Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

×16×

3/5 maratonu - sprawdź, czy przeczytałeś poprzedni

Obudziły mnie promienie słońca, chamsko wdzierające się spomiędzy rolet do moich powiek. Przetarłam oczy i w duchu przeklinałam to durne słońce. Miałam nadzieję, że prześpię jak najwięcej tego dołującego dnia, ale jak widać, moje plany poszły w krzaki pieprzyć się niczym napalone króliki.

Wstałam i już poczułam napływające do oczu łzy. Przeszłam do ich sypialni i otworzyłam szafę. Dłonią gładziłam materiał koszul ojca i szorstką skórę ulubionej spódnicy mamy.

Próbowałam w fakturze ich ubrań odnaleźć ich i siebie.

Nie pamiętam ulubionego koloru mojej mamy. Chyba lubiła wszystkie, bo jej szafa mieni się kolorami. Ale pochowana została w granatowej sukience. Pamiętam ją. Pamiętam cały okres od ich śmierci do pogrzebu.

Wyrył się w mojej pamięci i powtarza się w snach.

Normalny dzień, dzisiaj moi rodzice pojechali na kolację służbową w jego firmie. Dziesięciolecie czy coś.
Siedziałam z moją babcią i oglądałyśmy komedię. Było koło pierwszej w nocy, ale ja, szalona trzynastolatka, obiecałam sobie, że na nich zaczekam, żeby ich przytulić na dobranoc.
Zadzwonił telefon w przedpokoju. Myślałam, że to Jason, aby podać mi pracę domową, bo dzisiaj nie przyszłam do szkoły z powodu przeziębienia. Przeprosiłam babcię, a ona spokojnie skinęła głową i zastopowała film.
Odebrałam telefon, a w słuchawce rozległ się głęboki, ale szorstki, męski głos, zupełnie niepodobny do piskliwego wtedy głosu Jasona.
- Rodzina Mortez?
Kiwnęłam jak idiotka głową, ale przypomniałam sobie, że rozmawiam przez telefon.
- Tak. Tutaj Mali Mortez, ich córka.
- Jesteś córką Ariany i Grega Mortez?
- Tak - powtórzyłam, a w słuchawce usłyszałam nieco stłumione "cholera".
- Czy w domu jest ktoś dorosły? - spytał mężczyzna po chwili.
- Babcia - odpowiedziałam powoli.
- Dasz mi ją?
Znowu skinęłam, zapominając, że mnie nie widzi.
- Babciu! - krzyknęłam, a w framudze po chwili pojawiła mi się znajoma staruszka. - Ten pan chce z tobą rozmawiać.
Wskazałam na słuchawkę telefonu.
- Mówiłam ci, żebyś nie rozmawiała z obcymi - mruknęła niezadowolona, ale odebrała ode mnie telefon.
Oficjalnie zaczyna się piekło.

Pogrzeb. W deszczową środę, osiem dni po telefonie od, jak się okazało, policjanta, wszyscy znajomi rodziny zebrali się pod wielkim dołem, aby opłakiwać śmierć Ariany i Grega Mortez.
Zebrał się spory tłum, bo wielu pracowników z firmy ojca również postanowiło godnie uczcić śmierć swojego szefa.
Jedną dłonią ściskałam dłoń Jasona, a resztą ciała ciasno przylegałam do babci, która smarkała w chusteczkę, z kolei przytulona do piersi swojego męża. Przyjaciel obok mnie obejmowany był przez swoich rodziców.
Widziałam, jak wraz ze spuszczeniem grobu wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Pociągnęłam nosem i wygładziłam czarną, jedwabną sukienkę do kolan. Założyłam samotny kosmyk włosów za ucho i wyszłam spod parasola dziadków. Deszcz obmywał mi twarz, spływał po ramionach i plecach, kończąc na ziemi, kiedy podchodziłam do wielkiego dołu, dziwnie przypominającego mi moje serce w obecnej chwili. Puste, nie licząc wielkiej skrzyni, której już nigdy nie otworzę.
Zebrałam niewielką grudkę ziemi i wrzuciłam prosto na trumnę. Osunęłam się na zmoczoną trawę, blisko krawędzi i zaczęłam płakać mocniej. Chciałam ostatni raz wskoczyć do ów dołu, aby otworzyć trumnę i ostatni raz spojrzeć na ich twarze, ale wiedziałam, że to marzenie jest daleko poza moim zasięgiem.
Niewielki, zwiędły i mokry bukiecik ode mnie wylądował prosto w miejscu, gdzie byłoby serce mojej matki. Ktoś chwycił mnie za ramiona i podciągnął do góry, a po posturze poznałam, że to Jason.

Awh, smutny ten rozdział, to aż dziwne

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro