Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

deux

— Tu mieszkam.

— Wow — skomentował jedynie Hoseok, nie mogąc oderwać wzroku od ogromnego domu, a właściwie pałacu, który przed nim się piętrzył. Mógłby przysiąc, że ten budynek był większy od ich szkoły.

— Widzimy się jutro, tak? O której będziesz w szkole? — zapytał Taehyung, próbując nie przewrócić oczami na reakcję kolegi. W ciągu ostatnich lat zdążył się przyzwyczaić do zdziwienia swoich znajomych na widok miejsca jego zamieszkania, ale zawsze irytowało go to równie mocno.

— Mam tramwaj około siódmej, więc tak na ósmą powinienem być — odpowiedział chłopak, uśmiechając się niepewnie.

— Ja też przyjadę o tej godzinie. Poczekam na ciebie przy wejściu, może być?

— Jasne. Do zobaczenia jutro! — Hoseok pomachał mu jeszcze na pożegnanie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę stacji metra.

Taehyung odliczył od stu w dół dla uspokojenia, po czym wszedł na posesję własnego domu. Prowadziła do niego szeroka, brukowana ścieżka ozdobiona kolorowymi krzaczkami po obu stronach. Była na tyle długa, że mogłoby stanąć na niej co najmniej dwadzieścia samochodów. Na jej końcu stał dom państwa Kim, nie Taehyunga. W żadnym wypadku nie identyfikował się z tym miejscem.

Jego zdaniem dom był swego rodzaju azylem, gdzie chciał wracać i do którego lubił wracać, mógł wyglądać najgorzej na świecie i zachowywać naturalnie. Dom rodziców zupełnie mijał się z założeniami ich dziecka.

Nienawidził wszystkiego, czym się otaczał. Fałszywa rodzina, fałszywa służba, fałszywe relacje. Nie miał możliwości nawet, by poczuć się szczęśliwy, skoro definicji szczęścia jeszcze nie znalazł.

Nie potrzebował dużo, był tego pewien w stu procentach i tylko czekał, aż ktoś go zapyta, czy jest szczęśliwy. Najpierw odpowiedziałby pytaniem na pytanie ("a na jakiego wyglądam?"), a później, wiedząc, jaka padnie odpowiedź, ciągnąłby nostalgicznie, że nie, bo nikogo nie obchodził, nie, bo pieniądze nie zapewniają szczęścia, a on nie jest materialistą i nie, bo nie. Powiedziałby też, że nie rozumie, jak można pytać go o coś tak oczywistego. Tak, powiedziałby, gdyby tylko ktoś się tym interesował, ale nigdy nikt nie zapytał.

Było w nim trochę egoisty i ofiary. Lubił się użalać nad sobą, czasem ponarzekać (czasem często) i całkiem nieświadomie traktować innych z góry, chociaż wcale tego nie chciał. Nie warto się zaprzyjaźniać, bo zaraz wyjadę, nie potrzebuję pieniędzy za najdroższy zegarek, jaki sprzedawano w zeszłym roku, możesz mnie odwieźć, to nie będę dzwonił po ochroniarza ojca. Nie zdawał sobie sprawy, że mimo uciekania od własnych rodziców, stawał się jak oni.

Zatrzasnął za sobą ogromne, mahoniowe drzwi i ściągnął buty, nie siląc się na rozwiązywanie ich. Przywitał go jeden z tysiąca niepotrzebnych ochroniarzy, odpowiedział mu przewróceniem oczami i od razu skierował się w stronę swojego pokoju. Nie minęło dziesięć minut, w czasie których jedynie leżał bezczynnie na łóżku, a jego ojciec stanął w progu drzwi.

— Mówiłem, żeby pukać — przypomniał znudzonym tonem, poprawiając poduszki pod głową. Irytowało go dosłownie wszystko i miał ochotę krzyczeć.

— Dlaczego nie przebrałeś spodni? I koszuli? — usłyszał pretensjonalny głos.

— Chyba zapomniałem.

— Zejdź na dół.

Nie miał nic do gadania. Musiał zejść, nawet nie wiedząc w jakim celu. Nikt się z nim nie liczył. Zwlekł się więc z łóżka i zbiegł po schodach, próbując nie tupać ze złości tak głośno, jak tylko umiał. Był dziecinny, ku niezadowoleniu rodziców dziecinny i często narcystyczny.

Znalazłszy się na dole, przeszedł długim korytarzem aż do ostatnich drzwi, które prowadziły do kuchni. Zamknął je za sobą nieco za głośno, odnotowując przy tym zirytowane westchnięcie i zajął miejsce przy stole, naprzeciwko swoich rodziców.

Nienawidził ich z całego serca. Matka, wiecznie milcząca i opanowana, sprawiała, że chciał wrzeszczeć najgłośniej, jak tylko umiał, by także usłyszeć krzyk z jej własnych ust. Ona nigdy nie dawała się wyprowadzić z równowagi, potrafiła tylko kiwać na niego głową w karcący sposób i przeglądać durne papiery do pracy. Była wyprana z emocji, a przynajmniej w stosunku do niego, czego nie potrafił znieść. Nie przytulał jej, nie rozmawiał z nią, nawet się nie witali po tygodniowej rozłące spowodowanej kolejną delegacją. Istniała, bo istniała, kiedy znikała, to znikała. Chodziła jedynie po domu, a raczej poruszała się po nim jak duch. Snuła między korytarzami z kubkiem herbaty w jednej ręce, a segregatorami w drugiej. Wyglądała, jakby wiecznie panowało zimno. Nosiła obcisłe swetry i szerokie, materiałowe spodnie, na których widok Taehyungowi zbierało się na wymioty. Nigdy nie rozpuszczała włosów, sięgających jej teraz pewnie do pasa albo dalej, do kolan może; nie dało się stwierdzić, bo zaplatała je w warkocz i podpinała wysoko, jakby nikt nie mógł tej długości odgadnąć. I pachniała, pachniała jak fiołki i jak rosa o poranku, a jemu kojarzył się ten zapach z domem. Następna rzecz, której nienawidził.

Ojciec był jej zupełnym przeciwieństwem - zawsze miał dużo do powiedzenia, wszędzie było go pełno, nie lubił marnować czasu. To trzeba zrobić, tamto napisać, tego dopilnować. Nie nosił niczego, oprócz białych koszul i tych samych, brzydkich, najbrzydszych jeansów w kolorze głębokiej czerni. No, miał jeszcze zegarki, chyba na każdy dzień tygodnia inny, oczywiście najdroższe, obrzydliwie drogie. Ze swoim jedynym synem rozmawiał tylko, gdy znalazł powód, do którego miał potrzebę się doczepić lub ktoś go zdenerwował i uznawał, że to on zasługuje na godzinny wykład o tym, jacy idioci pracują w  jego firmie, w jego najlepszej w kraju firmie. Taehyung nie miał pojęcia, w jaki sposób jego rodzice zostali małżeństwem, skoro nigdy nie widział, by rozmawiali dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Byli zupełnymi przeciwieństwami. Jedyne, co ich łączyło, to adres zamieszkania i ten Taehyung, wadzący Taehyung. 

— Jak w szkole?

— A jak ma być? Dobrze.

— Poznałeś kogoś? — zapytał ojciec. Matka dmuchała tylko w kubek z herbatą i wciskała twarz w kołnierz golfu. — Miły? — dodał, ale wcale nie oczekiwał odpowiedzi. — Pamiętaj, że ta szkoła to dla ciebie wielka szansa, żebyś został kimś ważnym. Musisz się uczyć, robić dobre wrażenie i... gdzie jest twój zegarek?

— Nie ma — Taehyung wzruszył ramionami i naciągnął rękawy koszuli. Było mu gorąco.

— Jak to: nie ma? A gdzie jest?

— No... — chłopak zmarszczył brwi. Wiedział, co się z nim stało, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy go w końcu pozbierał i wyrzucił. Gdzie on właściwie był? — Zgubiłem. Wypadł mi z kieszeni, jak wracałem do domu. Zdjąłem po akademii, żeby nikt mi go nie chciał ukraść.

— Synu! — krzyknął ojciec piskliwym głosem. — Wiesz, ile on jest wart?! Tu nawet nie chodzi o pieniądze, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile kosztowało mnie sprowadzenie go z Arabii?! W ogóle nie szanujesz swoich rzeczy, niczego nie doceniasz, nie...

Potem już nie słuchał. To działało jak zdarta płyta, której nie da się wyłączyć. Musiał przeczekać kilkadziesiąt minut, pozwolić się ojcu wyprodukować i powiedzieć "tak, następnym razem będę uważał". To zawsze wystarczało.



Jeon Jungkook mógł sobie wmawiać, że zdąży spłacić swój dług, a w rzeczywistości dobrze wiedział, jak wyglądało to tak naprawdę. Miał opcję, by próbować sprzedawać narkotyki przypadkowym osobom, zarabiać niewielkie sumy i magicznie rozpływać się w powietrzu. Drugi wybór pasował mu dużo bardziej, bo polegał na uzależnieniu jednego, konkretnego człowieka i sprawieniu, że zrobi dla niego wszystko.

O Taehyungu usłyszał po raz pierwszy w telewizji jako o "dziecku państwa Kim, który znów zmienia miejsce zamieszkania". Wystarczyło pojawić się w odpowiednim miejscu i czasie, dopełnić informacje i zacząć realizować swój plan.

Taehyung zdecydowanie miał pieniądze i zdecydowanie nie szanował ich wartości. Udowodnił to chociażby przez zegarek, najdroższy w roku zegarek, który pozwolił sobie zniszczyć bez wymuszenia odkupienia go. Nie zależało mu na nim, był pewnie rozpieszczony i samotny, a takiej osoby potrzebował właśnie Jungkook. Wydawał mu się nieco desperacki, trochę żałosny i odrobinę dziecinny, gdy pytał Jung Hoseoka prawie wprost o zostanie jego przyjacielem, bo nikogo nie miał. Nie mógł się doczekać, by go poznać.



Sam Jung Hosoek nie przyszedł na umówione miejsce, mimo że Taehyung czekał. Poświęcił się nawet i wybrał tramwaj zamiast podwózki przez ochroniarza ojca i wstał ponad godzinę wcześniej, by się przypadkiem nie spóźnić. Starał się, naprawdę się starał, a piętnaście minut spóźnienia jego nowego kolegi utwierdzało go w przekonaniu, że wszystko poszło na marne.

Stał na placu szkolnym, opierając się o budynek szkoły i przyglądając studentom. Praktycznie każda dziewczyna wyglądała tak samo, nie tylko ze względu na granatowy mundurek, który był wymogiem tego liceum: miały w ten sam nudny sposób ścięte włosy, umalowane brwi i założone torby na ramię. Nie było takiej, która wyróżniałaby się z tłumu lub przyciągała wzrok. U chłopców jedyne, co ich rozróżniało, to fryzura. Poza tym nie dostrzegał różnic.

W pewnym momencie zawiesił wzrok na osobie, która stała za bramą. Pomimo wrześniowego upału miała zarzucony kaptur na głowę. Nie dało się zobaczyć jej twarzy, ale Taehyung był prawie pewien, że to chłopak ze względu na jego posturę. Nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czy patrzył akurat na niego, ale takie odniósł wrażenie. Minęło kilkadziesiąt długich, dziwnych sekund, a tamten nawet nie drgnął. Może to tylko manekin? Dlaczego manekin miałby wywoływać dreszcze u Taehyunga, nic nie robiąc?

Poczuł, że nagle nie ma września, a nastał zimny, mroźny grudzień. To nie było normalne, nie dla niego, bo ktoś właśnie naruszał jego przestrzeń osobistą z odległości stu metrów. Chciał to wyjaśnić. Jakim prawem...

— Hej! Hej, Taehyung!

Jego uwagę zwrócił Hoseok, który pojawił się znikąd. Dyszał, jakby chwilę wcześniej przebiegł maraton.

— Coś się stało? — zapytał, spoglądając co chwilę na postać za bramą. — Wszystko w porządku?

— Tramwaj nie przyjechał, wsiadłem w inny, a to nie ta dzielnica, więc musiałem biec. Przepraszam za spóźnienie. Miałem napisać, ale nie wymieniliśmy się numerami i... idziemy? — zakończył z przyjaznym uśmiechem. 

— Jasne — wymamrotał Taehyung, w duchu odpuszczając. Posłał ostatnie, pożegnalne spojrzenie zakapturzonemu chłopakowi i ruszył za Hoseokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro