X
Na wstępie wspominam, że jest dostępna II część tego ff na moim koncie pt."Cas?"
Zapraszam ^^
____________________
Dźwięk kosiarki, śmiech dzieci sąsiadów, dotyk miękkiej pościeli i zapach świeżo pieczonego placka. Tak mógłby wyglądać każdy poranek każdego człowieka. Może z wyjątkiem kosiarki, te zazwyczaj nie wydają się nam zbyt przyjazne.
Nawet to jest iluzją. W realiach świata, w którym wszyscy żyjemy takie poranki nie wydają się być czymś specjalnym. Prawda jest taka, że w dobie komputerów i technologii nie liczy się dla nas nic, prócz nowego smartfona, laptopa czy zegarka, który nie służy wcale do sprawdzania godziny. Rzadko kiedy zwracamy uwagę na innych ludzi, na ich uczucia, poglądy. Miłość nigdy więcej nie będzie tak prawdziwa, jak ukazywano i wpajano nam od dzieciństwa. Przyjaźnie, które miały być na całe życie zastąpiliśmy nową parą adidasow lub designerska koszulą.
Lecz to wszystko nie dotyczyło Castiela. Cóż, to prawda, nie był prawdziwym człowiekiem, a świat przez większość życia obserwował biernie z góry. Imponowało mu to, co ludzie stworzyli jednocześnie go przerażając. Wierzył, że istnieje coś takiego jak miłość, oddanie i wierność, pomimo rozwoju cywilizacji i nowych norm narzuconych przez społeczeństwo. Wierzył w swoją miłość do Deana Winchestera.
Mówią, że miłość zwycięży wszystko.
Samuel został ciężko poraniony przez dżinna; jego ręka była złamana, twarz pokaleczona pazurami, nogi pozacinane ostrymi jak brzytwa skrzydłami... Ale Sam również wierzył w miłość. Niekoniecznie tą, w której wszystko kończy się jak w pięknej baśni, czy komedii romantycznej. Młody Winchester zrobiłby wszystko dla swojej rodziny, pomijając fakt, że wiele razy zawiódł Deana. To jednak nie stało na przeszkodzie, by wciąż kochać swojego brata.
Wykorzystał fakt, że ich przeciwnik zajął się zatruwaniem jego brata i powoli zwlókł się z kozetki. Starał się bezszelestnie dotrzeć do colta - ich ostatniej deski ratunku. Na czworaka ledwo doszedł do broni. Zamrugał słabo oczami, próbując wycelować w potwora. Jego dłonie trzęsły się niemiłosiernie, lecz udało się strzelić. Pocisk trafił pomiędzy łopatki dżinna, a ten szybko się odwrócił, by spojrzeć na tego, który go pokonał.
- Obyś trafił do Piekła! - warknął i wtedy poczuł, jak wszystko przed jego oczami się rozmazuje.
* * *
Szorstka dłoń dotknęła lekko policzka niebieskookiego mężczyzny. Uśmiech wkradł się na usta Deana. Anioł wyglądał spokojnie, jakby spał. Młodszy Winchester przyglądał się im, opierając się o framugę drzwi. Rękę miał w temblaku, a na twarzy kilka plasterków.
Udało im się wrócić do bunkra. Piegowaty gdy tylko odzyskał przytomność zdjął biednego, poranionego anioła, wybudził brata i wrócili do domu. Castiel nie odzyskiwał przytomności już drugi dzień. Dean dokładnie oczyścił każdy milimetr jego ciała z ran, brudu i krwi. Tak bardzo pragnął, by już się wybudził.
- Powinieneś coś zjeść - nagle odezwał się Sam - Nie jadłeś prawie nic odkąd wróciliśmy...
Piegowaty puścił to mimo uszu. W końcu Sam poddał się i poszedł do kuchni przygotować mu kanapkę. Dean położył głowę na klatkę piersiową Castiela i zacisnął wściekle usta.
- Mógłbyś już do mnie wrócić? - warknął - Ileż mam na Ciebie czekać, Cas?!
Ale anioł wciąż się nie wybudzał.
Minęło prawie sześć dni. Dni, podczas których Dean ciągle przebywał z Castielem, oczekując, że chociażby mrugnie.
Sam starał się odnaleźć jakieś zaklęcie, jakiś sposób na to, by Cas znów był wśród żywych, ale zdawało się, że nie ma na to lekarstwa. Trzeba było po prostu czekać...
* * *
Cas... jeśli tam jesteś, proszę, wróć do mnie... to ja, Dean. Dean Winchester. Znowu się do Ciebie modlę, Ty pierzasty dupku. Zebrałem prawie każde Twoje piórko, które straciłeś. Mam je wszystkie. Oddam Ci je zaraz gdy się wybudzisz, wiem, że masz lekką obsesję na punkcie tych swoich anielskich gadżetów... Nie znalazłem niestety nigdzie Twojego ostrza, ale poradzimy sobie z tym, okej? Obiecuję... Ci, że... że nigdy więcej nie będziesz musiał ode mnie uciekać. Wiem, że brzmi to tak... dziewczyńsko, ale naprawdę obiecuję. Tylko do mnie wróć...
- Dean? - usłyszał nad sobą głos Sama, który wyrwał go z tysięcznej modlitwy.
Ugh... Czekaj Cas, Sam znowu nam przeszkadza.
- Co? - podniósł głowę z ramienia niebieskookiego i spojrzał zirytowany na brata.
Młodszy jedynie się uśmiechnął i skinął głową na Castiela. Dean zadrżał i poczuł lodowaty dreszcz. Powoli obrócił głowę, ku aniołowi i ukazały mu się te piękne, błękitne oczy, za których widokiem tak tęsknił. Ulga, jaką poczuł była wręcz nie do opisania. Jego oczy zaszły "babskimi" łzami, usta zadrżały w uśmiechu.
- Dean? - Cas ledwo co z siebie wykrztusił. Nie za bardzo wiedział, gdzie się znajduje, co się wydarzyło, ale jednego był pewien. Przed nim był Dean Winchester. Prawdziwy, czy nie, ale Dean.
Zielonooki zaśmiał się cicho i pokiwał głową.
- Tak ja, a niby kto?
Podniósł się lekko na łokciach i rozejrzał.
- ...a-a Ilbis...? -zapytał. W jego głosie można było wyczuć strach. Mocno złapał ramię Deana. Drżał.
- Spokojnie, Sammy go rozwalił. Nic Ci już nie grozi aniołku.
Castiel skinal głową i nieco odetchnął.
- Wybacz mi, Dean. Przepraszam za wszystko... j-ja... nie chciałem i... nie miałem pojęcia... - był bliski płaczu. Pochylił głowę na dół i objął się obolałymi ramionami.
- Ej, ej, ej, Cas, już się zamknij -powiedział rozbawiony Dean. Spojrzał wymownie na Sama, by zostawił ich na chwilę. Młodszy od razu wyszedł. Wtedy zielonooki delikatnie objął anioła i westchnął - Wszystko rozumiem, nie musisz przepraszać.
- Byłem... ja... po prostu... moje uczucie do Ciebie zawładnęło mną, nie potrafiłem sobie poradzić poradzić tym wszystkim... i-i...
- Cas, do cholery, zamknij się!
Podniósł głowę i spojrzał na Deana. Zaciskał usta. Teraz czuł się winny, ponieważ jego miłość nie chciała nawet go słuchać.
- Posłuchaj mnie teraz Ty... - zaczął, powoli i odważył sie, by dotknąć jego twarzy - Gdybyś nie odszedł, nie zrozumiałbym, że... mogę też coś do Ciebie... czuć.
Anioł uniósł brew do góry i lekko przychylił głowę. Jego serce zabiło cztery razy mocniej.
- Cas, ja... - zamilkł. Nie wiedział jak zacząć kolejne zdanie. Liczył na to, że stworzenie mu pomoże, ale... ten tylko się w niego wpatrywał, oczekując, że Dean skończy swoje zdanie. Jednak nie zrobił tego. Cisza, jaka ich otaczała, zaczęła robić się bardzo napięta, wręcz nie do zniesienia. Piegowaty szukał pomocy w oczach anioła, gryząc nerwowo wewnętrzną stronę policzka.
- Po prostu... - Dean znowu zaczął. Sapnął ciężko - No cholera, Cas, ja Ciebie też, dobra? - jeknął, a niebieskooki lekko sie uśmiechnął. Przytulil się tak mocno do niego, że ten aż sapnął - hej, spokojnie, bo mnie połamiesz! - parsknął rozbawiony i przesunął dłońmi po miękkich włosach anioła. Chciał... spróbować jego ust, jak to jest całować kogoś, kogo kocha się tak bardzo, że ryzykuje się dla niego życiem.
Więc zrobił to. Pochylił się i złączył swoje usta z jego, delikatnie przyciągając go do siebie. Pocałunek wbrew pozorom nie był taki delikatny, jakoby się zdawało. Przeważały ciężkie uczucia tęsknoty, braku drugiej osoby, miłości i... szczęścia. Ulgi. Dwie spragnione siebie dusze wreszcie były razem.
Tylko dla siebie.
___________________________
No cóż, dotarłam do samego końca. Chciałabym bardzo podziękować każdemu, kto poświęcił czas, by przeczytać tę historię. Zapraszam też na drugą, która wkrótce doczeka się swojej kontynuacji.
Dziękuję za liczne głosy i komentarze i... czekam na więcej.
Xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro