Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

No, cześć Cas. Minęły już... trzy miesiące? Prawie cztery, odkąd Cię nie ma. Nie ma Cię tu, ze mną, ekhm... to znaczy z... z nami. Nie ma Cię z nami, Cas. Pamiętasz ten cholerny plac zabaw, gdzie jest Wasz cholerny portal do Nieba? Ja i Sammy ostatnio przejeżdżaliśmy tamtędy, w drodze powrotnej. Byliśmy w Alabamie załatwić jakieś cholerne syreny. Zatrzymałem się tam, chciałem się rozejrzeć, nie liczyłem oczywiście na to, że nagle, do cholery, się przede mną pojawisz, dupku.

Sammy wysiadł za mną, nic nie powiedział. Ostatnio niewiele do mnie mówi, bo kiedy próbuje - to mówi o Tobie, Cas, jakby... czuł, że cierpię? Po Twoim odejściu? Czy coś, no, więc... Rozglądałem się i w pewnym momencie zauważyłem, że pod zjeżdżalnią jest tak dziwnie rozkopany piach, cofnąłem się do Dziecinki, wziąłem łopatę i zacząłem kopać, uderzając się kilka razy w tył głowy o tę pieprzoną zjeżdżalnię... eh, mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał za te wszystkie przekleństwa, ale ta zjeżdżalnia naprawdę jest popierdolona!

Nie uwierzysz, co tam znaleźliśmy, to znaczy, powinieneś, bo to było Twoje cholerne naczynie!

- Cholera, Dean, to jest... - wykrztusił z siebie Sam, patrząc w dół, na jego twarzy wypisywał się szok. Kłopotliwie spojrzał na swojego starszego brata, który już zdążył się pochylić nad definitywnie martwym ciałem, zaczynającym zjadać siebie - nieprzyjemny zapach, zgnilizna i robactwo - tym teraz było naczynie Castiela. Piękno, którym niegdyś emanowało zniknęło, jakby właściwie nigdy go nie było. Skóra przybrała ziemisty, wręcz brudny i siny odcień; liczne rany, znajdujące się na niej zaczynały gnić, robactwo je pożerało. Policzki zapadły się, oczodoły również. Usta były wręcz białe, włosy zaczęły wypadać. Całe ciało schudło, wydawało się bardziej szczupłe niż kiedyś. Ten widok zwyczajnie wywoływał ból w sercu.

- B-Boże, Cas... - wyszeptał Dean, trzymając w dłoniach twarz z zapadniętymi policzkami. Usta trupa nieco się uchyliły, a z nich na świat wyszło kilka maleńkich larw. Starszy łowca skrzywił się i na widok tego świństwa niezbyt delikatnie puścił głowę, która obiła się o twardy, wilgotny piasek. Sam zakrył usta rękawem, gdyż do jego nozdrzy dotarł zapach zgnilizny - Musimy go stąd zabrać, Sammy.

Ogarniasz, Cas? Leżałeś tam w dole, jak te wszystkie pieprzone trupy, które dotychczas odkopałem tylko po to, by je spalić. Właściwie... Nie TY tam leżałeś, tylko Twoje naczynie. Nie miałeś ze sobą swojego ostrza, nie miałeś tego swojego obrzydliwego prochowca... Wiesz czym byłeś okryty? Jakimś jedwabistym gównem, które były w Twojej krwi. Twoje piękn... Twoje ciało całe było pokryte pieprzonymi, gnijącymi ranami, z których wychodziły robale, rozumiesz? A ja... ucieszyłem się. Słyszysz? Ucieszyłem się, że to ktoś pozbawił Ciebie życia, a nie, że mnie zostawiłeś! Tuż przy sercu miałeś największą ranę. Podejrzewałem, że to był finalny cios. Wiesz, dotarło do mnie również to, że zabił Cię jeden z któryś tych Twoich pierzastych braciszków. Tylko Anielskie ostrze mogło zostawić tak wypalone rany...

- Chcesz przewozić gnijące ciało w Impali? - zdziwił się, ale z drugiej strony, przecież to Cas... lub to co z niego pozostało.

- Jeszcze się pytasz?! - prawie wrzasnął, po czym odchrząknął - Musimy go zabrać, musimy... Muszę zabrać go stąd, nie będzie gnił na cholernym placyku zabaw!

Chwycił trupa w swoje ramiona, próbując go podnieść. Nieprzyjemny zapach zawirował mu w głowie, ale nie chciał go zostawić. Nie mógłby. Jedwabny materiał zsunął się z ziemistego ciała, ukazując jeszcze więcej ran i... nagość. Cas, to naczynie, ciało było nagie. Przez to Dean poczuł niesamowitą przykrość, nikt nie uszanował ciała jego przyjaciela, zostało zwyczajnie pozbawione ubrania, zdewastowane i porzucone. Sam pobiegł do Impali, na tylnym siedzeniu rozłożył dwa duże koce, które znalazł w bagażniku, by jego brat mógł ułożyć tam Castiela.

Dean delikatnie ułożył przyjaciela, zdjął z siebie kurtkę oraz flanelową koszulę i przykrył go. Załamał go widok wręcz zassanego brzucha, skóra opinała żebra w taki sposób, jakby zwyczajnie były nią naciągnięte. Jego nogi i ręce wyglądały podobnie - wszystkie mięśnie zostały prawie w całości wyjedzone, zgniłe, wchłonięte. Łzy cisnęły mu się do oczu, ale nie wiedział, czy są to łzy ulgi, szczęścia, a może rozpaczy.

Castiel go nie porzucił! Wcale go nie porzucił. Castiel został... został zabity. Dean go odnalazł. Nie potrafił myśleć racjonalnie, nie protestował nawet, gdy jego młodszy brat zasiadł za kierownicą i ruszył w kierunku bunkra. Starszy usiadł na miejscu pasażera i dbał o to, by trup nie zsunął się z siedzeń, zdawał sobie sprawę, że tego zapachu nie pozbędzie się przez długi czas ze swojej Dziecinki, ale kim by był, gdyby pozwolił gnić mu tam dalej?

Zaczynałem już szukać sposobu jak Cię odzyskać. Ale jak miałbym to zrobić, jeśli nie miałbyś swojego naczynia?

- Sammy, musimy zabezpieczyć ciało przed gniciem - oświadczył, nie patrząc nawet na niego, nie potrafił oderwać wzroku od naczynia, nie mógł przestać ubolewać nad tym, kto mógł go tak potraktować? - Może... może Cas gdzieś jest, musi mieć naczynie, by wrócić, musimy je zabezpieczyć.

- Wiem, Dean, zaraz będziemy na miejscu, znam kilka zaklęć, ale obawiam się, że nie dam rady odzyskać pierwotnego wyglądu ciała.

Starszy zmarszczył brwi, spojrzał w końcu na brata.

- "Pierwotnego wyglądu"?

- Tak... No, wiesz Dean, nie dam rady cofnąć tego, co już z nim się stało. Wiem tylko jak powstrzymać to, co się z nim dzieje.

Dean spuścił wzrok, zaciskając wściekle szczękę.

- Oby to wystarczyło - oznajmił tylko szorstko.

* * *

Obaj myśleli, że droga do bunkra trwała wieki. Napięcie unosiło się w powietrzu, masa niezadanych pytań, smutek i... ten smród. Sam nawet widział kilka łez, które Dean próbował ukryć z niewiadomych powodów. Młodszy z nich wiedział, że łączy ich ta cała "specjalna więź", nie rozumiał dlaczego brat za wszelką cenę chciał ukrywać każde dobre uczucie jakim darzył tego Anioła Pańskiego. W szczególności, że Sam... właściwie każdy wiedział, że Castiel kochał Deana od zawsze. Przede wszystkim w świetle ostatnich wydarzeń, gdy Cas prawie umarł i wyznał to piegowatemu. Od tamtego czasu Anioł ich unikał, cóż, właściwie unikał każdego, kto był świadkiem jego wyznania.

Samuel Winchester nie był głupi. Wiedział jak to jest umierać, wiedział jak boski sługa mógł się czuć. Na jego miejscu Sam również chciałby wyznać swoją miłość (o ile byłoby komu ją wyznać), chciałby się pożegnać z rodziną. Cas wpierw wyznał swoje uczucia Deanowi, pierwszy raz tak bardzo szczerze i wprost, a potem również skierował się do Sama, Mary, do każdego, kto się tam znajdował. A Dean po prostu mu powiedział, że go uratują. Nie chciał tego nigdy usłyszeć z ust swojego przyjaciela, miewał podejrzenia, ale inaczej jest podejrzewać, a inaczej mieć świadomość i pewność w takiej kwestii.

Ten Anioł rzeczywiście darzył miłością każdego człowieka, ale... ten cholerny Dean!

Sam miał pewne podejrzenia co do uczuć swojego brata, ale czasem wydawało się to zbyt braterskie, że uważał iż po prostu się myli. Ale czy mógł się mylić? Czy te wszystkie spojrzenia, które Dean rzucał ukradkiem w stronę swojego anioła ( wiecie, "specjalna więź" może mieć coś wspólnego z własnością, z przywłaszczeniem sobie tego boskiego sługi bo... dlaczego nie?), te małe gesty, troska, która najczęściej objawiała się wrednością lub nawet brutalnością... Taki był Dean Winchester - nie potrafił okazywać uczuć w taki sposób jaki powinien. Nawet Castiel, Anioł, potrafił lepiej okazywać uczucia po spędzonych tu latach.

Dean był o to może troszeczkę zazdrosny.

- Przyniosę jakiś... wózek, nosze, cokolwiek, żeby można było go przenieść do biblioteki - odezwał się Sam, gdy w końcu dotarli na miejsce. Zielonooki od razu pokręcił głową.

- Nie mamy na to czasu, zaniosę go szybko, a tu już szukaj tych swoich czary-mary - warknął, wysiadając z Dziecinki. Otworzył tylne drzwi i starał się ubrać ciało w swoją flanelę, żeby nie był nagi. Młodszy zacisnął usta, ale wypełnił polecenie brata. Zostawił za sobą otwarte drzwi do bunkra, by jego brat mógł z łatwością wejść. Pobiegł do biblioteki, zrzucił wszystko wielką ręką ze stołu, by było gdzie umieścić Castiela. Sięgnął do kilku półek, biorąc książki z zaklęciami, wiedział dokładnie czego i gdzie szukać.

Starszy Winchester nie za bardzo wiedział jak tym razem chwycić ciało, wyciągając je z dołu chyba złamał kilka żeber, ciało było niesamowicie kruche, a on miał świadomość, że nie da się polepszyć jego stanu. Najdelikatniej jak potrafił owinął go kocami, na których leżał i wziął na ręce. W bibliotece ułożyć go na przygotowanym stole, Sammy nie próżnował, już zdążył przygotować jakieś ziółka. Kazał od razu Deanowi odsunąć, by mógł dalej robić swoje.

No, to odsunąłem się od tego Łosia i pozwoliłem mu działać. Dosypywał coś wciąż do tych moździerzy, ubijał tłuczkiem, a ja stałem jak głupi nie wiedząc, co mam robić. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że moje ubrania i ręce są pokryte Twoją gnijącą krwią. Obrzydlistwo, Cas.

Sam wyrysował na klatce piersiowej, czole, ramionach i udach jakieś znaki, Dean nawet nie miał siły, by zastanawiać się czy to runy, sigilie czy cokolwiek, po prostu ufał braciszkowi. Sam chwilę po wysmarowaniu ciała zaczął wyczytywać z jednej z ksiąg zaklęcie, potem wziął drugą książkę, wyczytał kolejne zaklęcie, a symbole wypaliły się na naczyniu.

- I co, już? Działa? - zielonooki zbliżył się do naczynia i nieśmiało dotknął jego policzka. Sam nie skomentował tego gestu lecz w głębi serca uśmiechnął się. - Ciało Casa nam nie zgnije?

- Sprawdź czy jeszcze są w nim larwy.

Dean przełknął ciężko zbliżające się wymioty do jego ust, na wspomnienie robactwa. Pociągnął kciukiem dolną wargę naczynia - tam robactwa już nie było. Odchylił nieco koszulę, by zobaczyć tą najgłębszą ranę na sercu, tam również czysto. Spojrzał na brata i pokręcił głową. Czysto.

Obaj mogli odetchnąć z ulgą, pomimo tego, że wciąż nie wiedzieli co się wydarzyło.

Sam pociągnął brata za ramię do kuchni, by mogli wypić piwo, ewentualnie coś zjeść. Dean jednak od razu dorwał butelkę whisky. Uniósł pytająco brew w stronę Sammy'ego, jakby chciał zapytać, czy napije się z nim i ku jego zdziwieniu, Sam skinął głową. Piegowaty sięgnął dwie szklanki i nalał złocistego trunku do nich Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć, intensywność poprzedniego wydarzenia wciąż nie dawała im spokoju. Znaleźli zaginionego anioła w pieprzonym piachu.

- Dean? - wyrwał go z zamyślenia - Myślę, że powinniśmy poszukać medium. Zanim coś powiesz... - odchrząknął, już widząc zniechęconą minę brata - Nie wiemy co się stało, trup tego nam nie powie, tak samo inne anioły, tamten, którego zabiłeś, mówił, że Casa nie ma, a jednak... jest. Nie zaszkodzi zapytać kogoś, kto... wie jakby wszystko, prawda?

Mężczyzna przetarł dłonią twarz, rozmazując sobie na niej krew. Westchnął ciężko i opróżnił szklankę.

- Dobrze, Sammy. Tyle, że wszyscy prawdziwi medium, których znamy są jakby martwi...

- A od czego jest internet?

Posłał mu słaby uśmiech.

* * *

Poszukiwania prawdziwego medium nie było takie proste, jak Winchesterowie myśleli. Dean miał zawsze ze sobą kawałek jedwabnego materiału, którym okryto ciało jego przyjaciela, myśląc, że to lepsze niż wożenie ze sobą wszędzie trupa.

Większość ludzi, których napotkali byli zwyczajnymi oszustami, zarabiającymi na swoje życie, spotkali się nawet z jednym opętaniem, gniazdem wampirów, rugaru i dwoma duchami. Liczyli, że może po drodze znajdą jakieś ślady Lucyfera lub choćby Kelly, ale niestety. Cisza.

- Acacia Fuller, mieszka sto kilometrów stąd, nie twierdzi, że jest medium lecz wyrocznią -odczytał Sam z ekranu laptopa. Właśnie mieli mały odpoczynek w motelu. - Oprócz tego nie dodawała dawno żadnych postów na swoim blogu... a wszystko co przejrzałem wskazuje na to, że może trafiliśmy na właściwą osobę.

- Okay, Sammy - powiedział tylko, jemu już było obojętne do kogo pojadą. Tracił nadzieję. Ostatnio nic się im nie układało.

Następnego dnia wymeldowali się z motelu.

- To gdzie mam się kierować, Sam? - zapytał, obejmując dłońmi kierownicę.

- Cawker City, stamtąd będziemy mieli tylko dwadzieścia siedem mil do domu.

- Czyżby to było to miasteczko, gdzie znajduje się największa sznurkowa kula? - starszy parsknął rozbawiony - Gdybym mieszkał w takim miejscu, też zacząłbym widywać rzeczy.

Wkrótce dojechali na miejsce. Dean nie miał nawet ochoty na muzykę, wsłuchiwał się w odgłosy swojego ukochanego auta, Sam spał podczas drogi, słuchając czegoś na słuchawkach. Starszy odchrząknął, próbując obudzić młodszego, ale zapomniał najwidoczniej, że ma on słuchawki. Dźgnął go między żebra, a tamten podskoczył.

- Jesteśmy na miejscu? - zapytał.

- Tak, Śpiąca Królewno. Dziewczyna powinna mieszkać tutaj - skinął głową w kierunku małego i dość starego domu. Nie wyglądał prowincjonalnie, jak każdy dom tutaj, wręcz przeciwnie, wyglądał jakby pochodził z czasów wiktoriańskich, kontrastując otoczeniu.

- To chodźmy.

Wysiedli równocześnie. Dean poprawił swoją kurtkę i wcisnął dłonie do kieszeni, ściskając mocno jedwabisty materiał, jakby próbował otrzymać wsparcie od Castiela. Sam zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Otworzył im podstarzały mężczyzna. Na jego nosie opierały się okulary, długa broda przysłaniała krótką szyję, eleganckie ubranie mogło sugerować, że był bogaty - zresztą sam dom również.

- Dzień dobry, czy pan Fuller? - zagadnął Sam z uśmiechem, który o dziwo wyglądał naprawdę szczerze.

- Owszem, z kim mam przyjemność?

- Jestem Sam, a to mój straszy brat Dean - wskazał skinieniem głowy na niższego - czy... pana żona jest w domu?

Mężczyzna prychnął rozbawiony.

- Moja żona nie żyje od 20 lat, umarła przy porodzie, obawiam się, że przyjechaliście trochę za późno - już zaczął przymykać drzwi lecz Dean je przytrzymał.

- Porodzie... czy w takim razie moglibyśmy porozmawiać z pańską córką? - piegowaty zabrzmiał jak zdesperowany, zdziwił go ten ton w jego głosie.

Pan Fuller przyjrzał się łowcom, na jego usta wpełznął grymas.

- Jesteście kolejnymi, którzy przyszli do niej przez tego cholernego bloga, mam rację? - prawie warknął - Co jakiś czas ktoś ciągle tu przyłazi, czy Wy, ludzie, nie rozumiecie, że nie ma czegoś takiego jak przepowiadanie przyszłości?!

Nie wytrzymał, unosząc się. Dean zmarszczył mocno brwi, miał wrażenie, że coś jest nie w porządku, spojrzał na brata.

- Panie Fuller, pan nie rozum...

- Nie, zniewieściały idioto, ja bardzo dobrze rozumiem, nie zrobicie z mojej córki psycholki! - przerwał Samowi. Jego uwaga sprawiła, iż Dean musiał się powstrzymywać, by mu nie przyłożyć.

-...Tato? - cała trójka usłyszała delikatny, prawie dziecięcy głosik za plecami pana Fullera. Dziadek odwrócił się i popatrzył na swoją córkę.

- Acacio, w tej chwili wracaj do pokoju, kolejni idioci przyszli przez to, co wypisywałaś w internecie!

Sam i Dean wychylili się nieco, by przez ramiona mężczyzny zobaczyć, jak Acacia wygląda, skoro brzmiała jak dziecko.

I właściwie nim była.

Deanowi przypominała wyglądem nieco Claire Novak, miała również długie blond włosy i błękitne oczy ale była o wiele drobniejsza, niższa, bledsza.

- Tato... - zaczęła ponownie, wydawała się być oazą spokoju, jej twarz nie zdradzała żadnej emocji - Nie musisz się bać, nie mają złych zamiarów, czuję to.

- Przestań pieprzyć, niczego nie czujesz!

Dean lekko walnął Sama w ramię, by coś zrobił z tym ojcem, bo nie wytrzyma. Łoś pobiegł szybko do Impali i znalazł tam nieco proszku usypiającego, który jeszcze przed zniknięciem Castiela odebrali jakiejś wiedźmie. Wiedział, ze działa kilka godzin i że nie występują po nim żadne powikłania, więc mógł użyć go na staruszku.

- ...młodą i głupią, nic więcej! -większości tego, co mówił ojciec dziewczyny Dean nie słuchał, myślał o tym, by jego braciszek wrócił - a Ty - Fuller zwrócił się do piegowatego, który posyłał my cwaniacki uśmieszek - lepiej się wynoś stąd nim wezwę pol...

Samuel zdążył akurat wrócić i wysypać na głowę mężczyzny odrobinę proszku. Upadł na podłogę, a jego córka (bardzo, bardzo piękna córka, jak pomyślał Dean) popatrzyła na Winchesterów z lekkim podziwem.

- Kawy? - zagadnęła niepewnie, przygryzając mocno usta.

Bracia skinęli, wymijając leżącego ojca i weszli do środka. Zamknęli drzwi za sobą i poszli za dziewczyną, nie mając za bardzo pojęcia gdzie idą - trafili do kuchni. Dom nawet został urządzony w wiktoriańskim stylu, ale wbrew pozorom wnętrze wydawało się dość skromne.

- Normalnie nikogo już do siebie nie wpuszczam - oznajmiła, wlewając wodę do elektrycznego czajnika - Przychodzą tu jakieś dziwne kobiety, które na siłę chcą wiedzieć jak umrą lub nastolatki chcące wiedzieć, czy ktoś je kiedykolwiek pokocha.

Ustawiła czajnik na elektrycznej podstawie i wcisnęła guzik, by woda się zagotowała. Spojrzała na Deana.

- Wy nie jesteście ani dziwną kobietą a tym bardziej nastolatką, ale i tak czuje, że chodzi o śmierć i miłość.

Starszy łowca zmarszczył brwi, z jeden strony poczuł, że może udało się wreszcie znaleźć prawdziwe medium, ale z drugiej, gdy stwierdziła, że chodzi o miłość, pomyślał, że trafili źle.

- Nie trafiliście źle - usłyszał i poczuł, jak młoda dziewczyna lub jeszcze wciąż dziecko się mu przygląda.

- Cóż - Sam odchrząknął i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce - Jesteśmy tu, ponieważ...

- Samuelu, wiem po co tu jesteście - zacmokała ustami i zbliżyła się do Deana, nie czuł się on zbyt pewnie. Sięgnęła do jego lewej kieszeni kurtki i wyciągnęła kawałek jedwabnego materiału.

- Hm... Castiel - uśmiechnęła się delikatnie.

- Widzisz coś? - piegowaty od razu zapytał, napinając nieco mięśnie ręki, ściskając ją w pięść.

- Oczywiście... Oh, Dean - spojrzała mu w oczy i dotknęła jego policzka, mężczyzna zmarszczył brwi. Przeniosła swoją dłoń na jego ramię, dotykając miejsca, w którym anioł zostawił odcisk swojej dłoni. Jej źrenice znaczenie się zmniejszyły, aż w końcu odchyliła głowę, jej tęczówki uciekły w tył głowy, zaczęła mieć drgawki. Sam szybko podszedł, chcąc coś zrobił, ale Dean zatrzymał go gestem dłoni. Patrzył w lekkiej fascynacji na dziewczynę, poczuł niesamowicie dziwne ciepło, które przeszyło mocno jego bliznę, aż sam dostał drgawek. Młodszy Winchester patrzył na zaistniałą sytuację z lekką ulgą, ponieważ w końcu znaleźli prawdziwe medium.

Acacia odsunęła się od Deana ze łzami w oczach, ale z uśmiechem na twarzy.

- On wcale nie umarł, Dean - oznajmiła cieniutkim głosikiem.

I to mi wystarczyło, wiesz Cas? Dało mi to nadzieję, że wcale nie odszedłeś. Wiedziałem to od początku. Nie mógłbyś odejść...

Wtedy Acacia powiedziała coś jeszcze.

- Ale obawiam się, że sprowadzenie go z powrotem do naszego świata jest niemal niemożliwe. Jego prawdziwe oblicze zostało uwięzione w części Nieba, do której bardzo ciężko się dostać normalnie, a co dopiero niezauważonym. Nie ma go z nami mentalnie, nie będzie go w tym świecie jeśli sam nie będzie chciał wrócić, Dean. Miał dość całego cierpienia i... oh Dean, bardzo przykro mi to mówić, ale on miał dość kochania Ciebie... - z jej pięknych, błękitnych oczu wypłynęły łzy, a następnie przytuliła Deana, jakby wiedziała, że to jest to, czego właśnie potrzebował.


Jak mogłeś mi nie powiedzieć, że cierpisz przez to co do mnie czujesz, Castielu...?


________________________________________________________________________

Witajcie aniołki!

To chyba jeden z najdłuższych rozdziałów jaki w życiu napisałam, a miał być jeszcze dłuższy, ale pomyślałam, że pewnie ledwo taki by się chciało Wam czytać.

Bardzo bardzo bardzo dziękuję za miłe komentarze, które dały mi niesamowitego kopa i siłę do napisania tego rozdziału, oczywiście czekam na kolejne :)

Życzę Wam miłej majówki, niedługo powinniście oczekiwać kolejnego rozdziału!

PS. oprócz tego dodałam do każdego rozdziału te obrazki u góry, stwierdziłam, że rozdziały będą ładniej wyglądać x








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro