[1.2] Duch
Candance uznała, że ten rok będzie masakrą.
Po lekcji zielarstwa z mieszkańcami Slytherinu miała parszywy humor (jest całkiem nieistotne dlaczego), a jeszcze teraz czekało ją OPCM z nową nauczycielką, sprawiającą niezbyt miłe wrażenie.
Nic dziwnego, że miała ochotę zamknąć się w dormitorium, przykryć kołdrą i zostać tam do końca życia.
Niestety, została zmuszona siłą do opuszczenia swojego wygodnego łóżeczka i pójścia na lekcje. Kiedy wszyscy zebrali się już w sali, również profesor Umbridge, Candance zajęła ławkę pod ścianą i wbiła wzrok w nauczycielkę. Po raz kolejny starała się nie roześmiać z powodu jej groteskowego, różowego żakietu.
W momencie, kiedy wszyscy usiedli już w ławkach, cała klasa wymamrotała niemrawe: "dzień dobry".
— A więc dzień dobry! — powiedziała nauczycielka, stając przed biurkiem i kładąc różdżkę na blacie.
Kilka osób po raz kolejny cicho się przywitało.
— Ojej... Coś nie wyszło... Bardzo proszę powtórzyć: “Dzień dobry, pani profesor Umbridge”. Jeszcze raz, dzień dobry!
— Dzień dobry, pani profesor Umbridge! — odparła chórem klasa.
— No i widzicie, to wcale nie było takie trudne, prawda? A teraz proszę schować różdżki i wyjąć pióra.
Candance wymieniła z Cas znużone spojrzenia.
— No to kolejny rok z głowy — burknęła blondynka, wrzucając różdżkę do torby.
W tej samej chwili Umbridge wzięła różdżkę z biurka i stuknęła nią w tablicę, na której pojawiły się słowa: Obrona przed czarną magią. Powrót do podstawowych zasad.
— No cóż, wasze dotychczasowe lekcje tego przedmiotu nie były wzorem systematyczności, prawda? — Odwróciła się w stronę klasy. — Ustawiczne zmiany nauczycieli, z których wielu nie stosowało się do programu zaleconego przez ministerstwo, spowodowały, niestety, że poziom waszej wiedzy i umiejętności daleko odbiega od tego, czego należałoby oczekiwać od uczniów w roku zaliczeń Standardowych Umiejętności Magicznych. Dlatego ucieszycie się zapewne, kiedy wam powiem, że te wszystkie błędy zostaną w tym roku naprawione. Będziemy realizować starannie opracowny, skoncentrowany na teorii, zaaprobowany przez ministerstwo program nauczania obrony przed czarną magią. Proszę zanotować. *
Po raz kolejny stuknęła różdżką w tablicę, na której pojawiły się kolejne zdania:
Cele programu:
1. Zrozumienie zasad leżących u podstaw magii obronnej.
2. Nauczenie się rozpoznawania sytuacji, w których magia obronna może być użyta zgodnie z prawem.
3. Umieszczenie wykorzystania magii obronnej w kontekście jej praktycznego użycia. **
Candance wyjęła pióro i zaczęła przepisywać poszczególne punkty na pergamin. Po chwili zauważyła, że Cas niczego nie pisze.
— Co się stało? — spytała szeptem, nie odrywając wzroku od tablicy.
— Kocham życie — mruknęła Cas, zanurzając pióro w kałamarzu.
***
— Boże, to jakaś masakra! — powiedziała Mandy, kiedy w piątkę wyszły z klasy OPCM. — Ta kobieta jest chyba nienormalna!
Padma spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— Od kiedy to skarżysz się na nauczycieli?
— Oj przestań, dobrze widziałaś, że ta lekcja była beznadziejna — warknęła brunetka, przyspieszając kroku. — Lekcje Obrony przed Czarną Magią nie były wzorem systematyczności i jesteście tak bardzo do tyłu! — powiedziała, idealnie naśladując piskliwy głos Umbridge. — No i cała ta bzdura ze szlabanem Pottera. Chłopak mówił, co myślał, sama chętnie nawtykałabym tej babie.
Przez chwilę szły w milczeniu. Minęła je roześmiana grupa pierwszoklasistów.
— Myślicie, że on mówi prawdę? — odezwała się Candance, przerywając ciszę. — Z tym, że Same-Wiecie-Kto zamordował Cedrika Diggory'ego?
— Jak dla mnie to bzdury — powiedziała Padma. — Ministerstwo nic nie wspominało, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, powrócił.
— To wytłumacz jak zmarł Diggory — zauważyła trafnie Lisa. — No bo chyba Potter go nie zamordował, co nie?
Doszły do wieży Ravenclawu i weszły do pokoju wspólnego. W środku nie było bardzo tłoczno, najwyraźniej większość uczniów miała jeszcze lekcje.
— Nie wiem jak wy, ale mnie to mało obchodzi — oznajmiła dotąd milcząca Cas. — Teraz zależy mi tylko na tym, żeby zdać te durne SUM-y. — Po czym udała się do dormitorium.
— Ja idę napisać to wypracowanie dla Sprout — mruknęła Mandy, również oddalając się.
— Pójdę się przejść — powiedziała Candance, zostawiając torbę w dormitorium i wychodząc z pokoju wspólnego.
Zamierzała wyjść na błonie i pooddychać trochę świeżym powietrzem przed kolacją, ale jej plany spełzły na nic. Kiedy była już na dworze, ujrzała między drzewami dziwną, jaśniejącą postać, która znikła równie szybko, jak się pojawiła.
Dziewczyna przez kilka sekund stała w miejscu, jak spetryfikowana. Od dawna (czytaj, od miesiąca) jej “choroba” nie dawała o sobie znać. A teraz, pierwszego dnia szkoły, postanowiła zacząć uprzykrzać Candance życie.
Rozejrzała się dookoła i ujrzała siedzącą w oddali grupkę Puchonów. Skierowała się w ich stronę, ciężko oddychając i z ulgą stwierdziła, że każdy z uczniów wygląda całkowicie normalnie.
Odetchnęła. To, co widziała między drzewami, było zwyczajnym przewidzeniem. Od tak dawna “choroba” nie dawała o sobie znać, że jej mózg sam zaczął wytwarzać dziwne obrazy.
Odechciało jej się spaceru, więc wróciła do zamku. Ucięła sobie pogawędkę z dwoma koleżankami z Gryffindoru, które przypadkowo spotkała na korytarzu i we trzy udały się na kolację.
***
Następny dzień — wszystko w porządku. Kolejny — również, i tak do końca tygodnia. Masa wypracowań, ćwiczeń, przypomnień o SUM-ach i tym podobnych rzeczy.
Normalny tydzień w Hogwarcie.
Kiedy nadszedła długo wyczekiwana sobota, Candance miała do napisania jedynie wypracowanie na eliksiry i była z siebie w cholerę dumna, że się nie obijała i napisała je całkowicie samodzielnie w sobotni poranek.
Ponieważ prac domowych do zrobienia już nie miała, postanowiła poćwiczyć zaklęcia powodujące znikanie na transmutację, które nadal słabo jej wychodziły.
— Dokąd idziesz? — spytała Lisa, kiedy Candance podniosła się ze swojego łóżka biorąc ze sobę różdżkę i swojego kota, Aslana, pod pachę.
— Poćwiczyć. Na transmutację — odpowiedziała zwięźle.
— Zaklęcia powodujące znikanie? Na swoim ukochanym kocie zamierzasz je ćwiczyć? — roześmiała się szatynka.
Ruda posłała jej znużone spojrzenie.
— Doskonale wiesz, że nie.
— Idę z tobą — odparła, ni z gruchy, ni z pietruchy Lisa, wstając i wychodząc z Candance z dormitorium.
Usiadły w kącie pokoju wspólnego, przez chwilę obserwując drugoklasistów, którzy bezskutecznie starali zamienić czyjąś ropuchę w filiżankę.
— My też byliśmy takimi smarkaczami? — spytała Lisa, uśmiechając się nieznacznie.
— Pewnie tak — zaśmiała się Candance, sadzając nie do końca rozbudzonego kota na swoich kolanach. — Masz coś, na czym możnaby poćwiczyć?
— Spróbuj na krześle — mruknęła Lisa, nadal bacznie obserwując drugoklasistów.
Morte wzruszyła ramionami i spróbowała sprawić, by stojące obok krzesło zniknęło. Bezskutecznie.
— Może ruszyłabyś się trochę i mi pomogła? — warknęła po chwili, szturchając przyjaciółkę w ramię.
— Co? A tak, jasne — powiedziała Lisa, wyjmując z kieszeni różdżkę. Jednak zamiast skierować ją w krzesło, skierowała ją w ropuchę drugoklasistów. Wypowiedziała cicho formułę zaklęcia i zwierzę zniknęło.
Dzieciaki popatrzyły na siebie ze zdziwieniem, podczas gdy szatynka zwijała się ze śmiechu. Aslan, przestraszony tym nagłym wybuchem, zeskoczył z kolan Candance i uciekł spowrotem do dormitorium.
— Ich miny... — powiedziała Turpin, ocierając łzy. — Bezcenne.
Drugoklasiści nadal szukali ropuchy i nie pomyśleli nawet, że za tajemniczym zniknięciem może stać ich wspaniała starsza koleżanka siedząca w rogu pokoju.
— Bardzo zabawne — westchnęła Candance. — A teraz wróć im tą ropuchę.
— Nie umiem — zachichotała Lisa, a po jej policzkach pociekły kolejne łzy. — Przecież... McGonnagall mówiła... że zaklęcia przeciwne... poznamy... poznamy dopiero na poziomie owutemów...
— Z czego się śmiejecie? — spytał Terry Boot, chłopak z ich roku, siadając na krześle, które wcześniej Candance chciała “zniknąć”.
— To ona się śmieje — mruknęła pod nosem. — Ja w tym nie widzę nic śmiesznego.
Jak na zawołanie, Lisa zaczęła jeszcze głośniej chichotać.
— Co takiego znowu zrobiła? — westchnął Boot [mam bekę z jego nazwiska ok :')]. Lisa była znana z dość... specyficznego poczucia humoru.
— Wykorzystała zaklęcie powodujące znikanie na ropusze nie znając przeciwzaklęcia. — Ruda przewróciła oczami. — I to nie na swojej ropusze.
Terry skinął głową. To rozśmieszyło Lisę jeszcze bardziej.
***
Do końca soboty Candance ćwiczyła zaklęcia powodujące znikanie wspólnie z Cas. Lisę wolała już o pomoc w tej dziedzinie nie prosić, bo mogło się to różnie skończyć. Wieczorem obie uznały, że opanowały zaklęcia dość dobrze i Cas postanowiła pójść spać. Candance z chęcią zrobiłaby to samo, ale miała wielką ochotę trochę się przejść. Było przed dwudziestą, więc swobodnie mogła poruszać się po zamku.
Wyszła z pokoju wspólnego i zeszła po schodach na trzecie piętro. Minęła klasę zaklęć oraz wejście do skrzydła szpitalnego i już miała przejść obok klasy OPCM, kiedy usłyszała urywek jakiejś rozmowy dochodzący właśnie z tego pomieszczenia.
— ...to niemożliwe, doskonale wiesz.
Dziewczyna zamarła.
— ...chyba nie.
Ostrożnie zajrzała do klasy. Nie było w niej nikogo. Zdziwiona, zmarszczyła brwi. Była w stu procentach pewna, że ktoś rozmawiał i to właśnie tutaj.
— A ty gdzie się włóczysz?
Odwróciła się, by stanąć oko w oko w Filchem.
— Nigdzie. Już idę — odpowiedziała, kierując się w stronę wieży Krukonów.
No to się przeszłam, pomyślała, przeklinając w myślach Filcha.
*, ** — są to cytaty z “Zakonu Feniksa”, bo jestem leniem.
Witajcie, czarodzieje!
Rozdział jest. I przepraszam, że tak późno, ale nawet nie wiecie jaki ze mnie leń. 😂
Piszę do tego opowiadania dużo, ale nie to co trzeba aktualnie, bo ostatnie rozdziały. 👏
Miałam w ferie spiąć cztery litery i napisać dużo, ale wyszło na to, że od rana do wieczora albo czytam, albo ogląfam filmy.
Valete!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro