Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29.

🏒🏒🏒 X: #ᴅᴡᴛʜᴘ_ᴡᴀᴛᴛ 🏒🏒🏒

Mecz półfinałowy przyszedł szybciej niż przypuszczałem. W tym dniu gruba warstwa śniegu pokryła wszystko wokoło. Dziękowałem Bogu, że mieliśmy rozegrać to spotkanie u nas. Maggie i ja szliśmy przez tereny kampusu trzymając się za ręce. Co rusz naśmiewałem się z jej purpurowej czapki, a ona narzekała na śnieg i mróz.

— Nigdy nie przyzwyczaję się do tej pogody. Wszyscy są oczarowani białym puchem, a ja mam go dość.

— Oj nie marudź — złapałem ją od tyłu i mocno przytuliłem — jest romantycznie.

— Nogi mi marzną, nie jest romantycznie.

— Maggie Ash, niepoprawna maruda.

Okręciłem nas wokół własnej osi, a ona pisnęła.

— Austin Duxbury — beznadziejny romantyk — odbiła piłeczkę.

— A jakże — zgodziłem się, a potem dałem jej buziaka w policzek.

Przeszliśmy parę metrów, a ja co rusz dziękowałem mijającym osobom za słowa wsparcia. Cała uczelnia żyła dzisiejszym meczem, trybuny będą zapełnione do ostatniego miejsca.

— Denerwujesz się?

Margaret ścisnęła moją dłoń, a ja wzruszyłem ramionami.

— Trochę. Niby to już rutyna, wychodzisz na lód w pełni skoncentrowany i przygotowany na mecz, ale wciąż jest ta nutka niepewności. Moi i fakt, że to pierwszy mecz Harry'ego w pierwszym składzie nie pomaga. Denerwuję się za niego — zaśmiałem się — wiem, że jest fantastycznym bramkarzem, ale to półfinał. Ja bym narobił w portki.

— Za słabo się cenisz. — Przytuliła się do mojego boku. — Opanowałbyś nerwy. I to urocze, że denerwujesz się za przyjaciela. — Pociągnęła mnie za rękaw, a gdy się nachyliłem, dała mi buziaka. — Mówiłeś ojcu o meczu? — zapytała szeptem, a ja się na chwilę napiąłem.

Od pamiętnego Święta Dziękczynienia rozmawialiśmy dosłownie raz. Zadzwoniłem do niego w Boże Narodzenie, a ten wydusił suche dziękuję na życzenia i się rozłączył. Nie było sensu mówić mu czegokolwiek związanego z moim życiem. Miał mnie wyraźnie w nosie. Zbyt długo czekałem, aż się ocknie i doceni, że jestem. To nigdy nie nastąpi. Musiałem przestać żyć marzeniami.

— Nie. I tak by nie przyjechał.

— Przykro mi, Austin.

Margaret ponownie przytuliła się do mojego boku, a mnie zaczęło coś drapać w gardle. Mogłem zgrywać twardziela, ale wiedziałem, że gdyby ojciec jednak się zjawił, to najpewniej sparaliżowałoby mnie ze stresu, strachu, ale i szczęścia.

Miałem dwadzieścia jeden lat, ale potrzebowałem akceptacji ojca i mimo, że wciąż mi jej odmawiał, naiwnie wierzyłem, że zmieni zdanie.

— Najważniejsze, że będę mieć ludzi na trybunie, którym na mnie zależy.

Ucałowałem czubek jej głowy i przełknąłem, bo na horyzoncie pojawiła się sportowa hala.

— Mi bardzo zależy — szepnęła.

Słowa Margaret ponownie mnie rozgrzały od środka. Nie miałem akceptacji rodziny, ale słowa otuchy i wiara Maggie mi wystarczały.

— Połamania kija, złamania ochraniacza i łatwego do złapania krążka.

Ash objęła mnie mocno, gdy stanęliśmy przed drzwiami do szatni.

— Nie dysku? — zażartowałem chcąc rozładować napięcie.

— Od początku wiedziałam jak to się nazywa — odsunęła się, a w jej czach błyszczał humor — wiedziałam, że dostaniesz zawału, jak pomylę nazwy. Uroczo się denerwujesz.

Pokręciłem głową, ale nie było mi dane skomentować wyznania Margaret, bo ta wspięła się na palce i mnie pocałowała. Nie delikatnie i szybko, ale długo i namiętnie. Tak, że przez moment zapomniałem, gdzie byłem, jak się nazywałem i co mnie za chwilę czekało.

— Halo, Duxbury, może zostawisz te macanki po meczu? — Walker przeszedł koło nas i niemiłosiernie się skrzywił.

Potem zobaczył twarz Margaret i uniósł brwi.

— Cicha woda brzegi rwie — zagwizdał i wyszczerzył się złośliwie. — Już myślałem, że zdradzasz swoją laskę z kimś innym. Widzę Ash wcale nie jest taka zimna i opanowana.

Zrobiłem krok w jego stronę z zamiarem dania mu w pysk, ale dłoń Margaret mnie powstrzymała.

— Nie warto. — Uśmiechnęła się ciepło i zaczekała aż Walker wszedł do szatni. — Skup się na meczu i olej go.

— Powinien dostać w mordę. — Zacisnąłem szczękę.

— Powinien i kiedyś dostanie, ale dzisiaj go olej. — Wzrok Maggie prześlizgnął się ponad moim ramieniem. — Jackson i Harry już przyszli, zostawiam cię z nimi, bądź grzeczny, okej?

Wypuściłem głośno powietrze i pokiwałem głową, a potem obserwowałem w ciszy, jak Margaret witała się z chłopami.

— Dobra, lecę do Camille. Powodzenia na meczu, Bobry! — zawołała idąc ku wyjściu na halę.

— Jesteśmy Borsukami! — Jackson uniósł dłonie i zmarszczył brwi, a ja się uśmiechnąłem.

Cała Ash.

Atmosfera w szatni była napięta, każdy czuł zdenerwowanie zbliżającym się meczem, a gdy wyszliśmy na lód, to uczucie się tylko spotęgowało. Tak jak przewidywałem, trybuny były zapełnione do ostatniego miejsca. Wszystkie oczy skierowały się na nas, ciężar oczekiwania ludzi ważył więcej niż tonę. Z tysięcy gardeł wydobył się krzyk, gdy zaczęliśmy wyjeżdżać na lodowisko, wywoływani przez akademickiego spikera.

Coś ciężkiego opadło mi na klatę, nabranie powietrza sprawiało wysiłek. Ochraniacze i kask z każdą minutą były coraz cięższe. Zamknąłem oczy i przełknąłem. Skupiłem się na biciu serca, zsynchronizowałem do jego uderzeń oddechy i powoli się wyciszyłem.

Dam radę — ścisnąłem w dłoni kij.

Stres powoli opadł, zastąpiło go uczucie spełnienia, wolności i dumy. Czułem, że latam, zostałem poniesiony przez okrzyk ludzi.

Oni na mnie liczyli, więc dam im widowisko, jakiego długo nie zapomną

Rozpędziłem się i i zrobiłem małe ósemki, chcąc się jeszcze dogrzać przed meczem. Mięśnie w łydkach były napięte i gotowe na gwałtowny ślizg bądź unik. Obserwowałem niczym jastrząb zawodników z przeciwnej drużyny, oceniałem ich możliwości i próbowałem odgadnąć słabości.

— Powodzenia stary — stuknąłem się rękawicami z Harrym — zabetonuj bramkę.

Chłopak uśmiechnął się blado. Mogłem się tylko domyślać, jak bardzo był zdenerwowany. Każdy już wiedział o kontuzji Briana i cały kampus szeptał o nowym bramkarzu i o tym czy udźwignie presję.

Udźwignie.

Wiedziałem to. Przez ostatnie półtora roku trenował jak szalony. Był gotów w każdym aspekcie i jedyne co mogło go powstrzymać, to jego własna głowa. Harry był jednak twardy. W jego oczach oprócz strachu kryła się determinacja. Był pełnokrwistym Borsukiem i szczerze? Widziałem go w przyszłym roku na moim miejscu. Na miejscu kapitana.

— Będzie dobrze, Harry. — Jackson dał mu przyjacielskiego kopniaka, potem podjechał do mnie i jak już tysiąc razy wcześniej, stuknęliśmy się kaskami i spojrzeliśmy sobie w oczy.

— Za wygraną — powiedziałem z mocą.

Kilka minut później ustawiliśmy się na swoich pozycjach. Rzuciłem szybkie spojrzenie na trybuny, i gdy dostrzegłem mojego angielskiego naleśnika, uśmiechnąłem się pod nosem.

Walka o finał była najbardziej zaciętym meczem, jaki było mi dane stoczyć. Ofensywa broniła jak szalona. Kruki z Mountain Moon zapychały każdą dziurę i przerywały wszystkie nasze ataki. Każdy z chłopaków był sfrustrowany, a trener Randall zdzierał sobie gardło wykrzykując w naszą stronę pojedyncze akcje. Nic to jednak nie dało.

Pierwsza tercja zakończyła się bezbramkowym wynikiem.

— Ktoś zauważył słabe strony Kruków? — wydarłem się, gdy siedzieliśmy w szatni.

Rozejrzałem się po niepewnych twarzach kolegów i zacisnąłem szczękę. Oczywiście, że nikt się nie odezwał. Kruki były dzisiaj w najwyższej formie.

— Dobra, ciśniemy w ataku. Strata bramki może odsłonić ich słabą strony.

— Łatwiej powiedzieć niż zrobić — mruknął Hudson. — Jakbyś nie zauważył, próbujemy im wbić gola od dwudziestu minut.

— Wiem, Paul — posłałem mu chłodne spojrzenie — musimy starać się bardziej. Słuchajcie! — Klasnąłem w dłonie i przywołałem ich ruchem ręki. — Zaczynamy z grubej rury, pierwsza akcja i przemy do przodu. W zależności od sytuacji albo gramy na skrzydło albo idziemy środkiem — dam znać, jak wywalczę krążek.

Nie brałem pod uwagę innej opcji. Musiałem wyszarpać krążek od zawodnika Kruków i potem błyskawicznie zdobyć bramkę. Wszedłem na lód z ogromną determinacją i skupieniem. Zacisnąłem zęby na ochraniaczu i wbiłem spojrzenie w atakującego przeciwnej drużyny.

Kiedy rozległ się ostry dźwięk gwizdka, pognałem do przodu. Dosłownie wyrwałem krążek przeciwnikowi i wiedziałem, że w grę wchodziło tylko jedno zagranie.

One-timer.

Nie podałem do żadnego z kolegów. Dostrzegłem minimalną szparę pomiędzy dwoma atakującymi Kruków i postanowiłem działać. Gnałem jak wiatr, taranując kolejnych zawodników przeciwnej drużyny. Widziałem tylko bramkarza, który już czaił się na mój strzał. Zamachnąłem się, posłałem krążek w prawy górny róg, a potem zastygłem.

Lampka nad bramką zapaliła się, a ludzie na trybunach zawyli. Udało się, prowadziliśmy w spotkaniu.

Ktoś wskoczył mi na plecy, inny klepnął w ramię, wokół rozległ się krzyk z czterech gardeł. Chłopaki gratulowali mi akcji, a ja dostałem skrzydeł. Udało mi się strzelić jeszcze dwie bramki.

Borsuki zwyciężyli z Krukami 3:0.

Byliśmy w finale.

Biegaliśmy jak szaleni po ringu jeszcze dziesięć minut po zakończeniu spotkania. Ściskaliśmy po kolei Harry'ego, który przeszedł śpiewająco próbę, jako pierwszy bramkarz drużyny. Przybijaliśmy piątki z ludźmi z wykładów, ćwiczeń, znajomymi i kompletnie obcymi. Czułem magię w powietrzu, to miał być mój ostatni finał jako Borsuk. Ostatnie spotkanie w takim składzie, z tymi chłopakami.

Wyparowaliśmy z hali z uśmiechami na twarzach i okrzykami. Zapomniałem o całym świecie. Szedłem jak paw pomiędzy Jacksonem, a Harrym, którym zarzuciłem po ramieniu na barki i szczerzyłem się do każdej mijanej osoby.

Do finału zostało sześć dni, sześć dni ciężkich treningów, nerwów i wyrzeczeń, ale teraz się to nie liczyło.

Nadszedł czas świętowania.

— Borsuki w finale! — Rudowłosy Marc Connelly, z którym chodziłem razem na nieszczęsną ekonomię wydarł się unosząc w triumfie dłoń.

— W finale! — zawyła zgodnie cała drużyna.

Mieliśmy w planie iść do Shepherda, Hudsona i Villa, spuścić nieco parę, ale w cywilizowany sposób i po prostu nacieszyć się wygraną. Marzyłem o ich wygodnym fotelu w salonie. Byłem tak rozkojarzony, że Jackson musiał mnie dwa razy klepnąć, aby zwrócić moją uwagę.

— Tam stoi Margaret. — Wskazał ruchem głowy dziewczynę, która wciąż opatulona w koc, przystawała z nogi na nogę z nieco zbitą miną.

Cholera.

Kompletnie zapomniałem o Maggie. Szalałem po ringu dobre dziesięć minut i ani razu do niej nie podjechałem. Zrobiło mi się głupio, uczucie lekkości i radości opadło i byłem teraz na siebie zły. Chyba przyzwyczaiłem się, że nikt na mnie nie czekał na trybunach, ale to nie tłumaczyło mojego egoistycznego zachowania.

Podbiegłem do Ash, która wciąż stała przy wejściu do hali i zacząłem ze skruchą przepraszać.

— Wybacz, porwały mnie emocje. — Przytuliłem ją mocno, a ona po lekkim zesztywnieniu, oddała uścisk. — Przepraszam, Maggie.

— Nic się nie stało — odszepnęła miękko. — Gratulację, to był piękny mecz. Dałeś radę z krążkiem.

Zaśmiałem się w jej włosy, a potem delikatnie odsunąłem.

— Idziemy świętować do chłopaków, pójdziesz ze mną? — Spojrzałem na nią z uśmiechem, a ona zerknęła ponad moim ramieniem i otuliła się mocniej kocem.

— Może następnym razem. — Założyła włosy za ucho i spojrzała pod nogi. — To chyba świętowanie w gronie facetów. Tylko bym przeszkadzała.

— No co ty — zaprzeczyłem. — Będzie fajnie, chodź...

— Duxbury, ruszaj dupę!

Jeden z chłopaków zagwizdał przeciągle i zaczął mnie pospieszać. Spojrzałem na Margaret. Chciałem złapać ją za rękę, ale ona schowała ją pod koc.

— Idź do kolegów. Potem mi opowiesz o konkursie bekania i sikania — zażartowała, ale jej oczy kryły coś, co mi się nie podobało.

— Maggie...

— No dawaj, Austin!

Stałem pomiędzy chłopakami i Margaret i nie wiedziałem co robić. Moja głowa przekręciła się w lewo, potem w prawo, a następnie poczułem na policzku wargi Ash.

— Idź świętować mecz. Zobaczymy się jutro. — Uśmiechnęła się, tym razem jakoś cieplej i szepnęła: — Jestem z ciebie dumna.

Pochyliłem się i ją pocałowałem. Miękkie i gorące wargi Margaret smakowały wyjątkowo słodko. Jej drobna dłoń pogładziła mój policzek, a potem wplotła się we włosy i przez moment zacząłem poważnie rozważać olanie świętowania zwycięstwa z resztą chłopaków, ale Ash delikatnie mnie odepchnęła.

— Miłego świętowania, daj znać, jak będziesz w domu.

Położyła dłoń na mojej klatce, a ja skinąłem głową, czując, że Margaret nie była w nastroju na imprezy. Potem jej to wynagrodzę — pomyślałem, gdy szedłem z chłopakami do domu Hudsona i spółki.

Tylko, że potem pojawili się z ludzie z kampusu, ja wypiłem o jedno piwo za dużo i zasnąłem na podłodze w salonie. Dopiero rano odczytałem wiadomość od Maggie i zalały mnie ponowne wyrzuty sumienia.

Maggie♥️: Chyba impreza była bardzo udana, bo zapomniałeś o wiadomości... Daj znać, jak wstaniesz okej? Trochę się martwię.

Przekląłem pod nosem i wybrałem jej numer. Zacząłem bębnić palcami o blat stołu ze zniecierpliwienia — to był już czwarty sygnał, a ona wciąż nie odbierała. Ktoś zajęczał w kącie. Jakaś postać w zielonej koszulce zerwała się z podłogi i pognała do łazienki.

Chryste, pięknie nas poniosło. Po parszywym pierwszym roku uniwerka obiecałem sobie, że nie będę tego typu facetem. Miałem przestać balangować i pchać się w kłopoty. Co ja najlepszego robiłem? I dlaczego to robiłem? Przecież było tak dobrze. Miałem ofertę z najlepszej drużyny NHL, najlepszą dziewczynę pod słońcem, super przyjaciół i zaliczoną ekonomię.

Więc dlaczego to sobie robiłem?

Dlaczego nie pozwalałem być sobie szczęśliwym?

Przetarłem twarz dłonią i w końcu napisałem Maggie wiadomość, bo wciąż nie mogłem się do niej dodzwonić.

Ja: Przepraszam, zmęczenie i emocje zrobiły swoje. Zasnąłem w środku imprezy.

Spojrzałem na ekran telefonu i przełknąłem. Kłamstwo nadało gorzkiego posmaku w ustach, zbierało mi się na wymioty. Poczucie zawodu osiadło na klatce i sprawiało problem w zaczerpnięciu głębszego oddechu. Moje głupie zachowanie potwierdziło zdanie ojca, że byłem tylko tępym mięśniakiem. Znowu wszystkich zawiodłem, w tym siebie.

Siedziałem jeszcze długo w salonie chłopaków i czekałem na odpowiedź Margaret. I gdy ta w końcu przyszła, składała się dosłownie z dwóch słów.

Maggie♥️: Zdarza się.

Wypuściłem głośno powietrze i spuściłem wzrok.

— A miało się już nie zdarzać — mruknąłem do pustych ścian.

Hej!
Witam w drugim z trzech (nie)walentynkowych rozdziałów mini maratonu... jeżeli macie ochotę potrząsnąć Austinem bądź dać mu porządnego kopa w tyłek, to wiedzcie, że ja też 😒 okropnie mnie zdenerwował chłop.
Jutro wpada ostatni rozdział więc stay tuned!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro