Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10


 Zejście pod ziemię okazało się jednym z najdziwniejszych pomysłów, które do tej pory przedstawił Cass. Szli razem, jedno za drugim, zarządca Biblioteki przodem, a zaraz za nim kamerdyner domu Lopthe. Ściany starej kopalni w niektórych miejscach wciąż miały drewniane podpory, które zostawili górnicy w czasie budowy szybów, jednak w większości przypadków konstrukcja podtrzymująca została roztrzaskana przez potwora, który, odkąd tylko się wprowadził, dostosowywał tunele do swoich rozmiarów. Sprawiło to, że niektóre odnogi podziemnego labiryntu uległy zawaleniu, dzięki czemu liczba potencjalnych kryjówek bestii drastycznie zmalała.

Na nieregularnych ścianach osadzały się krople wody, a im głębiej zapuszczał się człowiek, tym chłodniej się robiło. Ciężka atmosfera powodowała ścisk w klatce piersiowej przypominający miażdżenie płuc, a niepewność przed tym, gdzie obecnie znajdował się potwór, wywoływała narastający z każdym krokiem strach. Bestia mogła czaić się w każdym cieniu, mogła być tuż za rogiem, a nawet za ich plecami, przez co Log starał się stawiać kroki tak cicho, jak tylko potrafił, aby w razie zagrożenia usłyszeć nadciągające niebezpieczeństwo i mieć czas, by zareagować. Dopiero gdy opanował tę sztukę do perfekcji, zdał sobie sprawę, iż idący przed nim Cass nie wydawał żadnych dźwięków. Jego oddech był spokojny i równy, a kroki stawiał ostrożnie niczym kot, dostosowując się do odgłosu opadających kropel wody. Chłopak, zupełnie jakby wyczuwając jego zafascynowanie tą sztuką, odwrócił się, a w świetle niewielkiej jaśniejącej kuli, którą niósł w dłoni, dało się dostrzec na jego twarzy uśmiech.

— Już prawie jesteśmy na miejscu, panie kamerdynerze — powiedział, pokazując na głębokie ślady po ostrych szponach, które bestia wyryła w ciemnym kamieniu. — To musi być jego stała trasa, a więc będzie tu coś, czego zdecydowanie nie chce nam pokazać.

— Czy na pewno powinniśmy teraz rozmawiać? A co, jeśli nas znajdzie? — zapytał zdezorientowany Log.

— Właśnie o to nam chodzi. W końcu to jego dom, a więc zna go lepiej od nas. Jeżeli będzie chciał, ukryje się tu na całą wieczność. We dwóch będzie ciężko go zlokalizować, ale jeśli to on przyjdzie do nas, rozwiąże to choć jeden z pańskich problemów, prawda? — zapytał, uderzając złotą fajką o ścianę, a w głębokich rysach po szponach zalęgło się światło, które zaczęło wskazywać im drogę. — To nie jest najświeższy trop, ale powinien prowadzić do jego legowiska. Żadne szanujące się monstrum nie pozwoli, żeby kręcili się tam obcy.

— Jeśli dojdzie do walki... — Log zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza. — Jeśli zostanę ranny, a może nawet stracę jakąś kończynę, niech pan się mną nie przejmuje, panie Mori. Proszę uciekać i zostawić mnie tutaj. Jakoś sobie poradzę.

— Jeśli to będzie lewa ręka, wtedy mogę spełnić pana prośbę, ale jeśli straci pan nogę lub nie będzie mógł dłużej trzymać broni, to przypuszczam, że panu odmówię.

— Wolałbym, żeby również wtedy pan uciekł — zaśmiał się mimowolnie.

Po tej krótkiej wymianie zdań szli dalej w ciszy, wciąż nie do końca świadomi, z czym będą musieli się zmierzyć, ale za to pewniejsi tego, że cokolwiek by to nie było, będą z tym walczyć wspólnie. Cass oświetlał im drogę swoim zaklęciem, a Log co chwilę sprawdzał, czy bestia nie zamierza zagonić ich w pułapkę. W myślach budował mapę tego miejsca, porównując ją z rycinami, które znalazł w archiwach domostwa Lopthe. Dawniej cała ta kopalnia należała do nich, jednak trzy pokolenia temu złoża wyczerpały się i postanowiono ją zamknąć. Z tego powodu pobliska wioska znacznie się wyludniła. Młodzi ludzie wyruszyli w pogoni za pracą do miejscowości bliżej Stolicy, a pozostali jedynie starcy oraz ci, którzy przywiązali się do tego miejsca na tyle mocno, że za nic nie chcieli go opuścić. Czasami Log nie rozumiał ich podejścia i dziwił się, że praktycznie nikt nie skorzystał z transportu, który zorganizował, by pozwolić ewakuować się mieszkańcom aż do czasu rozprawienia się z potworem, ale później szybko przypominał sobie, że sam również nie chciał porzucić tego malowniczego krajobrazu i przeprowadzić się do głównej posiadłości rodziny Lopthe. Ten dom był teraz całym jego życiem i zamierzał chronić go aż do ostatniej kropli krwi.

Log zatrzymał się, widząc, że Cass nie chce iść dalej. Chłopak stał i wpatrywał się w ścianę, chociaż ślady szponów wciąż prowadziły w głąb kopalni. Dłonią sunął po śliskiej powierzchni, zbierając na palce trochę wody ze ściany i zwrócił się w stronę kamerdynera, oświetlając swoje znalezisko. To, co jeszcze przed chwilą wyglądało jak zwykła woda, teraz nabrało ciemnoczerwonej barwy.

— To... krew? — zapytał starzec, na co Cass skinął głową. — Ludzka?

— Nie. Prawdopodobnie węża. Stosuje się ją w niektórych starych zaklęciach Aspektu Grawitacji. Potwór powiększył tunele, przez co niektóre się zawalały, więc te, których naprawdę potrzebował, zabezpieczył tym zaklęciem. Jeśli pójdziemy dalej, możemy znaleźć więcej takich miejsc.

— Jeżeli ta bestia może używać magii, to pewnie nie jest łatwym przeciwnikiem — zauważył.

— Chowa się pod ziemią, przypomina węża, korzysta z magii krwi i tworzy obszary naładowane swoją energią. Z pewnością nie jest to normalna dzika bestia, tylko coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Mam już kilka przypuszczeń, ale wolę z nimi poczekać jeszcze chwilę.

— Rozumiem. Czy uda nam się go zabić?

— Prawdopodobnie. Nie wiem tylko, czy chcemy to zrobić. Gdy go znajdziemy, decyzję pozostawię panu.

Słysząc coś takiego, Log nie mógł zrozumieć, dlaczego ktokolwiek mógłby mieć wątpliwości co do zabicia potwora, który pozbawił już życia siedem osób. Nie chciał jednak w żaden sposób urazić kogoś, kto zarządzał wszystkimi księgozbiorami z Lasu Umcherrel, więc zdecydował się milczeć i podążać za nim aż do samego końca. Nie minęło więcej niż piętnaście minut marszu, a poza starymi wozami, drewnianymi kładkami łatającymi dziury w ścieżkach i kolejnymi „totemami" — jak to Cass nazwał miejsca przepełnione magią potwora — natrafili na niewielkie pomieszczenie, w którym dawniej mieścił się oddział sanitarny, z tą różnicą, że teraz nie przypominało go ani trochę.

Na ścianach wisiały błękitne kotary, w kącie stała mała komoda i fotel, a tuż przy wejściu znajdowała się otwarta beczka wypełniona bordowym płynem. Cass zanurzył palec i spróbował zawartości beczki, a Log stał, czekając na jakieś wyjaśnienie.

— Wino. W dodatku całkiem niezły rocznik, jak przypuszczam — powiedział chłopak, gestem dłoni sprawiając, że jego kula światła podzieliła się na kilka mniejszych, rozjaśniając pokoik. — A to chyba herb rodziny, której pan służy, panie kamerdynerze.

Log podszedł bliżej i oglądnął dokładniej beczkę, na jakiej rzeczywiście widniał wypalony herb domu Lopthe.

— Kopalnia od początku należała do rodziny mojego pana, więc to nic dziwnego, że możemy tu znaleźć ślady ich obecności — mówił spokojnym i opanowanym głosem, powoli odsuwając się od dowodu. — Ale zamknięto ją dawno temu. Data na beczce pokazuje, że ten egzemplarz wyprodukowano siedemnaście lat temu, więc wątpię, żeby ktoś zadał sobie tyle trudu, by sprowadzić alkohol z winnicy na południu kraju aż do kopalni opuszczonej od trzech pokoleń.

— Otworzono go niedawno, bo wciąż zachowuje swój smak i aromat — dodał Cass. — To miejsce jest doskonałe do przechowywania takich trunków, ale jedna beczka nie czyni z niego piwniczki winnej, więc przypuszczam, że ktoś ją tu przetoczył na użytek własny.

— Nie sądziłem, że interesuje się pan takimi rzeczami, panie Mori — zdziwił się Log, po czym złożył dłoń na piersi i ukłonił się w stronę chłopaka. — Jestem pełen uznania.

— To nie tak — odparł Cass, czując rosnące zakłopotanie. — Po prostu miałem styczność z kilkoma książkami w tej tematyce, więc chciałem sprawdzić to w praktyce i poprosiłem o dostarczenie do Biblioteki kilka butelek różnych gatunków. Niestety, nie mam głowy do alkoholu, więc następnego dnia niezwłocznie się go pozbyłem. Mimo wszystko było to uczące przeżycie.

Cass, nie wiedząc, jak zareagować na milczący uśmiech Loga, postanowił wrócić do badania pomieszczenia. Podniósł z podłogi świece na miedzianych podstawkach i odstawił je na komodę, po czym zwinął dywan. W dębowych panelach wyryto siedem okręgów przecinających się w kilku punktach, przez co niektóre linie ułożyły się w symbol gwiazdy o sześciu ramionach. Całość zamknięto w ósmym okręgu, a w szczeliny zabarwiono na czerwono.

— To, panie kamerdynerze, jest już ludzką krwią — powiedział Cass, kucając obok i próbując przelać do kręgu trochę swojej magii, ale ten nie zareagował. — I chyba już wiem, po co ten potwór porywał ludzi. Będzie jeszcze jedna ofiara, chyba że go dzisiaj powstrzymamy.

— Co masz na myśli?

— Wyjaśnię później — odparł, opuszczając pomieszczenie.

Log, nieco zdezorientowany, westchnął tylko i ruszył jego śladem. Z zaciekawieniem patrzył, jak chłopak wyjmuje ze swojej skórzanej torby pierścień z klejnotem, zakłada go na palec, a potem wyciąga dłoń przed siebie. Tuż obok niego pojawiły się trzy świetliste włócznie, które wystrzeliły w głąb kopalni. Gdy tylko to zrobiły, klejnot pękł, pierścień się rozpadł, a ziemia zadrżała. W oddali dało się słyszeć wybuch i ryk potwora przepełniony bólem. Najwidoczniej świetliste bronie zdołały go dosięgnąć, choć Cass wciąż nie znał jego położenia. Im dłużej Log przyglądał się metodom tego chłopaka, tym bardziej nie wiedział, co powinien o nim myśleć. Uniósł broń, szykując się do ataku, ale kiedy w oddali zobaczył zarys ludzkiej sylwetki, na chwilę zwątpił w swoją gotowość do walki.

Cass wykonał szybki ruch dwoma palcami, a drobinki światła pomknęły do przodu, oświetlając nieszczęśnika. W ich stronę biegł łysy mężczyzna po czterdziestce, zakrwawiony, w podartej ciemnofioletowej tunice przewiązanej czarnym sznurem i z wiszącymi wokół bioder fiolkami z tykwy. Dawniej, nim wynaleziono dokładniejsze metody na obróbkę szkła, magowie przechowywali eliksiry właśnie w takich pojemnikach, toteż nieznajomy musiał być magiem z jakiejś starej szkoły z tradycjami.

— Pomocy! — wołał, dysząc przy tym ciężko i potykając się o własne nogi. — Ta bestia... bestia... Idzie tu! Chciała mnie... chciała mnie pożreć!

— Kuzgun?! — krzyknął Log, nie spodziewając się spotkać kogoś takiego w tym miejscu.

— Znasz go? — zapytał Cass, odwracając się w stronę kamerdynera.

— Błagam... ratujcie! — Kuzgun chwycił się prawego ramienia chłopaka, patrząc mu głęboko w oczy swoimi żółtymi ślepiami, które niemal hipnotyzowały swoją odmiennością. Nie przypominały ludzkich, ale też nie wyglądały jak oczy zwierzęcia. Odwrócił się szybko, patrząc za siebie w poszukiwaniu potwora, a później zrobił minę, jak gdyby w mroku coś dostrzegł. Krzyknął ogarnięty paniką i pobiegł dalej, mijając kamerdynera, który nie wiedział, jak powinien zareagować.

Dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w ciemność, w jakiej nie dostrzegł niczego, Log obrócił się w poszukiwaniu uciekającego maga, ale nie mógł go znaleźć. Wrócił spojrzeniem na Cassa, który stał nieruchomo, z pochyloną głową, obiema dłońmi uciskając swój prawy bok. Zachwiał się i oparł o ścianę, a następnie ostrożnie osunął na ziemię, kuląc się, gdy całe jego ciało drżało z zimna. Czuł, jak przez ranę zadaną nożem ucieka ciepło.

Log odrzucił miecz, kucnął przy chłopaku i rozdarł rękaw swojej koszuli. Przyłożył materiał do rany, chcąc zatamować krwawienie, ale Cass odtrącił go.

— Wciąż mam obie nogi i obie ręce — powiedział przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się. — Zostaw mnie i idź za nim. Jakoś sobie poradzę.

— Nie mogę — odparł stanowczo.

— Log! — warknął, po raz pierwszy wypowiadając jego imię. — Idź za nim. To on jest potworem, którego szukasz.

Starzec, widząc powagę wymalowaną na jego twarzy, skinął posłusznie głową.

— Wrócę po ciebie — powiedział, podnosząc z ziemi miecz i ruszył w pogoń za magiem.

Cass w tym czasie spojrzał na swoją ranę, wziął głęboki haust powietrza i z trudem podniósł się na tyle, by oprzeć się o ścianę. Kilka razy zacisnął palce, próbując odzyskać czucie w dłoni i ostatkiem sił stworzył świetliste ostrze.

— Chyba czas na reset — powiedział, zaciskając mocno powieki.


***


Log biegł przed siebie, w myślach przypominając sobie drogę, która prowadziła na zewnątrz. Kuzgun miał nad nim niecałe trzy minuty przewagi i z pewnością mógł je wykorzystać, żeby ukryć się w jednym z niezliczonych tuneli, jednak bardziej prawdopodobne było to, że będzie chciał wykorzystać ten czas, aby porwać kolejną osobę z wioski, i tylko Log mógł go powstrzymać. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności i coraz lepiej dostrzegał wszystkie przeszkody na swojej drodze. Wcześniej polegał na zaklęciu Cassa, ale teraz, gdy chłopak wykrwawiał się gdzieś w odmętach kopalni, mógł już liczyć tylko na swoje własne umiejętności, które zdobywał przez lata służby w domu Lopthe.

Tak jak przypuszczał, kamerdyner dogonił maga tuż przy wyjściu z kopalni. Rany, które zadał mu Cass przy użyciu świetlistych włóczni, były poważne i mocno uszkodziły jego ludzką formę, ale najwyraźniej potwór wciąż nie zamierzał się poddawać.

— Wystarczy tego, Kuzgunie! — zawołał Log. — Zabiłeś niewinnych i zraniłeś człowieka, którego miałem chronić. Nie masz pojęcia, kim jest ten chłopak.

— Ależ wiem, Logos. Wiem doskonale. Dzieciak niecałe dwa dni temu użył tej swojej Wielkiej Magii i zmasakrował cały oddział, który był pod moim dowództwem. Najwidoczniej specjalizuje się w zaklęciach masowego rażenia, dlatego specjalnie zwabiłem go do zamkniętej przestrzeni, gdzie nie mógł już tak swobodnie korzystać ze swojego arsenału — mówił, zachowując się jak dzikie zwierzę zagonione w róg. Zachowywał dystans, krążąc wokół kamerdynera i grożąc mu nożem, na którym wciąż była krew Cassa. — Potem wystarczyło go zdezorientować i zaatakować, gdy się tego nie spodziewał. Nawet jeśli jest z tego głupiego Lasu Umcherrel, to umrze, gdy zostanie śmiertelnie ranny.

— Dlaczego to robisz? — zapytał. — Dlaczego porywasz i zabijasz ludzi z wioski?

— Żeby przeżyć — syknął, a jego żółte oczy zalśniły w blasku księżyca. — Ten szaleniec Lopthe chce nas wszystkich pozabijać, więc muszę być dość silny, żeby przeżyć ten jego pieprzony rytuał.

— O czym ty mówisz? Co Hrabia miałby przez to zyskać?

— Nieśmiertelność! — zawołał, śmiejąc się przy tym szaleńczo. — Przecież wiesz, więc nie zgrywaj idioty, Logos. Chce przyzwać Śmierć. Właśnie po to zabrał waszej smarkuli magię. Zbiera Aspekt Życia i przyzwie Śmierć, a wtedy historia się powtórzy. Wymrą wszyscy poza bogami i tymi, którzy mają krew Umcherrel. Jego pieprzonej rodzince nic nie grozi, ale co z nami, Logos? Co ze mną i z tobą? Może obiecałeś im służyć, ale klątwa cię nie oszczędzi... Chyba że zostaniesz przez nią uznany za bóstwo.

— Nie możesz stać się bogiem, Kuzgun — mówił, zbliżając się w jego stronę i coraz mocniej ściskając rękojeść zardzewiałego miecza. — Jesteś potworem.

— Demonem! — odparł z szerokim uśmiechem. — Jestem demonem z rodu bogini Malleus. Większa część mojej magii jest zapieczętowana, ale jeśli zbiorę osiem kropel krwi Malleus, będę mógł ją odzyskać. Wtedy formalnie będę czymś, co przypomina bóstwo.

Słysząc to, w jednej chwili wszystko stało się jasne. Kuzgun mieszkał w tej wiosce przez miesiąc i wykorzystał ten czas, by skrupulatnie wybrać swoje ofiary. Przyglądał się ludziom tu żyjącym i szukał tych, którzy mieli w sobie jakieś powiązanie z bóstwami, a później wyselekcjonował tych, którzy za przodka mieli samą Malleus. Ich krew nie była dość silna, bo nie przebudzili w sobie żadnych zdolności magicznych, ale jedyne, co dla Kuzguna miało prawdziwe znaczenie, to ich pochodzenie. Magiczny krąg w podziemiach i siedem krwawych kręgów były na to niezbitym dowodem, a Cass musiał to wszystko przejrzeć w chwili, w której zeszli do kopalni, a być może jeszcze wcześniej. Nie wiedział tylko, czy Kuzgun, który posługuje się Aspektem Grawitacji, jest ostatnią ofiarą wężowego demona, czy może sam jest wężowym demonem.

— Zakończmy to, póki nadal mam do ciebie jakiś szacunek — powiedział kamerdyner. — Jestem odpowiedzialny za tę wioskę, a jej mieszkańcy wciąż wierzą, że ich ochronię. Nie zawiodę ich.

Kuzgun, widząc pewność siebie, z którą Log zmierzał w jego stronę, ostatkiem sił powstrzymywał się od wybuchu głośnym śmiechem. W przeciwieństwie do niego ten starzec nie miał żadnych magicznych zdolności. Nie stanowił dla niego zagrożenia, gdy był w ludzkiej formie, a co dopiero, gdyby przybrał swój prawdziwy kształt.

Mag spojrzał na sztylet w swojej dłoni, jak gdyby zastanawiał się nad czymś, aż w końcu uniósł go wyżej, na wysokość twarzy. Rozchylił wąskie wargi, a zza ostrych zębów wysunął się wężowy język, którym skosztował krwi ociekającej z ostrza. Metaliczny posmak rozpłynął się w jego ustach niczym rozkoszny trunek, a w odpowiedzi na to jego źrenice zwęziły się, zmieniając w wąską, pionową kreskę. Tęczówki przybrały bardziej jadowitego odcienia. Ludzkie palce przypominały ptasie szpony. Kręgosłup wygiął się w łuk, a Kuzgun rósł. Jego ciało mutowało, skóra posiniała, a wkrótce po tym zaczął wyglądać jak bestia, którą widzieli przed wejściem do kopalni.

Wężowy demon wyciągnął przed siebie rękę, znacznie górując nad starcem. Fioletowa kopuła pojawiła się na jego skinienie, a ziemia, do której potężna siła grawitacji przycisnęła Loga, zadrżała niespokojnie. Kamerdyner czuł, jak wszystkie jego wnętrzności powoli są miażdżone od środka, ale nie poddawał się. Zamiast tego uparcie ściskał zardzewiałe ostrze, próbując się podnieść. Wystarczyłoby, gdyby tylko raz trafił bestię. Jedno uderzenie... jedno czyste cięcie, a wszystkie ich problemy mogłyby się wreszcie skończyć. Czuł, jak coraz cięższe staje się nabranie powietrza w płuca. Przed oczami zaczynało robić mu się coraz ciemniej i wydawało mu się, że powoli traci przytomność.

— Dosyć. — Usłyszał za głos Cassa, a wkrótce po tym filar światła uderzył w wężowego demona, przeganiając ciemność. — Zakończę to szybko.


------Notatka od Autora------

Rozdział pojawia się później niż zakładałem, bo: 

1) Nie udało się go napisać wcześniej,

2) Nie udało się go napisać na czas. 

I chociaż te dwa wyjaśnienia wydają się absurdalne, to są jak najbardziej prawdziwe. Chciałem go dodać wczoraj, ale straciłem połowę, gdy nie zdążyłem zapisać i wywaliło mi bluescreena. Szukałem jakiegoś wyjaśnienia w Internecie i jedyne czego się dowiedziałem, to że mój laptop ma jakiś problem z aktualizacjami Windows 10 i niektóre nie działają pod niego, więc czasem się takie rzeczy dzieją, o zgrozo! Już mi przeszła faza na wyzywanie, przeklinanie i całą resztę,  bo wczoraj siedziałem do 4 nad ranem, żeby go naprawić. Po tym, jak udało mi się go uruchomić, to nie działała klawiatura, także było ciężko, ale już po wszystkim i znów mogę pisać! Wróciły mi nawet chęci do życia, więc może Rozdział 11 nie będzie za rok, tylko za pół! :D 

Jak już tak sobie tu piszę, to wykorzystam też tę okazję, żeby przeprosić Ciasny, któremu obiecałem rozdział na najpóźniej piątek, bo dodaję go w sobotę. Masz więc dedykację za to, że mnie pilnujesz, bym nie zapomniał o tej publikacji ;P

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro