam iść. I wcale nie czuła się zaproszona.

    — Myślę, że ktoś jednak ucieszyłby się na twój widok — zauważył mężczyzna, z powrotem kierując się do szachów, które w dalszym ciągu pozostawały nietknięte z drugiej strony.

    — Kto taki? — zapytała dość… mrukliwie, jak na tonację rozmowy. Jakby wcale nie chciała wiedzieć, o kogo chodzi.

        Chciała wiedzieć i oboje doskonale o tym wiedzieli. Właśnie dlatego Cypher zaśmiał się krótko, nie mając zamiaru powiedzieć, kogo miał na myśli.

        Może dlatego tak długo myślała o tym, co jej powiedział. Może dlatego tak długo zastanawiała się, kto był na tyle… dziwny, by cieszyć się z jej obecności.

        A potem, kiedy któregoś dnia weszła do kuchni i zobaczyła, jak oczy Tali błyszczą na jej widok, zrozumiała, o kim Cypher tak często mówił.

        Nie zauważyła tego wcześniej, ale też nie była tym zdziwiona. Nie przyjmowała do siebie wiadomości, że ktoś, ktokolwiek, może cieszyć się na jej widok. Że może poczuć się lepiej, widząc ją gdzieś wokół. Chodziła ze spuszczonym wzrokiem od śmierci Jego i tak naprawdę nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół niej. Dlatego Cypher tak się cieszył, kiedy widział na kamerach, że komuś pomogła, czy zamieniła z kimś krótko słowo. Myślał, że coś się poprawiało.

        Hazal sama to zauważyła, kiedy z wahaniem odwzajemniała uśmiech Neon.

        Ich relacja była… zabawą w kotka i myszkę. Hazal unikała pomieszczeń, w których mogło pojawić się dużo ludzi w konkretnych godzinach, a to sprawiało, że spotkanie jej ot tak było wręcz niemożliwe. Więc przez długi czas wymieniały się po prostu uśmiechami, czasami machając sobie nawzajem. Dopiero później Hazal przypomniała sobie, że Neon przychodzi do kuchni na nocną przekąskę; codziennie, zawsze o tej samej porze, powłóczając nogami i przecierając zmęczone oczy. I może nie powinna, może to było głupie (nie myślała tak samo z biegiem czasu), ale spędziła całą noc w kuchni, czekając, aż Tala przyjdzie, a potem, przez przypadek natrafiała na nią, kiedy robiła sobie kawę.

        Lubiła to. Nie siedziały długo, bo Tala zazwyczaj przychodziła zaspana i zaspana wychodziła, ale za każdym razem uśmiechała się w taki… specyficzny sposób, kiedy ją widziała, więc Hazal wiedziała, że cieszy się na jej widok. Powoli otwierała się na perspektywę posiadania drugiej osoby do rozmów, a to sprawiało, że jej serce przyspieszało z ekscytacji.

        Tala zapytała, czy poogląda z nią kiedyś jakiś film i, o dziwo, Fade zgodziła się bez wahania. Nie spędziła mnóstwa czasu nad zastanawianiem się, czy będą tam ludzie, czy nie. I tak się zaczęła nowa tradycja oglądania filmów w salonie, co z kolei przeniosło się do oglądania filmów w pokoju każdej z nich. Padało tylko hasło: „Film? Dzisiaj u mnie” i to było wszystko.

        Oh, Hazal uwielbiała spędzać czas z Talą. Uwielbiała obserwować, jak wczuwa się w fabułę, jak krytykuje lub zachwala głównych bohaterów, uwielbiała słuchać randomowych ciekawostek na temat postaci, filmu bądź aktorów. Nie miała pojęcia, że takie pierdoły mogą być dla kogoś tak znaczące w oglądaniu filmów. A jednak, Tala była tego doskonałym przykładem.

        Pamiętała, kiedy po raz pierwszy przyszła do niej wykąpana, już w piżamie. Wyglądała jak osoba, która miała zaraz pójść spać i choć był to zupełnie normalny widok, Hazal wstrzymała oddech. Może to przez to, że zrozumiała, że Neon czuje się przy niej swobodnie, może wyglądała tak… pięknie w zwyczajnych ubraniach. Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że wstrzymała oddech, a potem udawała, że nic takiego się nie stało.

        Tydzień później zasnęła podczas filmu, a Hazal nie miała zamiaru jej budzić i wyganiać ze swojego pokoju. Samolubnie objęła ją ramieniem ciaśniej, bojąc się, że jeśli odpuści, Tala zniknie i wszystko, co stało się przez cztery ostatnie miesiące wyparuje. Ale rano obudziła się z Neon u jej boku i zrozumiała, że to nie był sen. Że wszystko, co razem przeżyły, było prawdą.

        Cypher lubił zagadywać ją o to. Pytać, co się ostatnio działo, czy widziała się z Neon. I za każdym razem cieszył się, że Hazal ma kolejną osobę, która pokazała jej, że warto żyć.

        I paradoksalnie, Hazal zaczęła myśleć o śmierci dwa razy bardziej, bała się jej dwa razy bardziej.

        Co, jeśli zginie podczas misji i Sage nie będzie w stanie jej wskrzesić? Wiele razy była tak blisko śmierci, patrzyła jej prosto w oczy i jakimś cudem wymykała się z jej zimnych, kościstych łap, niemal czując, jak przejeżdża po jej skórze palcami. Tak bardzo nie chciała zostawiać Tali samej, tak bardzo nie chciała, by była smutna, by załamała się jej stratą. A to wszystko zapoczątkowało krótkie zdanie – „uważaj na siebie” – wypowiedziane przed wylotem Hazal na misję. I nie wiedzieć czemu, ale kiedy Fade odpowiedziała „będę”, składając krótki pocałunek na czole młodszej, poczuła przeszywający strach.

        Że pewnego dnia nie wróci do bazy. Że pewnego dnia nie dotrzyma obietnicy, złożonej Tali w dniu wylotu.

        To, co robiła z nią Neon, co sprawiało, że czuje, cholernie motywowało Hazal do trzymania się z dala od centrum walki, od pozostania żywą za wszelką cenę. Oh, jak ona pragnęła żyć każdego dnia, jak bardzo pragnęła wrócić do bazy cała i zdrowa, jak bardzo cieszyła się, widząc Neon w hangarze za każdym razem.

        Więc kiedy wreszcie, zupełnie niespodziewanie, Tala przywitała ją pocałunkiem, Hazal wiedziała, że właśnie to pozostanie w jej myślach na zawsze. Że do końca życia będzie pamiętała jej zdeterminowany i uradowany wzrok, że do końca życia będzie myśleć o cieple jej ciała, o smaku jej ust, o rozgorączkowaniu, z jakim przycisnęła swoje usta do ust Hazal sprawiając, że trzymana torba z hukiem upadła na podłogę. Jak perfekcyjnie jej malinowe wargi dopasowały się co czarnych warg Hazal, jak perfekcyjnie rozmazywały jej szminkę. Jak sprawiały, że Hazal chciała więcej, że potrzebowała więcej, upijając się tym jednym małym gestem, uzależniając się tak bardzo, że od emocji zaszumiało jej w głowie i tylko siłą woli zmusiła się do stania prosto.

        Dlatego później, nadal otumaniona endorfinami, pomyślała, że to może być to. Że to ujrzy na chwilę przed śmiercią.

        To było dla niej… dziwne. Dlaczego pomyślała o tym? Dlaczego w momencie tak dużego szczęścia pomyślała akurat o śmierci?

        Tłumaczyła sobie to tym, że była tak zaznajomiona z tym… tematem, że myślenie o tym było już dla niej normalne. Ale nie dzieliła się tym z nikim innym. Bo przecież nikt inny nie myślał o zgonie tak często, jak myślała o tym Hazal, tak? Stwierdziliby, że to chore. A Hazal nie była chora, na pewno nie. Hazal lubiła być na wszystko przygotowana, gorączkowo rozmyślając o każdym możliwym wyjściu z danej sytuacji. Bo tylko to, koniec końców, mogło uratować ją w krytycznym momencie.

        Tylko raz nie pozwoliła sobie za dużo myśleć. Raz, jeden raz. To miała być ich ostatnia misja, taka, którą wygrają albo agenci Alfa, albo agenci Omega. Tym razem nie miało być zabawy w kotka i myszkę, nie grali w podstawianie i rozbrajanie spike’a. Wszystko i nic. Życie albo śmierć. Tak miało być. I każdy o tym wiedział, przygotowując bronie, tarcze i magazynki.

        Plan był prosty tylko na kawałku papieru.

    — Hazal? — Cichy głos Tali przebił się przez huk silnika vulture’a. — Śpisz?

    — Nie — odpowiedziała podobnym tonem, odszukując dłoń Neon i mocno zaciskając na niej palce. — Nie śpię.

    — Ja też nie — powiedziała, co było najlogiczniejszą rzeczą, jaką mogła w tamtym momencie powiedzieć, bo skoro mówiła, na pewno nie spała. — Nie potrafię.

    — Boisz się? — zapytała łagodnie Hazal, kierując na młodszą swoje spojrzenie.

        W odpowiedzi dostała kiwnięcie głowy. Nie chciała przyznawać się do tego na głos.

    — Damy radę. — Oh, jak fałszywie się z tym czuła. Jak bardzo nie chciała rzucać pustych obietnic na wiatr. — Mamy Sage, Skye, potrafimy zszywać rany. I mamy też siebie. To już bardzo dużo.

        Neon ponownie kiwnęła głową, niemo przyznając Fade rację. Przytuliła się do jej boku, opierając skroń o jej ramię i cicho westchnęła. Nie siedziała jednak długo w ciszy.

    — Wierzysz w to? — zapytała niewyraźnie. — Że wygramy? Nie mamy tego, co oni. Chyba są… lepsi.

    — Wierzę. Uda nam się, güzelim.

        Czuła się paskudnie, okłamując Neon, ale co miała zrobić? Powiedzieć jej w twarz, że odkąd się dowiedzieli o ostatniej misji, wojnie agentów z dwóch różnych światów, myślała tylko o tym, że przegrają?

        Hazal miała za dużo czarnych myśli, by komukolwiek o nich opowiedzieć. Była z tym sama, chciała zostać sama, bo inni nie zasługiwali na to, by mogła opowiedzieć o swoim strachu.

        O strachu przed śmiercią.

        Wojna była… straszna. Zapomniana ziemia klasztoru już wcześniej widziała krew agentów – ale nigdy aż tyle, nigdy… nigdy nie była w niej skąpana. Ściany nie widziały tylu ciał, tylu czarnych worków, w których znajdowały się zwłoki, tylu wylanych łez z powodu śmierci przyjaciół, partnera, współmałżonka. Tylu kul, trafionych i wbitych w tynk, który opadał za każdym razem. Hazal co wieczór przytulała rzucającą się na leżance Neon, która przez koszmary nie potrafiła już normalnie spać.

        Oczywiście, że jedną z pierwszych osób, którą agenci Alfa pozbawili życia, była Sage. Jej śmierć próbowali jakoś zataić przed Reyną, ale tak, jak przewidywała Hazal – nie było to możliwe. Brak bicia jej serca było zbyt wyraźna dla Zyanyi, by mogli jakkolwiek ją zataić. A wtedy było już po niej. Wyszła, zakazując komukolwiek za sobą iść pod groźbą zamordowania i choć agenci cholernie chcieli pójść razem z nią, by pomścić Ling, Brimstone zakazał im opuszczania schronu. Wiedział, że kobieta nie żartuje.

        Tej nocy agenci przez długi czas słyszeli strzały, a potem – przerażającą ciszę.

        Hazal wiele razy otarła się potem o śmierć. Wiele razy kula przeleciała tuż obok jej głowy, wbiła się niegroźnie w ramię. Reyna pozbawiła tamtej nocy wielu agentów, ale wciąż wielu pozostało – w tym Sage. Zmęczona, ledwo dająca radę, ale żyjąca Sage. Nauczyli się z ich błędu, do cholery. To nie było sprawiedliwe.

        Koszmar również wiedział, że jest źle. Że jest cholernie źle i będzie jeszcze gorzej, jeśli Hazal nie przestanie myśleć o śmierci i o tym, jak wiele razy danego dnia czy nocy mogła zginąć. Jak wiele razy Tala mogła zginąć. Nie raz łapał ją na myśleniu, że bardziej skupia się na Tali, niż na sobie, ale… nie potrafiła inaczej. Nie mogła inaczej, widząc ją blisko siebie.

        Najgorsze było obserwowanie, jak agenci zmuszali się do kontynuowania wojny po stracie drugiej połówki. Że musieli zachować zimną krew, by nie wpaść w szał i również nie zginąć, bo wiedzieli, że są potrzebni. Oh, Hazal nie mogła patrzeć na to, jak Raze wypłakiwała sobie oczy, zasuwając czarny worek z ciałem Killjoy, do którego zaledwie wczoraj się przytulała. Jak Harbor powstrzymuje łzy, niosąc nosze z Astrą, z którą parę godzin wcześniej składał najróżniejsze obietnice. To było przerażające. Nie zasługiwali na to wszystko.

        A potem… Oh, potem.

        Hazal zabiła Talę.

        Nie swoją, chociaż przez moment naprawdę myślała, że to oczy jej ukochanej odnalazły skrytą w cieniu nocy sylwetkę Hazal, kiedy ciało upadało na ziemię. To był przypadek, celowała w kogoś innego, a Neon akurat wbiegła w zasięg Hazal i… Długo siedziała z ręką na ustach, nie wiedząc, czy to zdarzyło się naprawdę, czy nie. Dopiero kiedy usłyszała głos Tali w komunikatorze zrozumiała, że to nie ona teraz pożegnała życie z jej ręki.

        Nie powiedziała o tym nikomu. Nie potrafiła się zebrać, nie potrafiła się do tego przekonać. Musieli zdawać relację, kto jeszcze został po drugiej stronie, i była cholernie wdzięczna Raze za to, że akurat ona zobaczyła zwłoki i powiedziała o tym na zebraniu.

       Myśli o śmierci nie chciały jej opuścić od tamtego momentu ani na chwilę. Nie potrafiła po nocach spać, bo wciąż nawiedzała ją twarz Alfy Neon. Tak kurczowo przytulała swoją ukochaną, że Tala za każdym razem pytała, czy na pewno wszystko jest w porządku (nie było, ale skąd mogła o tym wiedzieć?). Za każdym razem odpowiadała, że się boi o to, co będzie i jak to wszystko się potoczy, bo… taka była prawda. Przynajmniej jej część. A potem…

        Potem Neon przyłapała ją na płaczu, kiedy wszyscy inni spali.

    — Hej. — Delikatny dotyk wyrwał Hazal z ciężkich myśli. — Hej, nie płacz. Jestem tu.

        Jak na złość, Hazal załkała cicho, chowając twarz w dłoniach. Nie płakała tak od… dawna. Od śmierci Jego. A teraz wypłakiwała sobie oczy pod osłoną nocy, kryjąc się przed wzrokiem innych. Jak zawsze.

    — Oh, Hazal — wyszeptała Neon, przytulając starszą do siebie mocno, tak, jakby tym gestem chciała obronić ją przed całym światem.

        Dużo czasu minęło, zanim Eyletmez uspokoiła się na tyle, by odwzajemnić uścisk. Na moment otoczenie ogarnęła jeszcze większa ciemność, by po parunastu minutach powoli zaczęło się rozjaśniać.

    — Dużo myślałam — wychrypiała wtedy Hazal, nie mogąc zebrać się na odwagę, by spojrzeć młodszej w twarz. — Wiem, że to nie jest… normalne, ale proszę, nie zacznij myśleć, że jest coś ze mną nie tak.

        W odpowiedzi dostała tylko mocniejszy uścisk, którego nie potrafiła zdefiniować.

    — Dużo myślałam… nadal myślę o śmierci — zaczęła; czuła, że zaczyna się trząść. — I to nie jest tak, że chcę się zabić, myślenie o tym nie sprawia mi radości, ja po prostu…

    — Chcesz być przygotowana? — zapytała cicho Tala, zaciskając mocno palce na czarnej bluzie Hazal.

    — Chyba… chcę się z tą myślą oswoić — podpowiedziała o wiele ciszej Fade, zamykając oczy. — Że coś takiego może się stać. Zwłaszcza przez pracę, jaką wykonywałam. I nadal wykonuję, poniekąd.

    — Rozumiem — wyszeptała Neon, westchnęła. — Ale nie umrzesz. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

    — Oczywiście. — Kąciki ust Hazal uniosły się lekko do góry. — Oczywiście.

        Ponownie zapadło między nimi milczenie, któremu akompaniowało powoli wznoszące się słońce. Musiało być około piątej nad ranem.

        Prowiant zaczął się kończyć dwa dni później. Nikt nie mógł przewidzieć, że wojna łącznie czterdziestu sześciu agentów będzie trwać aż tak długo, więc tak naprawdę nikogo nie zdziwiło, że zapotrzebowanie zaczęło maleć. Dlatego Brimstone, po omówieniu planu z Viper i Cypherem, zdecydował na ostatnie, agresywne naparcie, które miało zakończyć cały spór.

        Hazal przeczytała i wysłuchała plan bardzo dokładnie, może aż za bardzo. Rozumiała, dlaczego takie a nie inne kroki zostały podjęte, nie mówiąc o tym, że zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i poziomu drastyczności. Ale kiedy stanęła na wyznaczonej pozycji, zaciskając dłonie na vandalu… Uderzyło ją to dwa razy bardziej. Że właśnie przyczynia się do ich osobistego końca świata.

        Agenci Alfa nie wiedzieli, co planowali, dlatego kiedy zaatakowali, ich obrona była chaotyczna, a kontratak praktycznie nie istniał. Noże kunai przecinały powietrze, ogień, koktajle mołotowa, wszelkiego rodzaju oślepienia, koszmary burzyły niegdyś spokojne ziemie czy kamienną posadzkę. Było głośno, cholernie głośno i przez moment, kiedy Hazal oberwała czymś w głowę i upadła, myślała, że to już jest jej koniec – świat ucichł. Wściekła twarz Raze pojawiła się nad nią, by zaraz po tym zniknąć, nie wiedzieć kiedy.

       Iso złapał ją za ramię, wrzeszcząc, że to nie czas na odpoczynek. Pomógł jej wstać i dopiero wtedy do Hazal z powrotem dotarło, gdzie jest i co właśnie się dzieje.

        Oh, to był koszmar. To właśnie widziała w swoich wizjach – stos ciał o twarzach przyjaciół, otworzone w przerażeniu, martwe oczy, kałuże krwi, w których ludzie się ślizgali, czerwone smugi na ich ubraniach i ciałach… Boże, to miało zostać tylko w głowie Hazal. Tylko tam i nigdzie więcej. Dlaczego nagle to stało się prawdą? Dlaczego właśnie doświadczała tego na żywo?

        Starała się nie myśleć. Odciąć umysł od tego, co się działo, i po prostu… wykonywać swoją pracę. Potem będzie mogła odpocząć. O to, do cholery, walczą.

        W komunikatorze Brimstone nakazał im schować się chociaż na paręnaście minut, jeśli akurat mogli. Hazal trzęsącą się ręką przyjęła wiadomość, rzucając krótko do słuchawki, iż zrozumiała. Oparła dłoń o jedną ze skrzyń, wiedząc, że jeśli się nie ruszy, będzie źle, że powinna, do cholery, ruszyć, ale jej nogi tak bardzo nie chciały iść, płuca tak bardzo paliły się wewnątrz klatki piersiowej…

    — Fade, uważaj!

        Podniosła głowę, widząc najpierw białe włosy Jett i jej broń, wycelowaną w coś, co kierowało się w jej stronę. Odwróciła się gwałtownie, próbując pochwycić pistolet tak, by mieć jakąkolwiek szansę, ale atakujący ją agent był od niej o wiele szybszy.

       Wiele razy wyobrażała sobie śmierć. Ale jakoś nigdy nie pomyślała, że może zginąć z własnej ręki – że to Hazal Eyletmez z Ziemi Alfa będzie jej przyczyną. Że to jej nóż będzie tkwił w jej brzuchu.

        Upadła. Oddychała gwałtownie, obrzuciła wzrokiem rączkę noża i choć słyszała wystrzał, czyjś upadek, a potem jakieś kroki, wcale się na nich nie skupiała.

        Widziała Talę. Oh, jej słodką, piękną, uroczą Talę, która tak delikatnie potrafiła głaskać jej policzek, szeptać piękne słowa, przytulać w taki sposób, że nie musiała wypowiadać na głos „kocham cię”, bo Hazal wiedziała, że to właśnie miała na myśli.

        Jak piękny jej obraz był, zanim Hazal na dobre zamknęła oczy.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

3890 słów 😌✌🏻

no cześć, to ja

robię odskocznię od smutnych rzeczy i piszę jeszcze smutniejsze, logiczne, prawda 💁🏻

ale za niedługo wrzucę też coś... przyjemniejszego, nie martwcie się 🫡 obiecuję, że się poprawię!!

inspiracją do napisania był ten oto art autorstwa @/CiitarNest na twitterze (albo x, jak wolicie), WIĘC MOŻNA IŚĆ I OBCZAIĆ, BO ŚWIETNE RZECZY TAM SIĘ ZNAJDUJĄ!! 😠

no, teraz mogę iść pisać smutne rzeczy dalej

miłego dnia/dobrej nocy urwiski!!







koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro