28.
🏒🏒🏒 X: #ᴅᴡᴛʜᴘ_ᴡᴀᴛᴛ 🏒🏒🏒
Mój ostatni semestr na uniwerku Burneo zaczął się od ostrego wpieprzu na każdym treningu, masy zaliczeń na ćwiczeniach i prezentacji na wykładach. Borsuki dostały się do akademickiego półfinału i praktycznie każdy uczeń musiał zamienić ze mną choćby słowo i życzyć połamania kijów drużynie. Nie wiedziałem, gdzie miałem wsadzić ręce, a musiałem, czy raczej bardzo chciałem, znaleźć czas dla Margaret.
Było naprawdę ciężko, dlatego, gdy w końcu udało mi się wyłuskać wolną niedzielę w trzecim tygodniu stycznia, pognałem jak na skrzydłach do jej pokoju w akademiku. Nie pamiętałem, kiedy tak się cieszyłem ze zwykłego leżenia w łóżku.
— Chcesz pogadać o hokeju czy wolisz od niego odpocząć?
Głowa Maggie leżała na mojej piersi, a jej dłoń błądziła po moim brzuchu powodując uderzenia gorąca. Podejrzewałem, że nie miała pojęcia, że ten niewinny ruch wprawiła mnie w najwyższy stan podniecenia.
A może wiedziała. Bywała z niej podstępna bestia.
— I to i to — mruknąłem w jej włosy. — Chcę pogadać o półfinale, ale jednocześnie już tym rzygam. A właśnie — pokręciłem się by sięgnąć po telefon leżący na szafce — Rockwell wysłał mi kolejnego maila. Przeczytaj i powiedz mi czy też to widzisz.
Podałem jej komórkę i pozwoliłem w ciszy przeczytać wiadomość od łowcy Dobermanów.
— Widzę co? Że facet praktycznie obiecuje ci miejsce w składzie drużyny od zaraz?
Uniosła głowę i się wyszczerzyła, a ja podniosłem dłoń w triumfie.
— Moja mała agentka!
Objąłem ją, a potem przekręciłem nas tak, że to ona leżała pode mną. Spojrzałem w jej oczy, a potem pogładziłem policzek, sprawiając, że Margaret przymknęła powieki.
— Dziękuję. Gdyby nie ty, zgodziłbym się na pierwszą lepszą ofertę od nich.
Pocałowałem ją w usta, a ona zarzuciła mi nogę na biodro.
— Nie ma za co — mruknęła sunąc ustami po mojej szyi. — Mówiłam ci, że widziałam jak mu się błyszczały oczy na meczu o walkę do ćwierćfinału. Mój ojciec miał taki sam wyraz twarzy jak udało mu się znaleźć nową gwiazdę. Facet przepadł i bardzo słusznie, bo rozwalisz w przyszłym sezonie tabelę NHL.
Przełknąłem głośno i przytuliłem ją jeszcze mocniej. Gdybym mógł, stopiłbym nasze ciała w jedność. Każdego dnia moja miłość do tej niesamowitej dziewczyny rosła. I kiedy wydawało mi się, ze byłem gotów powiedzieć to na głos coś się działo.
Jak teraz.
Mój telefon zawibrował i wydał ostry dźwięk. Niechętnie wypuściłem Maggie z objęć i zerknąłem na ekran komórki.
— Co tym razem? — mruknąłem czytając wiadomość.
Spojrzałem przepraszająco na Margaret, a ona się tylko uśmiechnęła.
— Borsuki?
— Borsuki — mruknąłem niechętnie.
Nie chciałem opuszczać jej małego, ale jakże przytulnego pokoiku. Na dworze zerwał się porywisty wiatr i na samą myśl, że miałem zaraz pokonać wcale nie taką krótką drogę do hali, przebiegł mnie dreszcz. A potem rozbolało mnie serce, bo jeszcze bardziej nie chciałem opuszczać samej Maggie.
Wiadomość od trenera nie brzmiała jednak dobrze. Brian Woodstock, nasz główny bramkarz podobno nie domagał. Na kilka dni przed półfinałem.
Skrzywiłem się i zacząłem gramolić z łóżka.
— Zadzwonię wieczorem, jeżeli nie padnę zmęczony po treningu Randalla.
— Jasne.
— Będę tęsknić. — Zamrugałem gwałtownie, a Margaret się wyszczerzyła i podparła głowę na dłoni.
Rozłożona na niezaścielonym łóżku wyglądała wyjątkowo ponętnie.
— Dobra, idź już, Duxbury, bo gadasz jak te laski z tanich komedii romantycznych.
Wystawiłem język i zacząłem zakładać buty i kurtkę. Posłałam jej buziaka i skierowałem się w stronę drzwi.
— Ja też będę tęsknić. — Usłyszałem jej cichy głos, gdy prawie byłem na korytarzu.
— Wiedziałem. Moja mała Kat Stratford! — zawołałem, a potem zamknąłem drzwi i zbiegłem po schodach.
Gdybym został choć sekundę dłużej szlag trafiłby mój trening. Wyszedłem na ośnieżone tereny kampusu i szybko przemknąłem przez dziedziniec. Pokryty śniegiem główny gmach robił wrażenie, ale ja nie miałem czasu go podziwiać. Trener Randall z każdym dniem, który przybliżał nas do półfinału robił się coraz marudniejszy. Nie było warto mu podpadać. Zwłaszcza teraz, gdy ewentualna kontuzja Briana stawiała nas w trudnej sytuacji. Rozmawiałem z Randallem o Harrym, ale on nie był jeszcze pewien czy zapasowy bramkarz Borsuków był gotowy na pierwszy skład.
Kiedy dotarłem na ring, szybko się przebrałem — dziękowałem sobie, że zostawiłem w szatni torbę ze sprzętem. Ostatnimi czasy spędzałem tutaj każdą wolną chwilę, nie było sensu zanosić tego wszystkiego do mieszkania. Mijający mnie Jackson wyglądał na wkurzonego, on też liczył na wolną niedzielę, za to Harry był blady jak ściana.
— Brian podobno wybił sobie ramię — powiedział ze łzami w oczach.
Obaj spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem.
— Co? Jak?
Harry wzruszył ramionami.
— Spieszył się z wykładu, zbiegał po schodach. Podwinęła mu się noga czy coś. Trener kazał mu jechać do szpitala dwadzieścia minut temu.
Ściągnąłem brwi i pokręciłem głową.
— Dlaczego nic o tym nie wiem? — Byłem kapitanem i powinien wiedzieć o takich sprawach w pierwszej kolejności.
— Bo to się stało błyskawicznie. Szedłem za nim i tylko dlatego wiem co się stało. Austin — szepnął — ja nie jestem gotowy na pierwszy skład. Może Moyer, co?
River Moyer był naszym trzecim bramkarzem, ale nie było mowy, że mógł wejść na lód w półfinale. Harry był od niego szybszy, zwinniejszy, lepiej przygotowany.
Schowałem do kieszeni swoją dumę i pretensję, że Randall od razu mi nie powiedział o Woodstocku i spojrzałem na przyjaciela. Dłoń, w której trzymał ochraniacz trzęsła się, a jego mina mówiła, że był na skraju załamania nerwowego. Chciał wyjść na lód, ale nie w takich okolicznościach. Jeśli zawali, nie mieliśmy go kim zastąpić. Moyer był trzecim bramkarzem Borsuków nie bez powodu.
— Harry. — Położyłem mu dłoń na ramieniu i delikatnie je ścisnąłem. — Głęboki oddech. Popatrz na mnie.
Poczekałem aż jego pełne strachu spojrzenie spoczęło na mojej twarzy i się uśmiechałem.
— Jesteś gotowy. Czekałeś na swoją szansę i oto ona jest.
Harry przełknął głośno i zaczął kręcić głową, ale nie dałem mu dojść do słowa.
— Każdy trening, każdy siniak, każdy ból mięśnia sprawił, że jesteś gotów. Wiem, jak ciężko na to pracowałeś, wiem ile cię to kosztowało wyrzeczeń. Wierzę w ciebie. — Rozejrzałem się po szatni i schwyciłem spojrzenie Jacksona i kilku chłopaków, którzy przerwali swoje czynności. — Wierzymy w ciebie — powiedziałem z naciskiem, a w pomieszczeniu rozbrzmiał pomruk innych.
— Jestem gotów — wypluł, a potem dostał czkawki.
Uśmiechałem się, teraz bardziej z rozczuleniem. Nasz dzieciak wchodził na lód w pierwszym składzie. Uderzyło mnie, że pewna era się kończy, a pewna zaczyna. Byłem pewien, że gdy większość pierwszego składu skończy uniwerek, Harry wciąż będzie prowadził Borsuki do zwycięstwa.
— Gratulacje, Harry. Połamania ostrza. Będziesz zajebistym pierwszym bramkarzem. — Jackson wstał z ławki i klepnął go po lecach.
Brwi Harry'ego uniosły się w niedowierzaniu.
— Pierwszy bramkarz — szepnął, a potem się wyszczerzył.
Jego strach powoli przeradzał się w ekscytację i radość. I ta towarzyszyła mu przez cały trening. Pokazał nam wszystkim, że był gotów. Nawet trener Randall wydawał się spokojniejszy. Po zakończonym treningu Harry krzyczał i podskakiwał jak dzieciak. Podziwiałem go, mi ledwo starczyło sił na wzięcie prysznica i przebranie. Ostatnie dni wycisnęły z nas wszelkie soki życiowe. Natomiast Harry napompowany adrenaliną i endorfiną miał jeszcze siłę trajkotać o Camille.
Chryste, czym oni karmili tych południowców?
Kiedy w końcu położyłem się do łóżka, bolał mnie każdy mięsień. Prawie zapłakałem, gdy mój telefon wydał cichy dźwięk. Nie miałem siły unieść ręki.
Maggie♥️: Domyślam się, że umierasz ze zmęczenia. Miłej nocy :*
Ja: Miłej nocy :*
Uśmiechnąłem się jak głupi do ekranu i wyszeptałem:
— Kocham cię.
Hej!
Myślę, że Walentynki to idealny moment na mini maraton!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro