Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII

Letnie ulewy były według Mishy najlepszym okresem w roku. Zawsze wychodził na werandę, pił kawę, czytał wiersze. Czasami nawet pisał lecz szybko twierdził, że są niewystarczające. Jego życie toczyło się powoli, miał wrażenie, że jego kontakt z synem znacznie się polepszył po szczerej rozmowie. 

Deszcz padał od samego rana, a on... nie miał ochoty wychodzić z łóżka. Źle się czuł, mimo iż wszystko wydawało się być dobrze. Właśnie - wydawało. 

Czuł dziwną pustkę, zajmującą jego serce. Brakowało mu czegoś, domyślał się, że może się rozchodzić o jego samotność. To nie tak, iż czuł się nieszczęśliwy żyjąc sam, czuł się źle ponieważ nie miał z kim dzielić tego szczęścia. Chciałby się podzielić z kimś tym, co miał, nieważne, że nie było tego wiele.

Sięgnął po telefon. Kilka wiadomości od Wendy i nic więcej. Kogo innego mógłby przecież obchodzić? Cała jego rodzina była martwa. Westchnął, przetarłszy twarz dłońmi i przekręcił się na drugi bok i ponownie zasnął. 

Nigdy nie doświadczył tak dziwnego snu.

Znajdował się w białym pokoju, nagi, stał w środku. Nie było tu żadnych mebli, obrazów, okien. Nic. Tylko on. Słyszał miękki, słodki głos, wołający jakieś imię. Zmarszczył brwi, rozejrzał się. Wtedy przed nim znikąd pojawiła się dziewczyna. Wyglądała jak anioł, blond włosy miękko opadały na ramiona, dziecięca twarz z łagodnymi rysami i bystre, błękitne oczy wpatrujące się w jego własne, na dodatek tak jak on, była zupełnie naga.

- Castiel - uśmiechnęła się szeroko. 

- Castiel? - przełknął, przyglądając się jej w lekkim niepokoju. Kim była? Czego chciała? 

- To Twoje imię. Prawdziwe imię - zbliżyła się do niego. Blade ciało niemalże błyszczało.

- Nie, mam na imię Misha - zaraz ją poprawił.

Zareagowała cichym śmiechem, dotknęła jego klatki piersiowej; jej dotyk przypominał lód.

- Nie. Jesteś Castiel - upierała się - To niesamowite, co? Jesteś w zupełnie innym świecie, nic nie pamiętasz, tak jak marzyłeś... Ale Castielu, musisz wrócić. Uratujemy Ciebie. 

Mężczyzna rozchylił nieco usta w zaskoczeniu, przechylił głowę na bok, próbował przeanalizować słowa, które przed chwilą usłyszał.

- Uratować? 

- Tak... Widzisz, to skomplikowane, nie mamy zbyt wiele czasu, On zaraz się dowie, będzie wiedział, że się z Tobą kontaktuję - posmutniała, opuściła głowę. Czuł, jak jej oddech staje się płytki - Próbuję mnie wyrzucić, ale musisz wiedzieć, że wszystko co Cię otacza jest iluzją, Castielu, nie jesteś tu bezpieczny. Nigdy nie byłeś. 

- O czym Ty...

- Mówię o tym, że jesteś pod wpływem bardzo silnego... stworzenia. Dean i Sam... Twoi przyjaciele... Tęsknią za Tobą, potrzebują Ciebie. Oni są obok mnie, jeśli mi pozwolisz mogłabym Ci ich pokazać. Ale tylko na chwilkę.

Misha odsunął się od dziewczyny. 

- To sen, dlaczego śnię o takich rzeczach? - zapytał sam siebie, złapał się za kark i krzywo uśmiechnął - Pewnie zjadłem coś nieświeżego i zaczynam świrować.

Jego śmiech odbił się echem po pokoju. Blondynka dziwnie posmutniała, jednakże znowu podeszła do niego.

- Proszę, Castiel, pozwól mi.

Zaczął się bać. Nigdy nie śnił o nagiej kobiecie, a już w szczególności o takiej, która twierdziłaby, że jest kimś innym. Chory odjazd. Skinął zatem głową, myśląc, iż prawdopodobnie nie ma wyboru.

- No dobra, to pokaż ich. Kimkolwiek są. Tylko... może wciśnij nas w jakieś ubrania. Nie chciałbym się prezentować tak od razu jakim mnie Bóg stworzył.

- Jesteśmy w Twojej głowie, to Ty decydujesz o tym, co mamy na sobie - zaśmiała się; przecież to nie było oczywiste! Ale gdy Misha pomyślał, że chciałby mieć na sobie ubranie, ono znikąd pojawiło się na jego ciele - Chwyć mnie za rękę.

Jej prośba brzmiała niezwykle łagodnie. Ona również była już ubrana. Kiedy ich dłonie złączyły się, podłoga pod stopami zniknęła, zaczęli wpadać w ciemną, głęboką przepaść. Następnie pojawili się w jakiejś piwnicy, zagraconej, mrocznej... Świece, jako jedyne źródło światła znajdowały się na niewielkim stoliczku, przy którym siedziało troje ludzi. Dwóch mężczyzn i ta sama dziewczyna, trzymająca wciąż jego dłoń. Mieli zamknięte oczy, siedzieli w skupieniu. Zimny pot zalał jego plecy. 

- Teraz jesteśmy w mojej głowie - usłyszał podwójnie. Ta druga siedząca przy stole mówiła w tym samym momencie co ta pierwsza. 

Na pewno zjadłem coś nieświeżego.

- Kim są Ci faceci? Co się tu dzieje? - wystraszył się i cofnął, zauważył, iż płomień świec był o wiele, wiele większy, jaśniejszy niż powinien, oprócz tego, wewnątrz świecowego kręgu znajdowały się jakieś dziwne znaki.

- Spokojnie, Castiel, to... projekcja mentalna. Po mojej lewej jest Sam, a po prawej Dean.

- Cas tu jest? - piegowaty mężczyzna się odezwał, nie otwierając oczu, ten głos wydawał się mu dziwnie znajomy, jego szorstkość i ciepło...

- Ja... Czy to jest Jensen? - niebieskooki rozpoznał go, przecież to był ten sam chłopak, który kilka tygodni temu pił z nim kawę!

- To Dean. Czy poznajesz go? - dziewczyna zapytała. 

- Nie, to jest Jensen, Jensen z parku, grał na gitarze on...

- Cas, słyszysz mnie? - zielonooki próbował włączyć się do rozmowy.

Misha spojrzał zaskoczony na blondynkę.

- On mnie nie słyszy - zauważył, puszczając jej dłoń. Zbliżył się do Jensena, Deana, czy jakkolwiek miał na imię ten mężczyzna. Właściwie był starszy od Jensena, to nie mógł być on. 

- Cas, wyciągniemy Cię stamtąd - oświadczył szorstko, głosem pełnym pewności i wiary w to co mówił.

Gdy Collins próbował go dotknąć, przestał czuć pod sobą grunt. Znowu spadał. Dziewczyna zniknęła. On wciąż spadał. Zaczął wrzeszczeć na całe płuca, nie rozumiał co się działo, co to był za sen, a już po chwili... Znowu leżał na swojej starej, zniszczonej kanapie.

- Oh, Boże.

* * *


- Więc jesteś pewna, że Cas jest pod wpływem tego dupka Ilbisa? - Dean po raz kolejny tego wieczoru powtórzył to samo pytanie. Wszystko, po prostu wszystko brzmiało tak nierealnie, to po prostu było cholernie nierealne!

- Tak, Dean. Jestem pewna. Widziałam to. Czy mam Ci wszystko opowiedzieć jeszcze raz? - zapytała z przeogromną cierpliwością w głosie.

Siedzieli wciąż w salonie w domu Fullerów, zdołali doprowadzić do porządku Acacię, jej ojciec wciąż spał dzięki wiedźmowemu pyłkowi. 

- Nie, ale jak do cholery ktoś taki mógł znaleźć się w Niebie?!

Sam cicho odchrząknął, gdy udało mu się coś znaleźć. Od kilkunastu minut przeglądał w telefonie informacje na temat właściciela tego imienia. 

- Dean... - zaczął - według Koranu dżinny stanowią trzecią kategorię istot rozumnych, które zostały stworzone przez Boga, zaraz obok Aniołów i Ludzi. Dzielą się na dwie grupy.. - chciał kontynuować, ale starszy brat mu przerwał.

- Wiem czym są dżinny, do cholery, daj mi konkrety!

- To są konkrety, słuchaj mnie - oświadczył, starał się nie wybuchnąć na swojego zniecierpliwionego brata, było to trudne - Dzielą się na dwie grupy, dobre i złe. Te dobre służą Bogu, są jakby takimi aniołkami na dopalaczach.

- Archaniołami? - Dean zaciekawił się lecz wciąż był rozdrażniony.

- Wydaje mi się, że tak. Posłuchaj dalej. Wątek z upadkiem Lucyfera kojarzysz, nie będę Ci tego streszczał. No, ale w każdym razie gdy Lucyfer sprzeciwił się Bogu, ruszyło za nim wiele aniołów. W tym Ilbis, sprzeciwił się Bogu i przeszedł przemianę. Wielu uważało, że wtedy stał się dżinnem... - urwał.

Starszy łowca na chwilę się zaciął, Acacia obserwowała go uważnie, próbując coś wyczytać z jego głowy.

- Więc mamy naszego zagadkowego Alfę Dżinna, którego szukaliśmy ponad sześć lat temu - oblizał spierzchnięte wargi, po czym mocno je zacisnął. 

- A skoro był kiedyś aniołem...

- ...to może wejść do Nieba - dokończył za młodszego - Po prostu, kurwa, obłędnie. 

Sam skinął słabo głową i schował telefon do kieszeni. Nastąpiła cisza, którą przerwał głośny jęk pana Fullera. Winchesterowie szybko spojrzeli po sobie, a potem na medium.

- Musicie iść, wyjdziecie przez taras, skontaktuję się z Wami, przeprowadzimy projekcję mentalną, skontaktujemy się z Castielem, jeśli będzie to możliwe. Już, idźcie! - nieco spanikowała, wiedziała, jaki jej ojciec jest. Miała pełną świadomość tego, co myślał o jej darze, jak bardzo go... obrzydzał. 

Bracia wybiegli przez taras, słysząc na wychodnym jak córka pyta Fullera, czy wszystko z nim w porządku. 

Dean nie pamiętał jak znaleźli się w Impali, nie pamiętał drogi do najbliższego motelu, nie pamiętał jak wiele wypił. To było już dla niego zbyt wiele. Pieprzona alfa? Znowu? Miał nadzieję gdzieś w swoim sercu, że jest to chory sen, że Cas wcale nie jest pod wpływem najpotężniejszego dżinna jakiego widział i słyszał - czy może jednak nie widział i... nie słyszał - świat. Sam równie zaskoczony jak jego brat niemalże pobiegł do biblioteki sprawdzić, czy znajdzie więcej informacji na temat upadłego anioła.

Obaj jednakże czekali na znak od Acaci.

Zadzwoniła do nich na następny dzień, nie wiedzieli skąd miała numer telefonu Sama. Cóż, medium i te ich zdobywanie informacji. Powiedziała, że poddała swego ojca hipnozie, zastanawiała się również, czemu nie zrobiła tego szybciej. Sprowadziła Winchesterów z powrotem do swojego domu, a dokładniej do piwnicy. Wszystko było już gotowe, brakowało tylko ich. 

Piegowaty czuł dziwny ucisk w żołądku przez niemalże całą projekcję. Przypomniało mu się jak pierwszy raz poprosił medium o to, by pomogła mu odnaleźć tego, który wyciągnął go z Piekielnej Czeluści. 

  - Mówię o tym, że jesteś pod wpływem bardzo silnego... stworzenia. Dean i Sam... Twoi przyjaciele... Tęsknią za Tobą, potrzebują Ciebie. Oni są obok mnie, jeśli mi pozwolisz mogłabym Ci ich pokazać. Ale tylko na chwilkę - na te słowa, Winchesterowie nieco się spięli, w szczególności starszy. Cas się tu pojawi? Czy to w ogóle było możliwe? Czekał podirytowany, już wystarczająco zdenerwował się na wieść, iż alfa dżinn wie, że kontaktują się z Castielem. Czuł lęk, co jak dżinn postanowi zabić go...?

- Spokojnie, Castiel, to... projekcja mentalna. Po mojej lewej jest Sam, a po prawej Dean - Acacia znowu się odezwała.

- Cas tu jest? - usłyszał swój własny głos, wyrywający się z gardła. 

- To Dean. Czy poznajesz go? - dziewczyna zapytała.

Cas na niego patrzył? Cholera, jego serce zaczęło bić jak szalone, Castiel tu był, Castiel go widział!

- Cas, słyszysz mnie? - znowu się odezwał, pragnął usłyszeć odpowiedź, pragnął usłyszeć głęboki głos, który zaczął blaknąć w jego pamięci - Cas, wyciągniemy Cię stamtąd - oświadczył poważnie, naprawdę wierząc w to, że uda się im, że na pewno to zrobią z Sammy'm.

Wtedy świece przestały płonąć, zgasły, pozostawiając po sobie charakterystyczny zapach. Acacia puściła ich dłonie.

- Straciłam połączenie - szepnęła, przygryzając dolną wargę - Ale on wciąż Ciebie pamięta, Dean. Nawet w iluzji świata, w którym przebywa pojawiłeś się, tylko jako ktoś inny.

- Widzisz, Dean? Cas nigdy by o Tobie nie zapomniał - uśmiechnął się w kierunku drugiego łowcy. 

Samuel Winchester nie był głupi, o nie i doskonale widział w oczach swojego starszego brata ból, strach, zmartwienie o kogoś, kogo naprawdę kochał. Zauważył nawet jak usta piegowatego delikatnie wyginają się w uśmiechu.

Cas nigdy o nim nie zapomniał i to sprawiło, że Dean poczuł pierwszy raz od dawna lekkie ukojenie w swoim sercu.

_____________________________________________________________________________

Uf, witajcie aniołki. 

VIII rozdział, powoli zbliżamy się do końca. Dajcie znać co myślicie o tym rozdziale, ja mam mieszane uczucia. 

mile widziane opinie i gwiazdki xx










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro