All movement in the forest ceased
Kiedy obudziła się nagle w środku nocy, przez pierwsze kilka minut nie miała pojęcia, gdzie jest. Zajęło jej to kolejną chwilę, aby zorientować się, że leży na stercie siana, w pokoju który wyznaczył dla kompani Beorn. Najciszej jak potrafiła wyszła z domu. Zimne powietrze od razu ją uderzyło, wywołując nieprzyjemne dreszcze. Pomimo tego, że nie przepadała zbytnio za zimnem, było ono lepsze od zaduchu, który panował w pokoju. Rozglądając się po pustej łące, dostrzegła swój miecz oparty o jedną z drewnianych ławek. Zdziwiło ją to trochę, bo mogła przysiądz, że zostawiła go z resztą broni w pokoju.
Kiedy usiadła na ławce, powoli wyciągnęła miecz z pochwy. Na szczęście klinga nie był uszkodzony. Pogładziła delikatnie ostrze, przypominając sobie jak je zdobyła.
Noce w Bree nawet te letnie należały do tych chłodnych. Owinięta szczelnie w czarny, skórzany płaszcz, powoli przemierzała brukowane uliczki. Jej cel szedł powoli kilka metrów przed nią. Śledziła przemytnika od dobrych dwóch dni, aż w końcu dowiedziała się o jego bazie nieopodal Bree. Musiała przyznać, że miejsce, które do tego wybrał, było idealne.
Niewielki, gęsty zagajnik z naturalną jaskinią, ukryty przed podróżującymi traktem. Zatrzymała się przed kępą ciernistych krzaków. W obozie siedziało jeszcze dwóch mężczyzn. Z jej informacji wynikało, że trzeci musi być na zwiadzie. Wtedy doszła do wniosku, że przemytnicy nie są tak głupi, jak myślała. Ze swojej kryjówki starała się zorientować, gdzie może znajdować się to, po co przyszła.
Przeszukała wzrokiem wiele skrzyń, lecz nic nie znalazła. Wywnioskowała, że musi to być w jaskini z resztą cenniejszych rzeczy. Powoli uniosła specjalnie wykonaną dla niej rurkę. Mężczyźni nie mieli szans nawet mrugnąć, kiedy malutkie strzałki z narkotykiem trafiły ich w szyję. Odczekała wskazane trzy sekundy, podczas których przemytnicy padli na ziemię, po czym pewnym krokiem weszła do obozu. Od razu skierowała się do jaskini.
Pośród wszelkiej wielkości skrzyń i torb znalazła to, czego szukała. Zama skrzynia była wykonana z ciemnego drewna, pokryta misternie wyrytymi runami. Wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów, aby pozbyć się kłódki. Ostrożnie, wręcz z czcią wyciągnęła jednoręczny miecz. Czarna klinga delikatnie wystająca z pochwy błysnęła, odbijając płomienie ogniska.
Kiedy po miesiącach poszukiwań znalazła to, czego szukała, niezwłocznie udała się w stronę Bree. Miała tam do załatwienia jeszcze jedną sprawę, o dziwo ważniejszą.
Wieczór dość szybko zmienił się w noc, kiedy po dość krótkiej podróży stanęła przed karczmą Pod Rozbrykanym Kucykiem. Niewiele myśląc, weszła do środka. Chociaż była odporna na niskie temperatury, to niezbyt przepadała za zimnem, dlatego uśmiechnęła się, czując przyjemne ciepło bijące z paleniska. Wnętrze karczmy jak zwykle było przepełnione ludźmi oraz zapachem fajkowego ziela. Ku swojemu zdziwieniu dostrzegła też kilku hobbitów.
Gandalf siedział pod jednym z okien, wciśnięty między kominek a jedną z kolumn podtrzymującą dach. Idealne miejsce, aby obserwować, nie będąc jednocześnie zauważonym. Usiadła na odsuniętym krześle naprzeciwko niego. Oparcie było jeszcze ciepłe, co świadczyło o tym, że czarodziej spotkał się jeszcze z kimś. Na blacie przed nią leżało kilka suchych grudek, które od razu rozpoznała, osobiście nie paliła, jednak krasnoludzki tytoń była w stanie poznać wszędzie. Znalezisko zdziwiło ją trochę, lecz nie mniej niż fakt, że wcześniejszym rozmówcą czarodzieja był krasnolud.
- Miło cię znów widzieć. Ile to już będzie, dwadzieścia lat? - spytał ,zaciągając się fajką.
- Piętnaście, ostatni raz widziałeś mnie piętnaście lat temu. Kończyłam wtedy sto osiemdziesiąt lat, dałeś mi w prezencie sztylet, pamiętasz?
- Trudno zapomnieć takie przyjęcie...
- I twoje fajerwerki, ale nie sprowadziłeś mnie tu, aby sobie powspominać, prawda?
- Jak zwykle przechodzisz do sedna. Dobrze więc. Powiedzmy, że organizuję wyprawę do której, nie ukrywając, potrzebuję dobrego przewodnika.
- Miałeś moją ciekawość, teraz masz moją uwagę, tylko proszę zwięźle.
- Domyśliłem się, że tak będzie. Otóż celem naszej wyprawy jest samotny szczyt, daleko na wschodzie.
- Czekaj, czy ty masz na myśli..
- Tak Eleno, Erebor...
Z zamyślenia wyrwał ją Balin, kładąc dłoń na jej ramieniu. Tak bardzo zatraciła się we wspomnieniach, że nie była w stanie zauważyć krasnoluda.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę. - z niewielkim uśmiechem wyjął ze specjalnego woreczka fajkę i tytoń.
- Nie rozumiem, jak ty możesz to palić. - skrzywiła się, kiedy tylko dym uniósł się przed jej twarzą.
- Lata przyzwyczajenia. Jednak nie po to tu przyszedłem.
- Zatem? - owinęła ręce wokół nóg, opierając brodę na kolanach. Dopiero teraz poczuła jak jest jej zimno, jednak pomimo tego nie chciała jeszcze wracać do środka.
- Najpierw trzymaj to. - podał jej starannie złożony koc. Przyjęła go ochoczo, owijając się szczelnie ciepłym materiałem.
- Na czym skończyliśmy?
- Chciałem z tobą porozmawiać, o tym, co masz zamiar zrobić, kiedy to wszystko się skończy.
- Masz na myśli po tym, jak odzyskamy górę, prawda? - nie odpowiedział jej od razu, tylko skinął powoli głową.
- Pytam, ponieważ możesz zrobić dość wiele, więcej niż ktokolwiek z kompanii.
- Co rozumiesz przez pojęcie wiele? - doskonale wiedziała, co chciała przez to powiedzieć, ale chciała to usłyszeć.
- Erebor to mój dom, mój oraz kompani. Thorin najpewniej zostanie królem, ale oprócz niego nic cię nie trzyma.
- Masz rację. - chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu, podnosząc dłoń. - Nic mnie nie trzyma, oczywiście oprócz Thorina, ale...
- Ale?
- Ale to nie zmienia faktu, że muszę udać się dalej na wschód. - owinęła się mocniej kocem.
- Elen, miałem cię za rozsądną kobietę, co ja mówię, dalej uważam, że jesteś rozsądniejsza niż większość z nas. Ale wyprawa do Ognistej Twierdzy to samobójstwo. - spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Jeśli to jest samobójstwem, to czym jest wyprawa przez pół Śródziemia do góry, w której mieszka ognisty smok?
- Czyli nic cię nie powstrzyma? - patrzyła chwilę na swoje dłonie, zanim mu odpowiedziała.
- Jeszcze nie podjęłam decyzji. Istnieje zasadnicza różnica między tym, czego chcę, a co mogę.
Kiedy tylko za starym krasnoludem zamknęły się drzwi, mgła, która unosiła się leniwie nad ziemią zgęstniała. Chłód zastąpiło przyjemne ciepło a wszelkiego rodzaju odgłosy dochodzące z lasu, umilkły.
- Dobrze się bawisz? - spojrzała na kępę gęstych krzaków, po czym wróciła do polerowania miecza. - Mgła na chwilę się rozrzedziła, zawirowała, po czym całkowicie zniknęła. Pośrodku polany pojawiły się błękitne iskierki. Powoli, jakby nieśmiało rosły zmieniając się w tańczące języki ognia. Kilka z nich złączyło się razem, po czym gwałtownie zgasło. W miejscu, gdzie przed chwilą unosiło się błękitne ognisko, stał mężczyzna.
Jego ubranie było ciemne, idealnie wtapiające się w ciemność nocy. Jego skóra była jasna, niebieskawa tak jak włosy barwy atramentu. Zasadniczo jedyną rzeczą, jaką widziała, były jego oczy. Duże, błękitne, płonące tym samym ogniem co płomyczki wokół niego.
- Znakomicie. Powoli myślałem, że nigdy nie pójdzie. - zbliżył się na tyle, żeby mogła dostrzec jego dość wymowny uśmiech.
- Eskel, do rzeczy... - na chwilę przestała zajmował się mieczem.
- Oczywiście wasza wysokość, twój uniżony sługa przynosi ci wieści. - skłonił się wystarczająco nisko, aby dotknąć czołem niezbyt wysokiej trawy. - Elena przewróciła oczami.
- Prosiłam...
- Wiem, ale uwielbiam cię irytować. - posłał jej kolejny uśmiech.
- Niewielu z tych, co próbowali, nadal żyje. Więc jeśli nie chcesz dołączyć do tego dość sztywnego towarzystwa i na wieczność złączyć się z matką ziemią, mów, po co wypełzłeś z tej nory, w której mieszkasz.
- Spokojnie młoda, bo jeszcze obudzimy naszego przyszłego króla.. - wyprostowała się gwałtownie, zrzucając przy okazji miecz z kolan.
- Skąd ty..?!
- Wiem, z kim podróżujesz. Nie widzisz tego, nikt z was tego nigdy nie zobaczy, ale ja widzę tę więź. Czuję, jak pulsuje, jak się wije i skręca.
- Jaki masz w tym interes? Czemu ta więź tak interesuje zwykłego błędnego ognika?
- Teraz to mnie obraziłaś, ale mniejsza z tym. Odpowiedź na twoje pytanie jest prosta.
- Więc?
- To dość ciekawe. - zbliżył się na tyle blisko, że mogła go dotknąć.
- Ciekawe? I tyle? Nachodzisz mnie w środku nocy, bo ci się nudzi?!
- Dla ciebie może być to błahą sprawą, ale od ponad dwustu lat nie widziałem czegoś takiego, a byłem na tym świecie, kiedy budzili się pierworodni Eru.
- Co niby w tym takiego ciekawego? - Gandalf wspomniał jej wcześniej o wszystkich wadach i zaletach więzi, jednak nic z tego nie wydało się jej interesujące.
- Chociażby to, że dalej żyjesz. Naprawdę, gdybym to ja szukał sobie partnerki do rozrodu, to na pewno nie byłaby nią osoba, którą chce uśmiercić pół Śródziemia. - Kilka płomyczków, wskoczyło na ławkę, otaczając ją z każdej strony. Jeden z nich usadowił się na jej ramieniu, delikatnie ocierając się o szyję.
- Już to z kimś przerobiłam, więc jeśli to wszystko...
- On jest chory. - była już połowie drogi do domu, kiedy to powiedział.
- Co? - mimowolnie musiała się odwrócić i na niego spojrzeć.
- Smocza choroba, potężne i niepohamowanie pragnienie złota. Możesz mówić co chcesz, ale tej jednej rzeczy nie jesteś w stanie zmienić.
- Dlaczego mi to mówisz? Po co tak naprawdę tu przyszedłeś?
- Aby cię ostrzec. Ta choroba jest potężna, po dziś dzień nikt nie znalazł na nią lekarstwa. Jeśli tylko u Thorina zaczną się pierwsze objawy...
- To? - dłonie zaczęły jej delikatnie drżeć.
- Jeśli choroba się rozwinie, będzie na tyle silna, żeby rozerwać więź. A w momencie, kiedy to się stanie, kiedy Thorin będzie bardziej kochał złoto niż ciebie, umrzesz. Oczywiście nie od razu. Zaczniesz słabnąć, powoli do chwili kiedy nie uleci z ciebie całe życie.
- I co mam niby w tej sytuacji zrobić? Nie możemy zawrócić, nie mogę odejść, jedyne co mogę tak naprawdę zrobić to iść dalej z nim i mieć nadzieję, że nie zachoruje.
- Dlatego przyniosłem ci to. - w jego dłoni pojawiła się niewielka skórzana sakiewka.
- Co to jest? - niepewnie wzięła ją do ręki.
- Zioła, bardzo stare zioła. Jeśli tylko po dotarciu do góry poczujesz się źle, zaparz je i wypij. Da ci to czas, aby go wyleczyć.
- Przecież mówiłeś, że na smoczą chorobę nie ma lekarstwa..
- Nikt nie brał wcześniej pod uwagę więzi. Jeśli smocza choroba może ją rozerwać, to wyjątkowo silna więź może wyleczyć chorobę. - powoli zaczął się oddalać, jednak zatrzymał się tuż przed linią drzew. - A i zapomniałbym. - rzucił z jej stronę jeszcze jedną sakiewkę.
- A to jest?
- Na wyjątkowo specjalną okazję, będziesz wiedziała, co to jest.
- Eskel! - podbiegła do niego.
- Co.. - objęła go dość mocno, zaciągając się zapachem popiołu i trawy.
- Dziękuję.
- DO usług, jeśli będziesz mnie potrzebować, zjawię się. - spojrzał na coś za nią. Jednak zanim zdążyła zapytać o cokolwiek, pokłonił się, bez wcześniejszej kpiny i zniknął, tak jak się pojawił.
Ogniki przygasły, aż nie pozostało po nich nic oprócz kilku delikatnych strużek dymu. Jednak w lesie dalej panowała cisza. Noc pozbawiona księżyca i błędnych ogników wydała się jej w tej chwili wyjątkowo ciemna.
Wróciła do pokoju, biorąc ze sobą miecz i koc. W środku było ciepło i duszno. Kiedy usiadła na posłaniu, para ciepłych ramion pociągnęła ją na siano.
- Obudziłam cię? - położyła głowę na jego klatce piersiowej, słuchając jego powolnego bicia serca.
- Nie, chociaż mogłaś dzisiaj darować sobie nocne spacery. Musisz być wypoczęta, jutro...
- Mmm... - wtuliła się w niego, po czym dość szybko zasnęła.
Tym razem to Thorin nie mógł zasnąć. Kiedy tylko poczuł, że nie ma jej obok niego, postanowił pójść za nią. Słyszał niemal całą rozmowę, stojąc za jedną z kolumn podtrzymujących ganek. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Eskel, bo chyba tak nazywał się mężczyzna, z którym rozmawiała Elena, wiedział, że ich słucha. Może właśnie powiedział to, co powiedział. Może te słowa nie były skierowane do Eleny, ale do niego. W chwili kiedy na niego spojrzał, wiedział. I właśnie wtedy przysiągł sobie, że prędzej sam umrze, niż pozwoli ją skrzywdzić.
Składając tę przysięgę, nie był świadomy, że jego los został już przed wiekami spisany w gwiazdach. Kości powoli przetoczyły się po stole, pieczętując to, co dopiero miało się stać, a stanie się na pewno. Wkrótce...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro