Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Far over the Misty Mountains cold

Dookoła panowała noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumiąca koronami drzew. Pośrodku niewielkiej polany pulsowało światłem i ciepłem ognisko, płomień połyskiwał na klamrach uprzęży, odbijał się czerwono na rękojeści i okuciach miecza opartego o leżące na ziemi siodło. Niedaleko, skryty w mroku nocy pasł się kary kuc. Biały, młody jeleń zbliżył się do ognia zaciekawiony błyskiem światła. Lśniące od świeżej rosy racice zostawiały głębokie ślady w miękkiej ziemi. Nagły świst i brzdęk zwolnionej cięciwy przerwał monotonną ciszę. Jeleń niezdarnie cofnął się kilka kroków, puki kolana nie ugięły się pod ciężarem jego coraz bardziej bezwładnego ciała. Z mroku najpierw wyłonił się długi łuk, a zaraz po nim jego właściciel. Szeroki kaptur rzucał cień, zakrywając jego twarz.

- Czy nie uważasz, że to za dużo mięsa jak na jedną kobietę? - ciepły głos odezwał się gdzieś ze skraju polany.

- Co cię sprowadza Gandalfie? - spytał łucznik. Spod kaptura błysnęły dziko zielone, jarzące się od blasku ognia oczy. Ich posiadacz jednym płynnym ruchem ściągnął kaptur. Wodospad ciemnobrązowych loków spadł jej na plecy. Kobieta sprężystym krokiem podeszła do niego. Czarodziej pochylił się, płomień ogniska zalśnił w jego oczach. To były dziwne oczy. Bardzo dziwne. Dawniej lękała się tych oczu, nie lubiła w nie patrzeć. Ale to było dawno. Bardzo dawno temu.

- Chciałem się upewnić, że przyjdziesz. Bądź co bądź to dość niezwykła propozycja. - poszedł do niej blisko, za blisko jak dla niej.

- Aczkolwiek proponując mi tę wyprawę i tak wiedziałeś, że się zgodzę. Więc dlaczego zawdzięczam ci tę wizytę? - Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się w górę. Gandalf uśmiechnął się lekko.

- To już nie mogę spotkać się ze swoją wychowanką?

- Mówiąc spotkać, miałeś zapewne na myśli skontrolować. - usiadła na prowizorycznym posłaniu, krzyżując nogi. Dłonie położyła na kolanach i pochyliła się w stronę ogniska.

- Nie rozumiem, skąd wzięłaś te bezpodstawne oskarżenia.

- Zawsze byliście nadopiekuńczy. Co nie zmienia faktu, że jestem już dorosła i to nie od wczoraj. - dorzuciła kilka patyków do ogniska.

- Co jest złego w odrobinie troski wobec bliskiej osoby?

- Tu nie chodzi o... Posłuchaj, doceniam to, co dla mnie zrobiliście. - wstała i poprawiła nogawkę skórzanych spodni. - Po prostu czegoś mi brakuje, czegoś, co jest gdzieś tam. - spojrzała w stronę lasu. - I nie spocznę, puki tego nie znajdę.

- To, czego szukasz, może być bliżej, niż myślisz. - oparł się na swojej lasce.

- Mam taką nadzieję.

- Cieszę się, że cię spotkałem, oraz że się zgodziłaś. Oni byliby z ciebie dumni. - odszedł, znikając pośród drzew. Spojrzała na niebo. Srebrzysta tarcza księżyca wyłoniła się zza chmur.

- Nie zawiodę was.

/Shire: trzy dni później/

Kiedy wjechała do Shire, słońce zachodziło już za najwyższe z pagórków. Drzewa rzucały długie cienie, a w powietrzu unosiły się świetliki. Powietrze było chłodne, niosąc ulgę po upalnym dniu. Wiedziała doskonale, gdzie ma zmierzać, lśniąca błękitnym światłem runa od razu rzuciła się jej w oczy. Przywiązała karego kuca do drewnianego płotku. Idealnie okrągłe, zielone drzwi ze złotą gałką pośrodku, były zamknięte. Jednak ze środka usłyszała śmiechy, muzykę i brzdęk naczyń. Ściągnęła kaptur i uderzyła trzy razy kilka cali nad gałką. Śmiechy i muzyka ucichły, zastąpione dźwiękiem szybkich kroków. Drzwi gwałtownie się otwarły, w progu stał wysoki jak na swoją rasę hobbit w barwnym szlafroku.

- Nie, nie nie! Mam już po uszy krasnoludów. Więc z łaski swo... - zamilkł nagle, kiedy zorientował się, że nie stoi przed nim krasnolud, lecz młoda, zgrabna kobieta.

- Pan Baggins, jeśli się nie mylę?

- Tak... a panienka... pani....? - wybełkotał coś jeszcze bez sensu, wyciągając przed siebie drżącą dłoń.

- Elena, do usług. - uścisnęła mu dłoń, po czym weszła do domu. Zatrzymała się gwałtownie przed spiżarnią, a raczej tym, co z niej zostało. Resztki jedzenia, talerze, widelce i łyżki, wszystkie razem wymieszane i rozrzucone po podłodze. Podarta koronkowa serweta zwisała z jednej z półek. Kobieta skrzyżowała ramiona i krytycznym wzrokiem rozejrzała się po reszcie korytarza. Błoto, broń, resztki jedzenia, znowu broń, kilka plecaków i oczywiście więcej błota.

- Widzę, że kompania dała panu nieźle w kość panie Baggins. Przysięgam, że osobiście dopilnuję, aby pański dom wyglądał należycie, kiedy go opuścimy.

- Proszę, nazywam się Bilbo. A jeśli chodzi o bałagan to ja...

-Nie, oni zdemolowali panu dom, to oni go posprzątają. A teraz czy mógłbyś mnie do nich zaprowadzić? - wskazał jej gestem dłoni, aby szła za nim. Minęli równie zdemolowaną kuchnię, gabinet, sypialnię, małą, ale na pierwszy rzut oka przytulną biblioteczkę aż w końcu zatrzymali się przed jadalnią. Wokół długiego stołu siedziało trzynastu krasnoludów a na jego czele oczywiście Gandalf.

- Ach i jest nasz piętnasty członek. Witaj sokole. - czarodziej wstał i podszedł do niej tak jak i reszta kompanii. Otoczyli ją szczelnym kołem. Elena uśmiechnęła się do maga, słysząc swoje przezwisko. Nie słyszała go już wiele lat, bardzo wiele.

- Ciebie też dobrze widzieć. Mam nadzieję, że wszyscy już dotarli.

- Tak, oczywiście a teraz pozwól, że przedstawię ci członków naszej kompanii. Oto panowie Dwalin, Balin, Kíli, Fíli, Dori, Nori, Ori, Óin, Glóin, Bifur, Bofur, Bombur oraz przywódca kompanii Thorin Dębowa Tarcza.

- Więc to jest ten twój łucznik? Kobieta? Zdajesz sobie chyba sprawę, że nie pozwolę, aby do nas dołączyła. Już i tak ledwo zgodziłem się na Niziołka.

- Wybacz, ale co zmienia fakt, że jestem kobietą? - zacisnęła pięści. Nikt nie zauważył lekko wysuniętego sztyletu z rękawa jej płóciennej koszuli, nikt oprócz Gandalfa.

- Kobiety są słabe, bezbronne a ich miejsce jest w kuchni. Nie nadają się na tak niebezpieczne wyprawy. - zrobił krok w stronę Balina. Nagle gwałtownie się odwrócił i zamarł tak jak reszta zgromadzonych. W miejscu, gdzie kilka sekund wcześniej znajdowała się jego głowa, tkwił wbity po samą rękojeść niewielki sztylet. Spojrzał gniewnie na kobietę.

- A teraz posłuchaj wasza wysokość, ponieważ powiem to tylko raz. Nie jestem słabą i bezbronną panienkom. Po drugie, jeśli myślisz, że zrezygnuję z powodu twojego widzimisię, to również się mylisz.

- Zapomniałaś chyba o fakcie, że to ja jestem liderem tej kompanii i to ode mnie zależy, kto do niej dołączy.

- Jednak to leży w moim interesie, żebyście przeszli cało przez Góry Mgliste. Ale nie martw się, gobliny na pewno uszanują lidera grupy i zabiją cię na początku. - uśmiechnęła się drwiąco, krzyżując ramiona.

- Nie będzie mi jakaś dwudziestoletnia dziewucha mówiła co mam robić!

- Wyjaśnijmy coś sobie o wielki panie i władco. Gdybym była dwudziestoletnią dziewuchą, jak to ująłeś, to nie pakowałabym się w wyprawę przez pół Śródziemia, aby najprawdopodobniej zginąć, w płomieniach smoczego ognia. Mam sto dziewięćdziesiąt pięć lat i będę dla tej kompani przewodnikiem czy to się waszej wysokości podoba, czy nie!!!

- Dajcie jej tę umowę. - wyszedł szybkim krokiem z domu hobbita. Balin, który stał obok niego, wyjął poskładany pergamin z kieszeni płaszcza i podał go kobiecie.

- To standardowe warunki rozliczeń, czasu wykonania, wynagrodzenia, kosztów pogrzebu i tym podobne. - powiedział szybko, uważnie obserwując sztylet w jej dłoni.

- Jak miło. - rozwinęła umowę. - Przychód z udziału w wysokości nie większej niż jedna piętnasta ewentualnych zysków... uczciwie. - krasnoludowie oraz Gandalf przyglądali się jej z uwagą. Wrócili w tym czasie na swoje miejsca wokół stołu.

- Kompania nie odpowiada za odniesione obrażenia i rany w tym, okaleczenie, wypatroszenie, zwęglenie? - spojrzała zdziwiona na kompanię. - Wy macie zamiar zabić tego smoka czy go ujeżdżać? - jej komentarz widocznie rozweselił towarzystwo. Podpisała się szybko w prawym dolnym rogu i oddała dokument Balinowi. Każdy zajął się swoimi sprawami. Bilbo zniknął gdzieś z Gandalfem, Thorin wrócił i stał oparty o ścianę w korytarzu, z Balinem a Elena włóczyła się jak duch po całym domu. Jej uwagę przykuła rozmowa prowadzona między dwoma krasnoludami. Stojąc za rogiem, słyszała wyraźnie każde słowo.

- Chyba straciliśmy włamywacza. Może tak będzie lepiej? I tak mamy marne szanse. W końcu, co z nas za kompania? Złożona z kupców, górników, druciarzy i handlarzy zabawek. Nie na miarę legendy.

- Są wśród nas i wojownicy.

- Starzy wojownicy...

- Wolę tych krasnoludów niż armię z Żelaznych Wzgórz. Oni odpowiedzieli na me wezwanie. Lojalność, honor, chęć walki... nie mogę prosić o więcej.

- Nie musisz tego robić. Masz przecież wybór. Zachowałeś się honorowo wobec ludu. Zapewniłeś nam nowe życie w Górach Błękitnych. W pokoju i dostatku. Warte więcej niż złoto Ereboru.

- Ten klucz miał mój dziad i ojciec. Teraz dostał się mnie. Oni marzyli o odzyskaniu ojczystej ziemi. Nie mam wyboru, Balinie. Nie ja...

- Zatem pójdziemy za tobą. Musi się nam udać.

- I właśnie dlatego masz mój łuk Thorinie Dębowa Tarczo. Ponieważ nie robisz tego dla siebie, lecz dla swoich poddanych, a tak zachowuje się tylko dobry król. - wyszła za rogu i stanęła między nimi.

- Skąd ta nagła zmiana nastawienia co do mnie?

- Byłam zła, a do tego teraz poznałam twoje intencje.

- A co to zmienia? - spojrzała kontem oka na Balina. Widziała, że czeka na jej odpowiedź.

- Wszystko.

Siedzieli w salonie. Jasne płomienie ognia z komina, oświetlały cały pokuj. Elena stała oparta plecami o ścianę, schowana w cieniu. Zdała sobie sprawę z tego, że z chwilą, kiedy podpisała umowę, nie może się już wycofać. Oczywiście wiedziała, że jej rezygnacja wielce ucieszy Thorina. Jednak miała wiele pytań, a wyprawa był jedyną szansą, aby uzyskać odpowiedź. Odpowiedź, której szukała, od kiedy skończyła dwadzieścia cztery lata. Z jej rozmyśleń wyrwał ją głos Thorina. Krasnolud stał przed kominkiem wpatrzony w płomienie.

Far over the Misty Mountains cold,
To dungeons deep and caverns old,

Znała doskonale tę pieśń. Słyszała ją wiele razy, kiedy była w Górach Błękitnych. Niepewnie dołączyła się.

The dwarves of yore made mighty spells,
While hammers fell like ringing bells,
In places deep, where dark things sleep,
In hollow halls beneath the fells.

Podeszła do kominka. Wiedziała o czym śpiewa.

For ancient king and elvish lord
There many a gleaming golden hoard
They shaped and wrought, and light they caught
To hide in gems on hilt of sword,

On silver necklaces they strung
The flowering stars, on crowns they hung
The dragon-fire, in twisted wire
They meshed the light of moon and sun.

Far over the misty mountains cold
To dungeons deep and caverns old
We must away, ere break of day,
To claim our long-forgotten gold.

Goblets they carved there for themselves
And harps of gold; where no man delves
There lay they long, and many a song
Was sung unheard by men or elves.

Reszta kompani dołączyła do nich. Patrzyła na ich twarze, posępne i skupione, wpatrzone w włomienie.

The pines were roaring on the height,
The winds were moaning in the night.
The fire was red, it flaming spread;
The trees like torches blazed with light.

The bells were ringing in the dale
And men they looked up with faces pale;
The dragon's ire more fierce than fire
Laid low their towers and houses frail.

The mountain smoked beneath the moon;
The dwarves they heard the tramp of doom.
They fled their hall to dying fall
Beneath his feet, beneath the moon.

Far over the misty mountains grim
To dungeons deep and caverns dim
We must away, ere break of day,
To win our harps and gold from him!

Far over the misty mountains cold
To dungeons deep and caverns old...

Przeciągnęła ostatni wers. Dotarło do niej, dlaczego tak długo nie śpiewała tej pięknej, ale też i smutnej pieśni. Przywoływała za wiele złych wspomnień. Tych, które nie dawały jej spokojnie zasnąć. Po chwili, kiedy się otrząsnęła, zauważyła, że wszyscy na nią patrzą.

- Coś się stało?

- To zależy. - Balin zbliżył się do niej. - Powiedzmy, że to dość niezwykłe, że znasz tę pieśń. Nie było się tam więc chyba...

- Byłam tam. Słyszałam huk, dusiłam się dymem, widziałam jak bliskie dla mnie osoby, ginęły w smoczym ogniu. Pod tym względem nie różnimy się za wiele.- Wyszła, biorąc ze stołu swoją torbę. Wyszła przez drzwi prowadzące do ogrodu na tyłach domu.

- Wszystko się zgadza. Pytanie tylko, czy wie, co ją czeka. - odwrócił się w stronę Gandalfa.

- Wie tyle, ile powinna. - czarodziej wyglądał na zmieszanego.

- Czyli nic. - skwitował krasnolud.

- Jeśli masz wątpliwości, to proszę, siedzi w ogrodzie. Ja wykonałem swoje zadanie. - wyszedł z pokoju w sobie znanym kierunku. Balin chwilę się wahał, lecz jego ciekawość wzięła nad nim górę. Najciszej jak mógł, wyszedł z norki hobbista. Do ogrodu pana Bagginsa prowadziła wąska ścieżka, ułożona z płaskich kamieni. Zatrzymał się, kiedy zobaczył ją siedzącą pod niewielkim drzewkiem. W dłoni trzymała wisiorek zawieszony na srebrnym łańcuszku. Krasnolud cofnął się, nie chciał, żeby kobieta go zauważyła. Za nim stał Thorin razem z resztą towarzyszy. Gestem dłoni nakazał im aby pozostali w ukryciu. Ciszę przerwał jej głos. Delikatny i czysty jak poranna rosa.

Innis dhomh, oh innse

Mar a 'ghrian an gaol a' ghealach

Agus tha mi a ghràdhaich e cho cruaidh

ghràdhaich e cho mòr

Tha sin a 'bàsachadh gach latha

Tha e Mugla a dhùsgadh suas.

Stary krasnolud z uśmiechem wrócił do środka. Kompania, idąc za jego przykładem, uczyniła to samo. Czekał już na nich Gandalf, palący fajkę.

- I jak przyjacielu? Dostałeś to, co chciałeś? - spojrzał na Balina.

- Òran an Iar. Przyznam, wiele lat już nie słyszałem tej pieśni. Głos ma po matce, jednak charakter zdecydowanie po ojcu. Byliby dumni, widząc, na jaką kobietę wyrosła ich córka.

- Czy ktoś łaski swojej mógłby mi wyjaśnić, o czym mówicie?

- W swoim czasie Thorinie. A teraz uważam, że to odpowiednia pora, aby udać się na spoczynek.

Każdy starał się znaleźć odpowiednią pozycję i miejsce do snu. Balin razem z Gandalfem siedzieli przy stole w jadalni. Między nimi paliła się niewielka świeczka.

- Zdajesz sobie zapewne sprawę z tego, że kiedy się dowiedzą... to musi się źle skończyć.

- Podzielam twoje obawy Balinie. Jednak taka była ich wola.

- A co zmieni to, czy dowiedzą się teraz, czy później.

- Uwierz mi, że bardzo wiele. Tak naprawdę to wszystko zależy teraz od nich. Ich życie oraz życie całej kompani.

- Przecież widziałeś, jak przebiegło ich pierwsze spotkanie. Musimy się bardzo postarać, aby...

- A według mnie Balinie, powinniśmy się w to nie mieszać. Przeznaczenie i los to bardzo potężne, ale i też nieprzewidywalne siły. Jedyne co możemy w tej sprawie zrobić, to nic nie robić. A teraz życzę ci dobrej nocy. - wstał, wziął swoją laskę oraz fajkę i ruszył w kierunku przygotowanej dla niego sypialni.

- Obyś miał rację. - Balin znużony już, dołączył do reszty w salonie. Nie zdawał sobie sprawy, że ich rozmowę słyszał Thorin. Ukryty za rogiem w cieniu słuchał uważnie. Jednak niewiele zrozumiał z tej utajnionej rozmowy. Wrócił do fotela, na którym miał spędzić noc. Do pokoju bezszelestnie weszła Elena, niosąc ze sobą skórzaną torbę. Położyła ją obok drugiego z foteli i usiadła na nim. Usnęła natychmiast, zwinąwszy się w kłębek. Patrzył na nią chwilę, puki sam nie pogrążył się we śnie. A śnił o niej, tajemniczej kobiecie która dołączyła do jego kompanii. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że w chwili kiedy podpisała umowę, przypieczętowała ich los. Jego, kompanii oraz całego Śródziemia.

_______________

Wszelkie komentarze mile widziane.

Mabo_nin

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro