III
Dean Winchester stracił w swoim życiu zbyt wiele osób, by pozwolić na to, by stracić kolejną - w szczególności jeśli chodzi o Casa.
Cóż, co łowca mógł powiedzieć? Za każdym razem, gdy odchodził, czuł wielką pustkę, był jego najlepszym przyjacielem i tak jak to anioł czasem mówił "łączyła ich specjalna więź". Oczywiście, że ich łączyła. Ten pierzasty dupek to pierwsza osoba w życiu Deana, która naprawdę ZAWSZE stawała po jego stronie. Nie po stronie Sammy'ego, nie po stronie Bobby'ego...Tylko po stronie Deana. Często zastanawiał się nad tym, dlaczego ta istota jest tak bardzo za nim, dlaczego tak bardzo się o niego troszczy; on sam również się troszczył o swojego przyjaciela, jednak nie umiał pokazać tego tak, jakby chciał. Dokładnie tak miał z każdym. Łowca bał się okazywać uczucia, próbował tłumić w sobie każde dobre uczucie, z wyjątkiem tych związanych z seksem, alkoholem czy tych do swojej Dziecinki. Ale miłość? Przyjaźń? Klepanie po ramieniu wydawało się dla niego najlepszym przekazaniem swoich uczuć lub fala przekleństw - to też jeden ze sposobów.
Z drugiej strony, czy kogokolwiek to dziwiło? Dean przeszedł w życiu zbyt wiele, za bardzo zamknął się w sobie, zbudował dookoła mury, przez które nie potrafi przepuścić nikogo. A gdy w drodze wyjątku dopuścił kogoś do siebie, zostawał niesamowicie zraniony.
Wracając do sprawy z Casem.
On potrafił spierdolić i to nieźle, zachowywał się niesamowicie naiwnie i lekkomyślnie, ale zielonooki wiedział, że anioł stawia nad sobą cele niemożliwe do osiągnięcia i z całego... serca? Cóż, tak, z całego serca pragnął poprawić świat na lepsze. Winchester wiedział, że świata nie da się naprawić, przekonywał nieraz Casa, iż to niemożliwe, że ludzie nigdy się nie zmienią, ale cóż, pierzasty musiał mieć swoje zdanie w tym temacie. To było nieco... Dziwne, że istota pozaziemska posiadała tak ogromną wiarę w ludzkość. Wiarę w Deana.
Wiarę, której teraz potrzebował.
Nadal nie mieli Lucyfera. Nadal nie mieli tej zapłodnionej kobiety. Brytole. I jeszcze Cas.
Dean nie potrafił myśleć o niczym innym, a jego brat nie potrafił nawet go pocieszyć. Bo i po co miałby to robić i ryzykować zbesztaniem? Wolał szukać informacji w internecie, w przeciwieństwie do brata, który uciekał od problemów z kolejną butelką whisky.
Nie wiedział już co zrobić, by nie czuć nic. O tym właśnie marzył - by przestać czuć.
Wtedy zebrał się, chwycił kluczyki do Dziecinki i wyszedł. Tak, musiał wyjść, musiał znaleźć kogoś, kto by go pocieszył. Kogoś, kto sprawiłby mu niezwykłą przyjemność.
* * *
- Jonas się ucieszy, że udało mi się w końcu Cię gdzieś wyciągnąć! - powtórzyła po raz setny tego wieczoru. Jechali właśnie fordem Mishy w stronę klubu. Nie miał on zamiaru pić, no może trochę jabłkowego soku. - Myślę, że mu się podobasz, wiem, że jest młodszy i trochę gówniarz z niego, ale nie możesz zaprzeczyć, że ma w sobie urok!
Jonas nie był uroczy. Ani trochę. Na całym jego ciele wyskakiwały pryszcze, na dodatek używał okropnych perfum, a jego uśmiech wyglądał jakby go bolał. Ale czarnowłosy nie lubił myśleć o ludziach w ten sposób, starał się jak mógł nie być tak powierzchowny lecz niestety nie zawsze dało się to zrobić. Wymyślał każdemu wady, tylko po to, by zniechęcić się do ludzi.
Często myślał, iż w poprzednim życiu ktoś musiał go niesamowicie zranić, tak, wierzył, że istnieją jakieś poprzednie życia, może nie do końca było to zgodne ze wszystkimi przykazaniami jego katolickiej wiary... Ale nie mógł znieść myśli iż ludzka dusza przeżywała tylko jedno życie.
- Jest miły, Wendy, ale nie jest w moim typie. - oznajmił cicho, na co ona sprzedała mu kuksańca w ramię.
- Nikt nie jest w Twoim typie. Ty Mojego-Serca-Nikt-Nie-Zdobędzie-Głupku.
Zawsze śmiał się, gdy tak go nazywała.
- Nie szukam miłości, chciałbym po prostu odpocząć od...
- Od czego? - przerwała mu, nim zdążył choćby układać zdanie w głowie. - Czym może być zmęczony człowiek w Twoim wieku? Bo na pewno nie życiem. - mógł przysiąc, że gdy słyszał TEN ton głosu, wydobywający się z jej ust miał silne dreszcze. Jej stanowczość bywała przerażająca.
- ...nie wiem, po prostu, to jest głupie, okay? - spojrzał na nią, gdy stanęli na światłach. - Wends, próbowałem nie raz, poza tym, co powiedziałbym moim dzieciom, gdyby pewnego razu przyszły do mnie? Oni nie wiedzą, że ich ojciec jest cholernym pedałem! Vicki w życiu im nie powie, już wystarczająco się mnie wstydzi.
Kobieta tylko spuściła wzrok. Wiedziała przecież jak wygląda sytuacja Mishy. Często zastanawiała się jak mu pomóc, próbowała z całego serca, ale on, cholerny, uparty głupek nie chciał, by mu pomagała. Nie potrafiła zrozumieć również podejścia jego ex żony. Czy orientacja seksualna naprawdę ma aż tak duże znaczenie przy byciu ojcem? Ona nie chciała, by ich dzieci wiedziały o "zboczeniu" ich tatusia. To było naprawdę przykre.
Wkrótce w milczeniu dojechali na miejsce. Zajęli miejsce na parkingu i wysiedli z samochodu. Niebieskooki zaczął mierzwić swoje włosy, wpatrując się w swoje odbicie w szybie.
- Wyglądasz pięknie, chodźmy już! Potrzebuję drinka! - pośpieszyła go, ciągnąc za ramię. Mężczyzna zaśmiał się głośno, bywała taka urocza.
Właściwie, była jeszcze dzieciakiem w ciele drobnej lecz seksownej 22-latki. Możecie nie wierzyć, ale wciąż sypiała z pluszakami w piżamce w małe kotki. Tak jak Misha nie miała nikogo, ale za priorytet stawiała znalezieniu mu kogoś, nie sobie. Zawsze myślała tylko o innych, irytowało to mężczyznę, pragnął, by wreszcie zrobiła coś dla siebie.
Klub wyglądał zwyczajnie - jak przeciętny, normalny klub z dużą ilością kolorowych lamp, niewielkim barem, kilkoma boksami, które praktycznie zawsze rezerwowano... No, z wyjątkiem tych wszystkich napalonych facetów i kobiet, które zachowywały się jak Ci napaleni faceci. Seks czuło się w powietrzu, a gdyby wyłączyć wręcz ogłuszającą muzykę, na pewno usłyszałoby się jęki czy krzyki o prośbę mocniejszego pieprzenia. Ah, no i tęczowe flagi. Wisiały praktycznie wszędzie lecz to akurat było okay.
Wendy pociągnęła go aż pod sam bar, gdzie obsługiwał Jonas.
- Jooooonas! - zawołała aż nazbyt radośnie. Misha stanął tuż za nią, jakby próbował się schować, ale nie przed Jonasem, chciał schować się przed samym sobą, nie czuł się tu dobrze.
- No nareszcie jesteście! - chłopak wywrócił oczami z szerokim (pełnym bólu) uśmiechem. - Siadajcie. - wskazał gestem ręki na stołki. Oboje zajęli wskazane miejsce, a pryszczaty podał im zimne piwo. Blondynka od razu zauważyła grymas na twarzy swojego przyjaciela.
- Pij, dziś śpisz u mnie, zapłacę za taksówkę. - obdarzyła go uśmiechem i chwytając w kościstą dłoń kufel, stuknęła go lekko z tym drugim. - Na zdrowie!
Jedyne co pomyślał, to to, że dla przyjaciółki zrobi wszystko, więc po prostu zaczęli się upijać.
Nie wypił ani kropli swojego ulubionego jabłkowego soku. Ale za to poszedł tańczyć - a to wychodziło mu cholernie, cholernie dobrze. Wiedział jak dobrze ruszać tyłkiem, więc szybko dookoła niego i jego towarzyszki zebrała się grupa gapiów. Niebieskooki odgarnął krótkie włosy ze spoconego czoła i zagryzł wargę, obejmując Wendy wokół talii. Zaraz mieli wykonać swój najlepszy ruch, czyli ten w stylu tango, gdzie partnerka zarzuca nogę na ciało swojego partnera, a potem powoli opuszcza się do tyłu, by po chwili gwałtownie się podnieść. Misha uwielbiał tańczyć z nią. Uważał, że jest to czysta przyjemność, na dodatek miał świadomość, iż wyglądali niesamowicie seksownie - nawet jeśli mieli na sobie stare i znoszone ubrania.
Przestali tańczyć, gdy zaczęli czuć się trzeźwi, wtedy wrócili do baru, by upić się jeszcze bardziej. Kiedy tak siedzieli, pijąc kolejne piwo, do Mishy podszedł jakiś mężczyzna, na oko przed trzydziestką, wysoki, ciemne włosy, brak zarostu, szare oczy, całkiem przystojny i dobrze zbudowany.
- Jestem Tommy i uważam, że masz najlepszy tyłek w całym klubie. W całym cholernym mieście! - powiedział wprost, patrząc mu głęboko w oczy.
Niebieskooki uśmiechnął się zadziornie w odpowiedzi, jego upojenie wyraźnie wskazywało na to, że miał stan, w którym flirtowałby ze wszystkim co się rusza, może i nawet przeleciałby wszystko co się rusza.
- A ja jestem Misha, mój tyłek nie ma imienia, ale możesz mu mówić Paul, jeśli chcesz. - próbował być zabawny.
Widział, jak Tommy powstrzymuje śmiech.
- Okay, MISHA - dlaczego każdy tak dziwnie akcentował jego imię? - Czy Paul ma ochotę na zabawę?
Wendy zachichotała, podsłuchując rozmowę.
- Wybacz Tommy, Paul nie bawi się w "pociąg wjeżdża do tunelu". Więc proszę Cię, idź kurwa do domu. - rzucił tylko, odwracając się od niego. Blondynka śmiała się, trzymając się za brzuch. Zdezorientowany podrywacz odszedł, nie wiedząc nawet co odpowiedzieć, cóż, kto jeszcze używa wyrażenia "pociąg wjeżdża do tunelu"?
Tylko Misha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro