Through moor and waste we ride in haste
Obudził ją nieprzyjemny, metaliczny posmak krwi, który wypełnił jej usta. Słońce dopiero wynurzyło się zza horyzontu. Powoli zrzuciła z siebie błękitny, dziergany koc, który ją okrywał. Ze zdziwieniem odkryła, że ma na sobie tylko swoje skórzane spodnie oraz bandaż, który szczelnie owijał całą jej klatkę piersiową. Po prawej stronie materiał przesiąknął już krwią, tworząc dość rozległą plamę. Usiadła, starając się dowiedzieć, gdzie jest. Najwidoczniej leżała na tej samej skale, na którą przyniósł ją orzeł. Odwróciła się, słysząc za sobą dźwięk kroków.
-Obudziłaś się. - Balin z widoczną ulgą podał jej kubek z mętnym płynem. Wyczuła znajomy jej zapach ziół. Najwyraźniej ktoś grzebał w jej torbie. Powoli opróżniła naczynie, wycierając dłonią kilka kropli, które spłynęły jej po brodzie.
-Gdzie jest reszta? - z jego pomocą wstała. Kolana ugięły się pod nią, lecz po chwili mogła już samodzielnie stać.
-Na dole. Nawet nie wiesz, jak nas wszystkich wystraszyłaś. - widząc jej zmieszanie, kontynuował. - Gorączkowałaś, prawie całą noc. Gandalf kazał nam czekać, ale Thorin...
-Thorin! Co z nim?!
-Chciałbym powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale..
-Balin.. co się dzieje?
-Eh, siedział przy tobie całą noc, czekając, aż się obudzisz. Widzę, jak się krzywi, za każdym razem, kiedy bierze wdech lub kiedy chodzi. Ale ten uparty głupiec nie da sobie pomóc! - położyła dłoń na ramieniu przyjaciela.
-Akurat na to mogę coś poradzić.
W tym samym czasie Thorin kończył kawałek chleba, który dostał od Bombura. Był zły. Dwalin, Bofur oraz Nori siłą zwlekli go ze skały. Nie chciał iść, nie mógł jej zostawić. Ale oni tego nie rozumieli, sam tego nie rozumiał.
-Thorinie, musimy porozmawiać. - podszedł do niego Gandalf z wyrazem twarzy, który wielu przyprawił o dreszcze.
-Czego chcesz? Muszę być tam kiedy...
-Obudzi się bez twojej pomocy. A teraz, jeśli pozwolisz. - wskazał dłonią, aby odeszli od grupy. Z niesmakiem podszedł do czarodzieja.
-Mam nadzieją, że to ważne. Bo jeśli nie..
-Myślisz, że nie słyszałem tego, co wtedy powiedziałeś? - spytał, opierając się na lasce. Musiał przyznać, że to pytanie całkowicie zbiło go z tropu.
-Co w tym złego?
-Ona nie jest krasnoludem Thorinie.
-Zdążyłem zauważyć. Do czego zmierzasz? - nie podobał mu się temat rozmowy, bardzo nie podobał.
-Amruni to dość tajemniczy, jak i dość specyficzny naród. Ich uczucia tworzą więzi, które zerwane, mogą ich zabić. - dopiero po chwili dotarł do niego sens jego słów.
-Wątpisz w moją szczerość?!
-Nie w szczerość, ale w trwałość. Wychowywałem ją od dnia, kiedy przyniosłem ją do Rivendell. Patrzyłem, jak rośnie, uczy się. Ona będzie cię kochać aż do końca jej dni. A czy ty jesteś gotowy na takie poświęcenie? - milczał. Nie zdawał sobie sprawy, z tego, jak poważne konsekwencje będzie miał jego wybór. Jednak przypominając sobie każdą chwilę z nią, podjął decyzję.
-Przysięgam ci, że będę ją strzegł przed każdym złem, do ostatniego tchu. - Gandalf podszedł do niego blisko, za blisko. Nachylił się nad nim, patrząc mu w oczy.
-A kto ochroni ją przed tobą?
Kamienne schody wyciosane w skale nie były, aż tak strome, jak jej się wydawało. Pomimo tego, że nie czuła już bólu, każdy krok był dla niej nie lada wysiłkiem. Do tego to dziwne uczucie, które delikatnie pchało ją w dół. Balin szedł kilka kroków przed nią, gotowy w każdej chwili ją złapać. Ich obecność w obozie wywołała niemałe zamieszanie.
-Nieźle nas wystraszyłeś malutka. - Dwalin poklepał ją delikatnie po plecach. Chociaż nie rozmawiali za często ich relacja zmieniła się w przyjaźń.
-Wybacz, następnym razem postaram się nie zemdleć. - zesztywniała czując jego obecność. Odwróciła się powoli, stał kilka kroków od niej.
-Obudziłaś się.
-Na to wygląda.
-Ja... - pocałowała go delikatnie.
-Wiem. - ostrożnie położył dłonie na jej tali i przyciągnął ją do siebie. Owinęła ręce wokół jego szyi, zaciągając się jego zapachem. Pachniał lasem, mocnym tytoniowym dymem i ku jej zdziwieniu również krwią. Jednak zanim zdążyła go skarcić, ciszę przerwało wycie wargów. Rozdzielając się, wysłali hobbita na zwiad. Nie czekali zbyt długo. Po upływie kilku minut przybiegł do nich zdyszany.
-Są blisko?!
-Zbyt blisko, kilka mil... - Bilbo próbował uspokoić oddech. - Ale nie to jest najgorsze...
-Wywęszyli nas wargowie?!
-Jeszcze nie, ale wywęszą. Jest jeszcze jeden problem...
-Widzieli cię?!
-Co? Nie!
-A nie mówiłem? Cichy jak myszka. Idealny materiał na włamywacza...
-Posłuchajcie mnie!!! Ściga nas coś jeszcze...
-Co? Jaką to coś ma postać? Niedźwiedzia?
-Tak...Ale to coś dużo większego.
-Wiedziałeś o tej bestii?! - Bofur spojrzał podejrzliwie na czarodzieja. Elena z drugiej strony modliła się, aby nie potwierdziły się jej przypuszczenia co do planów Gandalfa.
-Niedaleko jest dom. - a jednak. - W którym być może znajdziemy schronienie.
-Czyj dom? Przyjaciela czy wroga? - poczuła, jak delikatnie ściska jej dłoń.
-Ten ktoś albo nam pomoże, albo nas zabije.
-Mamy jakiś wybór? - kiedy usłyszeli przeraźliwe wycie bestii, ruszyli pędem za czarodziejem. Przed nimi w oddali pojawił się dość duży dom. Niewiele myśląc, pobiegli w jego kierunku. Kiedy minęli bramę, z lasu wyłoniła się bestia. Miała ona postać potężnego, czarnego niedźwiedzia. W ostatniej chwili zamknęli za sobą drzwi.
-Co to jest?! - spytał Ori.
-To nasz gospodarz. - Elena oddychała ciężko, starając się zwolnić bicie serca. Oparła się plecami o jeden ze stogów siana.
-Nazywa się Beorn, potrafi zmieniać skórę. - powiedziała, biorąc porządny wdech. - Raz jest wielkim, czarnym niedźwiedziem, a raz potężnym, silnym mężczyzną. Jako zwierz jest nieobliczalny, ale jako człowiek dość rozsądny. Mamy jednak problem... - powiedziała to, zwracając się do Gandalfa.
-Jakiż to?
-On nieszczególnie przepada za krasnoludami. - spojrzała na przyjaciół z troską. Nie chciała, aby stała im się krzywda.
-Świetnie, jeszcze jakieś radosne nowiny? - musiała przyznać, że nie spodziewała się takiego tonu po hobbicie.
-Na razie powinniśmy odpocząć. - Gandalf z widocznym znużeniem oparł się na swojej lasce.
-Gandalf ma rację. Idźcie spać, wezmę pierwszą wartę. - przypomniała sobie to, co powiedział jej Balin.
-Ty nigdzie nie idziesz! - zagrodziła mu drogę. - Siadaj. - wskazała mu jedno z niskich krzeseł. Spojrzał na nie, unosząc brew. Tymczasem podeszłą do miejsca, gdzie zostawiła swoje rzeczy i podniosła skórzaną torbę. Szklane buteleczki jak zwykle zabrzęczały, obijając się o siebie. Obserwował jej ruchy, wiedząc już, co chce zrobić.
-Nie. Chyba sam wiem, kiedy potrzebuję pomocy. - zacisnęła pięści, odwracając się w jego stronę.
-Zostałeś pobity i rzucony jak szmaciana lalka! - krzyknęła, dźgając go palcem w pierś. - Pomijając fakt, że prawie wtedy zginąłeś, nie jesteś w stanie iść dalej. Więc teraz usiądziesz tu albo przysięgam, że osobiście wywalę cię z drzwi! Czy wyraziłam się jasno?!
Po dość dłuższej chwili zrobił to, co chciała.
-Zadowolona? - spojrzał na nią z wyrzutem. Zaśmiała się, kiedy uświadomiła sobie, że wygląda jak nadąsane dziecko.
-Nawet nie wiesz jak. A teraz bądź grzeczny i ściągnij koszulę. - tym razem dostrzegła grymas bólu, kiedy podnosił ramiona. Wciągnęła głośno powietrze, widząc jego klatkę piersiową. Dwa rzędy krótkich ran przebiegały po jego brzuchu i ramionach. Domyśliła się, że jego plecy muszą wyglądać podobnie. Od razu wzięła się do pracy. Zmieszała zawartość dwóch słoiczków, tworząc płyn, którym oczyściła rany. Następnie pokryła je maścią ziołową i szczelnie zawinęła bandażem. Dopiero wtedy odetchnął z ulgą.
-Nie dało się tego zrobić delikatniej? - spojrzała na niego przez ramię, pakując jednocześnie słoiczki do torby.
-Gdybyś dał się opatrzyć wcześniej, to teraz by cię nie bolało. Sam jesteś sobie winien, to teraz cierp. - uśmiechnęła się w najbardziej słodki sposób, jaki potrafiła. Powoli ruszyła w stronę kuchni, ale zatrzymał ją.
-A ty gdzie się wybierasz? - odwróciła się, nieznacznie zerkając na niego.
-Po patelnię, coś czuję, że może się przydać. - po chwili zniknęła w innym pomieszczeniu. Musiała przyznać, że od jej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Powoli weszła, do jak jej się wydawało, dość dużej spiżarni. Skrzynię zobaczyła niemal od razu. Stała wciśnięta między workami mąki. Ciemne drewno przykryła warstwa kurzu, którą starła rękawem koszuli. Na wieku skrzyni znajdował się wypalony w drewnie symbol. Przedstawiał on sztylet, wokół którego owinięty był smok.
-Elena? - gwałtownie się odwróciła, jednocześnie przykrywając skrzynię jednym z worków.
-Coś się stało Bilbo? - weszli z powrotem do dużego pokoju. Ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że wszyscy już śpią, ułożeni na sianie.
-Powinnaś odpocząć.
-Ty również, jestem dumna z ciebie. To, co wtedy zrobiłeś...
-Miałem wam pozwolić ot, tak zginąć?!
-Ciszej! - rozejrzała się.
-Nie obudzą się, nawet jeśli sam Azog by tu wszedł.
-Od kiedy zrobiłeś się tak pewny siebie, co? - rozmawiali dość krótko. Bilbo wyraźnie znużony położył się na sianie, życząc wcześniej kobiecie dobrej nocy. Sama nie była szczególnie zmęczona. Uśmiechnęła się, czując jego dłonie owijające się wokół jej tali. Ciepły oddech na karku wywołał u niej przyjemny dreszcz.
-Czyżby problemy ze snem, wasza wysokość? - odwróciła się w jego stronę.
-Jesteś pewna, że jesteśmy tu bezpieczni?
-Nie wiem. Wszystko będzie zależało od humoru Beorna.
-Mam wrażenie, że już go znasz. - położyli się na sianie. Dłonie Thorina dalej mocno trzymały ją w pasie.
-Wracałam wtedy z Samotnej Góry. Pamiętam, że przed kimś uciekałam... Ten dom znalazłam w ostatniej chwili. Noc spędziłam na ganku. Zmarznięta obudziłam się następnego dnia na sianie. Beorna zaopiekował się mną, nie chcąc nic w zamian. - przez cały czas gładził ją po głowie. Czuł się dobrze. Nawet jego rany nie bolały aż tak, kiedy była obok niego. To ona, a nie maści była jego lekarstwem.
-Jak się czujesz? - spojrzał na jej bok dalej przykryty bandażem.
-Nic mi nie jest. Na twoim miejscu martwiłabym się o siebie. Czemu nie pozwoliłeś Oinowi opatrzeć ci ran? - podniosła głowę tak, aby mogła spojrzeć na niego.
-Byłaś w gorszym stanie, i to przez moją głupotę.
-Nie zaczynaj. To, co się wtedy stało, nie było niczyją winą.
-Ale gdybym tylko zaczekał...
-To prawdopodobnie orkowie dopadliby nas wcześniej. Nie zmienisz przeszłości. Musisz wyzdrowieć i przygotować się na następne starcie z Azogiem.
-Zawsze widzisz tę jaśniejszą stronę?
-Staram się. Chociaż czasami nie jest to takie łatwe. - leżeli tak ciesząc się nawzajem swoim towarzystwem. Jednak po chwili Thorin przerwał ciszę.
-Zaśpiewaj coś, chcę usłyszeć jeszcze raz twój głos.
-Czy ja cię przypadkiem zbytnio nie rozpieszczam? - nie musiała na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że się uśmiecha. Zaczęła cicho nucić.
May it be an evening star
Shines down upon you
May it be when darkness falls
Your heart will be true
You walk a lonely road
Oh! How far you are from home
Przyciągnął ją bliżej do siebie. Słyszała ciche bicie jego serca, wolne i spokojne.
Mornie utúlië
Believe and you will find your way
Mornie alantië
A promise lives within you now
May it be the shadows call
Will fly away
May it be you journey on
To light the day
When the night is overcome
You may rise to find the sun
Mornie utúlië
Believe and you will find your way
Mornie alantië
A promise lives within you now
A promise lives within you now...
Obudziła się, kiedy tylko pierwsze promienie słońca przebiły się przez szklane okna. Ostrożnie ściągnęła z siebie rękę Thorina, która owinięta była wokół jej pasa. Wszyscy jeszcze spali, kiedy niepostrzeżenie weszła do spiżarni. Podniosła worek z mąką, którym przykryła wcześniej skrzynię. W środku znajdowały się jej koszule, buty i dwa skórzane gorsety. Najszybciej jak potrafiła, ubrała się w sięgającą jej do kostek zieloną spódnicę, lnianą koszulę oraz czarny gorset. Bandaże nie były już potrzebne, dlatego zwinąwszy je, włożyła je do skrzyni. Wysokie, sznurowane buty zmieniła na lekkie trzewiki. Włosy rozpuściła, pozwalając im spływać swobodnie po jej plecach. Kiedy wróciła do głównego pokoju, wszyscy zebrali się wokół drzwi prowadzących do ogrodu.
-Powinniśmy zmykać. - Nori ruszył do wyjścia, ale zatrzymał go Dwalin.
-Przed nikim nie będę uciekał.
-Nie ma sensu się kłócić. Wiecie doskonale, że nie przejdziemy dalej bez pomocy Beorna. Wytropią nas jeszcze zanim wejdziemy do puszczy. O Bilbo jesteś, teraz delikatnie. Musimy być ostrożni, ostatniego, który go zaskoczył, rozerwał na strzępy. Pójdę pierwszy, Bilbo ty ze mną.
-Czy to na pewno bezpieczne? - chociaż stała z tyłu mogła dostrzec, że hobbit wyraźnie pobladł. Z trudem przecisnęła się do przodu.
-Wszystko w porządku. Po prostu się nie denerwuj, a będzie dobrze. - położyła mu dłoń na ramieniu.
-Reszta niech tu zostanie i czeka na sygnał. - po tym czarodziej razem z hobbitem weszli do ogrodu.
-Mam nadzieję, że Gandalf wie, co robi. - powiedziała to bardziej do siebie. - A teraz słuchajcie. Będziecie wychodzić w parach. Ty Bombur liczysz się jako dwóch. Pamiętajcie, bez gwałtownych ruchów, bo możecie go rozwścieczyć. - kiedy Balin i Dwalin opuścili dom, zaczęła odliczać co trzy minuty. Nim się spostrzegła, w domu została tylko ona oraz Thorin.
-Denerwujesz się? - pogładził ją delikatnie po policzku.
-Boję się o was, o ciebie. Mnie Beorn krzywdy nie zrobi.
-Ktoś jeszcze?! - słysząc donośny głos Beorna, wiedziała, że musi wkroczyć. Thorin uparł się, aby to on szedł pierwszy. Podał jej dłoń, kiedy schodziła z wysokiego stopnia. Kiedy tylko zobaczył ją Beorn, jego oblicze natychmiast się rozpogodziło.
-Ptaszyno. - podniósł ją wysoko.
-Ciebie też dobrze widzieć przyjacielu.
-Co cię sprowadza do mnie z krasnoludami?
-To dość długa historia. Najlepiej jak wejdziemy do środka. - wszyscy zasiedli wokół wysokiego stołu. Znajdowały się na nim talerze z serem, chlebem oraz z miodem.
-Ptaszyna musi być głodna, jedz. - nalał jej do kufla ciepłego mleka. Ze szczerym uśmiechem przyjęła napój.
-Elen, jeśli byłabyś tak miła i pomogła mi wypełnić niektóre szczegóły dotyczące naszej przygody w trollami?
-Trolle?! - Beorn wyraźnie zainteresowany usiadł w swoim fotelu.
I tak Elena na przemian z Gandalfem opowiadali gospodarzowi o ich przygodach podczas podróży. Kiedy skończyła, włożyła sobie do ust jedno z miodowych ciastek, które leżały przed nią. Pominęła wątek z Azogiem, nie chciała niepokoić Beorna. Sam mężczyzna w tym samym czasie bacznie obserwował Thorina, który stał pod jedną ze ścian.
-To ciebie nazywają Dębową Tarczą... Powiedz mi, dlaczego Azog plugawy na ciebie poluje?
-Znasz go? Skąd? - spięła się, jego pytanie poruszało dość delikatny temat.
-Moi przodkowie mieszkali w górach, zanim z północy przybyli orkowie. Plugawy zabił wielu moich krewnych, a niektórych wziął do niewoli. Nie po to, aby dla niego pracowali, ale dla rozrywki. Pozamykał ich w klatkach i torturował, to go bawiło.
-Czyli nie jesteś jedyny?
-Kiedyś było nas wielu.
-A teraz? - miała ochotę udusić hobbita. Widziała, jak Beorn zaciska dłonie wokół dzbanka, który trzymał.
-Zostałem sam. Wasza kompania miała wiele przygód...
-Och poczekaj, aż usłyszysz, jak Elena walczyła z Azogiem! - Kiliemu oczy, aż się zaświeciły.
-Kili! To nie jest temat na śniadanie! - ale było już za późno. Dostrzegła w oczach Beorna gniew i strach.
-Spotkałaś Azoga Plugawego Ptaszyno?! - warknął, patrząc na każdego krasnoluda z osobna. Widziała, jak Dwalin sięga po topór, ale zatrzymała go, zanim zauważył to Beorn. - Gdzie byliście?! - musiał go uspokoić i to szybko.
-To nie była niczyja wina. Byliśmy otoczeni, i to ja rzuciłam się na Azoga. Nie miałam wyboru, mógł zabić... - zamilkła, kiedy uświadomiła sobie to, co powiedziała.
-Kogo Ptaszyno? Czyje życie było warte więcej niż twoje?
-Moje. - odwróciła się gwałtownie, patrząc na Thorina z przerażeniem.
-Ty Dębowa Tarczo? - podszedł do niego, górując nad nim.
-Byłem głupcem i powinienem wtedy zginąć. - Beorn spojrzał na niego, potem na Elenę.
-Skoro Ptaszyna uznała, że jesteś warty tego, aby ryzykowała za ciebie życie. Jesteście wszyscy mile widziani. Możecie zostać tak długo, jak chcecie.
-Wystarczy kilka dni. - wtrąciła się, stając obok Thorina. - Nie chcę zbytnio wykorzystywać twojej gościnności.
-Niech i tak będzie. - Beorn wyszedł w sobie tylko znanym kierunku. Odetchnęła z ulgą, kiedy wszystko było już w porządku. Wszyscy znaleźli sobie jakieś zajęcie. Spojrzała na niego krytycznie.
-Życie ci niemiłe?! Mógł cię rozszarpać!
-Zostałaś ranna z mojego powodu. To byłaby niewystarczająca kara.
-A ty znowu swoje...
-Wyglądasz uroczo, kiedy się denerwujesz. - weszli do ogrodu. Odetchnęła świerzym powietrzem, które niosło ze sobą zapach ziół i miodu. Rozsiedli się pod jednym z rozłożystych drzew. Z delikatnym uśmiechem oparła głowę na jego piersi.
-Tamtej nocy, kiedy spotkaliśmy się u hobbita... co o mnie pomyślałaś? - nieznacznie spojrzał na nią.
-Przed tym, jak oberwałeś patelnią?
-Będziesz mi to wypominać do śmierci, prawda?
-Oczywiście, że nie. Po śmierci też. - zaśmiała się z niego.
-Wracając do tematu...
-Hmm.. Na początku myślałam, że jesteś kolejnym nadętym władcą pragnącym złota.
-A nie jestem? - przypomniał sobie jedną z ich kłótni.
-Tego nie powiedziałam. Ale jest w tobie coś innego. Naprawdę dbasz o swoich ludzi i tym mnie urzekłeś.
-Doprawdy? Czyli nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli od czasu do czasu pokrzyczę sobie na naszego włamywacza? - szturchnęła go w ramię.
-Co ty masz z ty hobbitem? Zachowujesz się, jakbyś był zazdrosny... czekaj.. Thorin czy ty jesteś zazdrosny o Bilba?
-Co? Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbym być zazdrosny o jakiegoś hobbita? - Elena jednak wiedziała swoje.
-Czyli nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli do niego dołączę? - chciała wstać, lecz przyciągnął ją do siebie.
-Tego nie powiedziałem.
-Jassssne, a ja jestem elfem.
-Jesteś w jednej trzeciej.
-Przeszkadza ci to? - odgarnął kosmyk, który spadł jej na twarz.
-Dopóki nie wyrosną ci szpiczaste uszy, jestem w stanie to przeboleć.
-Dzięki łaskawco.
Leżeli tak dość długo, ciesząc się słońcem i swoją obecnością. Koło południa pojawił się obok nich Kili oraz Fili. Powoli otworzyła oczy, patrząc spod przymrużonych powiek na braci.
-Coś się stało? - ich uśmiechy wydały się jej podejrzane.
-Jest pora objadu...
-Oczywiście nie chcemy się naprzykrzać naszemu gospodarzowi.
-Dlatego, gdybyś mogła...
-Eh... mam rozumieć, że to ja mam was wszystkich czymś nakarmić?
-Czyli się zgadzasz? - wyraz twarzy Kiliego trochę ją rozbawił.
-Tak, nie pozwolę wam puścić tego domu z dymem. - wstała ku ogólnemu niezadowoleniu Thorina. - Jedzenie będzie za godzinę, możecie przekazać reszcie.
-Dobrze... ciociu. - zniknęli, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować.
-Czy ja o czymś nie wiem? - spojrzała podejrzliwie na Thorina. On sam wzruszył tylko ramionami, jednak nie mógł powstrzymać uśmiechu, który powoli formował się na jego twarzy. Westchnęła zirytowana, ruszając w stronę kuchni. Zatrzymała się gwałtownie, czując, jak chwyta ją w pasie.
-Nie pożegnasz się?
-Zobaczymy się za godzinę... - chciała się wydostać z jego uścisku, ale był silniejszy.
-Wiesz to dość sporo czasu.
-Jak już wcześniej powiedziałam, za bardzo cię rozpieszczam. - pocałowała go delikatnie w policzek.
Kuchnia była duża tak jak reszta domu. Żeliwne garnki i patelnie leżały na jednej z niższych półek. Beorn nie jadł mięsa, co wiązało się z tym, że posiłek dla jej przyjaciół też będzie go pozbawiony. Jednak miała wiele innych składników. Jajka, mąka, suszone grzyby oraz świerze zioła, nie potrzebowała nic więcej. Po około godzinie w powietrzu uniósł się dość zachęcający zapach. Nie minęło dziesięć minut, a cała kompania siedziała już przy wysokim stole. Zupa była jednym z jej ulubionych dań. Uśmiechnęła się ciepło, rozlewając każdemu jego porcję. Posiłek był dość krótki, lecz za to bardzo sycący.
Było już dobrze po południu, kiedy Elena ostrożnie weszła do ogrodu. Łany kwiatów i ziół kołysały się delikatnie pod wpływem delikatnego wiatru. Wyjęła z kieszeni w spódnicy niewielki gwizdek. Nabrała tchu i dmuchnęła w niego dwa razy. Nie wydobył się z niego żaden dźwięk, oczywiście słyszalny dla kogoś, kto stałby obok niej. Po chwili na niebie pojawiła cię ciemna plama, szybko zbliżająca się do ziemi. Dość duży sokół wylądował na oparciu drewnianej ławki, stojącej pod młodą jabłonką. Delikatnie pogładziła ptaka po głowie. Nagle odleciał, skrzeczą z już z oddali. Odwróciła się powoli. Wiedziała, że niezależnie kto za nią stoi, nie zrobi jej nic złego. Cisza. Nie słyszała żadnego dźwięku, co ją zmartwiło. Spojrzała na siebie, lecz nie zobaczyła nikogo. Jej uwagę przykuła ścieżka. Na jednym z płaskich kamieni, z których była zrobiona, leżał wianek spleciony z jaśminu, frezji i prymulek. Podniosła go, zaciągając się słodkim zapachem kwiatów. Położyła wianek na głowie, uśmiechając się nieznacznie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest bacznie obserwowana. Na skraju polany, tuż za linią drzew, skryty w cieniu, czekał.
____________
😂😂😂😂😂😂😂😂😂😂😂
Specjalnie dla Was...
Mabo_nin
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro